-  A zatem, pośpieszmy się! - rzucił Aldo, spoglądając z rozbawieniem na odświętną suknię z czarnego jedwabiu z mocno zaprasowanymi plisami i koronkowy czepek zdobiący kucharkę. - Cecina długo nie wytrzyma w tym odświętnym stroju. Twierdzi, że to szkodzi jej inspiracji, a ja od wielu miesięcy marzę o porządnym śniadaniu!

-  Niech pan będzie spokojny! Wczoraj cztery razy wysyłała mnie na San Servolo, aby kupić największe scampi i najświeższą botega. Ale ma pan rację: lepiej pohamować zły humor Ceciny!

To nie ulegało wątpliwości. Humory Ceciny były tak samo znane w pałacu Morosinich, jak jej talenty kulinarne, jej szalona hojność i niesamowity przyodziewek. Urodzona u stóp Wezuwiusza, była jak gorąca lawa, wrząca i popędliwa, co w Wenecji czyniło z niej pewien ewenement. Ludzie byli tu bardziej stateczni i powściągliwi.

Stanowiła najważniejszą pamiątkę przywiezioną przez matkę Alda z podróży poślubnej. Hrabina Morosini natknęła się na nią w zaułku Neapolu rozpaczającą nad ciałem brata, ofiarą jednej z band grasujących w biednych dzielnicach. Cecina prócz brata nie miała nikogo i sama o mały włos uniknęła podobnego losu.

Ogarnięta współczuciem dla biednej kobiety, księżna Izabela postanowiła wziąć ją do siebie na służbę.

Wenecja przypadła do gustu małej neapolitance pomimo klimatu, jak dla niej niezbyt rozweselającego, i chłodnych mieszkańców, ale rzymski profil i gorące, czarne oczy młodego Zachariasza, który wtedy był drugim służącym, szybko ujęły ją za serce.

Kiedy pojawiła się oczywista wzajemność, ożeniono ich pewnego letniego dnia w kaplicy pałacyku, który rodzina Morosini posiadała nad brzegami Brenty. Na przyjęciu weselnym Zachariasz wypił za dużo valpolicella, dlatego podczas nocy poślubnej Cecina, wystawiona na pastwę lubieżnych instynktów pijaka, sprała świeżo poślubionego kijem od szczotki i zanurzyła jego głowę w cebrzyku z zimną wodą. A następnie udała się do kuchni, by przygotować najczarniejszej, najmocniejszej, najbardziej zawiesistej i pachnącej kawy, jaką kiedykolwiek było mu dane pić. Tak potraktowany szybko oprzytomniał i zapomniawszy o laniu szczotką, na kolanach prosił wybrankę o wybaczenie.

Od tamtej pamiętnej nocy 1884 roku w małżeństwie Pierlunghi przekleństwa i złorzeczenia mieszały się z pocałunkami i czułymi słówkami oraz specjalnymi daniami, które Cecina przygotowywała po kryjomu dla swojego męża, kiedy kucharka pałacowa poszła spać, gdyż w tamtych czasach Cecina zajmowała posadę pokojówki.

Zachariasz przepadał za tymi kolacyjkami we dwoje, ale pewnego wieczoru zdarzyło się, że książę Enrico, ojciec Alda, wrócił ze swojego kółka wcześniej niż zwykle i wiedziony smakowitym zapachem dochodzącym z kuchni odkrył, co się święci. Mimo to najzwyczajniej w świecie zasiadł przy stole razem z Zachariaszem, poprosił o talerz, kieliszek i wziął udział w tajemnej uczcie. Tydzień potem wściekła kucharka cisnęła swój fartuch na głowę intrygantki, która porzuciwszy insygnia pokojówki, objęła panowanie wśród książęcych rondli i garnków i przywództwo nad kuchennym personelem z całkowitym i pełnym błogosławieństwem państwa domu.

Księżna Izabela, pochodząca z bardzo szlachetnej i starej rodziny książąt de Montlaure z Langwedocji, często prosiła Cecinę o przygotowywanie potraw według przepisów z tamtej strony Alp. Dzięki temu dzieciństwo Alda uprzyjemniały pyszne suflety, na przemian z chrupiącymi lub rozpływającymi się w ustach tartami, kremami i wszystkimi tymi cudami, które mogą powstać w kuchni, kiedy kapłanka sanktuarium postanowi dogadzać stołownikom. A że nie było dane Cecinie doczekać się dziecka, wszystkie macierzyńskie uczucia skupiła na młodym paniczu, który nie mógł się z tego powodu uskarżać.

Książę i księżna dużo podróżowali, toteż Aldo często zostawał w pałacu sam. Spędzał wtedy błogie godziny, siedząc w kuchni na taborecie, przyglądając się, jak Cecina oddaje się smacznej alchemii, jak beszta i łaje kuchcików, a przy tym wyśpiewuje wielkim głosem arie operowe i pieśni neapolitańskie, których znała nieskończoną ilość. Trzeba ją było widzieć przystrojoną wielobarwnymi wstążkami na modłę neapolitańską i udrapowaną, pod śnieżnobiałym fartuszkiem z perkalu, w kolorowych fatałaszkach poszerzanych w miarę, jak figura ich coraz grubszej właścicielki zbliżała się do kształtu kuli.

Pomimo tylu atrakcji Aldo nie spędzał całego życia w kuchni. Przydzielono mu francuskiego nauczyciela, Hieronima Buteau, młodego Burgundczyka o światłym umyśle, który starał się przelać posiadaną wiedzę do głowy ucznia, ale w porządku nieco chaotycznym. Mieszał Greków i Rzymian, Dantego i Moliera, Byrona i faraonów, Szekspira i Goethego, Mozarta i Beethovena, Musseta, Stendhala, Chopina, Bacha i romantyków niemieckich, królów Francji, weneckich dożów i cywilizację Etrusków, boską surowość sztuki romańskiej i szaleństwa renesansu, Erazma i Karte-zjusza, Spinozę i Racine'a, słowem wszystko, co kotłowało się w jego głowie, mając nadzieję, że uczyni z chłopca prawdziwego erudytę. Wprowadził go też w niektóre interesujące kwestie matematyki, fizyki i nauk biologicznych, lecz przede wszystkim w historię kamieni szlachetnych, które darzył niezwykle silnym uczuciem. Jego staraniem, w wieku osiemnastu lat, młody Morosini władał pięcioma językami, umiał odróżnić ametyst od turmalinu, beryl od korundu, piryt miedziany od samorodka złota, czy orvieto od lacrima--christi.

Oczywiście królestwo Ceciny także zainteresowało nauczyciela. Kucharka stała się wdzięcznym słuchaczem jego niezwykłych popisów krasomówczych przerywanych miłą degustacją. Ale bakałarz nigdy nie przekroczył granic przyzwoitości. Efekt tego był taki, iż Hieronim Buteau, który przybył do Wenecji chudy jak tyczka, znacząco przybrał na wadze.

Pewnego dnia książę Enrico powiadomił nauczyciela syna, że rozważa wysłanie Alda do szkoły w Szwajcarii. Lecz nie było mowy o tym, by pozbywać się człowieka takiego jak Buteau. Został on więc pałacowym bibliotekarzem. Innymi słowy, dostał się do raju, w którym poświęcał czas swemu wielkiemu dziełu opisującemu weneckie społeczeństwo w XV wieku. Odrywał się od tego zajęcia tylko po to, by oddawać się przyjemnościom podniebienia, smakując arcydzieła Ceciny...

Po śmierci ojca, który spadł z konia w lesie Rambouillet podczas polowania na jelenia z księżną d'Uzès, Aldo niczego nie zmienił w ustalonym porządku rzeczy. Wszyscy kochali pana Buteau i nikomu nie przyszłoby do głowy, że mógłby pewnego dnia zniknąć. Dopiero wojna pozbawiła chłopca jego wygodnej synekury. Niestety nie wiadomo, co się z nim stało... Po tym, jak został uznany za zaginionego w Chemin des Dames, wyciągnięto wniosek, że znalazł ponurą, lecz tym bardziej chwalebną śmierć. - Cecina opłakiwała go jak brata i wymyśliła nawet   przepis na placek z czarnymi porzeczkami, który nazwała  jego imieniem.

Kiedy gondola przybiła do stopni, czekająca tam Ceci-na ze łzami w oczach i okrzykiem, który przyciągnął ciekawskich do okien i spłoszył łowiące ryby mewy, rzuciła się na szyję swemu „małemu księciu", jak go zwykła nazywać pomimo wysokiego wzrostu.

- Madona Santissimal... Do czego oni mi cię doprowadzili, ci bezbożnicy!... To niemożliwe, że tak cię urządzili!... Mojego małego!... Mojego Aldino!... Czy na tym podłym świecie nie ma już sprawiedliwości?...

-  Ależ jest sprawiedliwość, Cecino, skoro Niemcy i Austria przegrały wojnę!

-  Ale to za mało!

Morosini, pogrążony w morzu uścisków i łez, wkrótce znalazł się w kuchni i zasiadł na ulubionym taborecie, nie rozumiejąc, w jaki sposób mógł przebyć wielki przedsionek, le cortile i kredens pałacu, niczego nie zauważając... Tymczasem przed nim już parowała filiżanka kawy, podczas gdy zażywna kobieta smarowała masłem świeże bułeczki dopiero co wyciągnięte z pieca.

-  Jedz i pij! - rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Porozmawiamy później.

Aldo z na wpół zamkniętymi oczami wdychał z lubością zapach wspaniałego napoju, na siłę zjadł jedną bułeczkę, aby zrobić Cecinie przyjemność, gdyż wzruszenie odebrało mu apetyt, wypił trzy filiżanki aromatycznej kawy, po czym, odsuwając naczynie, oparł się łokciami o blat stołu.

-  Cecino, opowiedz mi teraz o matce... Chcę wiedzieć, jak to się stało...

Neapolitanka zamarła przed jednym z kredensów, w którym układała naczynia. Jej plecy zesztywniały, jakby dosięgnął je pocisk.

-  Cóż miałabym ci powiedzieć? - odparła z głębokim westchnieniem, nie odwracając się.

-  Wszystko, gdyż ja nic nie wiem. Twój list nie był zbyt jasny.

-  Nigdy nie byłam biegła w pisaniu... Ale nie chciałam, żeby ktoś inny powiadomił cię o tym nieszczęściu. Wydawało mi się, że jeśli dowiesz się o tej tragedii ode mnie, twój ból będzie mniejszy. A poza tym Zachariasz był zbyt przejęty, żeby mógł sklecić choć kilka linijek. Wbrew pozorom jest taki uczuciowy!

Aldo wstał, podszedł do Ceciny i otoczył ją czule ramieniem, wzruszony żałością, która w niej wzbierała.

-  Masz rację, moja dobra Cecino. Nikt nie znamnie lepiej niż ty, ale teraz usiądź i opowiadaj. Nawet dziś nie mogę uwierzyć, że to się stało naprawdę...

Przysunął jej krzesło, na które kobieta opadła, wyciągając chusteczkę, by wytrzeć oczy. Po czym, wydmuchawszy również nos, westchnęła:

-  Nie mam zbyt wiele do powiedzenia... Wszystko stało się tak nagle... Tego dnia twoja kuzynka Adriana wpadła na herbatę, kiedy pani poczuła się źle. Nie była chora, ale bardzo zmęczona. Pani Adriana nalegała, żeby położyła się do łóżka, i zaprowadziła ją do pokoju. Po jakimś czasie zeszła na dół i powiedziała, że Jej Wysokość nie będzie jeść kolacji, ale żebym zaparzyła jej herbaty lipowej. Lecz kiedy poszłam do niej z herbatą, nie chciała jej wypić. Była nawet lekko poirytowana tym, że pani Adriana kazała jej pić coś, na co nie miała najmniejszej ochoty. Na to ja próbowałam ją przekonać, że napar lipowy z miodem jest najlepszy na uspokojenie nerwów, ale widząc, że najwyraźniej też ją denerwuję i że ma ochotę się zdrzemnąć, postawiłam czajnik z naparem na nocnym stoliku i życząc jej spokojnej nocy, zeszłam do kuchni, nakazując Livii, aby jej nie przeszkadzała. Następnego dnia rano, kiedy pokojówka zaniosła pani śniadanie, usłyszałam straszny krzyk i płacz. Szybko weszliśmy na górę, Zachariasz i ja... i zrozumieliśmy, że pani Izabela odeszła z tego świata, i że... och, mój Boże!