– Chyba żartujesz? – Luke uśmiechnął się niepewnie.

– Nie.

– Pewnie był straszny smród?

– Chyba tak. Na pewno tak, bo w końcu to ją zabiło.

– Właśnie to?

– Kto wie? To i wiele innych rzeczy. Ojciec dowiedział się o wszystkim i wyrzucił tego człowieka. Chyba dopiero wtedy dotarło do niej, co zrobiła. Uznała się za renegatkę i skazała na śmierć. Piła coraz więcej, jadła coraz mniej… aż w końcu dopięła swego.

– Wiedziałaś o jej romansie?

– Wtedy nie. Edward, mój opiekun, powiedział mi o tym później. Żeby się upewnić, iż „grzechy matki nie ożyją w córce”.

– Dlaczego nazywasz ją renegatką? Bo zdradziła męża?

– Nie, to można by jeszcze wybaczyć. Niewybaczalne było to, że zdradziła swoje dziedzictwo: przodków, klasę i wychowanie, oddając się „plebejuszowi”. – Keshia chciała się zaśmiać, ale głos jej się załamał.

– Czy to grzech? – Luke miał osłupiałą minę.

– To, mój drogi, jest grzechem śmiertelnym. „Nie będziesz barłożył w niższych sferach”, mówi przykazanie. Odnosi się to w każdym razie do kobiet. Sytuacja mężczyzn wygląda nieco inaczej.

– Im wolno „barłożyć w niższych sferach”?

– Oczywiście. Wielcy panowie od setek lat sypiają z pokojówkami. Pani domu natomiast nie wolno uwieść szofera.

– Rozumiem.

– To ładnie z twojej strony. Moja mama tego nie zrozumiała. Zrobiła zresztą coś o wiele gorszego. Zakochała się. Chciała nawet z nim uciec.

– Jak, u licha, dowiedział się o tym jej mąż? Kazał ją śledzić?

– Oczywiście, że nie. Niczego nie podejrzewał. Jean-Louis sam poszedł do ojca i opowiedział mu wszystko. Groził, że zrobi skandal. Żądał pięćdziesięciu tysięcy dolarów. W sumie niewiele. Ojciec dał mu dwadzieścia pięć i kazał go deportować.

– I to powiedział ci twój opiekun? – Luke zmarszczył brwi.

– Naturalnie. To ostrzeżenie, żebym zachowywała się jak należy.

– Podziałało?

– W pewnym sensie.

– To znaczy?

– To znaczy, że w pewien perwersyjny sposób zostałam fatalistką. Z mojej sytuacji nie ma wyjścia. Cokolwiek bym zrobiła, i tak z góry przegrałam. Myślę, że gdybym żyła w każdym calu tak, jak się tego ode mnie oczekuje, zapiłabym się z rozpaczy. Jak matka. Jeśli natomiast zdradzę moje „dziedzictwo”, koniec będzie taki sam. Zdrajczyni zdradzona, oddała serce byle łajdakowi, który szantażuje jej męża. Piękne, co?

– Nie. Żałosne. Naprawdę wierzysz w te brednie o zdradzie?

Keshia skinęła głową.

– Nie mam wyboru. Takie historie widziałam na własne oczy. W mniejszej skali mnie też się to przydarzyło. Kiedy ludzie wiedzą, kim jesteś, przestajesz być dla nich człowiekiem. Stajesz się legendą, wyzwaniem, obiektem pożądania. Zrozumieć cię może jedynie ktoś ulepiony z tej samej gliny.

– Chcesz powiedzieć, że ludzie z twojej sfery są w stanie cię zrozumieć?

– Otóż w tym cały problem. Oni także nie. Mój przypadek jest beznadziejny. Nie mogę ścierpieć tego, co przeznaczył mi los, a równocześnie nie mogę mieć tego, co chcę… a choćbym i mogła, za bardzo się boję. I… och, do diabła, Luke, sama nie wiem – Keshia zgniotła w palcach pudełko zapałek.

– A co się stało z twoim ojcem?

– Zginął w wypadku. Nie, nie umarł z żalu za matką. Po jej śmierci miał jeszcze wiele kobiet. Zmienił się, zgorzkniał, mam wrażenie, że w nic już nie wierzył. Pił. Szarżował za kierownicą. Zginął. Prosta sprawa.

– Przeciwnie: bardzo skomplikowana. Powiadasz mi, że „zdrada”, jak to określasz, twojego „dziedzictwa”, twego świata, prowadzi do alkoholizmu, załamania i śmierci. A do czego prowadzi przestrzeganie reguł? Jaka nagroda czeka uczciwego gracza, który nigdy nie „zdradza” swojej klasy? Co się z tobą stanie, jeśli będziesz tak żyć?

– Umrę powoli, na raty – w cichym głosie Keshii brzmiała absolutna pewność.

– Czy tak się już nie dzieje?

– Chyba tak, krok po kroku. Wciąż jeszcze mam drobne odskocznie, które dają mi złudzenie wolności. Ratuje mnie pisanie.

– Skradzione chwile. Dlaczego otwarcie nie sięgniesz po swoją wolność?

– Nie bądź śmieszny, Luke. Jak?

– Jakkolwiek zechcesz. Rób to, na co masz ochotę, ale rób to jawnie.

– Nie mogę.

– Dlaczego?

– Edward. Prasa. Gdybym się choć trochę wychyliła, pisałyby o tym wszystkie gazety. A przez „wychylenie” rozumiem coś tak niewinnego, jak choćby randka z kimś „spoza sfery” – spojrzała na niego znacząco – znalezienie się w jakimś „niestosownym” miejscu, nie przemyślana wypowiedź, odrobinę zbyt śmiały ubiór…

– No dobra, będziesz zatem miała złą prasę. Na litość boską, przecież niebo się z tego powodu nie zawali!

– Ty nie rozumiesz, Luke. Zawali się.

– Bo Edward podniesie krzyk? To co?

– To, że będzie miał rację. A jeżeli… jeżeli… skończę jak…

– Matka?

Kiwnęła głową. Oczy miała pełne łez.

– Nie ty, dziecino. Ty jesteś inna. Masz poczucie wolności, szersze horyzonty, jesteś silniejsza od niej i prawdopodobnie inteligentniejsza. A poza tym nawet gdybyś się zakochała w szoferze, lokaju czy na przykład we mnie? Czy to taki dramat?

Keshia próbowała znaleźć właściwe słowa.

– To specyficzny świat – rzekła w końcu – którym rządzą specyficzne zasady.

– Podobnie jak pierdel – wtrącił cierpko Luke.

– Masz na myśli więzienie? Skinął głową bez słowa.

– Chyba coś w tym jest – zadumała się Keshia. – Niewidzialne więzienie o ścianach zbudowanych z zasad, hipokryzji, kłamstw i ograniczeń, którego cele wyściełane są uprzedzeniami i strachem, a wszystko razem wysadzane brylantami.

Luke podniósł głowę i nagle się roześmiał.

– Co cię tak śmieszy?

– Nic poza tym, że dziewięćdziesiąt procent zwykłych zjadaczy chleba staje na głowie i chętnie dałoby się pokrajać, byle tylko się dostać do tego elitarnego światka, a sądząc z tego, co mówisz, nie byliby nim zachwyceni. W każdym razie nie bardzo.

– Kto wie? Niektórym się to podoba.

– A pozostali?

– Część ginie – powiedziała cicho. – Reszta stara się z tym pogodzić. Na przykład Edward: akceptuje zasady, bo jest do tego zmuszony. To jedyna droga, jaką zna, choć jemu także zniszczyła życie.

– Przecież mógł to zmienić! – rzekł z rozdrażnieniem Lucas, lecz Keshia potrząsnęła głową.

– Nie mógł. Nie każdy może.

– Nie każdy ma dość ikry?

– Można to i tak nazwać. Niektórzy wolą pójść na dno wraz ze znajomym statkiem, niż utonąć wpław na nieznanych wodach.

– Albo się uratować. Zawsze istnieje szansa, że znajdą szalupę albo fale wyrzucą ich na brzeg rajskiej wyspy. Czy nie byłaby to miła niespodzianka?

Keshia jednak myślała o czym innym. Przymknęła oczy, głowę odchyliła na oparcie fotela. Minęło kilka minut, nim odezwała się ponownie, a kiedy to zrobiła, w jej głosie znać było znużenie. Nie była pewna, czy Luke ją zrozumie. Być może żaden autsajder nie był do tego zdolny.

– Kiedy miałam dwadzieścia lat, chciałam sobie ułożyć życie po swojemu. Wystarałam się o posadę w „Timesie”. Przysięgłam Edwardowi, że temu podołam, nie okryję hańbą nazwiska i tym podobne bzdury. Wytrzymałam siedemnaście dni roboczych i omal nie trafiłam do szpitala dla nerwowo chorych. Stałam się celem dowcipów, wrogości, wścibstwa, zawiści i plugawych pomówień. Kiedy szłam do toalety, zastawałam w niej fotografów. Chyba zatrudnili mnie wyłącznie po to, żeby mieć się z kogo pośmiać. Próbowałam, Luke, naprawdę próbowałam, ale w żaden sposób nie mogłam tego zmienić. Nie byłam im potrzebna. Rajcowało ich tylko moje sławne nazwisko. Każdy chciał mi dokopać, żeby sprawdzić, czy też jestem człowiekiem. Później nigdy się tak nie odkryłam, ba, w ogóle nie wyszłam z konspiracji. Działam za zasłoną agentów, pseudonimów… Tak było do chwili, kiedy cię poznałam. Po raz pierwszy podjęłam ryzyko, że ktoś mnie rozpozna.

– Dlaczego?

– Może znów musiałam coś sobie udowodnić?… Mam opinię osoby, która bawi się do białego rana, a potem przez większość dnia smacznie chrapie.

– A tak nie jest? – Luke nie zdołał powstrzymać uśmiechu.

– No wiesz! – Keshia spojrzała na niego z urazą. – Urabiam sobie ręce po łokcie. Biorę każdy uczciwy temat, jaki ktokolwiek zechce mi zlecić, i zdobyłam już nazwisko w branży. Nie osiąga się tego śpiąc po całych dniach.

– I to również jest „niewłaściwe”?

– Oczywiście, że tak. Za mało szacowne. Zwłaszcza dla mnie. Powinnam wysiadywać u fryzjera i rozglądać się za mężem, a nie węszyć wokół więzień w Missisipi.

– Albo kryminalistów z Chicago – w oczach Luke’a pojawił się cień smutku. Postawiła sprawę bardzo jasno.

– Chodzi nie tyle o konkretny temat, co o sam fakt, że pracuję zawodowo.

– Keshia, czy nie hołdujesz zbyt przestarzałym poglądom? Wielu ludzi z twojej sfery pracuje.

– Nie w ten sposób. Nie naprawdę. Poza tym… jest jeszcze coś.

– Tego się domyślałem. – Luke zapalił następnego papierosa. Zaskoczył go jej uśmiech.

– Poza wszystkim innym naprawdę jestem zdrajczynią. Czytałeś kiedyś rubrykę towarzyską Martina Hallama? Ukazuje się we wkładce do wszystkich gazet związku, więc mogłeś się na nią natknąć.

Luke skinął głową.

– To ja ją piszę. Pierwszy kawałek ułożyłam dla żartu, ale pomysł chwycił i… – Keshia bezradnie rozłożyła ręce.

– Naprawdę piszesz te zwariowane felietony? – Luke zaczął się śmiać. – I po chamsku donosisz na swoich znajomych?

Keshia kiwnęła głową ze skruchą.

– Od jakiegoś czasu zaczęło mnie to już nużyć.

– A ja nie chciałem wierzyć w tę gadaninę o zdradzie! I nikt nie podejrzewa, że to ty?

– Nikt, łącznie z redaktorem naczelnym, nie wie nawet, że pisze to kobieta. Wszystko przechodzi przez ręce mojego agenta, a na liście honorariów figuruje tylko K. S. Miller.

– Moja droga, zadziwiasz mnie.

– Czasem zadziwiam nawet sama siebie. – Po raz pierwszy od początku tej trudnej rozmowy Keshia zaśmiała się z całego serca.

– No, z pewnością nie próżnujesz. Artykuły K. S. Miller, rubryka Hallama i całe to pokazowe życie… Że też nikt dotąd się nie połapał!