Ech, to nie mój problem, pomyślał. Anna, jej rodzina, Ralph Monterey i ta cała reszta, wszystko to nie powinno mnie aż tak bardzo obchodzić.
Niemal z ulgą przekazał młodą lady pod opiekę jednego z czyhających na okazję galantów, i szybko opuścił salę, ale gdy potem spacerował chłodnymi, kamiennymi korytarzami pałacu w Greenwich, czekając, aż będzie mógł udać się na spoczynek, był dziwnie poruszony. Uświadomił sobie, że Anna nie jest już tylko córką jego przyjaciela, lecz również samodzielną osobą i niezwykle atrakcyjną kobietą, która burzy spokój jego snów i zakłóca rytm codziennych zajęć.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
W pałacu Greenwich nastał czas Bożego Narodzenia, wypełniony zabawami, widowiskami, dawaniem prezentów, zbytkami dworskiego towarzystwa, nie kończącymi się maskaradami, przedstawieniami teatralnymi i innymi rozrywkami.
Przy bramach tłumy żebraków błagały o jałmużnę dla swoich wygłodzonych, przemarzniętych rodzin, powołując się na okres narodzenia Pańskiego. Oberwańców odsyłano ze śmiesznie małymi datkami, ale nie oczekiwali oni niczego więcej. Granica między biedą i bogactwem nigdy nie była aż tak wyraźna, jak właśnie wtedy.
Pochłonięta licznymi rozrywkami Anna miała niewiele czasu na dumanie o smutnych sprawach. Ukochany był dla niej czuły i troskliwy, i to jej wystarczało. Poza tym Ralph osiągał coraz wyższą pozycję na dworze Tudorów, a inni, którzy to widzieli, nie szczędzili starań, by przypodobać się jemu i jego damie. Panna Latimar nagle zauważyła, że może dokonać właściwie wszystkiego, co dawniej stanowiło przedmiot jej ambicji, i nieraz karciła się w myślach, bo wcale nie czuła się z tego powodu wdzięczna losowi i szczęśliwa.
Mimo wielu radosnych chwil zdarzało jej się zamyślić, wyrobiła też sobie bardziej krytyczne spojrzenie na to, co ją otacza. Ktoś, kto długo ją znał, mógłby powiedzieć, że Anna w końcu dojrzewa. George zawsze jej powtarzał: „Przyglądaj się wszystkiemu, słuchaj wszystkiego, a potem wybieraj wartościowych ludzi i to, co ma rzeczywiste znaczenie”.
Teraz Anna właśnie tak postępowała. Chodziła uśmiechnięta, gotowa cieszyć się wszystkim, co ją spotyka, ale nie angażowała się w to całym sercem, lecz chłodno oceniała sytuacje i ludzi, którzy je tworzyli. Chociaż z natury była istotą towarzyską, pierwszy raz w życiu odczuła potrzebę samotności i zastanowienia nad sobą.
Coraz mocniej tęskniła też za domem. Nie mogła jednak tam jechać, gdyż z uwagi na złą pogodę byłoby to nierozsądne. Najpierw spadł pierwszy śnieg, potem ścisnął mróz, aż wreszcie wszystko stopniało i drogi zamieniły się w grzęzawiska, na koniec znów przyszedł śnieg i cykl rozpoczął się od początku. Nawet królowa, która lubiła spędzać Boże Narodzenie w Hampton, postanowiła zostać w stolicy.
Jack Hamilton również nie cieszył się z nieustannych zabaw, miał jednak po temu znacznie bardziej pokrętne powody. Zawsze trzymał się z dała od rozrywek, a teraz nagle zaczęły sprawiać mu one przyjemność, a to dlatego, że spotykał wtedy Annę Latimar.
Nie będąc szczególnie bystrym w kwestii uczuć, nieustannie stawiał sobie pytanie: dlaczego tak się dzieje? Dlaczego ta panna robi na nim takie wrażenie, że ciągle chce ją widzieć? Przecież Anna stanowi całkowite przeciwieństwo jego zmarłej żony. Dlaczego więc to właśnie ona nagle zaczęła budzić go do życia? I to w dodatku tak boleśnie.
Panna Latimar jest taka młoda, a przy tym świetnie pasuje do dworskiego towarzystwa. Lubi skupiać na sobie uwagę, ma cięty język, piękne suknie i lśniącą biżuterię. I wybrała sobie odpowiedniego narzeczonego, Ralpha Montereya, eleganckiego, ambitnego dworzanina, myślał Jack.
Mimo to wyraźnie ożywał, gdy mógł dotknąć Anny w tańcu lub otrzeć się o jej ramię na przedstawieniu, pokazie żonglerskich sztuczek albo ewolucji akrobatów. Wyczekiwał też, choć nie bez lęku, prywatnych rozmów, które teraz zdarzały im się często.
Ostatnio bowiem Anna traktowała go jak przyjaciela od serca. Opowiadała mu o swoich troskach i kłopotach, zwierzała się z tego, czego nie powiedziałaby swoim współtowarzyszkom, a nawet bratu.
Jack cierpliwie jej wysłuchiwał z niewzruszoną twarzą, nie zdradzając własnych myśli. Przyznawszy bowiem przed sobą, że Anna jest dla niego kimś więcej niż tylko córką człowieka, którego darzy wielkim szacunkiem, z wolna uznawał również to, że z każdym dniem ta kobieta staje się dla niego coraz ważniejsza. Tego jednak nie śmiał okazać, wiedział bowiem, że jego uczucie nie ma przyszłości. Dziesięć lat leczył się z głębokiej, jątrzącej się rany. Teraz rana otwierała się znowu.
Po świętach, wraz z nastaniem nowego roku, Anna znów wróciła myślami do Maiden Court. Dawno już Elżbieta wspomniała, że być może pozwoli swojej najmniej lubianej damie na odwiedziny w domu.
Pewnego pogodnego lutowego dnia Anna szła w kierunku stajni, przyglądając się krajobrazowi widocznemu za zabudowaniami. Śnieg nie sypał już od dawna, jego miejsce zajęły deszcz ze śniegiem i marznąca mżawka. Anna była przekonana, że mogłaby wyrwać się na jeden dzień z Greenwich. Właśnie się nad tym zastanawiała, gdy zobaczyła, jak, stajenny prowadzi wielkiego, siwego ogiera Hamiltona. Zaraz potem ujrzała Jatka, który szybko przemierzył dziedziniec i znikł w stajni. Poszła za nim.
Gdy otworzyła wrota, Jack delikatnie badał końskie kopyta.
– Ostrożnie, Anno! – powiedział ostro. – Nie podchodź, Śmigły jest rozdrażniony.
Dziewczyna schroniła się w sąsieku i spytała:
– Czy coś mu się stało?
– Nie, po prostu jest w obcym miejscu. Z konia bojowego nie można zrobić poczciwej szkapy pod siodło, nawet jeśli wstawi się go do stajni z innymi szkapami.
Anna uśmiechnęła się. To samo można by powiedzieć o panu Śmigłego, pomyślała, bo Jack wcale nie czuł się w Greenwich lepiej niż jego koń. Żaden inny dworzanin nie ważył się tego dnia wyściubiać nosa na dwór. Wszyscy skryli się w cieple pałacu i oddawali różnym grom, drzemce albo narzekaniom.
– Rozumiem, panie, że nie weźmiesz go dziś na przejażdżkę. Jack podniósł głowę.
– Owszem, mam taki zamiar. Obaj oszalelibyśmy, gdybym tego nie zrobił.
– To dobrze, bo chciałam złożyć krótką wizytę w Maiden Court…
– Nie bądź lekkomyślna, Anno – przerwał jej szorstko. – Nie oddalę się od pałacu bardziej niż na kilometr lub dwa. Jazda gdzieś dalej w takich warunkach byłaby dowodem braku rozwagi.
– Nie weźmiesz mnie, panie, z sobą? – spytała.
Jack zakorkował butelkę z maścią, którą nacierał końskie pęciny.
– Nie wezmę – potwierdził. – Zresztą nigdzie, pani, nie pojedziesz.
– Nie możesz mnie powstrzymać! Wieki temu prosiłam Jej Wysokość o pozwolenie na wyjazd do domu i dostałam je.
– Wieki temu? Hm. Idź więc pani do królowej i spytaj, jakie ma zdanie teraz.
Anna się nadąsała.
– Naturalnie dzisiaj nie da mi pozwolenia, ale wiem, że z twoją pomocą, panie, na pewno dojadę do domu.
Jack zaczął siodłać konia.
– Ostatnim razem, kiedy ci pomogłem, pani, nie wyszło to najlepiej.
– Nieprawda! Uratowałeś mi życie i zawsze będę ci za to wdzięczna, panie.
– Dziękuję, ale skończyło się to dla mnie wyzwaniem na pojedynek. – Jack zapiął popręg i wyprostował się. – Jeśli jesteś zdecydowana jechać, to dlaczego nie poprosisz Montereya, żeby ci towarzyszył?
Anna zatrzepotała rzęsami i spojrzała w górę.
– Żartujesz, panie! Ralph jest ostatnią osobą… – Ugryzła się w język. – Chcę powiedzieć, że Ralph ma swoje obowiązki…
– Czyżby? – Jack rozejrzał się po stajni, szukając kapelusza, który zdjął przy wejściu. – Ciekaw jestem, jakie?
Dziewczyna ukryła dłonie w rękawach sukni. Ralph był zajęty nie kończącą się grą w karty, i trwało to dosłownie dniami i nocami. Przez pewien czas nawet mu towarzyszyła, szybko jednak ją to znużyło. Duszna, niezdrowa atmosfera w sali, gdzie eleganccy, piękni mężczyźni i kobiety starali się przechytrzyć jedni drugich, gdzie na lśniących stołach brzęczały monety i szeleściły rozdawane karty, zupełnie jej nie odpowiadała.
Wyobraziła sobie, jaką minę zrobiłby Ralph, gdyby zapytała, czy nie zechciałby z nią pojechać, i znów się uśmiechnęła. Nie przeszkadzało jej to, że narzeczony jest hazardzistą, a nawet wydawało jej się to całkiem naturalne, bo takim po prostu musiał się urodzić, ale tego dnia do zrealizowania swojego zamierzenia potrzebowała zupełnie innego mężczyzny.
– Proszę, Jack – powiedziała, bacznie obserwując kątem oka Śmigłego, i położyła Hamiltonowi rękę na ramieniu. – Weź mnie z sobą. Nie będzie tak jak w Transmere. Gdybyśmy przypadkiem wpadli w kłopoty, to znam wielu ludzi po wsiach, którzy na pewno nam pomogą, a w razie potrzeby dadzą schronienie.
Jack odsunął się od panny Latimar. Nie ufał sobie, gdy go dotykała. Byli w publicznym miejscu, dookoła kręcili się stajenni i ich pomocnicy, bez przerwy ktoś wchodził lub wychodził. A skoro tu tak reagował, to co dopiero mówić o bezludnej drodze przez las.
Anna wyczuła, że jeszcze chwila i nie zdoła go przekonać.
– Myślałam, panie, że jesteś moim przyjacielem! – użyła ostatniego argumentu.
– Przyjaciel nie zachęcałby cię, pani, do takiej wyprawy, a ja ci jej surowo zakazuję. Jeśli musisz odetchnąć świeżym powietrzem, przygotuj swoją klacz do drogi, wybierzemy się razem na krótką przejażdżkę.
– Chcę jechać do Maiden Court! – Nagle ogarnęło ją wzburzenie. – Potrzebuję tego!
Popatrzył na nią. Ostatnio ich przyjaźń tak się zacieśniła, że dziwiło go, iż kiedyś mógł uważać Annę za trzpiotowatą, płochą pannę. Desperacja pobrzmiewająca w jej głosie poruszyła w nim czułą strunę, do istnienia której nigdy by się nie przyznał.
– Dlaczego? Dlaczego, moja droga?
Ton jego głosu i poufały zwrot uszły jej uwagi, odpowiedziała mu jednak na pytanie.
– Muszę porozmawiać z matką i ojcem. Muszę ich zobaczyć i zapytać… potrzebuję ich rady, bo sama już gubię się w tym wszystkim…
"Za Głosem Serca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Za Głosem Serca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Za Głosem Serca" друзьям в соцсетях.