– Jadłam lunch z przyjacielem.

– W pobliskiej melinie?

– Jesteś niemożliwy – wybuchnęła śmiechem, który tym razem płynął prosto z serca.

Alejandro sięgnął po kurtkę wiszącą na drzwiach.

– Odprowadzę cię do domu.

– Ależ to kawał drogi! – Była wzruszona, że o tym pomyślał.

– Zrobiłem już dość na dzisiaj. Idziemy w tango? – oczy Alejandra odmłodniały w uśmiechu.

– Prawdę mówiąc… to świetny pomysł.

Wyszli na ulicę, trzymając się pod ręce. Miękka czerwona wełna ocierała się o szorstki drelich kurtki z demobilu. Keshia była zadowolona, że zdecydowała się tu przyjść. Na swój sposób Alejandro był jej równie bliski jak Luke.

Wysiedli z metra przy Osiemdziesiątej Szóstej i wstąpili do ciepłej niemieckiej kawiarni na gorącą czekoladę mit schlag, czyli z furą słodkiej bitej śmietany. Orkiestra wychodziła ze skóry, grając skoczne „umpapa”, a na ulicy migotały już girlandy świątecznych dekoracji. Przywiodło to jej na myśl dawne święta, jakie spędzała z rodzicami. Dziwne: ostatnio bardzo wiele myślała o ojcu. Nie mówiła o tym Lucasowi, bo w tych dniach w ogóle ciężko się z nim rozmawiało: każdy wątek prowadził ich nieuchronnie do nabrzmiałego emocjami tematu zwolnienia warunkowego.

– Coś mi mówi, że jesteś bardzo podobna do ojca – rzekł, wysłuchawszy jej, Alejandro. – On również nie był aż takim konformistą, jeśli mu się bliżej przyjrzeć.

Keshia uśmiechnęła się, zlizując krem z warg.

– Nie był. Ale sądząc z tego, co o nim słyszałam i co pamiętam, zgrabnie to ukrywał. Chyba rzadko musiał dokonywać wyboru.

– To były inne czasy, inne możliwości. A twój opiekun?

– Edward? Jest cudowny. Prawdziwy solidny dżentelmen, który w niczym nie sprzeniewierzy się swoim zasadom. Przy tym pewnie samotny jak diabli.

– I po uszy w tobie zakochany?

– Prawdę mówiąc, nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam, lecz wątpię.

– Założę się, że nie masz racji. – Alejandro uśmiechnął się i pociągnął łyk ciepłego, słodkiego napoju. Na górnej wardze osiadł mu wąs ze śmietany. – Nie dostrzegasz wrażenia, jakie robisz na bliźnich. Pod tym względem jesteś naiwna jak dziecko.

– Doprawdy? – odpowiedziała mu uśmiechem. Kiedyś rozmawiała w ten sposób z Edwardem, teraz jednak było to niemożliwe. W dziwny sposób zastąpił go Alejandro. Teraz on wysłuchiwał jej zwierzeń, pocieszał i dawał ojcowskie rady. Spojrzała na niego i zachichotała: – Na tobie też?

– Kto wie?

– Wariat. – Wiedziała, że nie mówi poważnie.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, przysłuchując się dudniącym dźwiękom staromodnej muzyki. Restauracja była zatłoczona, lecz do nich nie docierał ani ruch, ani hałas; byli oderwani od rzeczywistości tak samo jak emeryci pogrążeni w lekturze niemieckich czasopism.

– Jak spędzacie święta? – odezwał się Alejandro.

– Nie wiem. Znasz Luke’a. Wątpię, czy podjął już jakieś decyzje, a jeśli nawet, i tak mi o nich nie powiedział. Zostajesz w Nowym Jorku?

– Tak. Chciałem jechać do rodziny do Los Angeles, ale jestem zawalony robotą, a podróż to spory wydatek. Zamierzałem przy okazji obejrzeć podobny ośrodek w San Francisco. Może wybiorę się tam na wiosnę.

– Jaki ośrodek? – Keshia zapaliła papierosa i oparła się wygodniej w krześle. To spotkanie, które zaczęło się łzami, sprawiało jej teraz niekłamaną przyjemność.

– Nazywają to wspólnotą terapeutyczną. Zasada działania jest mniej więcej taka sama jak u mnie, z tym że pacjenci mieszkają tam na stałe, co daje większe szanse powodzenia terapii. – Alejandro spojrzał na zegarek i ze zdumieniem stwierdził, że minęła piąta.

– Wpadnij do nas na kolację – zaproponowała Keshia. Meksykanin z żalem potrząsnął głową.

– Na pewno wolicie być sami, gołąbki. Poza tym mam dziś randkę z pewną damą z sąsiedztwa.

– Kto to taki?

– Koleżanka kolegi, nie znam jej. Pracuje w dziennym domu opieki społecznej i założę się, że ma duży biust, trądzik i nieświeży oddech.

– Masz coś przeciwko dużym biustom? – roześmiała się Keshia.

– Nie, natomiast pozostałe dwie cechy mnie rażą. Znam ten typ, sam zatrudniam takie misjonarki. Natomiast w życiu prywatnym staram się być estetą.

– Jak to możliwe, że nie masz dziewczyny? – zaciekawiła się Keshia.

– Może jestem brzydki, a może niesympatyczny? Kto wie?

– Bzdury. Mów mi tu zaraz prawdę.

– Naprawdę nie wiem, hija. Może to przez pracę? Miałaś rację, mówiąc, że mamy z Lucasem parę wspólnych cech. Obaj dążymy do wytkniętego celu. To coś, z czym niewiele kobiet jest w stanie się pogodzić, chyba że mają własny cel. Poza tym jestem wybredny.

Przypuszczalnie w tym był cały szkopuł, ponieważ Alejandro nie był ani brzydki, ani niesympatyczny. Miał wiele uroku i Keshia bardzo się cieszyła, że ich znajomość przybrała tak zażyłą formę.

– Ciekawe, czy spodoba ci się ta dziewczyna – rzuciła.

– Zobaczymy.

– Ile ma lat?

– Dwadzieścia jeden czy dwadzieścia dwa, nie pamiętam dokładnie.

– Już jej zazdroszczę.

– Nie masz czego – spojrzał na jej porcelanową cerę okoloną białym puszystym futerkiem. Oczy Keshii lśniły jak bezcenne szafiry.

– Może i nie, ale ja mam na karku trzydziestkę, a to wielka różnica.

– Na korzyść trzydziestki.

Zamyśliła się na moment i przyznała mu rację. Wiek dwudziestu dwóch lat nie zapisał się w jej pamięci zbyt radośnie. Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy Keshia zaczęła pisać. Przedtem nie wiedziała, kim chce zostać ani co osiągnąć, na zewnątrz zaś musiała prezentować niewzruszoną pewność siebie.

– Szkoda, że nie znałeś mnie dziesięć lat temu. Boki zrywać!

– Sądzisz, że ja w tym wieku byłem mniej śmieszny?

– Prawdopodobnie tak. Byłeś mniej skrępowany.

– Możliwe, lecz w gruncie rzeczy różnica jest niewielka. Strzygłem wtedy włosy na palec i zlewałem pomadą. A ty twierdzisz, że nie byłem śmieszny! Jestem pewien, że ty przynajmniej nie czesałaś się na jeża.

– Nie, na pazia. Nosiłam naszyjniki z pereł i byłam śliczna. Najlepsza partia na matrymonialnym rynku. Panie i panowie, zapraszamy na pokaz. Oto nowiutka, nietknięta, bliska ideału jedyna spadkobierczyni wielomilionowej fortuny. Potrafi chodzić, mówić, śpiewać i tańczyć. Wystarczy nakręcić, a zagra na harfie hymn państwowy.

– Umiesz grać na harfie?

– Nie, głuptasie, ale poza tym umiem prawie wszystko. Byłam absolutnie „czarująca”, choć niezbyt szczęśliwa.

– Jeśli więc teraz jesteś szczęśliwa, masz za co być wdzięczna Bogu.

– To prawda – myśli Keshii powędrowały z powrotem do Luke’a… i rozprawy. Alejandro dostrzegł, że spochmurniała, i prędko zmienił temat, aby przywrócić beztroski nastrój, jaki towarzyszył im w ciągu ubiegłej godziny.

– Jak to możliwe, że nie grasz na harfie? Myślałem, że wszystkie milionerki to potrafią – rzucił niewinnie.

– Pomyliły ci się z aniołami, skarbie.

– Powiadasz, że to nie to samo?

Keshia odrzuciła głowę w tył i zaśmiała się serdecznie.

– Nie, słonko. Milionerki na ogół mają bardzo niewiele wspólnego z aniołami. Z wyjątkiem paru nieszczęsnych skrzypaczek, większość z nas gra na pianinie, a przynajmniej stara się opanować tę sztukę pomiędzy piątym a dwunastym rokiem życia. Chopin pewnie przewraca się w grobie.

– Powinnyście się wstydzić.

– Mam to w dupie – prychnęła, Alejandro zaś wytrzeszczył oczy.

– Masz… gdzie? Keshia, i ty chcesz uchodzić za dobrze wychowaną pannę?

– Przestań, bo powtórzę to, co już raz słyszałeś. Chodźmy. Lucas będzie się niepokoić.

Alejandro podał jej płaszcz, zostawił napiwek na stoliku i wyszli na mróz, trzymając się pod ręce. Keshia czuła się jak nowo narodzona.

Luke siedział w salonie ze szklanką bourbona i przyklejonym do twarzy uśmiechem.

– Gdzieście się podziewali? – powitał ich jowialnie.

– Poszliśmy się napić gorącej czekolady.

– Bardzo ładna bajeczka, tyle że mało przekonywająca. Tym razem wam wybaczę, ale…

– To bardzo ładnie z twojej strony. – Keshia podeszła i pocałowała go. Luke objął ją w pasie.

– Poczęstuj Ala piwem – mruknął.

– Pochoruje się, pijąc zimne piwo po tej ilości czekolady mit schlag. - Keshia wyszczerzyła zęby do Alejandra.

– Co? – Luke mówił nazbyt podniesionym głosem, jak gdyby był spięty do ostateczności.

– Z bitą śmietaną.

– Fuj! Przynieś piwo, niech spłucze to obrzydlistwo.

– Luke… – Keshia urwała. Miała wrażenie, że Luke ją odsyła, aby się jej pozbyć. Wyglądał dziwnie, zachowywał się również nienaturalnie.

– Idź już.

Zmierzyła go uważnym spojrzeniem, po czym zwróciła się do Alejandra:

– Masz ochotę na piwo?

– Nie, ale jak mam się spierać z takim dużym facetem?

– Meksykanin wzniósł obie ręce do nieba.

Wszyscy troje wybuchnęli śmiechem. Keshia ruszyła do kuchni ze słowami:

– Lepiej zrobię ci kawy.

Nie mogła znieść myśli o łączeniu piwa ze słodką czekoladą.

– Masz rację – odparł z roztargnieniem Alejandro, jakby on także przystąpił do spisku.

Lucas miał minę małego chłopca, który coś ukrywa. Keshii przemknęło przez myśl, że kupi! jej prezent albo zamówił stolik do kolacji przy świecach. Wolała nie myśleć, że ma to cokolwiek wspólnego z rozprawą. Luke był zresztą zanadto z siebie zadowolony – nawet jeśli nieco drażliwy.

Po chwili zaniosła im kawę do salonu.

– Patrz, chłopie, ta baba uparła się nas otrzeźwić!!

– rzekł wesoło Luke, lecz Alejandro nie wyglądał, jakby mu było do śmiechu. Był spięty i przygnębiony. Czyżby przed chwilą rozegrała się tu jakaś przykra scena? Keshia spojrzała na niego, potem na Lucasa, postawiła kawę i usiadła na sofie.

– Dobra, kotki, koniec zabawy. Co tu się dzieje? – spytała sztucznie podwyższonym głosem. Ręce jej zadygotały.

– Dlaczego coś miałoby się dziać?