– W Greenwich jest George – przypomniał. – Nikt lepiej ci nie doradzi niż brat.

– E tam, George – odparła zniecierpliwiona. – Mój brat myśli tylko o Judith! Nawet nie schodzą wieczorami na dół, żeby potańczyć albo się pobawić. Kiedy go szukam, owszem, twierdzi, że jest mu miło, ale myśli cały czas o żonie.

– Naturalnie – powiedział Jack. – Taka właśnie jest miłość.

– Bardzo jestem szczęśliwa, że tak się kochają – odparta szybko – ale ojciec… ojciec na pewno ze mną porozmawia, wysłucha mnie…

Jack włożył rękawice do konnej jazdy i starannie obciągnął je na palcach. Przyszło mu do głowy, że Latimarowie, jeśli już kochają, to całym sercem i duszą. Dla Bess Harry Latimar zrezygnował z dziedziczki fortuny, a George dla swej ukochanej porzucił perspektywę błyskotliwej kariery. Anna z pewnością tak samo kocha Ralpha.

Aż się wzdrygnął na tę odkrywczą myśl. W Greenwich starsi ludzie, którzy pamiętali ojca Anny, uśmiechali się pod nosem i mówili, że córka wybrała sobie narzeczonego podobnego do Harry'ego. Jack wiedział jednak, że jest inaczej. Lord Latimar wbrew swojej reputacji miał szczere, niezłomne serce i szlachetną duszę, podobnie zresztą jak jego syn.

Ralph nie przypomina żadnego z nich, pomyślał Jack ze złością, stwarza tylko takie pozory, bo też ma jasną karnację i mnóstwo uroku. Poza tym jest nienasycony jak marcowy kocur. Hamilton wiedział o co najmniej trzech kobietach, z którymi Ralph się zadał po powrocie z Ravensglass.

Jednak Anna go kochała i martwiła się o ich wspólną przyszłość, a Jack chciał jej pomóc. Przecież uważała go za przyjaciela.

– No, dobrze – powiedział. – Ale najpierw pójdziesz, pani, do brata i opowiesz mu, co zamierzasz. Ja tymczasem zajmę się twoją klaczą.

Annę zirytował ten warunek. George naturalnie wynajdzie tysiące przeszkód. Spojrzawszy na twarz Jacka, zrozumiała jednak, że nie ma wyboru.

– I ciepło się, pani, ubierz! – zawołał za nią.

Najpierw poszła do swojej komnaty i posłusznie wypełniła polecenie. Odziana w wełnę i futro wdrapała się wyżej, do niewielkiej komnaty, którą jej brat dzielił z żoną. Oboje byli u siebie. Przywitali ją serdecznie.

– Po co się tak grabo ubrałaś? – spytał George.

– Wybieram się na przejażdżkę – odrzekła zagadkowo. – Niezbyt długą. – Wrócimy, jak tylko najszybciej będzie można, zapewniła się w myśli.

– Kto z tobą jedzie?

– Jack Hamilton.

– Aha. – George nie widział w tym nic złego. Ostatnio dość dobrze poznał Jacka i choć trudno mu było go zrozumieć, to darzyli się wzajemnym szacunkiem.

Usiadł na krześle obok Anny i zmierzył ją wzrokiem. Ona coś knuje, doszedł do wniosku i nawet przemknęło mu przez głowę pytanie, czy siostra nie przyszła porozmawiać na ten temat. Zaraz jednak wrócił spojrzeniem do żony.

Są zajęci sobą jeszcze bardziej niż zwykle, zazdrośnie pomyślała Anna, gdy Judith wstała i wolno przeszła po komnacie, a George podążył za nią wzrokiem. Zaraz potem również wstał, aby polecić służbie podanie czegoś do jedzenia. Tymczasem Judith przerwała swój spacer i ujęła szwagierkę za ramię.

– Anno – powiedziała z lśniącymi oczami – chcę, żebyś dowiedziała się o tym pierwsza! George i ja mamy bardzo radosną nowinę. Spodziewam się dziecka! W tym tygodniu jestem już tego pewna.

Dziecko! Annę ogarnęły sprzeczne uczucia. Najpierw znowu odezwała się w niej zazdrość, bo to oznaczało definitywne przypieczętowanie małżeństwa jej brata, a potem ogarnął ją niepokój. Przecież dla kobiety poród wiązał się z dużym zagrożeniem i Anna nie mogła znieść myśli, że Judith mogłoby się stać coś złego.

W końcu pomyślała coś bardzo dziwnego: Judith zbrzydnie stanie się całkiem pospolita. Już tylko wspomnieniem zostanie ta smukła piękność, która ślubowała wieczną miłość George'owi w kaplicy w Maiden Court.

Jednak George się tym nie przejmie, uznała, i niezmiennie będzie zachwycony swoją żoną. A jak zareagowałby Ralph na wiadomość, że to ona, Anna, spodziewa się dziecka? To pytanie nie mogło jej się nie nasunąć. Kiedyś nawet rozmawiali na ten temat.

– Naturalnie urodzisz mi synów – oświadczył Ralph. – Potem możesz spokojnie i bezpiecznie żyć w Abbey Hall. – Na zesłaniu na wsi, dopowiedziała sobie Anna. Nie będę mu wchodzić w drogę, gdy zrobię się tłusta i nieruchawa.

– O czym myślisz? – spytała Judith. – Bardzo posmutniałaś.

– Och, o niczym ważnym. – Anna przerwała te jałowe spekulacje. – Szczerze ci gratuluję. Sądzę, że planujesz wkrótce osiąść w Maiden Court?

– Skądże znowu – odparła Judith. – George właśnie przyjął czasową posadę w rządzie Jej Królewskiej Mości i zamierza pozostać na dworze przynajmniej rok.

– Czy to znaczy, że urodzisz dziecko tutaj?

– Tutaj albo w innym pałacu, bo to zależy od miejsca pobytu Elżbiety. – Judith uśmiechnęła się. – Droga Anno, wiem, co sądzisz. Uwielbiasz Maiden Court, ja zresztą też, i bardzo bym chciała, żeby moje dziecko właśnie tam przyszło na świat, ale George… George nie pozwoliłby mi na rozłąkę.

Tak właśnie powinno być, pomyślała Anna i wstała.

– Muszę już iść, Judith, Pogoda jest ładna, ale może się w każdej chwili zmienić.

Judith odprowadziła ją do drzwi. Coś w twarzy szwagierki przez cały czas ją niepokoiło.

– Czy wszystko u ciebie w porządku? Czy dobrze układa się znajomość z Montereyem? – Bliżej przyjrzawszy się narzeczonemu Anny, Judith zaprzestała zachwytów. Uroczy i utalentowany pod każdym względem Ralph nie był, jej zdaniem, wart siostry George'a.

– Mnie? Naturalnie, że dobrze… Och, Judith, obiecaj mi, że będziesz o siebie dbała.

– Obiecuję. – Dotknęła dłoni Anny. – Przyjdź do mnie porozmawiać dziś wieczorem.

– Dziś wieczorem… Dobrze, przyjdę. – Anna rozejrzała się po pustym korytarzu i pod wpływem nagłego odruchu ucałowała bratową w policzek. – Tymczasem do widzenia.

Judith patrzyła, jak szwagierka w podejrzanie grubym odzieniu znika z pola widzenia. George stanął przy żonie.

– Zamówiłem bekon, świeży chleb i…

– George… – przerwała mu naglącym tonem Judith – idź za Anną i dowiedz się, co ją dręczy. Jestem przekonana, że może jej być potrzebna twoja pomoc.

George nie próbował sprzeczać się z żoną. Bez pośpiechu wyszedł na dziedziniec przed stajniami i zdążył zobaczyć, jak Anna wyjeżdża na wielki trawnik przed pałacem. Postał chwilę na chłodnym wietrze, a potem wzruszył ramionami. Co tam, z Hamiltonem jest bezpieczna, pomyślał, gdy ujrzał znajomego siwego konia i dosiadającego go jeźdźca.

W połowie drogi do Maiden Court Anna była gotowa przyznać Jackowi rację, bo jazda w taką pogodę dowodziła braku rozsądku. Posuwali się wolno i z wielkim trudem.

– Bardzo mi przykro – powiedziała, gdy schronili się przy pniu wielkiego dębu przed nagłym gradem.

– To rzeczywiście pocieszające – odparł ironicznie Jack, zdjąwszy kapelusz, żeby otrzepać go z lodowych grudek. Do tej pory nie zaproponował postoju, chociaż kilka razy mógł to zrobić. Do stolicy dotarło wprawdzie ocieplenie, ale im bardziej się oddalali, tym częściej wpadali w śnieżne zaspy, a na otwartej przestrzeni hulał przenikliwy wiatr.

Mimo że Anna ciepło się ubrała, podróż jej dokuczała, jednak nie pisnęła nawet słowa skargi. Co więcej, ze strachu, że Jack zarządzi powrót, starała się lekko traktować wszystkie przeciwności losu. Gdy wreszcie poczuła bliskość Maiden Court, nagle doszła nawet do wniosku, że jest to całkiem przyjemna droga.

Naturalnie jechali dość wolno, mogli więc ze sobą rozmawiać. Anna porównywała tę podróż z ubiegłoroczną i była bardzo dumna, że przyjaźń z Jackiem poczyniła takie postępy.

Mimo że mówili o wielu sprawach, jednak Anna nie wspomniała ani słowem o swoim największym zmartwieniu. To dziwne. Mogłaby powiedzieć Jackowi, co ją dręczy, i nawet byłaby ciekawa jego odpowiedzi, ale coś ją przed tym powstrzymywało. Obawiała się, że choć nabrała dla niego wielkiego szacunku, to Jack wciąż widzi w niej głupią pannicę z licznymi brakami i już zawsze będzie mierzyć ją miarą przeznaczoną dla swej zmarłej żony. Ostatnio znowu odnosił się do niej z większą rezerwą, nie wykluczała więc, że zaczyna go nużyć.

W każdym razie Jack zgodził się jej towarzyszyć w drodze do domu, a ona próbowała okazać mu wdzięczność, nie zwracając uwagi na kaprysy pogody i bawiąc go rozmową. Popatrzyła więc na zmrożone krople deszczu, odbijające się od kolein na drodze, i podsunęła Jackowi nowy temat:

– Dlaczego zostałeś żołnierzem, panie?

– Kiedy miałem siedem lat, moja guwernantka wyraźnie powiedziała ojcu, że nie odniosę wybitnych sukcesów w nauce. Z tego powodu nie mogłem liczyć na karierę w kościele, jakiej pragnął dla mnie ojciec. Wysłał mnie więc jako pazia do pewnego lorda, na północy, z nadzieją, że postanowię zostać żołnierzem. Na szczęście – przez twarz przemknął mu kwaśny uśmieszek – byłem dostatecznie twardy, by przetrwać wszystko, co niosło ze sobą takie życie.

– I potem zostałeś paziem mojego ojca? Nie znam mniej skorego do waśni człowieka.

– W tamtych czasach król Henryk, który twojego ojca miał za najlepszego przyjaciela, wysoko cenił sprawności, w których się wybijałem. Często przychodził na płac ćwiczeń i obserwował doskonalących się chłopców. To on przekazał mnie w ręce lorda Harry'ego, bo dla swoich przyjaciół zawsze rezerwował to, co najlepsze. Naturalnie wcale nie byłem najlepszy, w każdym razie na pewno nie umiałem dbać o zaspokajanie potrzeb takiego dżentelmena, jak twój ojciec, pani, jednak Harry okazał się dla mnie niezwykle życzliwy i przymykał oko na zaniedbania w służbie. Zawsze popierał wszystkie moje starania.

Uśmiechnęła się.

– Domyślam się, że razem byliście jak niebo i ziemia. Ty, panie, zawsze ceniłeś sprawność fizyczną, mój ojciec jest zupełnie inny. – Mocniej przywarła do potężnego pnia, gdyż kurzawa się nasilała. – Według Ralpha mój ojciec kiedyś walczył w pojedynku. Nie uwierzyłam mu, ale Ralph upiera się, że to prawda.