- To zapewne jedna z postaci twojej odwagi? - rzuciła Fiora z pogardą, gdy znalazła się wystarczająco blisko, by ją usłyszał. - Komu chcesz poderżnąć gardło?

- Cóż to, Fioro? Sądziłem, że zamierzałaś więcej się do mnie nie odzywać ani słowem - powiedział Luca z uśmiechem, który uznała za upiorny.

- Nie do ciebie mówię, lecz do mordercy, który...

Nagle zbladła jak ściana, gdyż rozpoznała dwoje nieszczęśników, mężczyznę i kobietę, wleczonych siłą, choć ledwie trzymali się na nogach. Byli pokryci kurzem, obdarci, a na ich twarzach widniały ślady krwi. Byli to jednak niezaprzeczalnie Carlo Pazzi i Khatoun. Z okrzykiem zgrozy Fiora popędziła swojego muła w tłum, nie przejmując się tym, że kopyta zwierzęcia mogą kogoś stratować. Jako że Chiara i służący ruszyli za nią, ludzie się rozstąpili, tym bardziej, że na jej widok rozległy się szepty: „To ta Fiora!... przyjaciółeczka monsignore Lorenza...".

Dotarłszy do dwóch ofiar, które padły na kolana z wyczerpania, zeskoczyła na ziemię i pochwyciła Khatoun w ramiona. Osobnikowi, który próbował jej w tym przeszkodzić, rzuciła prosto w twarz:

- Tylko mnie dotknij, a zostaniesz powieszony! Ta młoda kobieta nigdy nie należała do Pazzich. Nazywa się Khatoun, jest Tatarką i moją niewolnicą.

Po czym, z furią odwracając się do zbliżającego się Luki, dodała:

- Nie mów tylko, że jej nie poznałeś? Ze sto razy widziałeś ją u mojego ojca!

- Och, to możliwe! - warknął - Ale co robi z tym tutaj? Nie powiesz mi, że to nie jeden z Pazzich? To ten żałosny Carlo, wyskrobek, którego rodzina tak starannie ukrywała. Od razu go rozpoznałem, kiedy zobaczyłem, jak razem z dziewczyną przechodzi po moście.

- To znaczy, że to wszystko to twoja zasługa?

- Oczywiście! Żaden z Pazzich nie może pozostać żywy na tej ziemi, którą zbrukali - rzucił górnolotnym tonem. - Przyznaję, że mogłem się pomylić co do twojej niewolnicy, więc ci ją zwracam. Zabierz ją sobie i pozwól nam zakończyć sprawę z tym drugim!

Chiara już zajęła się biedną Khatoun, a jej służący zanieśli ją do aptekarza, który otworzył dla niej swój sklepik. Nieszczęsny Carlo był w opłakanym stanie. Jego długie, wątłe nogi uginały się pod nim, oczy były zamknięte, a twarz miała kolor popiołu. Z trudem oddychał i tylko silny uchwyt oprawców powstrzymywał go od upadku. Fiora zrozumiała, że walka się nie skończyła:

- Nie ma mowy, żebyś ty z twoimi... przyjaciółmi decydował sam o jego życiu. Tego nieszczęśnika należy zaprowadzić do monsignore Lorenza.

- Już powiedziałem, że zaniosę mu jego głowę.

- A ja nie jestem pewna, czy sprawi mu to przyjemność. Zakazał zbyt spiesznego wymierzania sprawiedliwości, a lepiej nie narażać się na jego gniew.

- Gniew? Z powodu tego wyrzutka społeczeństwa? Zapominasz o jednym: to jego majątek posłużył do opłacenia morderców Giuliana.

- Majątek, którym nie on dysponował. Był zakładnikiem Francesca Pazziego, dlatego też mówię, że tylko Wspaniały może decydować o jego losie. Słyszycie, wy tam? - dodała, podnosząc głos. - Wszyscy razem zaprowadzimy Carla Pazziego do pałacu przy via Larga! Bądźcie pewni, że nasz książę będzie znacznie bardziej wdzięczny za taki hołd, niż za przyniesienie mu zwłok.

Okrzyki niezadowolenia, które rozległy się, kiedy wkroczyła do akcji, wyraźnie cichły. Mówiła w imieniu władcy, a ci ludzie sądzili, że ma do tego prawo. Zyskała nawet kilka przychylnych pomruków, kiedy dodała, że z pewnością Lorenzo będzie umiał ich wynagrodzić. Jednakże sytuacja omal ponownie nie wymknęła się spod kontroli, kiedy poprosiła, by Carlo został umieszczony na jej mule.

- Wytrzymał dotąd, to wytrzyma aż do pałacu! - wrzasnął jakiś olbrzym, na którego nagich ramionach widniały skórzane bransolety i którego poplamiona zaschłą krwią tunika świadczyła o przynależności do w cechu rzeźników. Fiora wzruszyła ramionami.

- No to go nieś! Jesteś wystarczająco silny. Nie widzisz, że jest na wpół żywy? Za trupa nie dostaniesz ani szeląga.

Ten argument zadziałał: Carlo został wrzucony jak worek na grzbiet muła, którego Fiora sama wzięła za uzdę. Wiedziała, że rozgrywka będzie trudna, ale za nic na świecie, nawet gdyby miała utracić miłość Lorenza, nie porzuciłaby na pastwę tłuszczy tego dziwnego chłopca, który okazał jej przyjaźń w chwili, gdy wszyscy sprzysięgli się przeciwko niej. W tej samej chwili Chiara wyszła od aptekarza i natychmiast zorientowała się w sytuacji, ale Fiora nie dała jej czasu na wyrażenie zdania.

- Zabierz Khatoun do siebie! - poprosiła cicho. - Dołączę do was niedługo.

- Nie wracasz do Fiesole?

- Nie, muszę zobaczyć się z Lorenzem wcześniej.

I ruszyła w drogę na czele tłumu, który teraz kierował się raczej ciekawością niż wściekłością. Luca Tornabuoni szedł obok niej z naburmuszoną miną, a rzeźnik ubezpieczał muła z drugiej strony. Nikt nie odezwał się ani słowem aż do chwili, gdy za zakrętem ulicy pojawiła się znajoma potężna sylwetka pałacu Medyceuszy z jego ogromnymi kamieniami i łukowato sklepionymi oknami. Niegdyś każdy mógł przekroczyć jego próg i wejść przynajmniej na wielki kwadratowy dziedziniec, ale teraz zbrojne straże strzegły bramy. Z powodu zamordowania Giuliana szlachetne domostwo straciło ten przyjazny i gościnny charakter, który sprawiał, że było tak ujmujące. Zyskało natomiast na surowej wyniosłości, którą Fiora widziała w rzymskich pałacach. Florencja naprawdę bardzo się zmieniła!

Oczywiście straże skrzyżowały włócznie na widok tego ponurego i dziwnie zatrważającego tłumu. Nie opuściły ich, nawet rozpoznawszy Lucę Tornabuoniego, ale Fiora poprosiła o wezwanie Savaglia. Dowódca straży pojawił się, jak zwykle rozsierdzony:

- Co się znowu dzieje?! - wrzasnął. - Mówiłem już, że nie chcę tu więcej żadnych zgromadzeń. Rozejść się!

- Pozwól mi chociaż wejść z mułem i tymi dwoma ludźmi - powiedziała Fiora. - Chcę się widzieć z monsignore Lorenzo.

Żywe i świdrujące spojrzenie Savaglia zatrzymało się kolejno na trzech twarzach, a potem na nieruchomym ciele.

- Ser Luca nie potrzebuje pozwolenia, by zobaczyć się ze swoim kuzynem, ty także nie, donno Fioro, ale dwaj pozostali nie wydają mi się jego znajomymi. A poza tym, co z tą całą resztą?

- Oni grzecznie poczekają, ale ja muszę się z nim widzieć osobiście - nalegała młoda kobieta. - Jest w domu?

- W swoim gabinecie. Zaprowadzę cię...

- Ja też chcę wejść! - zawołał Tornabuoni. - I nie rozumiem, dlaczego...

- Damy mają pierwszeństwo! - odrzekł szef straży, którego wilczy uśmiech wyrażał niewielki szacunek, jaki żywił dla młodego mężczyzny. - Jestem pewien, że donnie Fiorze nie zajmie to dużo czasu. Przecież możesz chwilę poczekać...

Mówiąc to, okrążył muła, starając się dostrzec twarz leżącego na nim mężczyzny.

- Nie żyje?

- Po prostu zemdlał, jak sądzę, ale może trzeba by mu udzielić jakiejś pomocy? To Carlo Pazzi, messer Savaglio. Właśnie przybył z Rzymu, kiedy został zaatakowany...

- Udzielić pomocy jednemu z Pazzich! Zdajesz sobie sprawę, Savaglio?

Fiora podeszła do Luki tak blisko, że mógł poczuć jej oddech:

- Wszyscy tutaj wiedzą, że jest niewinny - wycedziła przez zęby. - Przypomnij sobie może, że jedna z sióstr Lorenza wyszła za Pazziego... i że nie był on niepokojony. Lorenzo sam osądzi tego tutaj... a ja podporządkuję się jego decyzji.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyła szybkim krokiem w kierunku stromych schodów prowadzących na piętra, poprzedzana przez służącego, który miał ją zaanonsować, jako że Savaglio wolał mieć na oku tę zgraję, najwyraźniej nie budzącą w nim najmniejszego zaufania.

Idąc za kroczącym z namaszczeniem służącym, Fiora przemierzyła pomieszczenia, których przepych był jej tak znajomy. Pamiętała te wielkie tapiserie przetykane złotem, te kosztowne meble ustawione w celowym nieładzie na grubych dywanach pochodzących z Persji czy z odległego Kataju, te kredensy wypełnione po brzegi inkrustowanymi drogimi kamieniami przedmiotami ze złota i srebra, cały ten zbytek, na otaczanie się którym pozwala majątek i nienaganny gust. Weszła w końcu do pomieszczenia, w którym w wielkich malowanych szafach, sięgających aż do złoconego i zdobnego w herby sufitu, można było zobaczyć mnóstwo ksiąg oprawnych w skórę, pergamin, aksamit, a nawet w cyzelowane srebro. W chwili gdy przekraczała próg, Lorenzo Medyceusz opuszczał to pomieszczenie z takim impetem, że omal jej nie przewrócił. Przytrzymał ją i na chwilę przytulił.

- Fiora! Jaka miła niespodzianka!... Poczekaj na mnie chwilę, muszę tylko zobaczyć, co to za tumult...

- Właśnie o tym chcę z tobą porozmawiać. To trochę moja wina. Chodź zobaczyć!

Pociągnęła go na krużganek biegnący nad podwórcem i wskazała grupkę złożoną z Luki, muła, którego Savaglio bez zbytnich ceregieli uwalniał od jego ładunku, oraz rzeźnika.

- Wymogłam na twoim kuzynie i na zgrai, którą zebrał, by poderżnąć gardło temu nieszczęśnikowi na grobie Giuliana, żeby najpierw doprowadzono go przed twoje oblicze.

- Mam wrażenie, że go poznaję - powiedział Lorenzo, mrużąc krótkowzroczne oczy, by lepiej widzieć. - To chyba Carlo Pazzi, biedaczysko?

- Tak, to on. Przybył z Rzymu z Khatoun, moją dawną tatarską niewolnicą, zwróconą mi przez Catarinę Sforzę. Twój kuzyn i banda bydlaków zamierzała ich zamęczyć, ale interweniowałam z Chiarą i dwoma jej służącymi. Khatoun jest teraz w pałacu Albizzich, gdzie się nią troskliwie zajęto. Musisz jeszcze tylko postanowić, co z Carlem, chcę cię jednak uprzedzić, że nie zniosę, by stała mu się krzywda.

Lorenzo nie odpowiedziawszy, przechylił się nad balustradą i rozkazał dowódcy straży, by przyprowadzono więźnia. Później wziął Fiorę za rękę i zaprowadził do biblioteki, gdzie usadził ją obok wielkiej wazy z wysadzanego perłami ametystu, najcenniejszego przedmiotu w tym pomieszczeniu.