- Diabeł? - zapytał król, żegnając się pospiesznie kilka razy, a potem całując wiszący na jego szyi medalik.

- Trzeba przyznać, że to przezwisko dosyć dobrze do niego pasuje. Ponadto zrobiłby wszystko, by ten piękny Dom w Barwinkach, w którym byłyśmy takie szczęśliwe, trafił w jego ręce. Próbował nawet nas zabić!

- Zostawmy to na razie. Twierdzisz zatem, że ten list jest fałszywy?

- Dałabym sobie za to rękę uciąć. Zresztą, jeśli zechcesz mi wybaczyć, wrócę za chwilę.

Zebrawszy długą suknię ze śliwkowego aksamitu, opuściła komnatę królewską tak szybko, jak jej na to pozwalały nogi, od dawna nie pierwszej młodości. Król i Fiora spojrzeli na siebie ze zdumieniem.

- Ale... dokąd ona poszła? - szepnęła młoda kobieta, mówiąc raczej do siebie, niż pytając.

Ludwik XI odpowiedział jej, także z wielką naturalnością:

- Tam, gdzie ją umieściłem z twoim synem: do apartamentu zajmowanego przez moje córki, kiedy przebywają w Plessis, co nie jest częste. - I doda! z nagłą złością: - Chyba nie myślałaś, mam nadzieję, że jestem tak okrutny, by wsadzić do więzienia dwuletnie dziecko?

Fiorę zalała fala wielkiej radości, sprawiając, że zapomniała, jak niepewne czy nawet niebezpieczne może być jej własne położenie, zależne od człowieka o takim charakterze, jaki miał ten dziwny władca. Mały Filip byt tuż obok, może uda jej się uzyskać pozwolenie, by choć przez chwilę go przytulić?

Nie starczyło jej czasu na dalsze wątpliwości. Wróciła Leonarda, niosąc jakieś kartki. Rozwiązawszy owiniętą wokół nich wstążkę, podała je królowi z ukłonem, nieco może spóźnionym.

- Ja, Sire - wyjaśniła - niczego nie wyrzucam. Zwłaszcza tego, co jest napisane.

- Co to jest? Wygląda na jakieś brudnopisy.

- To są brudnopisy, Sirel Brudnopisy donny Fiory, kiedy tamtej nocy męczyła się z pisaniem tego przeklętego listu. Boże przenajświętszy! Trwało to bez końca! Ale król może zobaczyć, że nie ma tu nic, co uchybiałoby Jego Wysokości! Proszę spojrzeć szczególnie na ten! Brakuje tylko formułki końcowej... ale zrobił się kleks! Napisała więc od początku.

Król skrupulatnie przyjrzał się podanym kartkom, wziął ponownie list, porównał, po czym zwinął wszystko razem.

- Zachowam to... ale coś mówiłaś, pani Leonardo, że messire le Daim próbował was zabić?

- Gdyby nie pomoc pana Mortimera i pana Wielkiego Prewota udałoby mu się to i teraz gniłybyśmy kilka stóp pod ziemią w lesie w Loches.

- Jak to się stało, że Tristan I'Hermite nic nam nie powiedział? - zapytał król surowo.

Leonarda wzruszyła ramionami.

- Bo jest w takiej sytuacji, jak my, Sire: nie ma dowodów. Tylko zeznania jednego z bandytów, który nie znał nazwiska swego klienta.

- Rozumiem! No cóż... możesz odejść, pani Leonardo. Król ci dziękuje...

- Czy mogę ją zabrać ze sobą?

Otoczyła ramieniem Fiorę, która była tak zmęczona, że oparła głowę na jej piersi.

- Nie. Musimy to wszystko przemyśleć. Na razie donna Fiora zostanie odprowadzona do swojego więzienia...

- Sirel - poprosiła młoda kobieta. - Pozwól mi chociaż ucałować mojego synka! Albo... pozwól Leonardzie, by poszła ze mną. Khatoun wystarczy do opieki nad dzieckiem.

- Khatoun zniknęła! - powiedziała Leonarda z nieprzeniknioną twarzą. - Nie wiem, gdzie się podziewa.

- Ach! W takim razie idź szybko, droga Leonardo! Mój mały potrzebuje cię bardziej niż ja... Idź, mówię ci! Nie wolno sprzeciwiać się królowi. Nie zapominaj, że mój los jest w jego rękach.

- Całkowicie się z tym zgadzamy! Straże! - zawołał król mocnym głosem, co spowodowało natychmiastowe otwarcie drzwi komnaty.

Fiora skłoniła się głęboko i przygnębiona poszła za żołnierzami, którzy mieli odprowadzić ją do celi. Zabierała ze sobą obraz Ludwika XI siedzącego z ramieniem na podłokietniku i brodą wspartą na dłoni. Nigdy nie widziała u niego tak surowego wyrazu twarzy i tak lodowatego spojrzenia. Czy on chociaż cokolwiek zrozumiał z tego, co mówiła? Nie była tego pewna...

Jej wątpliwości jeszcze wzrosły, kiedy następnego dnia po południu strażnicy ponownie po nią przyszli. Tym razem zaprowadzono ją do paradnej sali zamku. Kiedy przekroczyła jej próg, zatrzymała się na chwilę zdumiona widokiem, który ujrzała.

Król, ubrany z większą niż zazwyczaj elegancją, zasiadał na tronie pod baldachimem z materiału w kwiaty lilii, w łańcuchu Orderu Świętego Michała na szyi. Otaczali go najbliżsi współpracownicy i dworzanie, wyłącznie płci męskiej, jak zawsze w czasie nieobecności królowej Szarloty. Ucieszyła się jednak, widząc Filipa de Commynes'a stojącego na jednym ze schodków u stóp tronu. Żołnierze gwardii szkockiej strzegli okien i drzwi, a kapitan Crawford stał w odległości kilku kroków od króla, opierając się na długim mieczu...

Kiedy pojawiła się więźniarka, zapadła taka cisza, że dałoby się usłyszeć przelatującą muchę. Powoli szła w stronę króla, zatrzymawszy się dopiero kilka kroków od tronu, by stosownie się ukłonić. Jej serce biło jak oszalałe, była pewna, że wśród całego tego przepychu odbędzie się sąd nad nią. Tak uroczysta audiencja nie mogła zapowiadać niczego dobrego...

Jednak drobny incydent rozluźnił nieco tę ciężką atmosferę. Drogi Przyjaciel, wielki biały chart, ukochany pies Ludwika XI, który jak zwykle leżał u jego stóp na poduszce, wstał, powolnym krokiem podszedł do Fiory i lekko polizał jej dłoń.

Wzruszona tym przejawem przyjaźni pogłaskała jedwabisty łeb, a do oczu napłynęły jej łzy. Czy ten piękny pies był jej ostatnim, jedynym przyjacielem w tym zgromadzeniu? Nawet Commynes wpatrywał się uparcie w czubki swoich butów...

- Do nogi, Drogi Przyjacielu! - polecił Ludwik XI, ale zamiast posłuchać, wielki chart usiadł spokojnie obok młodej kobiety, jakby chciał ustanowić się jej adwokatem.

Król nie ponowił komendy. Gestem polecił Fiorze, by powstała, odchrząknął i w końcu przemówił:

- Panowie, zgromadziliśmy się tutaj, w tym szlachetnym gronie, by być świadkami wielkiej troski, jaką budzi nasza sprawiedliwość. Obecna tu pani hrabina de Selongey, z domu Fiora Beltrami, została oskarżona o zdradę względem

Korony i zamiar zabójstwa względem naszej osoby. Głównym dowodem oskarżenia jest pewien list, ale pani de Selongey absolutnie zaprzecza, by go napisała. Inne przedmioty, dostarczone nam przez osobę trzecią, wskazywałyby raczej na niewinność wymienionej damy.

Przerwał, wyjął chusteczkę i wytarł nos tak hałaśliwie, że w panującej ciszy zabrzmiało to jak pomruk gromu. Nikt nawet nie pisnął. Po chwili kontynuował:

- Uwzględniając przejawy przyjaźni, jakimi obdarzyliśmy panią de Selongey, a jednocześnie uwzględniając fakt, że jej małżonek, kawaler Złotego Runa, zawsze działał względem naszych rządów jak rebeliant, nie umiemy prawidłowo ocenić tak szczególnej sprawy. Dlatego też postanowiliśmy odwołać się do sądu bożego!

Było to tak nieoczekiwane, że ciszę zakłóciły szepty i pomruki, a Commynes, podniósłszy głowę, zawołał:

- Sirel Czy król naprawdę chce odwołać się do tych przebrzmiałych praktyk?

- Jeśli chcesz powiedzieć, panie de Commynes, że wszechmogący Bóg jest przebrzmiały, to niedługo pozostaniesz w moim otoczeniu! - powiedział Ludwik XI z morderczym spojrzeniem. - Spokój więc i nie przerywaj nam więcej! Przez sąd boży nie rozumiemy ordaliów. Hrabina nie zostanie wrzucona do wody, nie będzie zmuszona chodzić, trzymając w dłoniach rozpalone do czerwoności żelazo, ani nie będzie skazana na żadną z tych praktyk, o których nigdy nie mieliśmy dobrego zdania. Jednak obciążające ją oskarżenia zostały wniesione przez dwie osoby... Panie pośle Florencji, czy zechciałbyś podjeść bliżej nas?

W tłumie, na który Fiora nie patrzyła, powstało poruszenie i Luca Tornabuoni, jak zwykle ubrany z przepychem, skłonił się przed królem, a ten szeroko się do niego uśmiechnął. Na jego widok Fiora nawet nie drgnęła. To, że jej dawny ukochany jest tutaj, przed nią, i że należy do jej oskarżycieli, nie zaskoczyło jej. Musiał sobie zadać mnóstwo trudu, by zostać wysłanym przez Lorenza na dwór króla Francji, ale już w czasie ich ostatniego spotkania poczuła, że stał się jej wrogiem i zrobi wszystko, by się na niej zemścić za to, że nim wzgardziła... A ponieważ rzucił w jej kierunku spojrzenie, któremu towarzyszył cień uśmiechu, odwróciła oczy z przygniatającą pogardą...

- Powiedziałeś nam, panie pośle, iż wiesz z pewnego źródła, że pani de Selongey... którą znasz od dawna? - Od dzieciństwa, Sire, i...

- Że pani de Selongey, jak mówiłem, potajemnie wydała na świat, w Paryżu, córkę, w czym nie byłoby nic dziwnego, gdyby poczęcie jej nie dowodziło, że mogła w wielkiej tajemnicy i w celu spiskowania spotkać się ze swym małżonkiem, tym notorycznym rebeliantem?

- Istotnie, Sire. Tak powiedziałem i potwierdzam te słowa, gdyż wiem o tym z najpewniejszego źródła...

- Od jakiejś służącej, tak? Byłej niewolnicy, która była względem ciebie... przychylna?

- Mówisz o Khatoun? - zawoła Fiora, nie potrafiąc się opanować. - O Khatoun, której omal nie zakatowałeś we Florencji, a która teraz miałaby być twoją kochanką?

Kpiący uśmieszek Tornabuoniego sprawił, że miała ochotę skoczyć mu do gardła.

- Dlaczego nie? Jest urocza i biegła w miłosnych igraszkach. Spotkałem ją tutaj pewnego dnia, bardzo zbolałą, gdyż opuściłaś ją, by wałęsać się gdzieś ze swoim służącym. Tyle że ona wiedziała, dlaczego jedziesz do Paryża...

- Owszem, wiedziała, lecz wiedziała także, że nie widziałam się z mężem od dwóch lat. Nie wiem, dlaczego skłamała...

- Skłamała? To ty tak mówisz, piękna Fioro. Zaś jeśli chodzi o mnie...

- Jeśli chodzi o ciebie - rzekł król surowym nagle głosem - to miejmy nadzieję, że możesz podtrzymać swoją... prawdę z bronią w ręku, walcząc z każdym, kto stanie do walki, by bronić sprawy pani de Selongey...