– Tak się cieszę – odparła Leith. Z oszczędnych informacji, jakie wymknęły się Rosemary, wiedziała, że jej przyjaciółka przeżyła koszmar, zanim Derek zdecydował się odejść.

– Nie ma powodu – mruknęła Rosemary.

– Nie zgadzacie się z Travisem? – zainteresowała się mocno zaskoczona Leith.

– Ależ zgadzamy się, cudownie – westchnęła Rosemary. – Ale miałam tak okropne poczucie winy… jakby rodzice stali nade mną i spoglądali z wyrzutem przez cały czas. Travis dzwonił zeszłej nocy… powiedziałam, że nie chcę go więcej widzieć.

Postanowienie Rosemary dotyczące Travisa było bardzo silne – nie na tyle jednak, by istotnie więcej się z nim nie zobaczyła. W każdym razie nie były to spotkania umówione – i nigdy w jej własnym mieszkaniu. Travis zadzwonił bowiem do Leith i Sebastiana już w kilka dni później… „Pomyślałem sobie, że mógłbym wpaść na chwilę" nie zwiodło nikogo. Przypadkiem, tego samego wieczoru Leith zaprosiła Rosemary na kolację. Jej zdaniem byłoby nieuprzejmie poprosić Travisa, żeby wyszedł.

Od tej pory Travis regularnie przychodził na kolację. Sebastian raz był obecny, raz nie, ale

– cokolwiek mówiło na ten temat jej sumienie – Rosemary zjawiała się zawsze, w ostatniej chwili, buntując się przeciw własnym zasadom. Co więcej, nieraz nalegała, że sama przygotuje kolację i przyniesie do Leith – zawsze trochę więcej niż trzeba, na wszelki wypadek, gdyby pojawił się jakiś niespodziewany gość. Travis z kolei, jako pracownik firmy importującej wina, przynosił jakiś wspaniały trunek.

– Co się dzieje? – zagadnął Sebastian, kiedy po powrocie do domu późnym wieczorem zastał Leith na straży, przy drzwiach do kuchni.

– Tam są Rosemary i Travis – odparła.

– No to co?

– Być może nie zauważyłeś, ale oni są w sobie zakochani.

– A co się stało z mieszkaniem Rosemary?

– Ona nie chce go przyjmować u siebie.

– A dlaczegóż to?

– To… raczej nieostrożne – stwierdziła Leith, szczerze zaskoczona niewrażliwością brata.

– Kompletna bzdura! – wyraził własne zdanie Sebastian.

Poniewczasie Leith zrozumiała, że ten stan rzeczy nie może trwać wiecznie bez niczyjej krzywdy. Rosemary jednak wciąż unikała jawnych spotkań z Travisem, a ten zakochiwał się w niej coraz bardziej, tak że nie sposób było utrzymać go na odległość. Leith polubiła oboje i współczuła im, ale rozumiała, że sami muszą znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji.

Pewnego wieczoru Travis pojawił się, jak zwykle, rozjaśniony nadzieją na spotkanie Rosemary. Sebastian także był w domu i zabawiał go rozmową. Rosemary jednak spóźniała się bardziej niż kiedykolwiek. Wreszcie Leith nie była w stanie ani chwili dłużej znosić tęsknych spojrzeń Travisa w stronę drzwi.

– Zobaczę, co ją zatrzymuje – oznajmiła i przeszła na drugą stronę korytarza. Nacisnęła dzwonek i czekała.

Rosemary otworzyła drzwi, ale pytanie: „Gotowa?" zawisło na ustach Leith. Przez ramię przyjaciółki dostrzegła mężczyznę.

Leith wyczuła napiętą atmosferę. Nieznajomy wstał i skierował się ku drzwiom. Coś w zachowaniu przyjaciółki zdawało się mówić, że jej gość nie powinien dowiedzieć się o planowanej wizycie.

– Eee… przepraszam, że przeszkadzam, Rosemary – improwizowała Leith. – Nnie… spodziewałam się, że masz gościa.

Uśmiechnęła się do krępego mężczyzny.

– Nie przedstawisz mnie? – rzucił krótko do Rosemary, pożerając oczami gęste, kasztanowe włosy, zgrabną figurę i piękną twarz Leith.

– Oczywiście – odparła Rosemary. – Leith jest nową właścicielką mieszkania naprzeciw. Leith, to mój mąż, Derek.

Leith podała mu rękę, ale nie spodobał jej się sposób, w jaki bez przerwy gapił się na nią.

– J-ja tylko na chwilę, muszę nakarmić Sebastiana – bąknęła. – Chciałam pożyczyć trochę sosu Worcester…

Travis i Sebastian patrzyli na nią zezem, kiedy wróciła z butlą sosu, ale bez Rosemary.

– Gdzie Rosemary? – natychmiast zapytał Travis. Leith rozpaczliwie wysilała mózg, ale nie potrafiła wymyślić nic mądrego. Musiała powiedzieć prawdę.

– Nie przyjdzie – powiedziała i oboje z Sebastianem musieli niemal obezwładnić Travisa, kiedy ten dowiedział się o obecności męża Rosemary.

Sebastian nie bez trudu posadził go z powrotem i przygotował morderczego drinka. Od tej chwili wieczór potoczył się jeszcze gorzej, niż się zaczął. Jedynie Sebastian miał ochotę na kolację. Travis wyraźnie potrzebował kolejnego, solidnego drinka, a Sebastian usłużył mu ochoczo. Alkohol rozwiązał mu język i Travis zaczął opowiadać o swojej miłości do Rosemary. O tym, że chciałby ją poślubić, ale nie wie, jak to zrobić, ponieważ poczucie przyzwoitości nie pozwala jej wychodzić z nim gdziekolwiek. Chciałby, żeby cały świat wiedział o jego miłości, ale czy ona pozwoli przedstawić się jego rodzicom?

Zanim wybiła jedenasta, Travis zaczaj bełkotać, a Leith wściekła się na Sebastiana, który przechylał butelkę, ilekroć w szklance gościa pokazywało się dno.

– Jasna cholera, ale się ululates! – wykrzyknął Sebastian, kiedy Travis chwiejnie podniósł się z miejsca i niepewnie ruszył przed siebie.

– Sądzę, że Travis nie powinien siadać za kierownicą w takim stanie – zauważyła Leith lodowatym tonem.

– Ja też piłem… nie mogę go odwieźć – stwierdził Sebastian. – A poza tym, on mieszka gdzieś na peryferiach Essex i Bóg jeden wie, kiedy wróciłbym do własnego łóżka… nawet, jeśli przypadkiem pamiętałby swój adres. Niech się prześpi na tej kanapie – zaproponował najprostsze wyjście.

– A jego rodzice? Będą się martwić – zaprotestowała Leith, pamiętając, że kiedy Sebastian nie wracał do domu na noc, matka szalała z niepokoju.

– Do diabła, Leith, on dobiega trzydziestki! Na pewno nie pierwszą noc spędza na bańce!

Travis przespał zatem noc na kozetce i skorzystał na tym tylko tyle, że nazajutrz, z błędnym wzrokiem i skacowany jak diabli, mógł przed wyjściem zamienić kilka słów z Rosemary. Jego samopoczucie pogorszyło się jeszcze na wieść, że Derek Talbot znowu żądał rozwodu, a ona znowu odpowiedziała mu stanowczym nie. W bladym świetle poranka Rosemary oznajmiła Travisowi, że nie zamierza również nigdy więcej przyjmować zaproszenia na kolację u sąsiadów.

Powtórzyła to zresztą Leith, używając niemal tych samych słów. Leith poczuła, że nie ma prawa się wtrącać, powinna jednak pozostać przy Rosemary, kiedy ta będzie potrzebowała bratniej duszy.

Wciąż spotykała się ze swoją przyjaciółką. Travis także wpadał od czasu do czasu – Leith wiedziała, że liczy jedynie na szansę ujrzenia ukochanej. Wyglądał coraz bardziej mizernie, a kiedy znów się pojawił, Leith miała ogromną ochotę zawołać Rosemary. Pohamowała się jednak. Jeżeli nikt jej o to nie poprosił – nie będzie się wtrącać. Zwłaszcza że Rosemary powtórzyłaby Travisowi jedynie to, co już raz słyszał.

Potem Sebastian zaczął przebąkiwać o opuszczeniu pracy i Leith miała się czym martwić. Jeśli jej brat nie będzie pracował, to jak spłaci swoją część długu hipotecznego? I wówczas, jakby na dowód, że nieszczęścia zawsze chodzą parami, wydarzyła się katastrofa: Leith straciła pracę, choć nie ze swej winy.

Nie mogła w to uwierzyć. Była pracowita i pełna inicjatywy, a posada dawała jej dużo satysfakcji. Pracowała niemal wyłącznie z mężczyznami, całkiem nieźle dogadując się z większością z nich. Nie ucieszyła się jednak, kiedy Alec Ardis, żonaty syn właściciela firmy, pewnego dnia zjawił się w biurze i bez żadnej zachęty z jej strony zaczął ją napastować. Nie pomogło stanowcze nie. Walcząc z uściskiem, który oplótł ją jak ośmiornica, wrzała gniewem. Kiedy wreszcie udało jej się uwolnić, była wściekła i upokorzona – tylko dlatego, że jest kobietą, syn szefa uważa, że może sobie pozwalać na wszystko – i dosłownie rzuciła się na niego z pazurami.

Była wstrząśnięta atakiem, ale nigdy nie opuściłaby pracy z własnej woli. Nie miała jednak wyboru. Pan Ardis senior przechodził właśnie, gdy dotarły do niego słowa: lubieżny, skretyniały, zboczony wieprz. Kiedy wszedł do pokoju, Leith wyrzucała z siebie kolejne epitety.

Zrobiło jej się niedobrze, kiedy pan Ardis – nie wierząc, że synalek mógł zaatakować bez żadnej zachęty z jej strony, a może jedynie kryjąc jego niechlubne słabości – dał jej odprawę w wysokości miesięcznej pensji i z miejsca wyrzucił z pracy.

Wieczorem zadzwoniła do drzwi Rosemary. Wciąż jeszcze nie mogła otrząsnąć się z szoku, jaki wywołała w niej napaść i to, co potem nastąpiło.

– Nie robisz przypadkiem kawy? – zapytała.

– Wchodź – szybko zaprosiła ją Rosemary. – Wyglądasz fatalnie. Co się dzieje?

– Wylali mnie – oznajmiła Leith roztrzęsionym głosem i przy kawie zdała jej dokładną relację.

„Lubieżny, skretyniały, zboczony wieprz", zdaniem Rosemary, to bardzo delikatne określenie faceta, który myśli, że każda kobieta pracująca dla jego ojca jest potencjalną zdobyczą.

– Powinnaś była strzelić go w pysk – stwierdziła, oburzona niemal tak, jak Leith.

– Zrobiłabym to, gdybym miała wolne ręce – odparła Leith i pociągnęła jeszcze jeden łyk kawy.

Rosemary serdecznie współczuła przyjaciółce.

– Oczywiście, to musiało się zdarzyć, prędzej czy później – stwierdziła.

Leith wytrzeszczyła oczy.

– Nie kojarzę – wyznała.

– Jesteś za… – Rosemary szukała odpowiedniego słowa, aż, ku całkowitemu zaskoczeniu przyjaciółki, oznajmiła: -… olśniewająca.

– Olśniewająca! – wykrzyknęła Leith, otwierając zielone oczy jeszcze szerzej.

– Nie miałaś o tym pojęcia, co? – miękko zapytała Rosemary i, jakby chcąc jeszcze mocniej wstrząsnąć Leith, ciągnęła: – A co powiesz o tych fantastycznych, kasztanowych włosach, wspaniałych oczach i cerze, nie wspominając o figurze, która jest wypukła dokładnie tam, gdzie należy? To było do przewidzenia, że prędzej czy później jakaś egoistyczna męska gadzina zechce wyciągnąć po ciebie łapy.

– Wielkie nieba! – jęknęła Leith słabym głosem. Ze słów Rosemary wynikało, iż powinna uważać się za szczęściarę, gdyż dobiegając dwudziestu dwóch wiosen nie zaznała jeszcze wątpliwych awansów jakiegoś domorosłego supermana.