– Osiągnięcie tego wcale nie było łatwe. Dlatego wpadłam w panikę na samą myśl o wywiadzie. Bałam się, że mogłeś gdzieś widzieć moje zdjęcie i rozpoznasz mnie, bynajmniej nie jako K. S. Miller. Wystarczyłaby jedna osoba w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, a moja podróż miałaby katastrofalne skutki. Cały domek z kart zawaliłby mi się na głowę. A prawda jest taka, że dziennikarstwo to jedyne, co traktuję serio. Nie naraziłabym go dla niczego i nikogo.
– Jednak się zdecydowałaś. Dlaczego?
– Po trosze z ciekawości. Podobała mi się twoja książka. Agent dość mocno mnie naciskał. Oczywiście miał rację: nie mogę wciąż robić uników, jeśli zależy mi na poważnej karierze literackiej. Są okazje, z których grzechem byłoby nie skorzystać.
– Sporo ryzykowałaś.
– Owszem.
– Nie żałujesz?
– Nie. Jestem zadowolona. – Deklaracji tej towarzyszyło westchnienie.
– Keshia, a gdybyś tak wypięła się na cały świat, zwłaszcza na twój świat? Mogłabyś przynajmniej ujawnić się jako K. S. Miller.
– Wyobrażasz sobie, jaki byłby huk? Ludzie zaczęliby się domagać moich artykułów nie dlatego, że są dobre, a dlatego, że pisała je Keshia Saint Martin. Znalazłabym się z powrotem w tym samym miejscu, gdzie byłam osiem lat temu jako maskotka w „Timesie”. Ciotka na pewno dostałaby spazmów, Edward ataku serca, ja zaś czułabym się tak, jakbym osobiście skrzywdziła wszystkich swoich przodków.
– Na litość boską, Keshia! Twoi przodkowie nie żyją, a w najlepszym razie stoją już nad grobem.
– Tradycja nie umiera.
– I dlatego musisz dźwigać ją na grzbiecie? Czy naprawdę ponosisz wyłączną odpowiedzialność za przyszłość świata? Czasy wiktoriańskie dawno już minęły, a ty chowasz pod korcem swoje własne życie. Trzask, prask i będzie po nim. Skoro jesteś dumna z tego, co robisz, ze swoich osiągnięć, dlaczego nie okażesz tego światu? Może po prostu jesteś zbyt wielkim tchórzem! – oczy Luke’a przewiercały ją na wylot.
– Możliwe, nie wiem. Nigdy nie czułam, że mam jakikolwiek wybór.
– Otóż jesteś w błędzie. Wybór istnieje zawsze. Trzeba go tylko dokonać, zamiast chować głowę w piasek, prowadząc dziesięć różnych żywotów, z których każdy jest równie niezdrowy. Nie widzę w tym żadnej chluby, moja pani. Tyle ci powiem.
– Prawdopodobnie masz rację. Sama już do tego doszłam. Zapominasz tylko o poczuciu obowiązku.
– Wobec kogo? Czy sama sobie nie jesteś czegoś winna? Chcesz siedzieć w domu przez resztę życia, pisać w głębokiej tajemnicy i chodzić na kretyńskie przyjęcia z tym idiotą, który… – Luke urwał i zmarszczył brwi.
– Jakim idiotą?
– Tym, z którym byłaś na zdjęciu w gazecie.
– Chcesz powiedzieć, że wiedziałeś? Spojrzał jej w oczy i pokiwał głową.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – w oczach Keshii zapłonęła furia. A zatem człowiek, przed którym odkryła najskrytsze tajemnice, wszystkie swoje świętości, okazał się zdrajcą!
– Jak ci miałem powiedzieć? „Szanowna pani, zanim przeprowadzi pani ze mną następny wywiad, muszę panią ostrzec, że wiem, kim pani jest, bo czytałem o pani w prasie”? Bez sensu. Doszedłem do wniosku, że jeśli zechcesz, sama mi o tym powiesz, a jeśli nigdy się na to nie zdobędziesz, to trudno. Gdybym rzucił ci to w twarz, uciekłabyś gdzie pieprz rośnie, a tego akurat nie chciałem.
– Czemuż to? Bałeś się, że nie skończę wywiadu? Nie martw się, zrobiłby to kto inny. Sława by cię nie ominęła – roześmiała się gorzko.
Luke złapał ją za ramię tak gwałtownie, aż się wzdrygnęła.
– Nie, ale mógłbym stracić kontakt z tobą. Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, nim zapytała:
– I to by cię obeszło?
– Bardzo. Keshia, naprawdę musisz wkrótce zdecydować, czy do końca swoich dni chcesz żyć w kłamstwie, drżeć, czy ktoś cię nie zobaczy z niewłaściwą osobą w niewłaściwym miejscu. A kogóż to obchodzi? Pokaż mi, jaka naprawdę jesteś… A może sama tego nie wiesz? Może K. S. Miller to taka sama maska jak Martin Hallam czy Keshia Saint Martin?
– A niech cię cholera! – wrzasnęła, wyrywając rękę. – Łatwo ci tu siedzieć i prawić kazania. Nie masz nic do stracenia, nikt się niczego po tobie nie spodziewa, więc skąd możesz wiedzieć, jak to jest? Rzeczywiście stać cię na każdy numer, jaki ci wpadnie do tego pokrętnego łba!
– Doprawdy? – spytał jedwabistym głosem. – Więc pozwól, że ci coś powiem: na temat zobowiązań wiem o wiele więcej od ciebie, Keshio Saint Martin. Tyle że moje nie dotyczą bandy zasuszonych, wyperfumowanych mumii. Ja mam obowiązki wobec prawdziwych ludzi, takich, którzy nie mają nikogo, kto by się za nimi ujął. Ani rodzin, ani adwokatów. Nikogo, kto zechciałby choć splunąć w ich kierunku. Siedzą przez długie lata, niektórzy dłużej, niż ty jesteś na świecie, czekając na uwolnienie. I jeżeli ja nie znajdę w sobie dość odwagi, by coś dla nich zrobić, możliwe, że nikt inny o tym nie pomyśli. To dla mnie oznacza „poczucie obowiązku”. Robię to nie dlatego, że muszę albo boję się postępować inaczej. Ja tego chcę. Narażam własny tyłek, bo cały czas ryzykuję, że wsadzą mnie z powrotem do pierdla. Więc nie mów, że tylko ty masz coś do stracenia. I jeszcze jedno: gdyby mi nie zależało na tych ludziach, gdybym nie uważał ich za swoich braci, powiedziałbym: „Czołem, panowie” i gwizdał na to wszystko. Ożeniłbym się powtórnie, spłodził gromadkę dzieciaków i wyprowadził się na wieś. Keshia, jeśli nie wierzysz w sens swojego życia, zmień je. To takie proste! Bo pamiętaj, że choć dotąd niewiele cię to kosztowało, w końcu będziesz musiała zapłacić stosowną cenę. Znienawidzisz się za stracony czas i wszystkie te gierki, z których dawno powinnaś była wyrosnąć. Gdyby rajcował cię taki styl życia, powiedziałbym: twoja wola. Ale skoro się dusisz, na co jeszcze czekasz?
– Nie wiem. Chyba nie mam tyle odwagi co ty.
– Bzdura. Możesz wykrzesać jej z siebie tyle, ile zechcesz. Ale ty czekasz na łatwiejsze wyjście. Na akt prawny, który przywróci ci wolność, albo na faceta, który weźmie cię za rączkę i wyprowadzi z lasu. Cóż, może się i tak zdarzyć, ale ja bym na to nie liczył. Najpewniej będziesz musiała radzić sobie sama, jak każdy śmiertelnik.
Umilkł. Keshia także milczała. Zaaplikował jej gorzką pigułkę, potrzebowała czasu, żeby ją przetrawić. Otwierając się przed nim, sama go sprowokowała. Nie mógł się powstrzymać. Dla jej dobra… a trochę i przez wzgląd na siebie.
– Nie chciałem, żeby to zabrzmiało tak ostro – bąknął.
– Ktoś musiał to wreszcie powiedzieć.
– Ty też mogłabyś mi wytknąć parę rzeczy, i słusznie. Widzę, co się z tobą dzieje, ale w pewnym sensie masz rację: mnie jest łatwiej. Mam za sobą liczną armię ludzi, którzy mnie podbudowują, chwalą, pomagają wytrwać. Nie wśród urzędników, rzecz jasna, mam jednak wielu przyjaciół. To, co ty usiłujesz zrobić, jest znacznie trudniejsze. Wielkie sprawy niosą wiele sławy, rozbrat z domem nigdy… przynajmniej nie od razu. Później, o wiele później. Dojdziesz i do tego. Już jesteś w połowie drogi, tylko jeszcze o tym nie wiesz.
– Tak myślisz?
– Ja to wiem. Na pewno ci się uda. Niestety, ogólnie wiadomo, że to wyboista droga.
Przyglądał się jej badawczo, zdumiony tym, co dziś usłyszał. Sekrety z głębi serca, tajemnice rodzinne i obłąkańcze teorie na temat tradycji i zdrady. Było to dla niego zupełnie nowe, intrygujące doświadczenie. Keshia wydała mu się egzotyczną hybrydą, produktem obcego świata.
– Jak myślisz – spytał z zaciekawieniem – dokąd w końcu doprowadzi cię ta droga ku wolności? Do SoHo?
– Nie bądź śmieszny – prychnęła w odpowiedzi. – Znakomicie się tam bawię, ale to także nie jest realny świat. Nawet ja zdaję sobie z tego sprawę. SoHo po prostu pomaga mi znieść całą resztę. Nie jest to jednak miejsce dla K. S. Miller.
– K. S. Miller to fasada, nie osoba. A ty, Keshia, jesteś istotą ludzką. Czasami zdajesz się o tym zapominać. Nie wiem, czy nie celowo.
– Może jestem do tego zmuszona?… Przyjrzyj się mojemu życiu, Luke. To farsa, którą coraz ciężej odgrywać. Zabawa w damę z wyższych sfer, zabawa w kochankę artysty z SoHo, zabawa w towarzyskie plotki i tak dalej. To wszystko pozy. Męczy mnie poruszanie się w świecie tak ograniczonym, że zaludnia go nie więcej niż osiemset osób. A do SoHo po prostu nie pasuję.
– Bo to nie twoja klasa?
– Po prostu nie mój świat.
– Więc przestań myszkować w światach innych ludzi. Stwórz własny. Dobry, zły, szalony, jaki chcesz, ale własny, taki, w którym poczujesz się na swoim miejscu. Ty będziesz ustalać w nim zasady. Nie musisz o tym krzyczeć, jeśli uważasz, że nie powinnaś, lecz przynajmniej spróbuj wykazać odrobinę szacunku dla własnych dążeń. Nie rozmieniaj się na drobne, Keshia. Jesteś na to stanowczo za inteligentna. Chyba zdajesz sobie sprawę, że dotarłaś do punktu zwrotnego?
– Wiem. Dlatego zdobyłam się na to, żeby cię tu zaprosić. Nie chciałam cię znieważać kłamstwami i unikami. To kwestia zaufania.
– Czuję się zaszczycony.
Zerknęła na niego podejrzliwie, jednakże Luke wcale z niej nie kpił.
– To by było cztery – zauważył.
– Co: cztery?
– Powiedziałaś, że jest was pięć. Omówiłaś na razie cztery: milionerkę, pisarkę, gazetową plotkarkę i turystkę z SoHo. Kim jest piąta? Wiesz, że zaczyna mi się podobać ten przegląd – dodał z uśmiechem, wyciągając przed siebie nogi.
– Mnie też. I proszę mnie nie nazywać „gazetową plotkarką”. – Keshia dumnie uniosła głowę, szczerząc zęby z uciechy.
– Proszę mi wybaczyć, panie Hallam.
– Wybaczam. Piąta jest twoim dziełem. To „Kate”. Ta, która odważyła się na zwierzenia. Myślę, że to znamię pewnego przełomu. Początek nowej mnie.
– Albo koniec wszystkich poprzednich. Traktuj się uczciwie, Keshia, nie jak kolejną wymyśloną postać ze swej listy.
– Staram się.
– Widzę i bardzo się z tego cieszę. Przez wzgląd na nas dwoje. Nie!… Przez wzgląd na ciebie.
– Obdarzyłeś mnie dzisiaj poczuciem wolności, Luke. To bardzo cenny dar.
"Zwiastun miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Zwiastun miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Zwiastun miłości" друзьям в соцсетях.