– Wynaturzeniem?!

– Tak. Całowałaś mnie w taki sposób, że dłużej nie mógłbym tego znieść. To tak, jakby niewielkim zapalnikiem wywołać olbrzymi wybuch. Zupełnie się tego nie spodziewałem i, prawdę mówiąc, mam nadzieję, że to się już nie powtórzy. Możesz mi wierzyć, że z niejednego pieca chleb jadłem…

– Ależ wierzę.

– …więc nie zakochuję się od pierwszego pocałunku. To była chyba chwila mojej słabości. Może miałem niski poziom cukru we krwi albo początek grypy. Ale nie mogę przestać myśleć o tym pocałunku. Może gdybyśmy go powtórzyli i okazałby się taki zwykły, nieciekawy, moglibyśmy zaprzestać tych głupstw i wrócić do rzeczywistości… – Flynn…

Molly wiedziała, że posługiwanie się takim słowem, jak „kochać" nie sprawia Flynnowi najmniejszego nawet problemu. Przecież już wcześniej mówił, że ją kocha. Ją – kruchą jak jesienny liść, a jednocześnie twardą. Potrafiącą rozwiązać najtrudniejsze problemy, a jednocześnie tak wrażliwą i delikatną. Należał zapewne do grona tych mężczyzn, którzy słowa „kocham" używali na co dzień. Doskonale wiedziała, że nie miało ono dla niego większego znaczenia.

Ale teraz stał tuż przed nią. Drzwi od jego gabinetu były szeroko otwarte. Słyszała głosy współpracowników, odgłosy włączonego faksu i w żaden sposób nie mogła oderwać od Flynna wzroku. Stała jak zahipnotyzowana.

Nie była niska, ale Flynn przerastał ją o dobre dziesięć centymetrów. Przypominał jej zawsze walecznych Szkotów, z których się zresztą wywodził. Miał przenikliwe, niebieskie oczy, szerokie ramiona, gęste, nie dające się poskromić włosy, które ciągle wołały o grzebień. A przecież ten człowiek spał na pieniądzach. Dlaczego ich sobie żałował? Chyba dlatego, że nie miały one dla niego większego znaczenia.

Stał przed nią. Bardzo blisko, ale nie ruszał się. Molly dobrze wiedziała, że nie zamierza podejść bliżej. Flynn był zepsutym i nieprzewidywalnym mężczyzną, ale nigdy nie przekraczał pewnych granic. Kiedyś powiedziała coś żartem na temat molestowania seksualnego i, ku jej zdziwieniu, natychmiast się uspokoił i rozmawiał z nią przez kilka godzin, jakby się nic nie stało. Nie rozumiał, że teraz ma ogromną władzę. Właściwie miała wrażenie, że został właścicielem firmy przez przypadek i swoich pracowników traktował jak partnerów, a nie jak podwładnych. Jego styl bycia nie pasował do znanych jej schematów. Nigdy więcej nie zrobiła już żadnej uwagi na temat molestowania.

Nigdy nie całował jako pierwszy i nie wykonywał żadnych ruchów, jeśli kobieta go do tego nie zachęciła. Nigdy nie próbował jej do niczego zmuszać. Chyba że sama tego chciała. I dawała mu to wyraźnie do zrozumienia.

Jego błękitne oczy pełne były oczekiwania.

Molly słyszała kiedyś, że uważa się za nieatrakcyjnego. Chyba zupełnie nie zdawał sobie sprawy z własnego wyglądu. Prawdę mówiąc, szeroki podbródek, ostry nos i wyraziste rysy nie były wyznacznikiem klasycznej urody… ale mimo to był dla niej najbardziej pociągającym ze wszystkich mężczyzn, jakich znała. Flynn po prostu był stuprocentowym mężczyzną. Nie mógł nic na to poradzić, że był tak atrakcyjny. Molly nie mogła nie ulegać jego nieodpartemu urokowi, choć bardzo się starała.

– Zastanawia się pani, panno Weston? – szepnął.

– Tak.

– Nad tym, czy pozwolić się szefowi pocałować, czy też dać mu w łeb?

– Aha.

– Mam nadzieję, że zdecyduje się pani przed listopadem. Może rzeczywiście potrzebowała wiele czasu do namysłu.

Powinna podjąć jakąś decyzję, ale nie potrafiła. Gdyby pół roku temu ktoś powiedział jej, że mogłaby zakochać się w kimś takim jak Flynn McGannon, natychmiast zgłosiłaby się do szpitala psychiatrycznego na leczenie.

Był zawsze taki impulsywny. Z jednakową mocą cieszył się i gniewał. Pracował jak niewolnik, bawił się jak szalony. Przerażał klientów i nowo poznanych ludzi swym donośnym głosem oraz nieprzewidywalnymi zmianami nastroju i zupełnie nie potrafił zrozumieć, dlaczego się go boją.

Molly też się go lękała. I dobrze wiedziała, dlaczego.

Był zbyt pociągający. Zbyt atrakcyjny, zbyt zapatrzony w siebie, zbyt odważny i nieposkromiony – zupełne jej przeciwieństwo. Ona pragnęła męża, dzieci, rodziny, a nie romansu z mężczyzną, który głośno oznajmiał, że boi się ślubnej obrączki. Flynn kochał ryzyko, ona nienawidziła. On patrzył na każdy nowy dzień jak na przygodę czy też kolejne wyzwanie. Ona lubiła planować, przewidywać.

Z powodu tego pocałunku mogą być tylko same kłopoty. I smutek. Kobieta z jej rozsądkiem – a wszyscy wiedzieli, że Molly jest bardzo praktyczna, a czasami nawet pruderyjna – z pewnością ma dość rozumu, by nie wyskakiwać z samolotu bez spadochronu.

Ale jednocześnie Flynn ją pociągał. Jak nikt dotąd. Gdy byli razem, w powietrzu przeskakiwały iskry elektryczne. Pociągała ją jego radość życia, która sprawiała, że w głowie Molly pojawiały się szalone myśli jak ta, że do końca życia będzie żałować, jeśli mu nie ulegnie. Że może to jej jedyna szansa. A przecież każdy powinien, choć raz w życiu, popełnić szaleństwo.

Nagle usłyszeli jakiś hałas. Trzaskanie drzwiami. Podniesione głosy. Nie było to nic nowego w firmie McGannona, ale tym razem Molly miała wrażenie, że dzieje się coś dziwnego. Mimo to nie mogła oderwać wzroku od oczu Flynna. I nie chciała.

Pragnął jej. Możliwe, że pragnął wielu innych kobiet i to w tym samym czasie, ale to uczucie było dla Molly zupełnie nowe. Do tej pory nie miała nigdy do czynienia z mężczyzną niebezpiecznym czy może, określając to inaczej, tak zniewalającym. Nie rozumiała, dlaczego zwrócił na nią uwagę. Większość panów interesowała się nią przelotnie. Była dość typową przedstawicielką swojej płci, pedantką, zwolenniczką dokładnego planowania, atrakcyjną i „miłą". Wszyscy uważali, że jest miła i prawdopodobnie właśnie to słowo będzie widniało na jej grobie.

Tylko Flynn patrzył na nią inaczej. Jak na soczysty kąsek do schrupania. To było czyste szaleństwo, ale przy nim nie potrafiła myśleć normalnie. Zresztą nie było ważne w tej chwili, jaki on jest naprawdę. Liczyło się tylko to, jakie uczucia w niej obudził.

Była w nim zakochana od paru miesięcy, choć nie przyznawała się do tego nawet przed sobą. Tłumaczyła to reakcją hormonów, zainteresowaniem ciekawą osobowością, z którą ma okazję spotykać się na co dzień. Określała to, co się z nią dzieje, w przeróżny sposób, omijając to jedno słowo, którego się bała, a które najbardziej odpowiadało prawdzie.

Uniosła rękę. Jej palce prawie dotknęły szyi Flynna.

Zauważył to. Złośliwy uśmieszek zniknął z jego warg. Twarz mu spoważniała. A Flynn bardzo niewiele rzeczy traktował poważnie. Wpatrywał się w nią z napięciem. Ten pocałunek będzie zupełnie inny, pomyślała. Przedtem istniał zawsze jakiś margines bezpieczeństwa. Teraz go już nie będzie. Molly czuła, że jej serce bije głośno i pospiesznie.

Nagle usłyszała płacz niemowlęcia.

Cofnęła się i w tej samej chwili do gabinetu Flynna wtargnęła jakaś kobieta. Nie sama zresztą, bo z dzieckiem – może rocznym, które kręciło się na wszystkie strony, głośno oznajmiając światu swoje niezadowolenie. Kobieta była wzburzona i wściekła, próbując utrzymać kręcące się dziecko, torebkę i torbę z dziecięcymi rzeczami.

– Flynn, niech cię diabli! Nie chcieli mnie nawet wpuścić do ciebie. Musiałam się tutaj wedrzeć siłą, uciekając przed jakimś wariatem w płaszczu kąpielowym.

Molly zamarła. Flynn odwrócił się gwałtownie. Tuż za kobietą wpadł do gabinetu Bailey. Jego twarz była purpurowa i – rzeczywiście – miał na sobie szlafrok nałożony na ubranie. Bailey był jednym z genialnych wariatów Rynna – bardzo miłym, choć szalonym. Kiedy ogarniała go twórcza wena, nakładał swój kąpielowy płaszcz, który, jego zdaniem, przynosił mu szczęście. Nikt na to nie zwracał uwagi, nawet Molly bardzo szybko się do tego przyzwyczaiła. Bailey nie rozmawiał nigdy z obcymi, bo, zdenerwowany, zaczynał się jąkać – i teraz też z trudem starał się wytłumaczyć Flynnowi, dlaczego wpuścił tę damę.

Molly słyszała jego słowa, ale ich treść nie docierała do jej świadomości. To wszystko było takie dziwne.

Kobieta upuściła na podłogę paczkę pieluszek, a potem, wyczerpana, postawiła na podłodze dziecko, które wreszcie wolne, przestało krzyczeć i opadło na czworaki.

– Co, u licha…? – Flynn zupełnie nie mógł się zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. Niełatwo było go zdziwić, ale teraz z ogromnym zainteresowaniem przypatrywał się kobiecie, nie wiedząc, co kryje się za jej przybyciem.

Gdy kobieta wyprostowała się, Molly ujrzała jej twarz. Złote włosy opadały jej na ramiona, czerwony sweterek opinał pełne piersi, obcisłe dżinsy ukazywały kilometry szczupłych nóg. Jej twarz byłaby piękna, gdyby nie ciemne sińce pod oczami i głębokie zmarszczki wokół ust.

– Lepiej nic nie mów, Flynnie McGannon! I nie udawaj, że mnie nie poznajesz. – Albo zmęczenie, albo nerwy sprawiły, że głos kobiety był przenikliwy i ostry. Molly zauważyła staranny makijaż, który nie mógł ożywić zmęczonej twarzy.

– Niczego nie udaję. Ale naprawdę nie wiem… – Flynn wpatrywał się w nią, usiłując sobie coś przypomnieć.

– Virginia – rzekła krótko. – Tuscon. Odejmij trzynaście miesięcy – tyle ma twój syn i jeszcze dziewięć, przez które go nosiłam, a może sobie przypomnisz. Ty byłeś ze znajomymi, ja też. Ale po przyjęciu znaleźliśmy się u mnie. Tego wieczoru dużo piłeś. Niestety, pamiętam to lepiej niż ty. Byłeś dobry, łajdaku. Ale żaden facet nie jest wart tej ceny.

– Syn? – powtórzył głucho Flynn i potrząsnął głową. – To niemożliwe! Mówiłaś, że się zabezpieczyłaś…

– Ha! A więc sobie przypominasz? I jakie to typowe dla mężczyzny, że pamięta to, co może go usprawiedliwić. Niby byłam zabezpieczona, brałam pigułki, ale przez parę dni miałam przerwę. I zanim powiesz, że to moja wina, muszę ci powiedzieć, że nic mnie to nie obchodzi. Ty też jesteś odpowiedzialny za to dziecko…

– Słuchaj. Spróbuj się uspokoić. Nie możesz przychodzić tu tak nagle i mówić rzeczy, w które mam uwierzyć…