– To nie jest człowiek tego typu, Keshia. Nie obchodzą go wyższe sfery, bale debiutantek i wszystko, co dzieje się w twoim świecie. Zanadto jest zajęty własnymi sprawami. Wątpię, czy w ogóle słyszał twoje nazwisko. Pochodzi z Kalifornii, ostatnio działał na Środkowym Zachodzie, nigdy nie był w Europie i prawie na pewno nie czyta rubryk towarzyskich.

– Tego nigdy nie można być pewnym.

– Gotów jestem przysiąc. Wiem, na czym mu naprawdę i wyłącznie zależy. To buntownik. Inteligentny samouk, całkowicie oddany idei, a nie jakiś playboy. Bądźże rozsądna, dziewczyno. Tu chodzi o twoją karierę. W przyszłym tygodniu Johns będzie w Chicago. Możesz łatwo i dyskretnie wysłuchać jego wystąpienia. Potem wywiad w jego biurze i to wszystko. Nikt z tych kręgów nie będzie nawet podejrzewał, że jesteś kimś więcej niż tylko K. S”. Miller. Co się zaś tyczy Johnsa, bardziej zainteresuje go efekt twojej pracy niż to, kim jesteś i co robisz prywatnie. On w ogóle nie myśli o takich rzeczach.

– Jest homoseksualistą?

– Być może. Nie wiem, co robią mężczyźni skazani na długie lata więzienia. To zresztą nieistotne: ważne są jego cele, sposób, w jaki walczy o ich urzeczywistnienie. Tu tkwi sedno sprawy. Gdybym choć przez chwilę sądził, że możesz mieć z nim jakiekolwiek problemy, nie proponowałbym ci tej roboty. Chyba na tyle mnie znasz.

– A jeśli to awanturnik, chytry łotr, który domyśli się mojej tożsamości i zechce to wykorzystać?

Simpson z irytacją zdusił cygaro w popielniczce.

– Posłuchaj: pisałaś już o faktach, miejscach i sylwetkach. Masz na swoim koncie sporo osiągnięć, ale jeszcze nigdy nie pracowałaś z ludźmi. Wiem, że sobie z tym poradzisz, i uważam, że powinnaś spróbować. Musisz sobie tylko odpowiedzieć na jedno pytanie: jesteś publicystką czy nie?

– Naturalnie, że tak. W ten sposób jednak naruszę reguły, które sama dla siebie ustanowiłam. Przez siedem lat miałam spokój, ponieważ przestrzegałam ich z żelazną konsekwencją. Jeżeli zgodzę się na ten wywiad, za jakiś czas wepchniesz mi następny, a gdy już zacznę pracować publicznie… Nie. Po prostu nie mogę.

– Dam ci do przeczytania jego książkę. Zrób chociaż tyle, zanim podejmiesz ostateczną decyzję.

Keshia zawahała się, po czym powściągliwie skinęła głową. Na to ustępstwo mogła sobie pozwolić. Była absolutnie pewna, że nie zgodzi się na wywiad. Może Lucas Johns nie ma nic do stracenia, lecz ona może stracić wszystko: własny spokój i pilnie strzeżone sekretne życie, którego zbudowanie zajęło jej tyle lat. Życie, które sprawiało, że rano miała ochotę wstać z łóżka. Nie zamierzała go narażać. Dla nikogo: ani dla Marka, ani dla Simpsona, ani dla jakiegoś kryminalisty, który stanowił gorący temat dla czasopism. Do diabła z nim! Nikt nie jest tego wart.

– Dobrze, przeczytam tę książkę – uśmiechnęła się po raz pierwszy od pół godziny, po czym smętnie potrząsnęła głową. – Trudno ci odmówić siły argumentacji, ty podstępny lisie!

Simpson widział jednak, że jej nie przekonał. Miał nadzieję, że szalę przeważy pisane słowo Lucasa Johnsa i jej własna ciekawość. Czuł przez skórę, że dla jej kariery ten wywiad jest sprawą kluczową, a Jack Simpson rzadko się mylił. Kiedy jej to powiedział, fuknęła:

– Jack, jesteś naprawdę pierwszorzędnym krętaczem! Słuchając cię, można by pomyśleć, że od tego wywiadu zależy całe moje życie!

– Nie można wykluczyć, że tak jest, bo ty, moja droga, jesteś pierwszorzędną pisarką. W tej chwili jednak osiągnęłaś etap, na którym musisz się na coś zdecydować. To prawda, wybór nie jest łatwy i nie stanie się łatwiejszy, jeśli będziesz go odkładać na później. Moją główną troską jest dopilnowanie, byś podjęła pewne decyzje i nie pozwoliła odstawić się na boczny tor.

– Wiesz, dotąd nie odnosiłam wrażenia, że jestem na bocznym torze – Keshia cynicznie uniosła jedną brew.

– Owszem, odwaliłaś kawał dobrej roboty. Ewoluujesz we właściwym kierunku, ale wszelki postęp odbywa się zwykle do pewnego punktu, po czym następuje krach. Dla ciebie będzie to chwila, w której nie zdołasz złapać wszystkich srok za ogon. Będziesz musiała się zdecydować, czego naprawdę chcesz.

– Nie sądzisz, że właśnie to robię?

Ku jej zdumieniu Simpson potrząsnął głową.

– Powinnaś określić, kim chcesz być: K. S. Miller, piszącą poważne artykuły, dzięki którym możesz osiągnąć prawdziwy sukces, Martinem Hallamem, plotkującym incognito o swoich znajomych, czy też szlachetnie urodzoną Keshią Saint Martin, szalejącą na balach i w „Tour d’Argent” w Paryżu. Nie możesz mieć wszystkiego. Nawet ty.

– Chyba żartujesz, Jack – Keshia poczuła się urażona. – Doskonale wiesz, że rubrykę Hallama robię dla zabawy. Nigdy nie traktowałam jej poważnie, a już na pewno nie w ciągu ostatnich pięciu lat. Wiesz też, że naprawdę ważna jest dla mnie praca K. S. Miller. Bale i szaleństwa w „Tour d’Argent”, jak to określasz, są czymś, co robię z nawyku, dla zabicia czasu i po to, żeby zdobywać materiał do rubryki towarzyskiej. Nie oddałabym duszy za ten styl życia.

– Nie jestem pewien, czy tak nie jest, a jeśli mam rację, pewnego dnia możesz odkryć, że zapłaciłaś za to właśnie swoją duszą.

– Nie tragizuj.

– To nie tragizowanie, a szczerość. I troska.

– Wobec tego przestań się o mnie „troskać”, przynajmniej na tym polu. Wiesz, że mam pewne powinności. Nie rezygnuje się z wieków tradycji dla kilku lat spędzonych przy maszynie do pisania. Poza tym wielu pisarzy używa pseudonimów.

– Tak, ale oni przynajmniej żyją pod własnym nazwiskiem. Masz rację co do jednego: tradycji nie zmienia się w ciągu kilku lat. Burzy się ją nagle, brutalnie, w krwawej rewolucji.

– Wątpię, czy to konieczne.

– Lub „cywilizowane”, czy tak? Owszem, rewolucje nigdy nie są cywilizowane, a zmiany nigdy nie bywają wygodne. Zaczynam dochodzić do wniosku, że powinnaś przeczytać książkę Johnsa przez wzgląd na siebie samą. Na swój sposób ty również tkwisz w więzieniu od niemal trzydziestu lat – głos Simpsona złagodniał. – Keshia, czy naprawdę właśnie tak chcesz żyć? Kosztem własnego szczęścia?

– To nie jest kwestia szczęścia. Czasem człowiek nie ma wyboru – Keshia odwróciła wzrok.

– Ależ właśnie o tym rozmawiamy. Zawsze istnieje wybór. Czy masz zamiar poświęcić życie dla absurdalnych „powinności” po to tylko, żeby zrobić przyjemność byłemu opiekunowi? Bo przypominam ci, że od dziesięciu lat jesteś pełnoletnia. Chcesz nadal spełniać wolę dawno zmarłych rodziców? A może żąda tego od ciebie ów młody człowiek, z którym jesteś zaręczona? Jeżeli tak, w końcu przyjdzie czas, gdy będziesz musiała wybrać między nim a swoją pracą, i powinnaś zdać sobie z tego sprawę już teraz.

– Jeśli masz na myśli Whitneya Haywortha, to nie jestem z nim zaręczona i nigdy nie będę. Jedyne ofiary, jakie dla niego ponoszę, to od czasu do czasu zmarnowany wieczór. Martwisz się więc niepotrzebnie.

– Miło mi to słyszeć. Ale wobec tego w czym rzecz, Keshia? Po co ci to podwójne życie?

Dlaczego on to wyciąga właśnie teraz?, pomyślała niechętnie. Westchnęła ciężko i spojrzała na swoje dłonie, złożone na kolanach.

– Ponieważ gdzieś po drodze człowiek nabiera przekonania, że jeżeli upuści świętego Graala albo odłoży go choć na chwilę, cały świat się zawali, i to wyłącznie z jego winy.

– Powiem ci coś w sekrecie: nie zawali się. Świat będzie trwał nadal, twoi rodzice nie nawiedzą cię we śnie, nawet pan Rawlings nie popełni z tego powodu samobójstwa. Żyj dla siebie, Keshia. Jak długo wytrzymasz w tym fałszu?

– Czy pseudonim to fałsz?

– Nie tyle pseudonim, co posługiwanie się nim, żeby prowadzić dwa życia, zupełnie różne. Jesteś rozdarta pomiędzy obowiązkiem a namiętnością. Całkiem jak mężatka, która ma kochanka. Uważam, że to straszny ciężar do udźwignięcia. I do tego niepotrzebny – Simpson zerknął na zegarek i potrząsnął głową z niewesołym uśmiechem. – Wypada mi cię przeprosić. Znęcam się nad tobą prawie od godziny. Już od dawna jednak chciałem o tym z tobą porozmawiać. Co do wywiadu z Johnsem… Zrobisz, jak zechcesz, ale chcę, żebyś przemyślała to, co ci powiedziałem. Sądzę, że to ważne.

Keshia nagle poczuła się zmęczona. Miała wrażenie, że całe życie przesunęło się jej przed oczyma. Oglądane w ten sposób, jakże wydawało się błahe!

– Podejrzewam, że masz rację – przyznała. – Przeczytam tę książkę dziś wieczorem.

– Zrób to, a jutro do mnie zadzwoń. Wstrzymam się do tego czasu z odpowiedzią dla zleceniodawcy. Czy wybaczysz mi to przydługie kazanie?

Uśmiechnęła się nieco cieplej.

– Tak, ale pod warunkiem, że przyjmiesz moje podziękowanie. Nie twierdzę, że chciałam to wszystko usłyszeć, ale być może było mi to potrzebne. Sama ostatnio sporo rozmyślałam, a dzisiejsza rozmowa z tobą była czymś w rodzaju wewnętrznego dialogu. Słodka schizofrenia!

– Przesadzasz, moja droga. Przy tym nie jesteś wyjątkiem. Inni przed tobą toczyli taką samą walkę. Ktoś powinien napisać książkę o tym, jak ją przeżyć.

– Powiadasz, że ci inni jakoś to przeżyli? – Keshia zaśmiała się, dopijając resztkę herbaty.

– Nie tylko przeżyli, ale wynieśli pewną korzyść.

– I aby zamanifestować własny punkt widzenia, damy rzucają się w objęcia windziarzy? – Keshia pośpiesznie odsunęła myśl o swojej matce.

– Te, które są głupie. Inne znajdują lepsze rozwiązania.

– Na przykład Lucasa Johnsa?

Sama nie wiedziała, dlaczego wymknęło jej się to porównanie. Absurdalne, wręcz śmieszne.

– Niezupełnie. Nie proponowałem ci, byś za niego wyszła, moja droga, tylko żebyś przeprowadziła z nim wywiad. Nic dziwnego, że tak zaciekle się bronisz.

Jack Simpson wiedział, dlaczego Keshia się broni. Ze strachu. On również się bał. Czuł, że jeśli Keshia tym razem się sparzy, zaszyje się w mysią dziurę i pozostanie w niej do końca życia. Nie ośmieliłby się jej zachęcać, gdyby nie był pewien, że szanse dekonspiracji są tak nikłe. Przed rozmową wszystko sobie gruntownie przemyślał.