Boże, jak wspaniale jest znów widzieć Harry'ego, tym bardziej, że od śmierci Marie Claire spotykali się bardzo rzadko.

Nie spodziewał się, że Latimar kiedykolwiek odbędzie długą podróż na północ, a jednak… Usiadł wygodniej na twardej, drewnianej ławie i zaczął wspominać Harry'ego z dawnych lat. Zawsze był dla niego taki dobry, najpierw jako pan, a potem przyjaciel. Nikt inny nie potrafił dodać mu otuchy tamtego dnia, gdy grzebano jego ukochaną, a Jack cierpiał tak strasznie, że był bliski postradania zmysłów.

To co powiedział mu Harry, pokazało miałkość innych prób pocieszenia. Tragedia, powtarzali ludzie, taka wielka tragedia, ale cóż, życie toczy się dalej, przyjacielu, chłopcze, chłopie… I przez cały czas w powietrzu wisiało to, co nie zostało powiedziane wprost: jakie znaczenie ma życie jednej kobiety wobec wieczności?

Jeden Harry go zrozumiał.

– Pewnie myślisz teraz, że twoje życie się skończyło – powiedział zadumany. – Ja na twoim miejscu tak bym właśnie czuł. Daleko stąd, na innym kontynencie, wdowa rzuca się na stos, na którym płoną zwłoki męża. Szkoda, że tu, w Europie, jesteśmy już tak ucywilizowani…

Może i odbiegało to od uświęconych tradycją kondolencje ale Harry się tym nie przejmował, a Jacka odrobinę pocieszyła świadomość, że przynajmniej jeden człowiek na świecie rozumie jego uczucia.

Dwa lata później Harry znowu przyjechał do Ravensglass, ponurej fortecy na rubieżach, którą jej komendant traktował jak miejsce, gdzie pochowano go żywcem. Wtedy odbyli zupełnie inną rozmowę.

– Jak wiele ostatnio pijesz, Jack? – spytał go Harry.

– Zbyt wiele – odrzekł. – Właściwie nie mogę już nic zrobić, jeśli przedtem się nie napiję.

Harry wyjrzał na dwór. Naturalnie padał deszcz, bo wiosna w Northumberlandzie zawsze jest dżdżysta.

– Czy w takim stanie możesz wypełniać swoje obowiązki? – spytał Harry, przeszywając go spojrzeniem. – Gdyby Szkoci nagle przeszli granicę, to czy mógłbyś zorganizować obronę?

Jack trochę się zaperzył. Od tak dawna panował spokój…

– Jej bardzo by się to nie podobało, chłopcze – ciągnął Harry. – Marie Claire nie traciłaby czasu na mężczyznę, który nie jest w stanie podołać swojemu obowiązkowi. Gdybym miał napisać jej epitafium, wyryłbym na kamieniu słowa: „Miłość i obowiązek, pół na pół”.

Jack wpadł tego dnia w wielką złość, ale Latimar pozostał niewzruszony. Gdy już odjechał, Hamilton przemyślał to, co od niego usłyszał, i od tamtego dnia nie wziął żadnego mocnego trunku do ust.

Nie było to dlań łatwe, ponieważ przez dwa lata zdążył już popaść w nałóg, ale gdy wytrzeźwiał, zrozumiał, że nie ma innego wyjścia, i jakoś wytrwał w swoim postanowieniu. Jednocześnie otępienie i poczucie beznadziejności, władające nim od czasu pogrzebu, ustąpiły miejsca rozdzierającej rozpaczy. Szczerze wątpił, czy kiedykolwiek od niej się uwolni.

– Sir, ceremonia dobiegła końca. Wracamy do Maiden Court wznieść toast za nowożeńców. – Sąsiad Jacka z ławki trącił go łokciem i podniósł się z miejsca.

Uroczyste śniadanie okazało się wielkim sukcesem. Podano mnóstwo smakowitego jadła i wyśmienite wino. Gospodarze równo traktowali wszystkich gości,.bez względu na stan. Stół nakryto dla trzydziestu osób, ale witano z otwartymi ramionami każdego, kto przyszedł.

Szlachta i wieśniacy zasiedli ramię w ramię, gdy tylko królowa ze świtą zajęła swoje miejsce. Ci, dla których zabrakło krzesła przy stole, stali z kielichem wina lub kuflem piwa w jednej ręce i talerzem pełnym jadła w drugiej. Nikomu to nie przeszkadzało.

Naturalnie całą uwagę skupiała na sobie Elżbieta Tudor. Bess wiedziała, że tak będzie, dlatego przygotowała specjalne podwyższenie, z którego było widać całą wielką salę. Przez cały czas trwania posiłku każdy mógł podejść do dostojnego gościa i złożyć wyrazy uszanowania, królowa zaś uprzejmie odpowiadała każdemu, czy to właścicielowi wielkiego majątku, czy zwykłemu wieśniakowi.

George i Judith, zajmujący miejsca po obu stronach Elżbiety, patrzyli wyrozumiale na te przejawy czci, bo wprawdzie goście zebrali się dla nich, lecz królowa Anglii jako ich suweren była oczywiście najdostojniejszym uczestnikiem zgromadzenia.

Po zakończeniu posiłku sprzątnięto stoły i wszyscy goście przygotowali się do tańca przy muzyce wiejskiej kapeli.

– Zdaje się, że wszystko idzie jak najlepiej – szepnęła Bess, gdy Harry porwał ją do tańca.

– A czemu miałoby być inaczej?! Nawet gdyby nasza wspaniała kucharka przypaliła wszystkie mięsiwa, a Walter rozlał całe wino, i tak wszystko szłoby doskonale. Tylko popatrz, jaka szczęśliwa jest młoda para, którą tu fetujemy.

Bess zerknęła na syna i jego wybrankę. Tańczyli razem jak zaczarowani, a ich twarze wyrażały absolutny zachwyt.

– Aż miło na nich spojrzeć, prawda?

– Miło?! Co za niestosowne słowo. – Harry uśmiechnął się do żony i dodał: – Czy nie sądzisz, że jesteśmy już trochę za starzy na tańcowanie? Ja w każdym razie się zmęczyłem, więc może odpocznijmy. – Zaprowadził ją do krzeseł ustawionych przy kominku.

– O, tak jest znacznie lepiej – powiedziała Bess, gdy usiadła. – Muszę przyznać, że ostatnio wolę patrzeć, jak inni dobrze się bawią. A kto tam rozmawia z Anną?

Harry odszukał wzrokiem córkę.

– Tom Monterey. Bardzo dobrze wychowany młodzieniec, ale rozumem nie grzeszy. Był u mnie jakiś rok temu prosić o jej rękę… Biedak, źle przyjął odmowę.

– Hm, rodzina Montereyów bardzo wiele znaczy, prawda? Zdaje się, że dobrze znasz earla.

– Owszem, John Monterey jest częścią mojej grzesznej młodości, chociaż nie obracaliśmy się w tych samych kręgach.

– Anna zapewne spotka tego Toma na dworze, prawda? – zainteresowała się Bess. Nie przypomniała sobie chłopaka od razu, gdyż odkąd. George znalazł przyjaciół na dworze, zapraszał wielu młodych ludzi, żeby złożyli wizytę w Maiden Court i poznali jego rodzinę, a zwłaszcza siostrę.

– Bez wątpienia Zresztą spotka tam większość młodych ludzi z tej koterii. – Uwagę Harry'ego zwróciła samotna postać w kącie sali. – Nie jestem pewien, czy Jack Hamilton dobrze się bawi.

Bess spojrzała w tamtym kierunku.

– Och, on tak cały czas od śmierci Marie Claire. Bardzo ciężko to przeżył, nawet nie wiem, czy jeszcze się podźwignie, – I zaraz dodała: – To znaczy nie wiem, czy odzyska chęć do życia, bo co do jego służby w wojsku, to podobno królowa bardzo go chwali. Jest jednym z filarów obrony naszej północnej granicy.

– To pewne – przyznał Harry. – Taką karierę sobie wybrał i rad jestem, że się w niej wyróżnia, szkoda byłaby jednak wielka, gdyby tak młody i wybitny człowiek do śmierci nosił żałobę po żonie. Kiedyś wprost rozpierała go radość życia. Pamiętam, jak mi załaził za skórę, póki był u mnie. Ciągle coś wymyślał i wciąż wpadał w tarapaty. W życiu nie widziałam drugiego takiego figlarza.

– Z niektórymi tak bywa – westchnęła Bess. – Tracąc ukochaną osobę, tracą też sens życia.

– Tak byłoby ze mną – oświadczył z przekonaniem Harry. – I z tobą też.

– To prawda – przyznała Bess. – Jednak lepiej nie myślmy o tak smutnych sprawach w dniu, gdy decyduje się całe życie George'a.

– Nie mogę o tym nie myśleć, bo naprawdę martwię się o Jacka.

Bess wyciągnęła rękę do męża.

– Poczciwy Harry! A niektórzy nazywają cię gruboskórnym. O, zobacz… Anna opuściła swojego towarzysza i próbuje namówić Jacka, żeby i on się poweselił.

Jack znalazł sobie miejsce, z którego mógł przyglądać się tańczącym, nie biorąc udziału w zabawie. Bardzo nie spodobało mu się, że Anna Latimar idzie w jego stronę i niewątpliwie zamierza wciągnąć go do ogólnej radości. Nie znosił wyuczonej gościnności. Gdy podeszła, wstał, ale zmierzył ją bardzo niechętnym spojrzeniem, które jednak Anna zignorowała.

– Zapraszam, panie, do udziału w zabawie. – Wyciągnęła do niego rękę, by włączyć go do weselącej się grupy.

– Nie tańczę, pani – odparł wrogo.

– Ani nie tańczysz, panie, ani nie pijesz! – Anna parsknęła śmiechem. – Chciałoby się wiedzieć, co robisz, by się zabawić.

– Wartość zabawy zależy od towarzystwa – odparł oschle. – Może jesteś, pani, pod tym względem mało wymagająca.

Dziewczyna spojrzała na niego wyzywająco.

– Doprawdy, musi to być bardzo wygodne, tak wbić się w poczucie, że jest się lepszym od innych ludzi!

– Nie lepszym – odparł, z ponurą miną prowadząc Annę wśród tancerzy. – Po prostu innym. Mam zresztą poważny powód, by nie brać udziału w tańcach. Po śmierci żony przysiągłem sobie nigdy więcej tego nie robić.-Po co jej to powiedział? Nie obnosił się przecież ze swoją żałobą, a na pewno o niej nie mówił.

Anna zatrzymała się, zmyliwszy krok.

– Och… bardzo przepraszam. Nie miałam pojęcia… Wobec tego natychmiast zwalniam cię, panie, z tego obowiązku.

– Dziękuję. – Skłonił się i odszedł. Przez chwilę nie mogła uwierzyć, że tak postąpił. Opuszczenie damy w połowie tańca, nawet w bardzo niezobowiązującej sytuacji, było takim grubiaństwem, które po prostu nie mieściło się w głowie. Popychana z prawa i lewa, stanęła bezradnie, czerwona na twarzy. To także było dla niej zupełnie nowe doświadczenie, bo zwykłe nie brakowało jej pewności siebie.

George, który znajdował się w rzędzie tańczących nieco dalej, zauważył, co się stało, natychmiast przyszedł jej z pomocą i zaprowadził do stołu z napojami i przekąskami.

– Jak on śmiał! – wykrzyknęła ze złością Anna. – Cóż to za gbur!

– Czym go skłoniłaś do takiego zachowania? – spytał z zainteresowaniem brat.

– Niczym! Rozmawialiśmy o jego zmarłej żonie i nagle…

– Naprawdę? Opowiadał ci o Marie Claire? To dziwne, bo nigdy nie słyszałem, żeby w towarzystwie wymieniał jej imię.

– Co się z nią stało? – spytała Anna, próbując się uspokoić.

– Nie znasz tej historii? – George nalał wina do dwóch kielichów. – Mogę ci opowiedzieć to, co sam wiem. Czternaście lat temu Jacka wysłano z poselstwem na dwór francuski i tam poznał pewną damę, czyli Marie Claire. Zakochali się w sobie, ale jej ojciec nawet nie chciał słyszeć o młodym Angliku… Jack był dla niego żółtodziobem i cudzoziemcem, a na domiar złego protestantem. Oni jednak postanowili walczyć o swoją miłość. Jakoś znaleźli księdza, który udzielił im ślubu, i wyjechali do Anglii, gdzie spotkała ich jeszcze większa wrogość ze strony rodziny Jacka. Przede wszystkim Marie Claire była katoliczką, poza tym ojciec ją wydziedziczył, więc nie miała posagu. Naprawdę ciężko im się wiodło w Ravensglass, póki starzy Hamiltonowie nie umarli podczas zarazy. Wtedy Jack odziedziczył cały majątek, wraz z odpowiedzialnością za obronę tej części Anglii.