- Pojedynek? Ależ ja jestem posłem, Sirel.

- Poseł, który miesza się w to, co go nie dotyczy, musi zastosować się do naszego prawa jak każdy z naszych poddanych. W każdym razie zamierzamy powiadomić naszego kuzyna, pana Lorenza Medyceusza, o tym, że chcemy skłonić cię, byś swych twierdzeń bronił, stając w szrankach.

- Sirel

- Spokojnie! Nie będziesz sam. Mówiłem o dwóch osobach i sądzę, panie Oliwerze le Daim, że tobie też leży na sercu, by poddać pod sąd boży ten słynny list, który osobiście nam przekazałeś, poświadczając jego autentyczność... i domagając się pewnej posiadłości jako nagrody za tę przysługę.

Z tłumu z kolei wyłonił się przestraszony cyrulik.

- Ależ, Sire, nasz królu... nie jestem rycerzem i nie umiem się bić!

- Nie jesteś rycerzem? A my mimo to ustanowiliśmy cię posłem w Gand? To poważny błąd, który będziemy sobie długo wyrzucać, ale bądź spokojny, zdążymy pasować cię na rycerza przed pojedynkiem...

- Król naprawdę zamierza... wystawić mnie do walki?

- W towarzystwie pana Tornabuoniego. Będzie was dwóch przeciwko jednemu rycerzowi. Ta dziwna koncepcja wynika właśnie z tego, że nie masz wielkiego doświadczenia w posługiwaniu się mieczem.

- Natomiast w użyciu sztyletu, najchętniej od tyłu, nie ma sobie równych! - zawołał Douglas Mortimer, który porzuciwszy swój posterunek, stanął przed Fiorą. - Za twoim łaskawym przyzwoleniem, Sire, to ja będę rycerzem donny Fiory! I zabiję tych dwóch nędzników, jakem Douglas Mortimer z Mortimerów z Glenlivet... I innych też, jeśli król zechce przysłać mi pięciu czy sześciu podobnych wszeteczników!

Och, jaką radością było czuć przy sobie tę spokojną siłę, tego sprawdzonego przyjaciela! Fiora podniosła na Ludwika XI pełne nadziei spojrzenie... ale ten zmarszczył brwi.

- Spokój, Mortimer! Na Boga, jesteś na naszej służbie, a nie na służbie dam! Twoja krew może zostać przelana tylko dla Francji. Dlatego odrzucamy twoją propozycję... Musi się zgłosić inny rycerz. Od wyniku walki zależeć będzie los pani de Selongey... Zostań na swoim miejscu!

Władczym gestem Ludwik XI powstrzymał Filipa de Commynes'a, najwidoczniej gotowego, by stanąć do pojedynku.

- W tak poważnej sprawie - podjął - pośpiech jest niewskazany. Ten, kto stawi się przed nami dokładnie za miesiąc, musi wiedzieć, że jeśli zostanie pokonany, pani de Selongey zostanie stracona i że walka toczyć się będzie do ostatniej kropli krwi. Zatem, panowie, zastanówcie się i rozważcie waszą decyzję...

- Ja już zdecydowałem - wymamrotał Mortimer przez zęby. - Żadna ludzka siła nie przeszkodzi mi walczyć dla niej, nawet jakbym miał odejść ze służby!

Choć Szkot stał bardzo blisko króla, ten kontynuował, jakby nic nie usłyszał:

- Odprowadzić panią de Selongey do więzienia! Nikomu nie zezwalamy z nią rozmawiać.

Kiedy Fiora w otoczeniu strażników ruszyła w kierunku drzwi, zapadła cisza jeszcze głębsza, niż w chwili jej wejścia do komnaty. Cisza ta bez wątpienia wynikała w dużej części z zaskoczenia tak dziwną decyzją: pojedynek decydujący o wyroku, w którym jeden człowiek miał stawić czoło dwóm przeciwnikom? Nawet jeśli ci nie byli zbyt zręczni we władaniu bronią, to było to dziwne pojmowanie równości szans, nie mówiąc o nieco pomniejszonej roli Boga w całej tej sprawie.

Jedynym pocieszeniem dla Fiory było to, że zanim opuściła salę, usłyszała, jak król rozkazuje, aby Tornabuoni i Oliwer le Daim byli strzeżeni dzień i noc w swych mieszkaniach aż do dnia walki. Słaba to jednak była pociecha, bo skoro ani Mortimer, ani Commynes nie mieli prawa walczyć dla niej, pozostał jej ledwie miesiąc życia...

Rozdział dwunasty

Ostatni dzień

Król jednakże okazał uwięzionej kobiecie pewne miłosierdzie. Nazajutrz dozorca zabrał tacę ze śniadaniem - którego Fiora nawet nie tknęła - a po chwili wrócił z radosną miną.

- Będziesz miała gości! - zawołał. - Miłych gości...

Otworzywszy szeroko drzwi, usunął się na bok, by wpuścić Leonardę niosącą na rękach małego Filipa. Okrzyk radości uwięzionej sprawił, że do oczu zacnego człowieka napłynęły łzy rozczulenia. Przez chwilę stał, wpatrując się w pełen uroku obrazek, który stanowiła Fiora tuląca synka.

- Mój maleńki! Moje kochanie! Mój skarbie! Obsypywała gorącymi pocałunkami twarzyczkę, rączki i krótkie brązowe loczki pokrywające okrągłą główkę Filipa i nadające mu wygląd aniołka... którym nie całkiem był, gdyż niezbyt przyzwyczajony do tak wielkiej wylewności zaczął protestować. Fiora wpadła w popłoch:

- Zrobiłam mu krzywdę?

- Nie - powiedziała Leonarda ze śmiechem - ale zaraz go udusisz. No już, postaw go na ziemi!... A ty, paniczu Filipie, przywitaj się ze swoją matką tak, jak cię nauczyłam!

Dziecko porządnie oparło się na nóżkach i wykonało coś w rodzaju niezgrabnego ukłonu, który zachwycił Fiorę.

- Dzień dobry, pani matko - powiedziało z powagą. - Jak się czujesz?

Jednak ponieważ Fiora przykucnęła, by być na jego wysokości, chłopczyk rzucił jej się w ramiona, wołając:

- Mamo, mamo!.. Tak bardzo za tobą tęskniłem!

- A przecież prawie mnie nie zna! - powiedziała Fiora nad głową syna.

- Zna cię lepiej, niż myślisz. Codziennie opowiadaliśmy mu o tobie i w swoich modlitwach zawsze prosi Boga, by zwrócił mu mamę...

- I tatę też! - poprawiło dziecko. - Jak myślisz, mamo, kiedy on wróci?

- Nie wiem, kochanie. Tata wyruszył w długą podróż, ale masz rację, prosząc Pana Boga, żeby wrócił...

- Nie rozczulajmy się! - powiedziała Leonarda. - A przede wszystkim zostaw na chwilę tego młodzieńca i uściskaj mnie. Nawet ci to jeszcze nie przyszło do głowy!

Obie kobiety uściskały się gorąco, tym bardziej że stara panna przyniosła dobrą wiadomość: mały Filip i ona otrzymali pozwolenie codziennego odwiedzania Fiory w więzieniu, a nawet wspólnego z nią jedzenia obiadu.

- Czy król chce mi uprzyjemnić ostatnie chwile? - westchnęła Fiora. - Doceniam tę atencję...

- Chyba nie sądzisz, że zostaniesz stracona? Ze ci, którzy cię kochają, dopuszczą do tego?

- Ci, którzy mnie kochają, nie uzyskają pozwolenia, by mnie bronić, a nie wiem, kto podjąłby dla nieznajomej tak poważne ryzyko.

- A pan Filip, twój małżonek? Odnalazłaś go?

- Tak i nie. Widziałam się z nim, to prawda, ale jest dla mnie stracony na zawsze...

Fiora bardzo zwięźle opowiedziała, co wydarzyło się w Brugii, jak w wyniku wyjątkowego zbiegu okoliczności spotkała Filipa tam, gdzie się go w ogóle nie spodziewała, a w końcu, co sobie powiedzieli i dlaczego postanowił pozostać w klasztorze.

- W klasztorze! On!... To bezsens! Czy już cię nie kocha?

- Kocha... przynajmniej tak mówi, ale nie jestem pewna, że to prawda. Oszukuje sam siebie albo twierdzi tak, by mnie oszczędzić. Widzisz, Leonardo, byłam jedynie epizodem w wielkim rycerskim marzeniu hrabiego de Selongeya. Epizodem, którego początkowo się wstydził, lecz który zaakceptował z miłości dla swego księcia. Kiedy ten umarł, a Burgundia przegrała wojnę, nic go już nie interesuje. Nie mówmy o tym więcej, dobrze, Leonardo? Chciałabym raczej, żebyś mi powiedziała, co się stało z Khatoun?

- Żebym to ja wiedziała! - westchnęła Leonarda. Młoda Tatarka zniknęła z Rabaudiere tego dnia, kiedy powróciła Leonarda. Dowiedziawszy się, że Fiora nie wraca, lecz udaje się do Flandrii w towarzystwie Florenta, zamknęła się w swoim pokoju i nie opuszczała go nawet na posiłki. Nazajutrz rano zauważono, że uciekła, stosując najbardziej klasyczną metodę: opuszczając się po związanych prześcieradłach.

- I nie zostawiła żadnej wiadomości, ani słowa?

- Nic! Petronela powiedziała mi, że w ostatnim okresie naszej długiej nieobecności spotykała się - potajemnie, ale na wsi wszyscy wiedzą wszystko - z młodym i przystojnym mężczyzną...

- Z Lucą Tornabuonim, moim dawnym wielbicielem, który po spisku Pazzich omal jej nie wydał florenckiemu motłochowi. Gdybym nie słyszała tego nędznika na własne uszy, nie uwierzyłabym w to...

- Och, dowiedziałam się wielu rzeczy mogących wyjaśnić ten zaskakujący fakt. Ta nieszczęsna Khatoun i Florent byli... powiedzmy: bardzo dobrymi przyjaciółmi. Poza tym sądzę, że myślała, iż nie zajmuje w twoim domu miejsca, do jakiego miała prawo, i zazdrościła po trochu wszystkim.

- Czyż nie powierzyłam jej mego syna? Jaki większy dowód poważania mogłam jej dać?

- Szacunku, szacunku! Ona pragnęła miłości... a przede wszystkim nie życzyła sobie żadnych obowiązków! Uwierz albo nie, ale Khatoun stworzona jest do leniwego życia w haremie, życia pełnego łakoci i pieszczot...

- Trudno mi uwierzyć, że znajdzie to u boku Luki! To skończony egoista. Gdybyśmy chociaż mogły się wywiedzieć, gdzie jest...

- Nie, Fioro! Nie licz na to, że będę jej szukać, nawet gdybym miała jak. Jest wystarczająco dorosła, by radzić sobie samodzielnie, a poza tym skrzywdziła cię!

- To drobiazg w porównaniu z tyloma latami oddania! Och, Leonardo! Martwię się o nią...

Leonarda nie powiedziała, że woli, by Fiora martwiła się o Khatoun, niż gdyby miała martwić się o siebie. Sprawa tego sądu bożego wcale jej się nie podobała. Jednakże nie opanował jej jeszcze lęk, gdyż przyszedł jej do głowy pewien pomysł: przesłanie listu do księżnej Joanny, do zamku Lignieres, z prośbą o interwencję. Księżniczka nie miała wprawdzie wielkiej władzy nad swoim groźnym ojcem, ale stara panna wiedziała, że pod wpływem jej zaiste niebiańskiego spojrzenia królowi zdarzało się czuć nieswojo. Tę anielską istotę można było poprosić o wszystko. Pod nieobecność Mortimera, podobno wysłanego przez króla z jakąś misją już poprzedniego dnia wieczorem, pod nieobecność Commynes'a wyekspediowanego w ten sam sposób, bez wątpienia po to, by odebrać im wszelką chęć stawania w szranki dla Fiory, Leonarda zamierzała powierzyć list Archiemu Ayrlie, Szkotowi, który uczy! Florenta jazdy konnej. Był to zacny chłopak, wielokrotnie wpadający na szklaneczkę wina do Domu w Barwinkach. Gdyby nie mógł osobiście pojechać do Lignieres, to znajdzie sposób, by wysłać tam Florenta. Leonarda nie martwiła się o możliwość spotkania z Archiem, gdyż widywała go często, kiedy wychodziła z Filipem do ogrodu, gdzie chłopczyk miał prawo spacerować.