To jednoznaczne oświadczenie nie zniechęciło Luki do ponownego przyjścia w ciągu dnia, lecz Fiora odmówiła przyjęcia go, zresztą podobnie uczyniła nazajutrz. Usiłowała zrozumieć, dlaczego temu chłopcu, niegdyś jej wielbicielowi, którego hołdy przyjmowała, gdyż był przystojny i szykowny, lecz którego uczuć nie odwzajemniała, tak bardzo teraz zależało na spotkaniu. Tym bardziej że według Chiary był żonaty i miał dziecko.

- Jeśli zacznę utrzymywać stosunki ze wszystkimi żonatymi mężczyznami w mieście, to moja reputacja szybko legnie w gruzach - wyznała Chiarze. - Zresztą zupełnie nie mam ochoty z nim rozmawiać.

* * *

Tym razem piękna pogoda powróciła i utrzymywała się ku ogólnemu zadowoleniu, choć osoby poważne odrzucały jakikolwiek związek między kaprysami nieba a doczesnymi szczątkami Jacopa Pazziego; te zresztą ostatecznie opuściły Florencję, spływając rzeką, do której gonfalonier kazał je zrzucić z mostu Rubaconte.

Tego dnia dwie przyjaciółki, które chętnie spacerowały po Florencji, wreszcie znów spokojnej, postanowiły wejść na wzgórze San Miniato. Minął czas kwitnienia głogów i fiołków, ale Fiora i Chiara zawsze lubiły to urocze miejsce, z którego roztaczał się piękny widok na Florencję i cały region. Niedawne ulewy nie spowodowały większych szkód wokół starego kościoła i pałacu biskupów. Wyniosłe cyprysy czerniły się na szczycie wzgórza i jak bariera chroniły przed naporem roślinności, bujnie rosnącej po trzech słonecznych dniach.

Stojąc na niewielkim tarasie przed kościołem, młode kobiety przez chwilę przyglądały się miastu rozciągającemu się u ich stóp i spowitemu tęczową mgiełką zapowiadającą upał. Zapach traw, melisy, mięty i kopru unosił się z położonych poniżej warzywników. Powietrze było cudownie ciepłe, a na bezchmurnym, błękitnym niebie śmigały jaskółki jak cienkie, czarne strzały.

Siedząc na trawie pod sosną, której suchą igłę pogryzała, Fiora rozkoszowała się tą chwilą powrotu do ukochanego miasta, w którym mogła być sobą. Ani Chiara, ani ona sama nie odczuwały potrzeby rozmowy, przekonane o spokojnym porozumieniu, w którym pławiły się ich umysły. Nieco na uboczu, oparta o drzewo, spała Colomba, z nosem wtulonym w pokaźny tors.

Fiora miała zamiar pójść w jej ślady, kiedy między nią a widokiem miasta pojawił się jakiś cień. Drgnęła, rozpoznając Lucę Tornabuoniego, który właśnie przyklęknął, aby być na jej poziomie. W jednej chwili poczuła irytację, a jej reakcja była natychmiastowa:

- Idź stąd! Powiedziałam, że nie chcę cię więcej widzieć!

- Chwileczkę, Fioro! Tylko chwileczkę! Wiem, że masz do mnie żal...

- Żal? Zapomniałam wręcz o twoim istnieniu. Przypominanie mi o nim nie jest dobrym pomysłem!

- Nie bądź taka zawzięta! Wiem, że zachowałem się wobec ciebie niewłaściwie, ale później tak bardzo cierpiałem z tego powodu...

- Cierpiałeś? Nawet nie wiesz, co to znaczy. Wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby zobaczyć, jakiej szkody doznałeś przez te ostatnie lata: wyglądasz wspaniale, dostatnio, masz młodą małżonkę i syna, jak mi mówiono.

Rzeczywiście, nic tylko siąść i płakać.

- Pozwól mi przynajmniej powiedzieć coś na swoją obronę! Chiaro, proszę, zostaw nas na chwilę samych.

Ta jednak, zamiast odejść, wyciągnęła się na trawie jak długa.

- Nie ma mowy! Za dobrze mi tutaj. Poza tym ona nie ma ochoty cię słuchać. Nie lubi tchórzy.

- Nie jestem tchórzem i dobrze o tym obie wiecie! Na turniejach jestem nieustraszony.

- Byle gamonia na to stać, jeśli tylko ma muskuły, dobrą broń i wytrenowanego konia - ucięła Fiora. - Nie na tym polega odwaga.

- Co zatem miałem zrobić? Przeciwstawić się samotnie rozjuszonemu tłumowi? To było przerażające...

- Sądzisz, że tego nie wiem? Co miałeś zrobić? Podejść do mnie, podać mi pomocną dłoń, której tak potrzebowałam. Pozostać u mego boku. Ale ty uciekłeś jak ścigany zając. Gdyby nie Lorenzo...

- Cóż tak niezwykłego ma w sobie mój kuzyn? Mógł cię uratować, a nic nie zrobił - powiedział Luca cierpko.

- Zrobił znacznie więcej, niż sądzisz, i to, że żyję, zawdzięczam jemu.

- Płacisz mu za to bardzo szczodrze, jeśli wierzyć pogłoskom. Zostałaś jego kochanką?

- To prawda, ale nie wiem, dlaczego cię to obchodzi.

- Ależ ja cię kocham! Nigdy nie przestałem cię kochać, tęsknić za tobą.

Chciałem ruszyć ci z pomocą, ale ojciec mnie zamknął i...

- I uznałeś, że wygodniej będzie pozostać w zamknięciu. Po czym popędziłeś ślubować innej. A może mojemu przyjacielowi, Demetriosowi, śniło się, że widział cię z ładną, rudowłosą dziewczyną? Skończmy z tym, Luco! Kiedyś słuchałam cię z przyjemnością, ale cię nie kochałam. Nigdy cię nie kochałam. Dlaczego miałabym teraz się tobą zainteresować?

Wstała, by się od niego odsunąć. Wyciągnął błagalnie ręce, aby ją zatrzymać, ale czarny jedwab sukni prześliznął mu się między palcami. Chiara także wstała i znalazła się pomiędzy nimi. Uspokajająco położyła rękę na ramieniu młodego mężczyzny.

- Zapomnij o niej, Luco! Poczułeś na nowo dawną namiętność, kiedy znów ją ujrzałeś, ale jesteś podobny do dziecka, które domaga się dawniej wzgardzonej zabawki, gdy dano ją jego bratu, i które tupie, by ją odzyskać. Nie można do niczego zmusić serca kobiety...

- Tak? A czy kiedyś kochała Lorenza? A przecież teraz jest jego!

- Nie jestem niczyja! - zawołała Fiora, tracąc cierpliwość. - Może istotnie jestem coś winna twemu kuzynowi, ale nie tobie! Przestań więc zawracać mi głowę i idź sobie! Wracaj do rodziny! Nie chcę cię więcej widzieć ani słyszeć.

Gwałtowny poryw gniewu zabarwił na purpurowo piękną twarz Luki i roziskrzył jego czarne oczy.

- Nigdy się mnie nie pozbędziesz, Fioro! I na świętego Łukasza, mojego patrona, będę umiał zaprowadzić cię tam, gdzie chcę!

- Twój święty patron był lekarzem. Błagaj go, by cię uzdrowił, gdyż tracisz rozum. To będzie rozsądniejsze!

Biorąc Chiarę za rękę, ruszyła w stronę Colomby, którą podniesione głosy już dawno obudziły i która śledziła scenę z zachłannością namiętnej miłośniczki romansów. Pojąwszy, że uporem nic nie wskóra, Luca Tornabuoni podszedł do konia przywiązanego do jednego z odlanych z brązu pierścieni przy pałacu episkopalnym. Gest, którym pożegnał trzy kobiety, mógł równie dobrze oznaczać pożegnanie, jak groźbę.

- Możesz mi powiedzieć, co mu się stało? - spytała Fiora, wzruszywszy ramionami.

- Nie mam pojęcia. Może jest szczery, mówiąc, że nigdy cię nie zapomniał, choć Cecilia, jego żona, jest czarująca. Sądzę, że jego obecne zachowanie można wyjaśnić w trzech punktach: znów cię zobaczył, wie, że Lorenzo jest twoim kochankiem... i nudzi mu się, jak to się zdarza osobom bogatym, niezbyt wykształconym i nie bardzo wiedzącym, co robić z czasem. Jednakże strzeż się: miłość rozpieszczonego dziecka może stać się źródłem kłopotów.

Zwłaszcza jeśli postanowisz zamieszkać tutaj.

- Zobaczymy! Zawsze mogę wyjechać do Francji.

Po powrocie do pałacu Albizzich Fiora zastała bilecik, który przyniesiono dla niej po południu. Zawierał tylko kilka słów. Zaczerwieniła się trochę, czytając je, i nie mogła powstrzymać uśmiechu.

Tęsknię za Tobą! Wróć! Posąg jest znacznie mniej piękny niż Ty. Jutro musisz być w moich ramionach, w przeciwnym wypadku sam po Ciebie przyjadę. L.

Złożyła bilecik i wsunęła go za gorset troszkę nerwowym gestem. Chiara wybuchnęła śmiechem.

- Wzywa cię?

- Tak.

- A ty... ty nie chcesz, żeby czekał? - Nie...

- Sprawa została rozpatrzona pozytywnie! Jutro odprowadzę cię z Colomba do murów obronnych i dam ci dwóch służących na resztę drogi.

- A może teraz ty przyjedziesz na kilka dni do Fiesole?

- Może później... Lorenzo nie byłby zadowolony z mojej obecności, a ja nie chcę mu się narażać.

Nazajutrz Fiora, Chiara i Colomba, zakupiwszy lekkie materie w przewidywaniu letnich upałów, wychodziły ze sklepu na via Calzaiuoli i podchodziły do mułów pilnowanych przez dwóch służących, kiedy ulica wypełniła się rozkrzyczanym i gestykulującym tłumem uzbrojonym w kije, noże i inne przedmioty, który wrzeszczał: „Śmierć Pazzim!...

Sprawiedliwości!... Wolności!... Śmierć dla Pazzich i żółtej dziewczyny!".

- Boże! - jęknęła Chiara. - Znowu zaczynają! Wygląda na to, że znaleźli jeszcze jednego!

Skutek tych krzyków był magiczny. W okamgnieniu zniknęły stragany, trzasnęły okiennice i ulica opustoszała.

- Może byłoby lepiej, gdybyśmy też stąd poszły? - zaproponowała Colomba, której sługa pomagał dosiąść muła. Jednak Fiora, już w siodle, nie słuchała jej.

Wręcz przeciwnie - ruszyła w kierunku tłumu.

- Wracaj! - zawołała zaniepokojona Chiara. - Zadepczą cię!

- Popatrz tylko, kto prowadzi tę hordę! - powiedziała, wskazując jeźdźca jadącego na czele i odwracającego się, by czegoś pilnować.

Chiara podjechała do przyjaciółki.

- Ależ to Luca! - szepnęła zdumiona. - Co mu przyszło do głowy, żeby bawić się w prowodyra? I to prowodyra szczególnie zajadłego!

Rzeczywiście głos Luki Tornabuoniego zdawał się rozkazywać:

- Nie teraz! Nie wolno ich teraz zabijać! Poderżniemy im gardła na grobie Giuliana i zaniesiemy ich głowy mojemu kuzynowi Lorenzowi!

Burzliwa aprobata była odpowiedzią na te straszliwe słowa, które w duszy Fiory wzbudziły odrazę. Nigdy nie przypuszczałaby, że jej dawny wielbiciel może skrywać za obliczem greckiego boga mroczną duszę i skłonności godne tych Pazzich, którym chciał podrzynać gardła. Śmiało ruszyła mu naprzeciw i ustawiła swego muła w poprzek ulicy. Chiara i dwaj służący zrobili to samo, porzucając zalewającą się łzami biedną Colombę przekonaną, że młode kobiety zostaną zmasakrowane, i wzywającą na pomoc wszystkich świętych.