– Powiedzmy, że chcę być przezorny. No, dalej, dziecino. Pośpiesz się.

– Ty też wyjeżdżasz? – zawołała za nim.

– Później.

– Chcesz tu zostać? Dlaczego? – wystraszyła się.

– Muszę zadbać o parę spraw. Wieczorem wrócę do Chicago. Ty natomiast polecisz do Nowego Jorku i będziesz tam na mnie czekać. No, nie stój jak kołek… – zaczął szorstko, lecz zerknąwszy na nią, złagodniał. Na twarzy Keshii malowała się groza. – Staruszko, daj spokój. Znowu buczysz? – spytał, obejmując ją czule.

– Och, Luke, a jeśli…

– Żadnych „jeśli” – uciął, całując ją w czubek głowy.

– Wszystko jest w porządku.

W porządku?… Czy on oszalał? Dopiero co zabito człowieka! Na dodatek człowieka, który go krył. Keshia spojrzała na niego z niedowierzaniem.

Luke ujął ją za ręce i zmusił, by wstała. W głowie mu dudniło. Być może zabójstwo Morrisseya było tylko ostrzeżeniem. Ostrzeżeniem dla niego. Tutaj zbyt łatwo mogli go namierzyć. Z Keshia… Poczuł paraliżujący przypływ paniki.

Keshia zaczęła wrzucać swoje rzeczy do otwartej walizki, co rusz zerkając na niego z ukosa. Nagle stał się taki szorstki, zaaferowany, obcy…

– Zadzwonię do ciebie z Chicago. Na litość boską, włóż cokolwiek, nie wybierasz się na przyjęcie!

– Jestem prawie gotowa.

W kilka chwil później rzeczywiście była kompletnie ubrana. Ciemne okulary przysłaniały nie umalowaną twarz. Spojrzał na nią twardo, po czym skinął głową.

– Dobra, dziecino. Nie będę cię tym razem odwoził. Zaraz wezwę taksówkę i znikam. Ty zaczekasz w recepcji. Ernestyna odwiezie cię na lotnisko.

– Ernestyna? – zdumiała się Keshia. Zarządzająca hotelem nie robiła wrażenia osoby skłonnej niańczyć dorosłych gości. Lucas też nie był pewien, czy Ernestyna się zgodzi, uznał jednak, że pięćdziesiąt dolarów powinno wpłynąć na jej decyzję.

– Pojedziesz na lotnisko i wsiądziesz w pierwszy samolot na wschód. Nieważne, ile razy będziesz się przesiadać. Masz natychmiast opuścić San Francisco. Jasne? – Keshia skinęła głową. – Mam nadzieję. Rozerwę cię na strzępy, jeśli się dowiem, że nie usłuchałaś. To nie żarty. Żałuję, że cię tu sprowadziłem.

– A ja nie żałuję. Cieszę się. Szkoda tylko twojego przyjaciela… – oczy Keshii znów zaczęły podejrzanie błyszczeć.

– Dzielna dziewczyna – Luke cmoknął ją lekko i wyprostował się. – Zabieraj się. Idę do Ernestyny. Zadzwonię, żeby sprawdzić, czy cię stąd wywiozła. Skontaktuję się z tobą wieczorem, jeśli dojadę o przyzwoitej porze. Stąd wolałbym nie dzwonić.

– Na pewno nic ci nie grozi? – ledwie zadała to pytanie, zrozumiała, że jest pozbawione sensu. Któż wiedział, co może mu grozić?

Chciała go spytać, kiedy się zobaczą, lecz zabrakło jej odwagi. Patrzyła rozszerzonymi wilgotnymi oczyma, jak drzwi cicho zamykają się za nim. W chwilę później odjechał taksówką sprzed hotelu. Po dziesięciu minutach Keshia z Ernestyną zrobiły to samo.

Podczas lotu z rozpaczy zalała się w pestkę.

ROZDZIAŁ 19

Odkąd rozstali się w San Francisco, minął tydzień. Luke wrócił do Chicago i dzwonił do niej dwa lub trzy razy dziennie. Obiecywał, że lada dzień pojawi się w Nowym Jorku, mimo to mdlące uczucie strachu nie opuszczało Keshii nawet na chwilę. Wyczuwała w jego głosie napięcie, wręcz czujność, a zatem on także bał się mówić swobodnie. Dopiero teraz Keshia się przekonała, że strach jest gorszy nawet niż samotność.

Starała się jak najściślej wypełnić sobie każdą wolną chwilę. Stąd wziął się pomysł artykułu o Alejandrze Vidalu.

– Chcesz pisać o tym zapchlonym domu dla wykolejonych dzieci? – zdziwił się Lucas, kiedy mu o tym powiedziała.

– Tak. Simpson twierdzi, że znajdzie wydawcę. Jak myślisz, czy Alejandro nie będzie miał nic przeciw temu?

– On? Ozłociłby cię, gdyby mógł. Nagłośnienie tematu to dla niego jedyna szansa na zdobycie funduszy.

– Znakomicie. Wobec tego oboje odniesiemy jakąś korzyść.

Nie chciała mu mówić, że musi czymś się zająć, inaczej zwariuje.

– To co ja mam robić? Nigdy w życiu nie udzielałem wywiadu.

Keshia roześmiała się, widząc spłoszoną minę Alejandra.

– Zaraz wszystko ci wytłumaczę. Nie przejmuj się, ja też jestem nowicjuszką. Prawdę mówiąc, jesteś drugą osobą, z którą przeprowadzam wywiad. – Z włosami związanymi w dwie kity i w dżinsach wyglądała jak nastolatka, czysta i zadbana, co w tym domu było rzadkością.

– Pierwszą był Luke, prawda? – Alejandro zerknął na nią ciekawie. – Powiedz, czy on dużo dla ciebie znaczy?

– Bardzo wiele. Zanim go poznałam, byłam skłócona z życiem. To on nadał mu trochę sensu.

– Nie podoba ci się styl życia twojej klasy? Potrząsnęła głową.

– Wstydzę się go.

– Gadasz bzdury! Wychowałaś się w tym świecie. Nie możesz się go wyprzeć.

– Aleonjest taki obrzydliwy… – Keshia obróciła ołówek w palcach i wbiła w niego wzrok.

– Dla wielu ludzi to szczyt marzeń – rzekł cicho Alejandro.

– To straszliwa pustka, która odbiera ci wszystko, a nie daje nic w zamian. Udawanie i gierki, i zwyczajne kłamstwa. Wyrzucanie pieniędzy na pokaz, podczas gdy można by nimi wspomóc na przykład twój ośrodek. Chyba jestem nieprzystosowana, bo nie widzę w tym za grosz sensu.

– Chyba niewiele wiem o wyższych sferach – uśmiechnął się Alejandro.

– Tym lepiej dla ciebie.

– Głuptasie – wyciągnął rękę i delikatnie uniósł jej podbródek, aż ich oczy się spotkały. – Myślisz, że lepiej czułabyś się tutaj? Tu też ludzie kłamią, oszukują i kradną. Biją kobiety, gwałcą własne dzieci. Przeżywają stresy, frustracje i załamania. Nie mają czasu ani środków, by windować się w górę. Twój świat dał ci spory zasób wiedzy. Zacznij go wykorzystywać, zamiast ubolewać nad minionymi latami.

Keshia uśmiechnęła się i w głębi ducha przyznała mu rację. To prawda, miała za co być wdzięczna.

– Myślę – powiedziała wolno – że u podłoża wszystkiego leży strach, że w końcu ugrzęznę. Ten świat jest jak ośmiornica: kiedy raz cię uchwyci, już nie puści.

– Dziewczyno, przecież jesteś dorosła. Jeśli coś ci się nie spodoba, możesz odejść, cicho i spokojnie, bez krzyków i fajerwerków. I tak nikt nie zdoła cię zatrzymać. Jeszcze na to nie wpadłaś? – zdziwił się.

– Chyba nie. Nigdy nie czułam, że mam prawo wyboru.

– Oczywiście, że tak. Wszyscy je mamy, czasami tylko nie dostrzegamy tego. Nawet ja nie muszę siedzieć w tym „szambie”, jak Luke je nazywa. W każdej chwili mogę machnąć na to ręką, ale na razie nie chcę.

– Dlaczego?

– Bo kocham tę robotę i jestem tu potrzebny. Prawdopodobnie i ty jeszcze nie dojrzałaś do zmian. Masz swoje miejsce, może niezbyt wygodne, ale ciepłe i bezpieczne. Wszystko, co znajome, z samej definicji jest łatwiejsze do przyjęcia. Nie znasz piekła, jakie szaleje poza granicami twego świata – Meksykanin machnął wokół ręką, a Keshia przytaknęła skinieniem głowy. Cieszyła się, że Alejandro ją rozumie.

– Masz rację. Mogłoby się wydawać, że w moim wieku powinnam już mieć za sobą wszystkie duszne rozterki.

– Bzdura. To zawsze trwa cholernie długo. Mnie stuknęła trzydziestka, zanim znalazłem w sobie dość odwagi, żeby rzucić w czorty mój klaustrofobiczny latynoski światek w Los Angeles i przyjechać tutaj.

– To ile ty masz lat? – Keshia była zaskoczona.

– Trzydzieści sześć.

– Nie wyglądasz na tyle.

– Może i nie wyglądam, querida, ale z pewnością na tyle się czuję. – Alejandro zaśmiał się miękko, a w jego ciemnych oczach zatańczyły wesołe ogniki. – Ba, czasami czuję się jak starzec.

– Wiem, jak to jest. Słuchaj… – Keshia nagle spoważniała.

– Co cię gnębi, skarbie?

– Jak sądzisz, czy Luke jest bezpieczny?

– Pod jakim względem? – spytał, żeby zyskać na czasie. Był wściekły. Luke powinien był sam z nią porozmawiać, przygotować ją, uprzedzić…

– Czy ja wiem… – zawahała się Keshia. – Jest taki bezpardonowy, robi, co chce, i na tym koniec. Martwię się o jego zwolnienie warunkowe, o jego życie, o wszystko. A on robi wrażenie, jakby wszystko miał w nosie. – Spuściła głowę, bawiąc się nerwowo ołówkiem.

– Zgadza się. Taki właśnie jest.

– Czy nie ryzykuje, że pewnego dnia na przykład ktoś go sprzątnie? – Keshia nie potrafiła uwolnić się od myśli o Morrisseyu.

– Jeśli będzie miał problemy, na pewno nas powiadomi.

– Tak. Na pięć minut przedtem, nim dach zwali się nam na głowy.

– Widzę, że zdążyłaś go już nieźle poznać.

– I nie pozostaje mi nic innego, jak się z tym pogodzić, czy tak?

Alejandro skinął głową bez słowa. Miał ochotę mocno uścisnąć jej rękę, nie wypadało mu się jednak spoufalać. Musiał natomiast przy pierwszej sposobności bardzo poważnie porozmawiać z Lucasem.

– I to, przyjacielu, powinno nam wystarczyć – Keshia przeciągnęła się na krześle w biurze Alejandra, gdzie spędziła kilka bardzo owocnych godzin.

– To znaczy, że wiesz już wszystko? – ucieszył się Meksykanin.

– Nawet więcej. Zapraszam cię na kolację. Jestem ci coś winna za to grzebanie w mózgu.

– Wcale tego tak nie odczułem. Keshia, jeśli uda ci się zrobić nam dobrą prasę, może to wiele zmienić. Już choćby poprawić nastawienie sąsiadów. Nienawidzą nas bardziej niż ci z ratusza. Dostajemy w skórę z obu stron.

– Na to wygląda. Mam nadzieję, że teraz coś zmieni się na lepsze. Co z kolacją?

– Jestem za. Zabrałbym cię do którejś z pobliskich knajp, ale Luke chybaby mnie zabił. Uważa, że nie powinnaś kręcić się po tej dzielnicy.

– Snob.

– Przeciwnie, pierwszy raz w życiu użył głowy. Nie możesz tu przychodzić jakby nigdy nic. Mogłoby cię to bardzo drogo kosztować.

– Wiem – powiedziała wzruszona ich wspólną troską.

– Luke też palnął mi kazanie przez telefon. Posunął się do tego, że kazał mi wziąć limuzynę.

– Przyjechałaś tu limuzyną? – Alejandro zrobił wielkie oczy.

– Skądże, ty wariacie. Metrem.