– Jeszcze nie widziałem, czy ci Lankonowie coś potrafią oprócz przechwalania się i opowiadania o wojnie. Żadnego nie widziałem w walce.

– Ale wuj Wilhelm mówił, że walczą jak demony. Żaden Anglik tak nie potrafi.

– Wilhelm jest leniwy i cherlawy. Nie, nie zaprzeczaj. Ja też go kocham, ale nie przeszkadza mi to w jego ocenie. Jego ludzie są otyli, a czas spędzają na walkach między sobą.

– Nie mówiąc o jego synach – dodała pod nosem Lora.

– Czy wolałabyś zostać z tymi czterema bufonami Williama, czy wolisz być tu, w naszym własnym pięknym kraju?

Lora popatrzyła na szeroką, głęboką, rwącą rzekę.

– Podoba mi się tu, ale bez tych ludzi. Dzisiaj rano jakiś Lankon kazał mi się odwrócić, gdy oprawiał królika, bo, jak stwierdził, obawiał się o moje zdrowie. Też!!! Pamiętasz tego dzika, którego zastrzeliłam w zeszłym roku? Co ten człowiek sobie myśli? Ze kim ja jestem?

– Delikatną angielską damą. A jak myślisz, jakie są ich kobiety? – zapytał Rowan.

– Ci mężczyźni wyglądają na takich, co to zamykają kobiety w piwnicy i wypuszczają dwa razy w roku: raz, żeby je zapłodnić, a drugi – odebrać dziecko.

– Wydaje mi się, że to niezły pomysł.

– Co? – Lora się zakrztusiła.

– Jeżeli te kobiety wyglądają tak jak ich mężczyźni, to powinny być zamykane.

– Ależ oni są całkiem przystojni – zaprotestowała. – Są tylko nieokrzesani.

– Czyżby? – Rowan popatrzył na nią, uniósłszy brew.

Lora się zarumieniła.

– Chciałabym być sprawiedliwa. Są wszyscy tacy wysocy, nie za grubi, a oczy mają… – Urwała, gdy na twarzy Rowana pojawił się znaczący uśmiech.

– Dlatego właśnie tu jesteśmy. Przypuszczam, że nasza matka oceniała Lankonów dokładnie tak jak ty.

Prychając pogardliwie na ten uśmieszek i mrucząc jakieś obelgi pod adresem wszystkich mężczyzn, Lora nagle się zatrzymała i uśmiechnęła.

– Założę się, że nie słyszałeś o czymś, o czym ja słyszałam. Ojciec wybrał ci narzeczoną. Nazywa się Cilean i jest kapitanem czegoś, co nazywa się Gwardią Kobiet. Jest żeńskim rycerzem.

Ku zadowoleniu Lory uśmiech znikł z twarzy Rowana. Teraz dopiero potraktował ją poważnie.

– Z tego, co wiem, jest twojego wzrostu i całymi dniami ćwiczy się w używaniu miecza. Myślę, że ma własną zbroję. – Uśmiechnęła się do Rowana i zatrzepotała rzęsami. – Czy sądzisz, że zamiast welonu ślubnego założy kolczugę?

Na twarzy Rowana chłopięcą beztroskę zastąpił wyraz twardego zdecydowania.

– Nie – odezwał się krótko.

– Co nie? – spytała niewinnie Lora? – Nie kolczugę?

– To nie ja chciałem być królem. Zostałem nim, nim się urodziłem. Podporządkowałem temu całe swoje życie, poślubię Lankonkę, bo tak planowałem, ale nie jakąś chłopobabę. Ożenię się z kobietą, którą będę mógł pokochać.

– Obawiam się, że Lankonowie uznają to za objaw słabości. Oni się żenią, ale nie potrafię sobie wyobrazić, żeby byli zakochani. Jak by wyglądał Xante z blizną na czole, wręczający kobiecie bukiet kwiatów?

Rowan nie odpowiedział. Myślał o tych wszystkich pięknych kobietach w Anglii, z którymi mógł się ożenić, a nie zrobił tego. Nikt, nawet Lora, nie wie, ile fizycznych i psychicznych cierpień zadał mu Feilan, gdy usiłował wybić z niego jego angielską połowę. Feilan czytał w jego myślach. Gdy tylko chłopak miał jakieś wahania, wyczuwał to i starał się je wykorzenić. Pozornie Rowan nauczył się ukrywać swój strach i nachodzące go czasem wątpliwości, czy będzie odpowiednim władcą Lankonii. Po latach treningu z Feilanem wiedział, że potrafi spojrzeć śmierci w oczy. Jednak tego, co odczuwał w środku, nikt nigdy się nie dowie.

Ale przez te wszystkie lata z Feilanem marzył o tym, że kiedyś będzie mógł dzielić się wszystkim z kobietą, z kimś łagodnym, delikatnym i kochającym, z kimś, komu będzie ufał.

Co roku Feilan wysyłał do Thala list wyliczający ojcu Rowana wszystkie wady syna i wyrażający obawy, czy kiedykolwiek będzie on prawdziwym Lankonem. Narzekał, że Rowan zbyt przypomina swą angielską matkę i za dużo czasu spędza w towarzystwie swej subtelnej siostry.

Z czasem Rowan zaczął odnosić zwycięstwa nad Feilanem. Trenował wprawdzie cały dzień, znosił wszelkie trudności i tortury, jakie starzec wymyślał, ale potrafił też grać na lutni i śpiewać. Czuł, że potrzebuje ciepła Lory. Być może nigdy nie będzie prawdziwym Lankonem, bo swoje przyszłe życie rodzinne wyobrażał sobie tak, jakby je miał dzielić z Lorą. W miarę jak dorastali, stawali się sobie coraz bliżsi. Razem stawiali czoło głupim, okrutnym synom wuja Williama. Rowan utulał Lorę, gdy płakała, kiedy ją chłopcy pokłuli kijem, rozdrapując twarz i drąc ubranie. Uspokajał ją, opowiadając historie o Lankonii.

Im byli starsi, tym bardziej trzymali się razem; Rowan bronił Lory, a sam coraz lepiej czuł się w atmosferze czułości, jaką go otaczała. Po całym dniu treningu na dworze, gdy Feilan po raz któryś usiłował go zabić, obolały Rowan rozciągał się na podłodze u stóp Lory, a ona mu śpiewała lub opowiadała jakąś historię i gładziła po włosach. Jedyny raz, kiedy pozwolił sobie na okazanie uczuć od czasu, gdy był dzieckiem, to wtedy, gdy Lora powiedziała, że wychodzi za mąż i wyjeżdża. Przez te dwa lata, kiedy jej nie było, czuł się okropnie samotny. Wróciła jednak z Filipem. Czasami Rowanowi wydawało się, że to oni są rodziną, a kiedy wyobrażał sobie swoją przyszłą żonę, to była miła i słodka jak Lora, reagująca po kobiecemu drobnymi zazdrościami i sprzeczkami. Nie chciał jakiegoś żeńskiego lankońskiego wojownika.

– Istnieją pewne przywileje dla królów. Jednym z nich jest małżeństwo z kimś, kogo sami zechcą – powiedział w końcu.

Lora się skrzywiła.

– Rowan, przecież to nieprawda. Królowie się żenią dla sojuszy z innymi krajami.

Zaczął wstawać, szybko się ubierając. Sposób, w jaki to robił, oznaczał koniec dyskusji.

– Jeśli będę musiał, wejdę w sojusz z Anglią. Poproszę Warbrooka o jedną z jego córek, ale na pewno nie ożenię się z jakąś czarownicą w zbroi. Chodź, idziemy. Jestem głodny.

Lora żałowała, że w ogóle poruszyła ten temat. Wydawało jej się, że zna swojego brata tak dobrze, a jednak czasem okazywało się, że nie zna go zupełnie. Jakaś jego cząstka pozostawała wciąż tajemnicą. Wzięła go za ramię.

– Nauczysz mnie lankońskiego? – Miała nadzieję, że zmieniając temat przywróci bratu dobry humor.

– Są trzy języki lankońskie. Którego chcesz się uczyć?

– Xantyjskiego – powiedziała szybko i zaparło jej dech. – To… to… znaczy irialskiego.

Rowan znów uśmiechnął się znacząco, ale przynajmniej nie był zły.

Nim dotarli do obozu, spotkali Xante. Wysoki na sześć stóp i cztery cale, barczysty, miał ciało silne, smukłe jak trzcina. Czarne włosy zwisały mu do ramion, okalając smagłą twarz z czarnymi brwiami nad głęboko osadzonymi czarnymi oczyma, z gęstym, czarnym wąsem i mocną kwadratową szczęką. Spojrzał na nich spode łba, co uwydatniało jeszcze bardziej bliznę na jego czole.

– Mamy gości. Szukaliśmy was – powiedział nieco ochrypłym głosem. Na krótką tunikę założył spiętą pasem skórę niedźwiedzia, a muskularne nogi miał odkryte.

Lora już chciała mu zwrócić uwagę na zuchwałość wobec króla, lecz Rowan boleśnie ścisnął jej palce.

Rowan nie wytłumaczył się ze swojej nieobecności w obozie, chociaż Xante go uprzedzał, żeby był w zasięgu wzroku strzegących go Lankonów.

– Kto przyjechał? – spytał Rowan. Był o kilka cali niższy od Xante, lecz młodszy i cięższy. Xante przeżył zbyt wiele chudych zim, by być umięśniony tak jak Rowan.

– Thal przysłał Cilean i Daire wraz z setką ludzi.

– Cilean? – zagadnęła Lora. – Czy to ta kobieta, z którą Rowan ma się żenić?

Xante spojrzał na nią, jakby chciał powiedzieć, że to nie jej sprawa. Lora popatrzyła na niego przekornie.

– Czy jedziemy im na spotkanie? – zapytał Rowan z nieznacznym grymasem na pięknej twarzy. Jego koń czekał już osiodłany i, jak zwykle, jak dziecko wymagające stałej opieki, otoczony był przez pięćdziesięciu Lankonów. Pojechali w kierunku gór, na północny zachód. W zachodzącym słońcu widać było zarysy wielu oddziałów. Gdy się do nich zbliżyli, Rowan zaczął się przygotowywać na spotkanie z kobietą, która miała godność rycerza.

Zobaczył ją z daleka. Nie była to wcale sylwetka mężczyzny: wysoka, szczupła, wyprostowana, o wysoko osadzonych piersiach. Szeroki, trzycalowy pas podkreślał jej szczupłą talię nad zaokrąglonymi biodrami.

Popędził konia, nie zważając na protesty otaczającej go straży, i podjechał na jej spotkanie. Gdy ujrzał jej twarz, uśmiechnął się. Była bardzo ładna, z tymi ciemnymi oczami i mocno czerwonymi ustami.

– 0, pani, witam cię – powiedział i znów się uśmiechnął. – Jestem Rowan, skromny królewicz twego wspaniałego kraju.

Lankonowie wokół niego zamilkli. Nie tak się zachowuje mężczyzna, zwłaszcza gdy ma zostać królem. Popatrzyli na zachodzące słońce pobłyskujące w jego jasnych włosach i już wiedzieli, że wszystko, czego się obawiali, to prawda, to był głupi, angielski mięczak.

Przy pierwszym szyderczym parsknięciu za plecami Cilean wyjechała do przodu i wyciągnęła rękę na powitanie Rowana. Ona też była rozczarowana. Wprawdzie był całkiem przystojny, ale ten głupi uśmieszek potwierdził opinię ludzi o nim.

Rowan przytrzymał przez moment rękę dziewczyny i odczytał jej myśli z czarnych oczu. Wokół siebie miał nieprzychylnych Lankonów i czuł, że lada chwila wybuchnie gniewem. Czy na siebie samego, czy na Lankonów – tego nie wiedział. Zabolała go blizna na nodze i uśmiech zgasł.

W tym momencie puścił rękę Cilean. Co innego wyglądać na głupca przed mężczyznami, a zupełnie co innego w oczach tej cudownej istoty, która miała zostać jego żoną.

Rowan ściągnął wodze swego konia.

– Wracamy do obozu – rozkazał, nie patrząc na nikogo. Wiedział, że pierwsi posłuchają go jego rycerze.

Nagle rozległ się jakiś krzyk i Lankonowie otoczyli Rowana i jego trzech ludzi, gotowi do obrony.