– Musisz po prostu trochę się przygasić – uśmiechnęła się Rosemary i rozmowa potoczyła się dalej, dopóki Leith nie wspomniała o konieczności znalezienia nowej pracy.

– Nie mogę nie pracować, zwłaszcza z tą morderczą hipoteką, którą z Sebastianem musimy spłacać co miesiąc – wyznała.

– No pewnie! – zgodziła się Rosemary i dodała:

– Gdyby nie to, że czynsz za to mieszkanie został zapłacony do końca roku, sama byłabym w kłopocie. Teraz oszczędzam, jak szalona, żeby mieć trochę grosza w zanadrzu, kiedy przyjdzie pora płacenia. Wracając jednak do ciebie… chyba nie powinnaś mieć kłopotów ze znalezieniem innej pracy.

– Moje kwalifikacje jeszcze ujdą – odparła Leith.

– Ale co z referencjami? Nie wyobrażam sobie, żeby pan Ardis wyrażał się o mnie w samych superlatywach.

– Nie ma innego wyjścia, jak tylko uczciwie ocenić twoją pracę… o ile nie chce ci się narazić – oznajmiła Rosemary stanowczo.

W tydzień później, po zgłoszeniu swej kandydatury w trzech firmach, Leith dowiedziała się, że dwa ze stanowisk są już zajęte. W trzecim miała więcej szczęścia: zaproszono ją na rozmowę. Został jej jednak cały tydzień na przemyślenie paru spraw. Wciąż jeszcze nie otrząsnęła się z szoku wywołanego karesami Aleca Ardisa, a jawnie niesprawiedliwe zwolnienie z pracy zraniło ją bardzo. Mimo to, nawet jeśli uważała, że Rosemary przesadza, jej uwagi na temat wyglądu prześladowały ją nieprzerwanie. Za żadne skarby nie chciałaby znowu stać się obiektem obleśnych zalotów Ardisa juniora. Samo wspomnienie wywoływało koszmarne sny.

– Sebastianie – zwróciła się do brata w przeddzień rozmów w G Vasey Ltd. – Nie przypuszczam, żebyś miał jeszcze te okularki, w których udawałeś profesora w…

– Mówisz o moim ostatnim publicznym występie – z wyższością poprawił ją Sebastian, mając na myśli bezdialogową rólkę w ostatniej sztuce kółka dramatycznego. – Cóż, właściwie…

Nazajutrz Leith ledwo rozpoznała się w lustrze, kiedy zwinęła bujne kędziory w surowy kok z tyłu głowy i włożyła okulary-atrapy w rogowej oprawie.

Rozmowy w G Vasey Ltd potoczyły się gładko. Nikt nie nabrał podejrzeń i nie zadawał pytań na temat jej okularów. Zdjęła je zresztą natychmiast po wejściu do mieszkania, nagle zdając sobie sprawę z tego, że nikt od Vaseya nie widział jej bez nich.

Miała teraz przed sobą trudne dwa tygodnie wyczekiwania na odpowiedź. W G Vasey Ltd płacili lepiej, niż można to sobie wyobrazić, a praca wydawała się naprawdę ciekawa. Wszystko wskazywało na to, że o ile dostanie tę posadę, będzie musiała harować ciężej niż kiedykolwiek w życiu i jeszcze potrzebny jej będzie pomocnik.

Wiadomość o tym, że została przyjęta, podziałała jak balsam na jej zranioną dumę – do tego stopnia, że w dniu, kiedy miała zacząć pracę, omal nie zapomniała skręcić włosów w ciasny kok i włożyć okularów.

Powoli jednak doszła do siebie i przypomniała sobie wszystko. Odpowiednio przygaszona, do tego stopnia nawet, że ukryła zgrabną figurkę pod luźnym strojem, wyruszyła w stronę G Vasey Ltd. Poranek spędziła na zaznajamianiu się z biurem i jego pracownikami. Przede wszystkim jednak zawarła znajomość z Jimmy Webbem, swym siedemnastoletnim asystentem, który okazał się prawdziwą kopalnią informacji o wszystkim, co dzieje się wokoło.

Od niego też usłyszała niezbyt pomyślną nowinę, że Vasey został kilka miesięcy temu wchłonięty przez giganta Massingham Engineering. Leith natychmiast poczuła, że musi bardzo troszczyć się o swą pracę i pamiętać, że bez niej nie będzie w stanie spłacić swej części hipoteki.

– Nie wiesz przypadkiem, czy… ktokolwiek z pracowników Massinghama przyjedzie tutaj? – zapytała Jimmy'ego, starając się stłumić niepokój. Zbyt dobrze orientowała się w zarządzaniu firmą, by nie wiedzieć, że pracownicy Vaseya nie utrzymają się, jeśli Massingham będzie w stanie wykonać tę pracę zatrudniając swoich ludzi.

– Massingham z całym interesem przenosi się na północ – poinformował ją wszechwiedzący Jimmy.

– Fabryka, biura, wszystko. Chodzą słuchy, że sprzedał już swoje zakłady tutaj i stworzył tam solidną bazę ekonomiczną. Tu przyjadą jedynie ludzie potrzebujący bazy w Londynie.

Chwilowo uspokojonej Leith opadły skrzydła.

– To znaczy kto? – zapytała z udaną obojętnością.

– Same grube ryby, jak mi się zdaje, panno Everett – odparł wesoło Jimmy. – I to nieprędko. Muszą jeszcze skończyć tylną przybudówkę i wyłożyć biura dywanami od ściany do ściany.

Odetchnęła z ulgą – nie była grubą rybą!

– Wiesz już, jaki będzie kolor dywanów? – zażartowała.

Jej asystent wyszczerzył zęby w radosnym uśmiechu.

– Mam na imię Leith – dodała, ponieważ była od niego starsza tylko o pięć lat. – Czy możesz mi teraz udzielić informacji na temat tych dokumentów?

Jimmy, nie przestając się uśmiechać, przyciągnął swoje krzesło do jej biurka.

W krótkim czasie Leith doskonale orientowała się w nowym nabytku Massingham Engineering, który najwyraźniej na razie zamierzał nadal używać nazwy G Vasey Ltd. W kontrakcie, nad którym pracował jej poprzednik, znalazła się niesamowita bzdura, ale kiedy teczka wylądowała na jej biurku, sprawa była już zakończona. Nikt jej nie mógł nic zarzucić. Nawet Dave Smith, specjalista od kontraktów, musiał się z tym zgodzić. Niemniej Leith ze swym wysokim poczuciem odpowiedzialności stanowczo wolałaby, żeby teczka Norwood & Chambers leżała u kogoś innego.

Życie potoczyło się teraz gładko i przyjemnie. Co prawda, pomimo swego przygaszenia, musiała ustawić na właściwym miejscu jednego Don Juana z zaopatrzenia, a drugiego ze zbytu, ponieważ zachowywali się zbyt śmiało, jak na jej upodobania. Ogólnie jednak była bardzo zadowolona ze swego losu. Pracowała ciężko i była za to odpowiednio wynagradzana.

Sprawy domowe szły równie gładko. Życie towarzyskie nie było zbyt urozmaicone, ale Leith w przeciwieństwie do swego brata, miała mniej stadnych instynktów i wolniej zawierała przyjaźnie. Co zaś się tyczy przyjaźni, Rosemary zdawała się cierpieć co najmniej tak samo jak Travis Hepwood. Mimo to, kiedy wybrał się on z wizytą do Leith i Sebastiana, wpadli na siebie w drzwiach zupełnie przypadkowo.

Później Rosemary wyznała Leith, że widok Travisa w tak żałosnym stanie poruszył jej serce. Nic dziwnego, pomyślała Leith, skoro Rosemary nadal dokładała wszelkich starań, żeby nie dać ludziom powodu do plotek. Najbardziej bała się podejrzenia, iż związała się z kimś innym, co dałoby Derekowi pretekst do wystąpienia o rozwód z jej winy i skompromitowania w oczach rodziców. Nieśmiało zapukała do drzwi sąsiadów i wprosiła się na kawę wiedząc, że Travis jest w środku.

Po tym dniu Rosemary przyjęła jeszcze dwa zaproszenia na kawę do mieszkania Leith i Sebastiana. Nie została jednak nigdy nawet na kolacji.

Travis za każdym razem był tam także.

Leith pracowała w G Vasey Ltd już dwa miesiące,gdy Sebastian z właściwym sobie rozmachem wpadł do domu po pracy i oznajmił, że w piątek wyjeżdża do Indii na wakacje.

– Do Indii! – wykrzyknęła Leith. Słyszała o tym po raz pierwszy.

– Na Boga, Leith, to tylko dziewięć godzin lotu! Za dwa tygodnie będę z powrotem.

– No to baw się dobrze – odparła, kiedy przyszła do siebie i zaczęła pomagać mu w pakowaniu…

Kolejna ciężka fala deszczu uderzyła o okna mieszkania i wyrwała Leith z ponurego zamyślenia. Spojrzała na zegarek i aż się skrzywiła. Wielkie nieba, to już po dziesiątej! Chyba całe wieki siedzi tu pogrążona we wspomnieniach ostatniego roku.

Wstała z fotela i poszła do kuchni nastawić mleko na czekoladę. Zastanawiała się, co spowodowało ten nagły nawrót wspomnień. Nie musiała długo dumać. Główną przyczyną jej problemów i cofania się myślami w przeszłość, był najdroższy braciszek Sebastian, który z właściwą sobie beztroską przysłał jej pocztówkę: „Indie są wspaniałe. Zostaję. Wiem, że dasz sobie radę."

W pierwszej chwili lekkomyślność brata rozzłościła ją. Oczywiste było, że nie zamierza płacić rat ani przez bank, ani w jakikolwiek inny sposób. Zadzwoniła do rodziców i dowiedziała się, że oni także dostali wiadomość od Sebastiana. A kiedy jej matka zaczęła:

– Czy to nie podniecające? – Leith wiedziała już, że jeśli oczekuje poparcia, traci czas.

– Będzie mógł robić w Indiach cudowne zdjęcia, prawda? – kontynuowała matka i dopiero pod sam koniec rozmowy zainteresowała się hipoteką: – Ale przed wyjazdem uporządkował chyba swoje sprawy, nieprawdaż, kochanie?

Dla matki świat zaczynał się i kończył na Sebastianie, zawsze będzie go bronić. Poza tym rodzice bardzo pomogli im w urządzaniu mieszkania tuż po przeprowadzce, ofiarowując meble, wykładziny i inne potrzebne rzeczy. Naprawdę nie wypadało prosić ich, by pokryli wysoki dług hipoteczny Sebastiana.

– Znasz Sebastiana – oznajmiła więc niedbale, wiedząc, że matka widzi jedynego syna przez najbardziej różowe z różowych okularów.

Mleko zawrzało i Leith zaczęła przygotowywać sobie filiżankę czekolady, kiedy zabrzmiał dzwonek u drzwi. Nie wiadomo dlaczego pomyślała natychmiast, że to Sebastian, chociaż on miał własny klucz. Chyba ten nieszczęsny dług gnębił ją zbyt mocno, skoro wierzyła, że samą myślą sprowadzi brata do domu.

Otworzyła drzwi – nie, to nie był Sebastian.

– Travis! – wykrzyknęła. Wyglądał strasznie i był kompletnie pijany. Zauważyła, że ocieka wodą.

– Wejdź – powiedziała zrezygnowana. Pomogła mu dojść do kuchni, posadziła przy stole, a sama poszła po ręcznik.

– Przyszedłeś tu pieszo? – zagadnęła, kiedy wycierał twarz i włosy. Miała nadzieję, że nie prowadził samochodu w takim stanie.

– Stałem na zewnątrz całe wieki… chciałem wejść, a wiedziałem, że nie powinienem…

– Rosemary nie ma – cicho powiedziała Leith. – Wyjechała na weekend do rodziców.

Travis wydał z siebie potężne westchnienie.

– Na to wygląda – odparł i mięśnie jego twarzy zadrżały, jakby z całych sił walczył z załamaniem. Opanował się z trudem i wciąż zdenerwowany wyjawił: