Te klejnoty od wielu pokoleń znajdowały się w posiadaniu jego rodziny, a Marie Claire uwielbiała, gdy je nosił. Brylanty Hamiltonów cieszyły się wielką sławą, więc włożył je na znak szacunku zarówno dla zmarłej żony, jak i dla królowej. Zwykle ograniczał się do swojej obrączki, przerobionej na kolczyk, i obrączki Marie Claire, którą w straszny dzień pogrzebu zdjął z jej smukłego palca.
– Myślę, Anno – powiedział już łaskawszym tonem – że jest tak: jeśli ktoś się wyróżnia w wielu dziedzinach, ma nieprzeciętną urodę i liczne talenty, to spoczywa na nim pewna odpowiedzialność. Jeśli na przykład zwraca się uwagę innych ludzi i gromadzi się ich wokół siebie, to łączy się to również z pewnym obowiązkiem. Czy rozumiesz, pani, o czym mówię?
Bez słowa skinęła głową. W przeszłości ten dar był dla niej wyłącznie źródłem szczęścia i radości, lecz teraz, gdy znalazła się wśród innych ludzi, jej życie się zmieniło. Bardzo więc ją zainteresowała ta nieoczekiwana analiza jej charakteru, a jeszcze bardziej to, że ktoś poczynił takie spostrzeżenie.
– Skoro zgadzasz się, pani, że tak jest – ciągnął Jack – to może w przyszłości postarasz się lepiej rozpoznawać niebezpieczne sytuacje?
– Czy naprawdę sądzisz, panie, że mam nieprzeciętną urodę?
Chyba po próżnicy strzępił sobie język. Z całej jego przemowy Anna wychwyciła jedno, jedyne sformułowanie, które najbardziej do niej przemówiło.
– Powiedziałem to ostatnio przynajmniej dwa razy. Czy jeszcze wątpisz, pani? „Włosy jak wygładzony heban, oczy jak gwiazdy, o niebo piękniejsze niż u zwykłych śmiertelników i tak nieprawdopodobnie błękitne, że człowiek może utonąć w ich oceanicznej głębi”. To nie ja napisałem, ale przeczytałem te słowa na kartce, którą skonfiskowałem jednemu z moich ludzi. Zamiast ćwiczyć, nieszczęśnik tracił czas na układanie poematu o tobie, pani, a minę miał natchnioną niczym sam Dante.
Nie spuszczając z niego wzroku, Anna odrzekła:
– To nie wszystko. Wygląd zewnętrzny i wrodzone talenty nie decydują o tym, jaki jest człowiek. To, co naprawdę ważne, jest ukryte.
Zapadło znamienne milczenie. W pomieszczeniu rozsnuł się już mrok, więc Jack widział teraz tylko jasny owal jej twarzy i wielkie, ciemne oczy. Przypomniały mu się intrygujące sny, które naszły go po ich powrocie z Transmere, ale nie miał odwagi o nich myśleć.
Podał jej rękę.
– Chodźmy, pani, odprowadzę cię do reszty gości. Wygładziła pogniecione spódnice.
– Doceniam, panie, to, co powiedziałeś o wyzwaniu Ralpha. Jak sądzisz, dlaczego chciał się z tobą pojedynkować?
Jack nie zamierzał zdradzić jej swych myśli, uważał bowiem Montereya za zakochanego w sobie bufona i głupca. Owszem, w przeszłości Ralph stoczył pięć pojedynków i wszystkie rozstrzygnął na swoją korzyść, ale miał w nich za przeciwników bardzo młodych chłopców, a okoliczności starć niewiele miały wspólnego z honorem. Jack nie chciał jednak stawać między Anną i jej ukochanym.
– Nie mam pojęcia – odrzekł. – Pewnie tak kazała mu duma. Montereyowie są sławnym rodem, więc dumy pewnie mają w nadmiarze.
Orszak z Ravensglass dotarł do Greenwich w następnym tygodniu. Podróż nie była męcząca. Po opuszczeniu błotnistego Northumberlandu dalej jechali już bardzo dobrymi drogami. Jack często jednak podnosił wzrok ku zmieniającemu się niebu i myślał, że zła pogoda, która dała o sobie znać na północy, może dotrzeć również bardziej na południe.
Jechał obok Elżbiety i Dudleya, uparcie trzymając się tego miejsca w szyku, był bowiem zdania, że w drodze z Ravens – glass właśnie do niego należy sprawowanie pieczy nad królową.
Bardzo irytowało to Dudleya, który, jako wielki koniuszy, z urzędu odpowiadał za bezpieczeństwo królowej podczas wszystkich podróży, mimo to Leicester nie próbował wszcząć dyskusji na ten temat. Zresztą nie potrafił wykrzesać z siebie prawdziwej niechęci do Hamiltona, Jackowi bowiem, w odróżnieniu od większości dworzan, całkiem zbywało na ambicji. Po prostu jasno dawał do zrozumienia, że spełnia swój obowiązek.
Reszta podróżnych jechała grupkami. Damy dwora znalazły się obok siebie, otoczone przez wybranych ludzi z batalionu Hamiltona, a przednią i tylną straż stanowili żołnierze wzięci przez królową z Greenwich. Jedna Anna Latimar jechała samotnie i tępo wpatrywała się w trakt przed sobą. Była zbyt zafrasowana, by z kimkolwiek rozmawiać.
Ralph wciąż jeszcze się na nią gniewał. W zamku podczas śniadania siedział przy królowej, a na Annę w ogóle nie patrzył. Potem, w przedwyjazdowym zamieszaniu, nie udało jej się zwrócić na siebie jego uwagi, on zaś nawet nie pomógł jej dosiąść konia, chociaż postarał się, żeby wszyscy widzieli, jak służy pomocą lady Fitzroy i lady Warwick. Musiała skorzystać z usłużności starego Jacoba, więc gdy znalazła się w siodle, przesłała stajennemu piękny uśmiech.
– Dziękuję, Jacobie. Przykro mi, że miałeś przeze mnie kłopoty z lordem Jackiem.
Zmrużył oczy.
– Nie martw się, pani. Komendant nie jest człowiekiem, który szuka winy tam, gdzie jej nie ma. – Sprawdził popręg i siodło, po czym odsunął się, by Anna mogła dołączyć do orszaku.
Czy to możliwe? – myślała Anna. A mnie zawsze dostaje się od niego za niewinność!
Nie cieszyła jej ta podróż. Po drodze zatrzymywali się w różnych szlacheckich dworach i wszędzie byli witani z entuzjazmem, ale jej nie sprawiało to najmniejszej przyjemności, ponieważ Ralph wciąż się do niej nie odzywał. Gdy już zbliżali się do Greenwich, Jack Hamilton wreszcie opuścił swą pozycję przy królowej i poczekał na Annę.
– Wyglądasz, pani, na bardzo zmęczoną – powiedział. – Czy zaznałaś niewygód u naszych gospodarzy, którzy gościli nas po drodze? Czyżbyś dostawała złe kwatery?
Anna osłoniła się kołnierzem przed silnym wiatrem.
– Nie o to chodzi, Jack.
– Cóż więc się stało?
– Jeśli wydaję się zmęczona, to dlatego, że pęka mi serce. Od tamtego wieczora w Ravensglass Ralph nie odezwał się do mnie ani słowem.
W pobliżu pałacu mocno wyjeżdżona droga zmieniła się w błotnistą maź. W pewnej chwili Jack wyciągnął ramię i złapał za uzdę Jenny, gdy klacz zapadła się po pęciny w kałuży i omal nie upadła.
– Dziękuję – powiedziała Anna. – Znów okazałam się nieuważna… – Po pewnym czasie spytała niespodziewanie: – Czy rozmawiałeś, panie, z Ralphem o tym, co się stało tamtego wieczoru?
Hamilton podniósł głowę i zobaczył ponurą wieżyczkę pałacu celującą w niebo.
– Hm? Och, nie. Myślę, że Ralph porozmawia najpierw z przyjaciółmi i wyznaczy sekundantów, bo chce załatwić wszystko formalnie, ale nie martw się, pani, z pojedynku nic nie będzie. – Zawahał się. W ten bury dzień panna Latimar wydała mu się zupełnie bezbronna. – Wiesz, Anno, przyszło mi do głowy, że to, co wtedy powiedziałem o honorze… och, to wcale nie miało zabrzmieć tak, jakbym uważał, że twój honor nie ma znaczenia. Jak zwykle źle się wyraziłem.
Uśmiechnęła się kącikiem ust. Tym zdaniem Jack przypomniał jej nagle ojca, earl bowiem często twierdził, że nie umie wyrazić swoich myśli, choć nikt nigdy nie miał wątpliwości co do treści jego słów. To samo dotyczyło Jacka Hamiltona.
– Zrozumiałam cię, panie, wtedy, i teraz też się zgadzam. To nie była ani twoja, ani moja wina, Jack.
– A więc znowu doszliśmy do porozumienia – stwierdził. – Jeśli nie zachowamy ostrożności, może nam to wejść w nawyk. Póki co, dojechaliśmy do Greenwich.
Jak zwykle miał złe przeczucia, gdy musiał przebywać w otoczeniu, do jakiego nie został stworzony. Od dworskiego życia odpychało go niejedno: brak przestrzeni, nadmiar ludzi, z którymi nic go nie łączyło, hałas, nieustanne intrygi w walce o pozycję i łaski, nie kończące się dyskusje o modzie, fryzurach i ostatnich tanecznych krokach, jako że mężczyźni w tych kręgach niewiele różnili się od kobiet. Jednak najgorsze było to, że w tym rozgardiaszu nie sposób znaleźć miejsce, gdzie człowiek mógłby pobyć sam, tylko ze swoimi myślami.
Wprawdzie nalegał na to, by osobiście eskortować Jej Wysokość do pałacu w Greenwich, lecz przez cały czas wiedział, że może to oznaczać powrót do Ravensglass dopiero na wiosnę, gdy drogi znów staną się przejezdne. Nie żałował swojej decyzji, wiedział jednak, że jej konsekwencje niełatwo przyjdzie mu znosić.
Z rezygnacją przemierzał wielką połać trawy ciągnącą się przed pałacem, a nad nim zbierały się nisko płynące, ciemne chmury.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Również Anna wracała do królewskiej rezydencji z mieszanymi uczuciami. Gdyby było to Richmond albo Hampton, które znajdowały się w pobliżu Maiden Court, byłaby o wiele szczęśliwsza, rozpaczliwie bowiem potrzebowała rady matki i ojca.
Towarzyszki służby serdecznie ją powitały w oficjalnej królewskiej sypialni, achami i ochami reagowały na wszystkie opowieści o Ravensglass – chociaż pominęła milczeniem przygodę w Transmere – i w ogóle okazywały na każdym kroku, że jej powrót jest mile widziany.
Zaraz pierwszego wieczoru lady Allison powiedziała coś, co bardzo podniosło Annę na duchu.
– Wiesz, jest w Greenwich twój brat George z żoną. Natknęła się na nich, schodząc na swoją pierwszą kolację po powrocie. George podniósł głowę i skrzyżował z nią spojrzenia.
– Anno! – Objął ją, gdy radośnie się na niego rzuciła, a potem we troje z Judith weszli do wielkiej sali.
– Wyglądasz na bardzo szczęśliwego, George – powiedziała Anna nieco łamiącym się głosem, gdy usiedli przy jednym z długich stołów i nałożyli sobie na talerze różne specjały.
– Czemu miałoby być inaczej, siostro? – Spojrzał z zachwytem na swoją żonę.-Jestem szczęśliwy. A ty? W Maiden Court zastałem matkę w wielkim ożywieniu. Podobno jeden z zalotników wreszcie zyskał twoją przychylność. Oboje chcemy o tym posłuchać, więc, proszę, nie daj nam więcej czekać. To Ralph Monterey, prawda?
– Tak – odrzekła Anna, przyglądając się zawartości swojego talerza. W ogóle nie mogła zrozumieć, dlaczego wybrała akurat te potrawy. – Jest synem earla Monterey. Poznaliśmy się… zakochaliśmy… i…
"Za Głosem Serca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Za Głosem Serca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Za Głosem Serca" друзьям в соцсетях.