A teraz jest bliski bankructwa. Niespodziany spadek stwarzał szansę wyjścia z trudnej sytuacji, ale nie o takie wyjście chodziło Mike'owi. Nie chciał niczego, co nie było owocem jego własnych wysiłków. Ponadto obawiał się, że podatek spadkowy, pensja dozorcy i remont wymagać będą mnóstwa gotówki, której przecież nie miał, i że wszystko to pochłonie zbyt wiele cennego czasu, potrzebnego do poszukiwania posady. To przeklęte domiszcze, położone nad jakąś rzeką w Indianie, stwarzało tylko dodatkowe problemy.

– Mike, to nie do wiary!

Odwrócił się gwałtownie, ale mignęło mu tylko spojrzenie rozgorączkowanych oczu. Dziewczyna przebiegła przez hol jak strzała.

Zmarszczył brwi i oparł się o ścianę. Był zmęczony. Tylko tego brakowało, żeby ta nieszczęsna Maggie zakochała się w starym domu. Denerwowała go. Była jak bajecznie kolorowa plama na tle szarzyzny jego obecnych dni.

Nie chciał koloru. Nie był mu potrzebny. W gruncie rzeczy miał tylko jedno pragnienie: żeby mu dano święty spokój.

Maggie odsunęła pasmo włosów z policzka. Usiłowała obiektywnie patrzeć na ten dom, ale to było po prostu niemożliwe. Z holu na piętro prowadziły szerokie drewniane schody. Tam znajdowała się duża bawialnią i druga, mniejsza, ponadto biblioteka i jeszcze kilka pokojów. Wszystkie rozdzielone były rozsuwanymi, wysokimi drzwiami. Wszędzie wisiały długie pajęczyny, podłogę pokrywał niemal centymetr kurzu.

Ale co tam pajęczyny, co tam kurz. Maggie obracała się dokoła własnej osi, wydając okrzyki zachwytu na temat coraz to odkrywanych cudów. Co za wspaniałości! Co za niespodzianki! Mosiężne i kryształowe żyrandole! Marmurowe kominki! Na oknach wystrzępione brokatowe zasłony, zakończone grubą frędzlą. Wyblakłe, ale jakże wytworne.

Trochę pięknych, starych mebli. Na środku jednego z pokojów stała przepiękna lampa z wykończonym frędzlami abażurem. W innym pokoju królowały dwie kanapy, pokryte grubym aksamitem koloru starego burgunda, i dwa niskie stoły – jeden okrągły, drugi podłużny i wąski, obydwa pokryte zielonym suknem.

– Mike, popatrz tylko, nie mam pojęcia, do czego one mogły służyć…

W głębi domu znajdowała się ogromna kuchnia. Spiżarnia była większa niż sypialnia Maggie, a kuchenka miała chyba ze dwa metry szerokości. W jednej ze ścian znajdowało się coś w rodzaju okienka. Maggie otworzyła drzwiczki i odkryła windę.

– Ianelli! Gdzie ty się, u licha, podziewasz? Chodź i zobacz to!

Wbiegła na podest schodów i wodząc ręką po mahoniowej poręczy szybko pobiegła na górę. Zdyszana zatrzymała się na pierwszym piętrze i włączyła kontakt. Gdy rozbłysło światło, zmrużyła ze zdziwienia oczy.

Okazało się, że na górze znajduje się ponad dwanaście sypialni, z których wszystkie z wyjątkiem jednej miały na drzwiach numery wycięte z delikatnej złotej blaszki. W pierwszej znajdowało się łóżko z zaśniedziałymi mosiężnymi kolumienkami i wyblakłymi szkarłatnymi draperiami z czystego jedwabiu.

Ściany pokoju wymalowane były na jaskrawoczerwony kolor.

Następna sypialnia była cała różowa, jeszcze następna seledynowa, pozostałe zaś to: biała, czerwona i niebieska.

Po dyskretnej elegancji, jaką odznaczały się pomieszczenia parteru, wszystko tu było wręcz zaskakująco wulgarne. Maggie nie mogła się oprzeć raczej zdrożnym myślom.

– Co tam z tobą, Maggie? – krzyknął z dołu Mike.

– Wszystko w porządku!

– Na pewno?

Podeszła do balustrady i spojrzała w dół,

– A o co chodzi?

– Nagle przestałaś pokrzykiwać.

Iskierki rozbawienia zabłysły w oczach Maggie.

Rozśmieszyło ją i wzruszyło to, że zatroszczył się o nią. Wyglądał na zirytowanego, zupełnie jak gdyby żałował tej chwili słabości. Spojrzała na niego i znieruchomiała. Stał tam na dole taki przystojny, smukły, wyprostowany, emanujący pewnością siebie i energią.

Nagle wyobraziła sobie, że to męskie ciało przypiera ją do ściany, że wargi Mike'a rozgniatają jej usta, że; jego ręce okalają jej talię.

Zachowujesz się jak kretynka, Flannery, napomniała samą siebie.

– A więc krzyczałam?

– Mniej więcej co trzydzieści sekund wydawałaś jakieś głośne dźwięki.

– A ty, Ianelli, czy ty nigdy nie zachowujesz się jak dziecko?

– Nigdy.

Zasmuciło ją to, że na pewno mówił prawdę.

– Szkoda – westchnęła. – No, ale jeżeli mój entuzjazm cię irytuje, mogę zachowywać się cicho jak zakonnica na nieszporach.

– Dajże spokój, Flannery. Możesz sobie krzyczeć. Nic mnie to nie obchodzi. Tyle że przestraszyłem się, kiedy zamilkłaś. Myślałem, że może załamała się pod tobą podłoga, albo że zatrzasnęłaś drzwi od strychu i utkwiłaś na nim.

Zamilkł i nagle zniknął jej z oczu.

Maggie zamyśliła się. Co za dziwny człowiek. Był nie mniej tajemniczy niż ten stary dom, może nawet bardziej…

Ale to nieważne, na razie zamierzała zbadać jeszcze górne piętro.

Łazienka była ogromnym pomieszczeniem, z którego wydzielono dwie zamknięte małe kabiny. Na piedestale stała wielka różowa porcelanowa wanna, do której wchodziło się po dwóch marmurowych stopniach. Obok znajdował się stolik z włoskiego marmuru, przeznaczony najwyraźniej na przybory toaletowe, nad wanną zaś wisiał piękny żyrandol z kryształków połączonych złotymi drucikami. Maggie przyglądała się temu wszystkiemu z niemym zachwytem. Tam, skąd pochodziła, nie wieszano żyrandoli nad wanną.

Zastanów się, Margaret Mary, powiedziała do siebie, i przyznaj nareszcie, że Dziadziuś nie prowadził tutaj pensjonatu dla młodych dziewcząt.

Ostatnia sypialnia, którą zwiedziła, potwierdziła jej najgorsze przypuszczenia. Był to pokój z trzema oknami, wychodzącymi na rzekę. Z balkonu można było zejść schodami na jej brzeg. Dziwne to było, ale Maggie nie mogła się na razie nad tym zastanawiać, albowiem jej uwagę zaprzątnął wystrój tego pokoju.

Jeżeli nawet jacyś wandale nachodzili dom, to tu szczęśliwie nie dotarli. Pod jedną ścianą stało wielkie loże z baldachimem i bladoniebieskimi draperiami, zupełnie jak z którejś z baśni „Księgi tysiąca i jednej nocy". W lustrzanej ścianie odbijała się kanapka dla dwojga obita niebieskim brokatem. Podczas gdy w pozostałych pokojach były posadzki, ten wyłożony był grubą białą wełnianą wykładziną, mocno zakurzoną. Na podokiennej ławie leżały liczne satynowe poduszki.

Była to niewątpliwie sypialnia kapryśnej i seksownej kobiety. Kobiety ceniącej luksus, wrażliwej na kolory.

Na drzwiach nie było numeru, ale też nie był on potrzebny. Bez wielkiej wyobraźni można było zrozumieć, że jest to sypialnia damy, która królowała w tym domu.

Maggie zbiegła szybko ze schodów i wpadła do pokoju przy kuchni, gdzie na kominku płonął wesoły ogień. Mike przyniósł sporo suchych polan, zamknął drzwi, by nie wypuszczać ciepła i przysunął przed kominek dwie kanapy.

Co chwila dokładał drewna do ognia. Na jego wargach igrał lekko ironiczny uśmieszek. Był widać już zorientowany, jaką funkcję pełnił niegdyś ten dom.

– Nie wiem, czy zauważyłeś te dziwne stoły w salonie… – zaczęła Maggie nieśmiało.

– Owszem, są to stoły do gier, kupione w jakimś kasynie.

– Domyśliłam się tego.

Maggie rozejrzała się za swoim workiem, znalazła go przy drzwiach, przytaszczyła do ognia, przysiadła na kanapie i zaczęła w nim grzebać.

Wyciągnęła wiązkę bananów. Potem torebki z orzeszkami, rodzynkami i suszonymi owocami. Rzuciła jedną z torebek Mike'owi. Złapał ją w powietrzu.

Następnie z worka wyłoniła się paczka kawy, metalowa piersiówka, łyżeczki i dwa papierowe kubki.

– Maggie, na litość boską! – krzyknął Mike.

Silny zapach irlandzkiej whisky wypełnił pokój.

Maggie nalała dwie spore porcje do kubków i poczęstowała Mike'a. Zarumieniła się trochę, w jej oczach tliły się iskierki śmiechu.

– Wypijmy za przybytek hazardu i rozpusty, jaki odziedziczyliśmy – zaproponowała.

– Myślę, że należałoby najpierw wypić za twój talent pakowania do niewielkiego worka wszystkiego z wyjątkiem zlewozmywaka – odparł z powagą.

– Dobrze, pijemy za jedno i drugie.

Maggie pochyliła się i stuknęła swoim kubkiem w kubek Mike'a. Nie mógł się powstrzymać od śmiechu.

– Za ten dom – powiedział z powagą.

– Za ten dom- zgodziła się Maggie. – No i za naszych dziadków. Przy okazji możemy też wypić za wszystkie grzechy świata, bo było to chyba ich siedlisko.

Mike roześmiał się.

Maggie krzywiła się lekko przy każdym łyku.

– Czy to jest twoja ulubiona trucizna? – zapytał Mike.

– Nienawidzę whisky od siódmego roku życia.

– Wiec po jakie licho przywlokłaś ją ze sobą?

– Bo zazwyczaj cierpię na bezsenność, kiedy tylko jestem poza domem. Mała whisky przed snem za zwyczaj pomaga.

Przez chwilę siedzieli spokojnie i wpatrywali się w ogień.

– Nie martw się z powodu dziadka – odezwał się wreszcie Mike.

Maggie westchnęła.

– Wiedziałam, że dom zbudowano w tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku, ale jakoś nie skojarzył mi się z okresem prohibicji. Teraz rozumiem wiele rzeczy. Na przykład to, że nikt w rodzinie nie mówił o istnieniu tej posiadłości. Poza tym trudno mi skojarzyć Dziadziusia z nielegalnym wyszynkiem, hazardem i kobietami lekkich obyczajów.

– Był wtedy bardzo młody – pocieszał ją Mike.

Przysiadł obok niej i powoli sączył whisky ze swego kubka.

– Mój dziadek był też jeszcze młody, kiedy w tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym rozpoczął się wielki kryzys.

– Kochałeś swojego dziadka? – zainteresowała się Maggie. – Byliście zaprzyjaźnieni?

Może nie powinnam go pytać o jego prywatne sprawy, pomyślała z obawą. Ale po chwili uspokoiła się.

– Owszem, kochałem go – odparł Mike – chociaż bardzo często sprzeczaliśmy się. W końcu rozstaliśmy się z dość zasadniczych względów. Dziadek stawiał rodzinę na pierwszym miejscu. Dla jej dobra nie wahał się kłamać, oszukiwać, a nawet kraść, jeżeli nie mógł postąpić inaczej. Więc nie dziw się swojemu dziadkowi. Takie były wtedy czasy.