– Na mój prywatny użytek. A teraz także twój, moja pani. Nikt inny tu nie bywa.
Zza rzeki spoglądał na nich posępnie Nowy Jork – budynek Chryslera, Narodów Zjednoczonych, a także smukły i ugrzeczniony Empire State Building. Rozsiedli się na trawie, otworzyli butelkę najlepszego chianti, jakimi dysponowała Fiorella, i już po chwili zaśmiewali się do rozpuku, machając do przepływających po rzece promów.
– Cóż za piękny dzień!
– Cudowny – Mark położył jej głowę na kolanach. Pochyliła się i pocałowała go.
– Jeszcze wina?
– Nie, poproszę tylko o mały plasterek nieba.
– Służę panu – roześmiała się. Na niebie powoli zbierały się chmury, a wkrótce rozdarła je pierwsza błyskawica.
– Już kroją ten plasterek, który pan zamówił. Widzisz, jak o ciebie dbam? Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – zachichotała.
– Mała, jesteś czarodziejką! – Mark zerwał się i rozłożył szeroko ramiona.
Pięć minut później z nieba lały się strugi deszczu, pioruny waliły gęsto, a oni biegali wokół wyspy jak dzieci, trzymając się za ręce – szczęśliwi i przemoczeni do suchej nitki.
Po powrocie do domu wzięli razem prysznic. Gorąca woda perwersyjnie drażniła przemarznięte ciała. Potem przeszli nago do świeżo wymalowanej sypialni i spokojnie ułożyli się w swoich ramionach.
Keshia obudziła się o szóstej rano. Mark spał jak niemowlę, ręce miał podłożone pod głowę, włosy rozczochrane, wargi obrzmiałe od snu.
– Do widzenia, kochanie, miłych snów – szepnęła całując go delikatnie w skroń.
Zanim wstanie, ona będzie już daleko – w innym świecie, gdzie ludzie polują na potwory i podejmują nader ważkie decyzje.
ROZDZIAŁ 6
– Dzień dobry, panno Saint Martin. Powiem szefowi, że pani już jest.
– Dziękuję, Pat. Co słychać?
– Oszaleć można. Człowiek ma wrażenie, że po wakacjach wszyscy zaczęli cierpieć na nadmiar twórczych pomysłów. Na domiar złego upominają się o tantiemy.
– To rzeczywiście koszmar – Keshia uśmiechnęła się smętnie na myśl, że i ona wróciła z wakacji z pomysłem na własną książkę.
Sekretarka pozbierała z biurka jakieś papiery i zniknęła za ciężkimi dębowymi drzwiami. Agencja literacka Simpson, Wells & Jones nie różniła się zbytnio od kancelarii Edwarda czy pomieszczeń banku, który prowadził większość jej rozliczeń: półki pełne książek, drewniane boazerie, mosiężne klamki i grube dywany w kolorze burgunda tchnęły solidnością, powagą i prestiżem. Może też dlatego Keshia miała poczucie, że w rękach Jacka Simpsona jej tajemnica jest całkowicie bezpieczna.
– Pan Simpson prosi panią.
Simpson wstał zza biurka z ojcowskim uśmiechem, wyciągając do niej rękę. Był to tęgi, łysiejący mężczyzna o skroniach przyprószonych siwizną. Uścisnęli sobie ręce serdecznie jak zawsze, po czym Keshia usiadła naprzeciw niego, a Pat natychmiast podała jej herbatę. Tym razem miętową; Simpson pijał ją na zmianę z English breakfast, po południu zaś nieodmiennie serwowano earl greya. Gabinet Simpsona był dla Keshii przystanią, schronieniem, gdzie mogła cieszyć się ze swych dokonań, toteż tu zawsze czuła się szczęśliwa.
– Mam dla ciebie następne zlecenie, moja droga.
– Cudownie. Jakie? – Keshia z zaciekawieniem uniosła głowę znad filiżanki.
– Trochę inne od tego, co dotąd robiłaś. Dlatego najpierw chciałem z tobą o tym porozmawiać.
– Czyżby pornografia? – zachichotała. Simpson był w wyraźnie niecodziennym nastroju. Zastanawiała się, co kryje w rękawie.
– Ładnych rzeczy się pannie zachciewa! – prychnął, zapalając cygaro marki Dunhill (Keshia posyłała mu pudełko co miesiąc). – Cóż, przykro mi, moja droga, ale muszę cię rozczarować. To wywiad.
Przyjrzał jej się spod oka. No tak, znów miała minę zaszczutego zwierzęcia. W życiu tej dziewczyny istniały sfery, których nawet on nie śmiał zgłębić.
– Wywiad? – twarz Keshii jakby się zamknęła. – Odpada. Masz coś jeszcze?
– Proponuję, żebyś mnie wysłuchała, zanim definitywnie odmówisz. Czy kiedykolwiek słyszałaś o Lucasie Johnsie?
– Owszem, to nazwisko coś mi mówi, ale nie bardzo wiem co.
– Ciekawa postać. Ma w tej chwili około trzydziestu pięciu lat, z czego sześć spędził w więzieniu za napad z bronią w ręku. Siedział w Folsom, San Quentin i innych legendarnych miejscach, o których krążą mrożące krew w żyłach opowieści. Jak widać, przeżył i wyszedł na wolność. Był jednym z pierwszych organizatorów związków zawodowych w zakładach karnych i głośno upominał się o prawa więźniów. Zajmuje się tym nadal; podejrzewam, że ta działalność stała się dla niego sensem życia. Poświęcił je marzeniom o likwidacji więzień, a póki to nie nastąpi, polepszeniu doli więźniów. Uważa, że ma wobec nich zobowiązania. Posunął się nawet do tego, że za pierwszym razem odmówił skorzystania z warunkowego zwolnienia. Za drugim razem nie dano mu wyboru. Wyszedł i z miejsca zaczął działać publicznie. Facet ma niezwykłą siłę oddziaływania. To dzięki niemu opinia publiczna dowiedziała się wreszcie, co naprawdę dzieje się w naszych zakładach karnych. Napisał na ten temat pasjonującą książkę. Ukazała się rok czy dwa temu, nie pamiętam dokładnie, a w ślad za nią Posypały się propozycje wystąpień publicznych, wykładów, audycji telewizyjnych i tak dalej. Korzysta z nich do woli, co jest o tyle zdumiewające, że nadal obowiązują go warunki zwolnienia i musi zdawać sobie sprawę, że grubo ryzykuje, robiąc tyle hałasu.
– Też tak uważam.
– Odsiedział sześć lat wyroku, ale nadal nie jest wolnym człowiekiem. Jeśli dobrze rozumiem, kalifornijskie prawo karne przewiduje coś w rodzaju niesprecyzowanego wyroku. Oznacza to, że długość jego trwania określana jest raczej mgliście. W przypadku Johnsa wyrok brzmiał: od pięciu lat do dożywocia. W normalnych warunkach odsiedziałby zapewne kilkanaście lat, wedle uznania władz więzienia, ale wygląda na to, że chcieli się go pozbyć. Podobno nieźle im dopiekł.
Keshia kiwnęła głową, zaintrygowana. Na to zresztą liczył Simpson.
– Czy w czasie napadu kogoś zabił?
– Nie, i chyba nie miał takiego zamiaru. Po prostu narobił mnóstwo zamieszania. Z tego, co sam pisze, wynika, że jako młody człowiek nie miał zbyt wielu hamulców natury moralnej. Wychował się na ulicy, całe wykształcenie zdobył już za kratkami: ukończył college i zrobił magisterium z psychologii.
– A zatem jest to człowiek przedsiębiorczy. Czy od chwili zwolnienia miał jakieś kłopoty?
– Nie takie, o jakich myślisz. Zdaje się, że już wyrósł z działalności przestępczej. Teraz problemów przysparza mu raczej zbyt głośna agitacja. Chcę, żebyś zrobiła ten wywiad, bo wkrótce ma się ukazać jego następna książka. W pewnym sensie to kontynuacja pierwszej, tyle że o wiele bardziej drastyczna. Odsłania w niej stan naszego więziennictwa i swoje poglądy na ten temat. Z tego, co już wiem, książka zrobi furorę. To odpowiednia pora na artykuł o nim, a ty zrobisz to najlepiej. Pamiętam, że w zeszłym roku pisałaś o buntach więziennych w Missisipi, tak więc ten obszar nie jest ci zupełnie nie znany.
– To nie ma być felieton ani nawet reportaż z ostatniej chwili. To wywiad, Jack – Keshia podniosła wzrok – a wiesz doskonale, że ja nie robię wywiadów. Poza tym Johns nie ma nic wspólnego z Missisipi. O kalifornijskich więzieniach wiem dokładnie tyle co każdy obywatel, który czyta gazety.
– Zasady są zbliżone, o czym dobrze wiesz. A wydawca chce mieć artykuł o Lucasie Johnsie, nie o systemie penitencjarnym stanu Kalifornia. W tej kwestii zresztą oświeci cię jego pierwsza książka. Jeśli oczywiście zdołasz ją przetrawić.
– Jaki on jest?
Simpson stłumił cisnący mu się na wargi uśmiech. Może jednak… Zmarszczył brwi i odłożył cygaro do popielniczki.
– Silny, intrygujący, bardzo zamknięty w sobie, a równocześnie szczery. Widziałem jedno z jego wystąpień, ale nigdy nie miałem okazji rozmawiać z nim osobiście. O więziennictwie jest w stanie powiedzieć wszystko, o sobie nie mówi nic. Baczy, żeby się zbytnio nie odsłonić, co dla dziennikarza może stanowić wyzwanie. Johns robi wrażenie człowieka, który niczego się nie boi, ponieważ nie ma nic do stracenia.
– Każdy ma coś do stracenia, Jack.
– Patrzysz na świat przez pryzmat własnej osoby, moja droga. Nie wszystkie losy układają się tak samo. Są ludzie, którzy już stracili wszystko, co było im drogie. Johns miał żonę i dziecko. Dziecko zginęło w wypadku samochodowym, którego sprawca zbiegł, żona zaś popełniła samobójstwo na dwa lata przed jego uwolnieniem. Tak więc on także zalicza się do tej grupy. Osobista tragedia może człowieka złamać, może też dać mu swoiste poczucie wolności. Myślę, że to właśnie stało się z Johnsem. Usłyszysz o nim krańcowo sprzeczne opinie: z jednej strony uprzejmy, zaangażowany, serdeczny, z drugiej bezwzględny, brutalny i zimny. Dla swoich zwolenników jest kimś na kształt Boga. To żywa legenda i chyba nikt nie zna go naprawdę, od podszewki.
– Widzę, że sporo wiesz na jego temat.
– Zainteresował mnie. Czytałem jego książkę, widziałem, jak przemawia, poszperałem też trochę w archiwach, zanim poprosiłem cię tutaj. Na swój sposób Johns jest równie skryty jak ty. Możliwe, że czegoś się od niego nauczysz. A w każdym razie stworzysz głośny artykuł, w którym twój talent zabłyśnie pełnym blaskiem.
– Wiesz, że nie mogę ryzykować rozgłosu – wahanie Keshii znów skrzepło w żelazny opór.
– Czyżbyś postanowiła umrzeć w zapomnieniu?
– Nie chodzi mi o zapomnienie, lecz o anonimowość. Spokój ducha. Omawialiśmy to już wiele razy.
– W teorii. Ale nie w praktyce – nie rezygnował. – Nadarza ci się sposobność zrobienia czegoś, co nie tylko cię zainteresuje, ale też może cię pchnąć o kilka szczebli wyżej w karierze zawodowej. Nie pozwolę ci bez zastanowienia odrzucić takiej szansy.
– Nie mogę, Jack. Jak myślisz, ile czasu minie, zanim ktoś zauważy mnie w jego otoczeniu? Jeśli nie rozpozna mnie sam Johns, co jest prawdopodobne. O, nie! – Keshia energicznie potrząsnęła głową.
"Zwiastun miłości" отзывы
Отзывы читателей о книге "Zwiastun miłości". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Zwiastun miłości" друзьям в соцсетях.