– Idźcie na dół, bo chciałam zamienić kilka słów z bratem. – Drużbowie natychmiast znaleźli się za drzwiami, a Anna usiadła obok George'a na ławie pod oknem. Byli zadziwiająco podobni. Oboje mieli czarne włosy, bardzo jasną karnację i zwinne ruchy, – Czy jesteś szczęśliwy? – spytała.

– Wiesz, że tak. A ty?

– Naturalnie też. Przecież masz to, czego chciałeś, prawda?

Cieszę się z twojego szczęścia. – Wsparła się na nim, a on otoczył ją ramieniem.

– To dobrze, w każdym razie dla mnie. Tylko co z tobą? Wielu gości, którzy będą dziś na weselnej uczcie, uważa, że kolejność jest jak najbardziej niewłaściwa i że to ty powinnaś pierwsza założyć obrączkę, zresztą już kilka lat temu.

Anna wzruszyła ramionami.

– Chyba nie będziemy się przejmować tym, co myślą inni. Mój czas przyjdzie wtedy, kiedy przyjdzie.

– Albo nie przyjdzie wcale, jeśli zyskasz na stałe reputację osoby, która jest głucha na wszystkie zaklęcia. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że przed chwilą byłem jedynym mężczyzną obecnym w tym pokoju, który nie próbował ci się oświadczyć?

Anna zaczęła ukręcać jeden z brylantowych guzików przy jego wamsie *.

– Wiem, ale…

– Ale za bardzo wybrzydzasz. Czego ty właściwie szukasz? Na co czekasz?

– Nie wydaje mi się, żebyś akurat ty miał prawo mnie pouczać. Sam kiedyś powiedziałeś mi o Judith: „To na nią czekałem całe życie”. Dlaczego nie chcesz pozwolić, bym kiedyś mogła powiedzieć podobnie?

George zdjął palce Anny z guzika. Kochał siostrę, choć mieli tak odmienne charaktery. Przed chwilą po prostu stwierdził prawdę. O rękę Anny ubiegali się wszyscy jego przyjaciele i jeszcze wielu innych mężczyzn, lecz co do jednego dostali nieodwołalnego kosza.

Znał powód. Anna chciała, by przyszły mąż dorównał najbardziej znaczącej postaci w jej życiu, czyli ojcu. Harry Latimar, przystojny i czarujący mężczyzna, który mimo średniego wieku wciąż zachwycał kobiety, wcześnie i na trwałe zdobył uznanie swojej córki.

George bardzo chciał, by również siostra odnalazła szczęście, które teraz stawało się jego udziałem, obawiał się jednak, że trudno jej będzie spotkać kogoś tak wyjątkowego, jak ich ojciec.

Zarówno Harry, jak i Anna sprawiali wrażenie osób pogodnych i nie przejmujących się zbytnio codziennymi kłopotami, u obojgu były to jednak tylko maski, pod którymi kryły się wrażliwe i bardzo skomplikowane dusze. Podczas spotkań towarzyskich wyróżniali się niefrasobliwym wdziękiem i poczuciem humoru, toteż często dziwili się, że co poważniejsi członkowie elity odnoszą się do nich z rezerwą, nie umiejąc dostrzec, że oboje mają dla innych więcej życzliwości i wyrozumiałości, niżby to się zdawało na pierwszy rzut oka.

O ojca George nie musiał się troszczyć, bowiem dawno już z okowów dworskiego świata wyswobodziła go kochająca i mądra żona, lecz Anna… – Brat wiedział, że jego siostra żyje w dziwnym rozdwojeniu między wyrażanymi pragnieniami, a faktycznymi potrzebami serca, duszy i umysłu. Deklarowała bowiem, że jej przyszły mąż musi być brylantem wśród arystokracji, znamienitym kawalerem i ozdobą królewskiego dworu, tymczasem, by jej niezwykła osobowość mogła w całej pełni rozkwitnąć, potrzebowała u swego boku mężczyzny zupełnie innego pokroju, to znaczy obdarzonego wybitnym intelektem i charakterem, nieczułego na próżny blichtr, z powagą traktującej swe obowiązki.

George bardzo się trapił tym, że siostra nie spotkała dotąd odpowiedniego dla siebie kandydata oraz że rozglądała się nie w tę, w którą w istocie powinna, stronę. Niby więc popędzał ją do małżeństwa, bo nie chciał, by wciąż siała rutkę, z drugiej jednak strony dobrze wiedział, że sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż to na pozór wyglądało.

– W każdym razie to jest twój dzień, George. – Anna odsunęła się od brata i wyjrzała przez okno, za którym mienił się słońcem poranek. – Jeśli mamy rozmawiać, to o tobie. – Otworzyła okno. – Widzę jeźdźca na dziedzińcu. Jak na gościa, przybył wyjątkowo wcześnie.

George spojrzał w tamtą stronę i zawołał:

– Ależ to Jack Hamilton! Nie sądziłem, że się zjawi, nie odpowiedział przecież na zaproszenie ojca.

– Kto to jest? – Anna wychyliła się przez okno, by lepiej zobaczyć przybysza. Zeskoczył z konia jak młody człowiek, lecz włosy miał srebrzystoszare. Koń też wydawał się niezwykły, nie był bowiem typowym wierzchowcem, lecz szybkim, mocnym rumakiem, jakie widywała w szrankach podczas turniejów.

– Może go sobie przypomnisz, bo kiedyś, przed Richardem de Vere, był paziem naszego ojca. Służył u nas trzy lata, a potem za sprawą ojca został pasowany na rycerza i wtedy poszedł swoją drogą. Pozostali jednak przyjaciółmi.

– Zdaje mi się, że nazwisko skądś znam, ale tego człowieka nigdy nie widziałam. Dlaczego miałby tu dzisiaj nie przyjechać? Przecież to zaszczyt brać udział w zgromadzeniu uświetnionym obecnością królowej.

– Musiałaś go widywać w Maiden Court, ale mieliśmy wtedy najwyżej po trzy lata. Potem już chyba nie, bo od piętnastu lat Jack jest komendantem jednego z garnizonów na północy Anglii. Rodzice i ja spotkaliśmy się z nim kilka razy, gdy przybywał na królewski dwór w sprawach służbowych, ale ciebie wtedy z nami nie było. A co do tego, że nie przyjął zaproszenia ojca… – George głęboko się zamyślił. – Dziesięć lat temu w jakimś strasznym wypadku Jack stracił żonę. Od tej pory, na znak żałoby, nie pokazuje się w towarzystwie.

– Naprawdę? – Anna patrzyła, jak siwowłosy mężczyzna przekazuje rumaka pod opiekę stajennego i wchodzi do wnętrza domu. – To dziwne…

George zerknął na klepsydrę. Piasek przesypał się już do połowy, więc należało energicznie zabrać się do przygotowań.

– Muszę się ubrać, Anno, za nic nie chciałbym przynieść wstydu Judith.

Anna była jedną z druhen Judith. Wraz z trzema innymi pannami miała towarzyszyć oblubienicy w drodze z domu do kaplicy i uczestniczyć w niesieniu kwiatów i tortu weselnego. George miał przejść tę samą drogę później, w towarzystwie czterech drużbów. Wzdłuż alejki, łączącej dwór z kaplicą, z pozdrowieniami i kwiatami czekali na państwa młodych wieśniacy.

Wuj i ciotka mieli wkrótce przywieźć Judith ze Squirrels, jednej z farm w majątku, więc George, by przedwcześnie nie spojrzeć na wybrankę, przez co mógłby sprowadzić pecha, nie ruszał się z komnaty.

Anna właśnie kończyła toaletę, gdy do drzwi jej pokoju zapukała matka.

– Wyglądasz uroczo, kochanie -powiedziała, pomagając jej wpleść sznur pereł we włosy, które zgodnie z tradycją pozostały rozpuszczone, jak przystoi druhnie. – A ja przyszłam cię poprosić o przysługę… Muszę się szybko wystroić; ojca, nie wiadomo dlaczego, nie ma; George jest skazany na pobyt w swojej komnacie, więc biedny Jack Hamilton samotnie siedzi w wielkiej sali. Czy nie mogłabyś zejść do niego i zabawić go rozmową do powrotu ojca?

– Och, mamo, o czym mam z nim rozmawiać? Nie znam go, a George wspominał, że to dość dziwny człowiek.

– Dziwny? Co masz na myśli? I odkąd nie wiesz, o czym rozmawiać z nowo poznaną osobą? To uroczy chłopak, przez trzy lata służył jako paź u twojego ojca. Według Harry'ego zawsze był najlepszy z tej gromady, choć dość niesforny i skłonny do figli… Wielkie nieba, jak mam sobie z tym wszystkim poradzić, skoro nie znajduję ani odrobiny wsparcia… – Bess wyjrzała przez okno, by sprawdzić, czy nie dostrzeże gdzieś męża. Doprawdy, nie mógł sobie wybrać gorszego dnia na takie niezapowiedziane zniknięcie!

– Już dobrze – powiedziała zakłopotana Anna. Nie lubiła, kiedy matka, zwykle stanowiąca wzór opanowania, traciła głowę. Zresztą sama nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego konieczność zabawiania nieznajomego budzi w niej taką niechęć. Może miało to związek z opowiadaniem George'a? Wprawdzie myśl o śmierci bliskiej osoby wydawała się Annie bardzo przykra, lecz rozdymanie żałoby do takich rozmiarów, jak to uczynił lord Hamilton, w jej przekonaniu było po prostu okropne.

Zapewniła więc Bess, że postara się przykładnie wypełnić obowiązki pani domu, i otworzyła drzwi, nalegając, by matka szybko poszła się przebrać.

Wyszedłszy na krużganek, zobaczyła gościa stojącego ze skrzyżowanymi ramionami przy oknie. Posępnym wzrokiem wpatrywał się w rozsłoneczniony krajobraz. Gdy schodziła po schodach, obrócił się w jej stronę. Stanęła w środku sali i dygnęła.

– Dzień dobry, sir. Jestem Anna Latimar. Witam w Maiden Court.

Wykonał sztywny ukłon, nie ruszył się jednak z miejsca, by pozdrowić ją uściskiem dłoni. Ponieważ Anna nie spodziewała się takiego zachowania i sama uniosła już ramię, zrobiła zapraszający gest w stronę ławy.

– Zechciej spocząć, panie. Czy polecić, żeby podano coś do picia?

– Dziękuję, ale twoja matka, pani, już się o to zatroszczyła. – Rzeczywiście, obok pękatego srebrnego wazonu, wypełnionego czerwonymi i białymi różami, na stoliku stał dzban wina i dwa kielichy.

– Wobec tego naleję ci, panie, wina.

– Nie pijam wina – odparł krótko.

– Więc poczęstuję się sama. – Jej również rzadko zdarzało się pić wino, wolała słabe piwo albo maślankę i zapewne dlatego miała tak piękną cerę. Napełniła swój kielich, podeszła do krzesła i usiadła. Jack zajął miejsce na ławie naprzeciwko. – Brat powiedział mi, panie, że nie gościłeś u nas od bardzo dawna. Podobno wyjechałeś, gdy miałam trzy lata.

– To prawda.

– Czyżbym w tym wieku potrafiła już tak skutecznie odstraszać? – spytała z uroczym uśmiechem.

– Rzadko dostaję pozwolenie na opuszczenie mojego majątku na północy – odrzekł, ale nie odwzajemnił uśmiechu.

– Gdzie to jest? Czy przy granicy?

– Na samej granicy, w Northumberlandzie.

Taki oficjalny początek nie wróży miłej rozmowy, pomyślała Anna.

– Byłeś kiedyś paziem mojego ojca, panie, prawda? – odezwała się znów, gdy wypiła wino i wstała, by odstawić kielich na tacę. Mężczyzna natychmiast również wstał i pozostawał w pozycji stojącej, dopóki Anne znów nie usiadła.