– Owszem.

– A dziś przyjechałeś na ślub George'a?

– Nie, pani. Twoi rodzice byli tacy uprzejmi, że mnie zaprosili, ale w swoim czasie im podziękowałem. Po prostu przejeżdżałem tędy w drodze do stolicy i postanowiłem złożyć wizytę earlowi, by wyrazić mu swoje uszanowanie. Prawdę mówiąc, zupełnie zapomniałem o uroczystości. Dlatego, pani, gdy tylko porozmawiam z twoim ojcem, zaraz ruszę w dalszą w drogę. Nie chcę narzucać swojej obecności w tym wyjątkowym dniu.

Doprawdy mało wymowny człowiek, pomyślała Anna, każde słowo trzeba z niego wyciągać. Przyjrzała mu się z zaciekawieniem. Jeśli przed piętnastoma laty był paziem jej ojca, to teraz musiał mieć nieco powyżej trzydziestu lat. Na tyle zresztą wyglądał, jeśli nie brać pod uwagę posiwiałych włosów.

W jego wyrazistej twarzy szeroko rozstawione szare oczy wydawały się dziwnie jasne przez kontrast z ogorzałą skórą na policzkach. Jack Hamilton był bardzo wysoki, szeroki w barkach i wąski w pasie, a do tego natura obdarzyła go niezwykle długimi nogami. Nosił bardzo skromny strój, bez koronek i jedwabnych ozdób, które upiększałyby dobre, ciemne sukno. Nie miał też modnej kryzy ani żadnej biżuterii, z wyjątkiem złotego kółka w jednym uchu i dużego złotego sygnetu.

Jej oględziny zniósł obojętnie, toteż Anna odczuła głęboką ulgę, gdy zauważyła cień przesuwający się po dziedzińcu i wyjrzawszy przez okno, zobaczyła ojca na narowistym, karym koniu. Po kilku minutach lord Latimar wszedł do wielkiej sali. Jack Hamilton natychmiast zerwał się z miejsca, zaś jego surowe rysy zmiękły, a twarz ozdobił uśmiech.

– Harry!

– Mój drogi Jack! Co za wspaniała niespodzianka… Nie miałem pojęcia, że zamierzasz tu dziś przyjechać. – Mężczyźni serdecznie się uściskali.

– Nie spodziewano się mnie tutaj. Przypadkiem znalazłem się w sąsiedztwie i pomyślałem, że koniecznie muszę złożyć wizytę tobie, sir, i Bess… Proszę o wybaczenie, że przyjechałem w tak nieodpowiedniej chwili.

– Wybaczać? Nieodpowiednia chwila? – Harry wybuchnął śmiechem, przyglądając się mężczyźnie na odległość wyciągniętego ramienia. – Takie słowa między nami to doprawdy obraza. Strasznie schudłeś, chłopcze. Czyżbyś ostatnio chorował?

– To nie choroba, Harry, chyba że tak nazwać Szkotów.

Wiosną trwały zacięte walki graniczne i chlubię się, że przyłożyłem rękę do powstrzymania zbuntowanych klanów przed wtargnięciem na nasze ziemie.

– A tak, słyszałem, naturalnie – przyznał Harry. – Również jednak słyszałem, że niepokoje już ucichły.

– O, tak. Nie znalazłbym się tak daleko od swego posterunku, gdyby było inaczej… Ostatnio królowa poleciła mi osobiście złożyć doniesienie o sile obronnej wojsk angielskich w moim rejonie, więc zdążam do Greenwich, a po drodze zawitałem na chwilę tutaj.

– To ty, Harry? – z góry dobiegł głos Bess. – Natychmiast chodź się przebrać. Jesteśmy bardzo spóźnieni.

Harry skrzywił się.

– Dopuściłem się zaniedbania, Jack. Jeden z moich dzierżawców wezwał mnie w pilnej sprawie. Udało mi się rozwiązać jego problem, więc wypiliśmy za to, co nam się udało, no i sam rozumiesz…

Jack pokazał zęby w uśmiech u.

– Nigdy nie umiałeś się oprzeć wesołej kompanii, Harry. Lepiej idź szybko na górę i udobruchaj swoją uroczą żonę.

– Chyba nie mam innego wyjścia. Zostaniesz na uroczystości, Jack. Nie chcę słyszeć „nie”.

– Skoro tak mówisz. Wiesz jednak…

– Wiem, Jack, ale zrób wyjątek dla swojego starego przyjaciela. Potrzebuję wsparcia ze wszech stron. No, zgódź się.

– Niech ci będzie. Wobec tego muszę gdzieś się przebrać w bardziej stosowny strój.

– Naturalnie. Anna zaprowadzi cię we właściwe miejsce. – Harry podniósł córkę z krzesła i objął ją ramieniem. – Oddaję cię w jej zdolne ręce. Sam powiedz, czy moja córka nie jest prawdziwym klejnotem?

– Jest, jest – przyznał Jack, choć z jego tonu wcale to nie wynikało.

– Na razie was przepraszam, – Harry puścił córkę i przeskakując po dwa stopnie, wbiegł na górę.

Jack zwrócił się do Anny.

– Nie chcę ci się dłużej narzucać, pani.

– Nie ma mowy o narzucaniu się – odparła z wyćwiczoną grzecznością. Nie pamiętała, żeby jakikolwiek mężczyzna, mający oczy na swoim miejscu, tak chłodno ją potraktował.

Zaprowadziła go do jednej z gościnnych sypialni, którą matka kazała urządzić w labiryncie niewielkich komnat. Sprawdziła jeszcze, czy w środku jest wszystko, czego gość mógłby potrzebować, i powiedziała:

– Nie miałam pojęcia, że jesteś tak zaprzyjaźniony z moim ojcem, panie. Chyba nigdy nie wspominał przy, mnie twojego imienia.

– Nie? – chłodno zdziwił się Jack. – Cóż, Harry ma legion przyjaciół, więc zajęłoby mu bardzo dużo czasu, gdyby chciał o nich wszystkich opowiadać, pani.

– To prawda – przyznała Anna lodowatym tonem. Nie była przyzwyczajona do tego, by ktoś znajdował błyskawiczne riposty na jej słowa. Odsunęła się od futryny, aby Hamilton mógł wejść do komnaty, a potem wyszła na korytarz i głośno zamknęła za sobą drzwi.

Spotkawszy służącego, poleciła:

– Zanieś gościowi gorącą wodę do komnaty. – Potem obróciła się na pięcie i zbiegła na dół, by tam poczekać na przyjazd swej przyszłej szwagierki.

ROZDZIAŁ DRUGI

Tego samego dnia, w promieniach upalnego sierpniowego słońca, kilka minut po nastaniu południa, George Latimar i Judith Springfield wzięli ślub. Stara kaplica widziała wiele podobnych uroczystości, lecz tak szczęśliwej pary chyba jeszcze nie gościła w swoich murach.

Oblubieńcy doskonale się dobrali zarówno pod względem urody, jak i intelektu, chociaż Judith nie dorównywała George'owi wychowaniem ani pozycją społeczną. Czyż jednak prawdziwie zakochani kiedykolwiek dbali o tak przyziemne sprawy?

Oboje byli młodzi, zdrowi i darzyli się szaleńczą miłością, toteż nikt z gości przybyłych na uroczystość nie miał najmniejszych zastrzeżeń do samego aktu. Rodzice George'a, Harry i Bess, wyrazili zgodę na ten niezwykły związek, podobnie jak ich suweren, Elżbieta Tudor, która nawet osobiście zainteresowała się młodą parą. Nowożeńcom sprzyjał też faworyt królowej, Robert Dudley, który był pierwszym drużbą pana młodego. Nawet damy i dżentelmeni, którzy zjechali na ślub, uczestniczyli w ceremonii bez kręcenia nosem.

W towarzystwie traktowano zresztą Latimarów z pewnym pobłażaniem, znani oni byli bowiem z bardzo osobliwych poglądów na to, co wypada, a czego nie wypada robić.

Anna asystowała Judith w drodze do kaplicy, a przy progu ostrożnie udrapowała tren ślubnej sukni, wcisnęła w drżące ręce panny młodej bukiecik z mirtu, róż i kapryfolium i cmoknąwszy ją w policzek, popchnęła nawą ku ołtarzowi przy trzeszczącym dźwięku regału *, na których grał staruszek przysłany z kapeli dworskiej.

Zgadzam się na to wszystko, napomniała się surowo, patrząc, jak Judith staje u boku pana młodego, a on ogarnia ją spojrzeniem pełnym bezgranicznego uwielbienia. Cieszę się szczęściem George'a, ale dla siebie chcę czego innego. Pragnę innej miłości. I kogoś, kto byłby podobnego stanu jak ja… kogoś… kogoś takiego jak.

Cicho przesunęła się nawą ku ołtarzowi i usiadła w ławce za rodzicami. Kątem oka zerknęła na ojca, który siedział zupełnie odprężony, trzymając matkę za rękę.

Kochany tato! – pomyślała. Jak pięknie wygląda w bieli. Ideał w każdym calu. Zaraz jednak przeniosła wzrok na ołtarz i przez chwilę słuchała sakramentalnych słów, a potem rozejrzała się po kaplicy. Iluż przyjaciół przyszło wesprzeć George'a w tym dniu! Nie tylko ci najbliżsi, lecz również dzierżawcy Latimarów i przedstawiciele wszystkich wsi. W kaplicy czuło się nastrój ogólnej życzliwości.

W chwili gdy przesuwała wzrokiem po przeciwległej nawie, Jack Hamilton odwrócił głowę i ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się doń nieznacznie, był wszak gościem w domu jej rodziców i dawnym przyjacielem rodziny, nie doczekała się jednak żadnej reakcji.

Jack ze smutkiem przypominał sobie własny ślub, który odbył się przed dwunastu laty. Marie Claire, czemu mnie opuściłaś? – pomyślał. Przeżyliśmy razem taki sam wspaniały dzień. Świeciło słońce, byliśmy zakochani i tak cudownie pasowaliśmy do siebie. A jednak mnie opuściłaś! Zrobiłaś to, choć wiedziałaś, że żyję tylko dla ciebie. Dlaczego? Zanim cię znalazłem, nie wyrzekałem na swój los, lecz odkąd cię straciłem, nie mam już nic.

Miał przed oczami nie to, co akurat działo się w kaplicy, lecz swoją zmarłą żonę. Oto dzień ślubu: Marie Claire z twarzą pałającą szczęściem, choć lekko zawstydzona i targana niepokojem. A oto Marie Claire dzielnie stająca przed jego ludźmi w Ravensglass jako żona komendanta, co od tak skromnej i cichej osoby wymagało nie lada odwagi. Marie Claire biegnąca po śniegu z jego psem pierwszej mroźnej zimy. I wreszcie Marie Claire, gdy zobaczył ją po tragicznym wypadku. Leżała na chłodnym marmurze z nikłym uśmiechem na swej uroczej twarzy, pogodna jak za życia.

W pierwszej chwili pomyślał, że żona tylko śpi, lecz gdy lękliwie podszedł do niej i uniósł jej rękę, zawsze tak ciepłą i skłonną do pieszczot, przekonał się, że była tak samo zimna, jak nieczuły kamień, na którym spoczywała Marie Claire.

Zamknął oczy, a gdy znów podniósł powieki, napotkał wzrok Anny Latimar.

Nienawidził takich kobiet! Kapryśnych, zepsutych i przekonanych, że żaden mężczyzna nie może oprzeć się ich wdziękom. Przypomniał sobie rozmowę o niczym, którą toczyli wcześniej w wielkiej sali. Panna Latimar poznała go zaledwie chwilę wcześniej, a już zerkała na niego uwodzicielsko i stosowała znane kobiece sztuczki – trzepotała rzęsami i próbowała różnych prowokujących gestów.

Nie odwzajemnił jej uśmiechu, lecz ponownie odwrócił się do ołtarza. Córka całkiem niepodobna do matki, pomyślał. Droga Bess' nabierała z każdym rokiem coraz więcej uroku, za to arogancka postawa Anny natychmiast przywiodła mu na myśl jej ojca. Tyle że u mężczyzny można było taką cechę jakoś znieść.