Anna siedziała z rękami splecionymi na kolanach. Ból kostki już tak bardzo nie doskwierał, tępe pulsowanie dawało się wytrzymać. Całą uwagę skupiła na mężczyźnie, który siedział obok, wpatrzony w ogień.

– Była bardzo niewinna – ciągnął Jack. Przez wycie wichru ledwie słyszała jego głos. – Zupełnie nie znała życia, chociaż potrafiła przenikliwie osądzać ludzi. Zawsze jednak miała w sobie tyle ciepła, że traktowano ją zupełnie inaczej niż inne, bardziej światowe kobiety.

Uniósł dłoń do ust. Gdy wprowadzał konia do kościoła, zwierzę się spłoszyło i przygniotło jego rękę do chropowatej ściany, kalecząc wierzch dłoni.

– Z tego, co słyszę, wydaje się podobna do mojej matki.

– Do lady Bess? – Jack pokręcił głową. – Och, nie. Twoja matka była i nadal jest piękna. Kiedy służyłem u twego ojca jako paź, kochała się w niej męska połowa mieszkańców dworu, a Marie Claire nigdy nie miała tyłu adoratorów. Między innymi za to ją kochałem… była tylko dla mnie… – Znowu zapadło milczenie.

– A potem ją straciłeś – powiedziała Anna. – I dziecko też… podwójna tragedia.

– Moje dziecko? – Jack wzruszył ramionami. Minę miał grobową. – Natychmiast oddałbym to nic nieznaczące życie za jej życie. Gdyby tamtego dnia nie była w ciąży, może zdołałaby uskoczyć i wyjść cało z opresji…

Wyraz jego twarzy sprawił, że Anna znów zamilkła. Zdumiało ją, że powiedział coś takiego o własnym dziecku. Słyszała przecież nieraz opowieści o mężczyznach, którzy postawieni przed tragicznym wyborem, czy ratować dziecko, czy matkę, decydowali na korzyść dziedzica…

Nie powinna poruszać tego tematu. Jack Hamilton wprost przerażał ogromem swojego żalu. Przez dziesięć lat ten ból powinien nieco ucichnąć, ale nic takiego się nie stało.

Wstała i zrobiła niepewny krok w jego stronę. Mogła teraz położyć mu rękę na ramieniu.

– Już dobrze, dobrze – szepnęła tak, jakby uspokajała ranne zwierzę. – Wybacz, panie, że kazałam ci o tym mówić.

Spojrzał na nią z kwaśnym uśmiechem. Podobnie jak wcześniej Anna nabrała otuchy pod wpływem jego dotknięcia, tak teraz jemu pomógł dotyk jej smukłej dłoni. To dziwne, pomyślał. Anna jest zaprzeczeniem jego ideału kobiety, a mimo to czuje się przy niej tak swobodnie jak.

Gdy uznała, że się odprężył, odsunęła od niego.

– Chyba muszę jednak spróbować tego suszonego mięsa – powiedziała – bo naprawdę umieram z głodu!

Ta noc wyjątkowo się dłużyła. Jack ogołocił kościół ze wszystkiego, co nadawało się do spalenia, lecz i tak robiło się coraz zimniej. Mimo protestów, o świcie Anna była otulona wełnianą koszulą Jacka, kaftanem i podbitą futrem peleryną.

Nawet trochę pospała, tylko Jack nie zmrużył oka. Zanim do kościoła zaczęło się sączyć dzienne światło, cały drżał, a jego skóra zsiniała. Dobrze wiedział, że nie przetrzymają w tym miejscu następnej doby, muszą więc spróbować powrotu do Ravensglass.

– Jedź, panie – powiedziała Anna. – I jeśli możesz, sprowadź pomoc, gdy pogoda się polepszy.

– Nie mogę cię tutaj zostawić, kobieto! – odparł ze złością.

– Myśl trzeźwo.

– Nie chcę ci zawadzać, Jack! – odparła nie mniej zawzięcie.

– Szybko zawyrokowałeś, że to wszystko moja wina, w porządku, przyznaję, że tak jest, ale dlaczego zawsze musimy się kłócić?

– Bo brak ci rozsądku, pani – odparł szorstko. – Pogoda ustaliła się Bóg raczy wiedzieć na jak długo. Myślałaś, że ostatnia noc była wyjątkowa? Tu jest pogranicze, a ty miałaś ledwie przedsmak tego, co będzie dziś i jutro. Przestań wreszcie szczebiotać i daj mi spokojnie pomyśleć, jak najłatwiej mogę przetransportować cię w bezpieczne miejsce.

– Mnie brak rozsądku? – zaperzyła się. – Wzajemnie! Gdyby któryś z twoich ludzi, z twojej starannie dobranej elity wojowników, znalazł się w takim trudnym położeniu, to czy wahałbyś się choć chwilę, by go zostawić?

– Zrozum, kobieto, że to co innego – odburknął, przez cały czas starając się trzeźwo rozważyć sytuację.

– A niby dlaczego?

– Bo muszę cię przetransportować w bezpieczne miejsce! Bo… – Jack, otępiony bezsenną nocą i tym, że pierwszy raz w życiu musiał układać plany przy akompaniamencie gadaniny upartej jak osioł baby, stracił zwykłą pewność siebie. – Zależy mi na tym, żebyś wróciła cała i zdrowa!

Trudno powiedzieć, kogo bardziej zaskoczyła ta deklaracja: jego czy ją. Oboje zrozumieli jednak w tej. chwili, że połączyła ich szczególna więź. Anna prawie się uśmiechnęła.

– Dlaczego zawsze chcesz udawać przede mną twardego człowieka, panie, skoro dobrze widać, że jesteś bardzo miły?

– Pewnie z tego samego powodu, dla którego ty udajesz zuchwałą i pozbawioną uczuć ladacznicę, chociaż jesteś cnotliwą i bardzo miłą panną.

Jej śmiech odbił się echem o gołe ściany kościółka.

– No, nareszcie w czymś się zgadzamy. Oboje jesteśmy bardzo mili! Ponieważ jednak znajdujemy się w dość trudnym położeniu, powinniśmy połączyć siły.

Wstała i ostrożnie sprawdziła, czy może oprzeć ciężar ciała na uszkodzonej nodze. Ból nie okazał się dojmujący. W ciągu nocy Jack zmieniał jej kompresy, więc opuchlizna znacznie się zmniejszyła. Anna na pewno zdoła dosiąść konia, tyle że Jenny prawdopodobnie nie będzie w stanie unieść swojej pani.

– Musimy oboje jechać na twoim koniu, panie, żeby oszczędzić Jenny. I musimy się podzielić ciepłym odzieniem. – Ściągnęła z siebie jego pelerynę i kaftan.

Pięć godzin później dotarli do Ravensglass. Podróż była trudna, brnęli przez głębokie zaspy, a śnieg padał przez cały czas.

Jack szedł piechotą i nie pozwolił Annie ani na chwilę opuścić grzbietu Śmigłego. Uparcie prowadził Jenny za uzdę, chociaż grabiała mu ręka, a Anna raz po raz chciała go zastąpić. Instynkt podpowiedział mu właściwy kierunek i wiódł w stronę domu. Przy bramie Jack znalazł jeszcze dość sił, by grzmiącym głosem zażądać opuszczenia mostu. Zaraz potem oboje otrzymali pomoc.

Zdrętwiałą z zimna Annę zdjęto z końskiego grzbietu i zaniesiono do jej komnaty. Podobnie potraktowano Jacka, który jednak najpierw wydał szczegółowe instrukcje co do opieki nad panną Latimar i końmi. Wkrótce oboje spali, napojeni imbirowym kordiałem. I oboje mieli przed zaśnięciem podobne myśli.

Annie przyszło do głowy, że jeśli jeszcze kiedyś będzie musiała zrobić coś niemożliwego, to chciałaby mieć wtedy u swego boku Jacka Hamiltona.

Jack natomiast doszedł do wniosku, że gdyby trzeba było tego dnia stanąć do walki z Francuzami, chciałby dowodzić żołnierzami, którzy mieliby takie serce i takiego ducha, jak Anna Latimar!

Gdy następnego dnia Anna się ocknęła, przewróciła się na drugi bok i przez chwilę zastanawiała oszołomiona, gdzie jest i co się z nią dzieje. Spała wyjątkowo głęboko, bez żadnych marzeń sennych, więc przebudzenie było dla niej jak wyjście z gęstych chmur. Po chwili usiadła na łóżku.

– No, wreszcie się zbudziłaś. – Lady Fitzroy odłożyła robótkę i podeszła do nóg łóżka. – Już prawie południe – dodała niezadowolona.

Anna odgarnęła do tyłu swoje długie czarne włosy i uśmiechnęła się niepewnie.

– Opiekujesz się mną, lady Maud? Bardzo jesteś miła.

– Tak mi polecono – odrzekła dama, pociągając nosem. – Lord Hamilton nakazał czuwać przy tobie przez całą noc i potem, póki się nie zbudzisz. – Trzeba też było regularnie dokładać drewna do kominka i co pewien czas wkładać do łóżka rozgrzane cegły owinięte we flanelę, pomyślała ze złością. Kosztowało ją to część nocnego odpoczynku.

Zdjęła nakrycie z kubka stojącego na stoliku przy łóżku i wsunęła naczynie do rąk Annie.

– Masz, pij, powinno jeszcze być ciepłe.

Anna upiła trochę mleka z miodem i cynamonem.

– Sprawiłam ci kłopot. Bardzo mi przykro.

– Przykro to dopiero będzie, kiedy usłyszysz, co ma ci do powiedzenia Jej Wysokość – odparła oschle Maud. – Co cię, u licha, opętało, żeby postąpić tak nierozsądnie i narobić wstydu królowej?

– Nie miałam pojęcia, że moja mała przejażdżka jest niebezpieczna albo może sprawić komuś kłopot – odrzekła ugodowo Anna.

– W to nie wątpię, ale żeby opuścić zamek bez pozwolenia… Jej Wysokość nie życzy sobie takiego zachowania swoich dam. – Maud zabrała pusty kubek i wyszła z komnaty, a Anna zaczęła się ubierać, przez cały czas dumając o czekającym ją posłuchaniu u królowej.

Powinnam trząść się ze strachu, myślała. Gdy się umyła, pożałowała, że nie ma służącej do pomocy przy układaniu włosów. W końcu byle jak wcisnęła długie pukle pod czepek, uklękła na ławie pod oknem i zaczęła przyglądać się zawiei. Mimo że w kominku trzaskał wielki ogień, a ona miała na sobie ciepłe odzienie, wciąż odczuwała przenikliwe zimno. Jack miał rację, kościółek w Transmere był nędznym schronieniem, nie mieliby tam szansy przeżyć.

Ale wcale nie trzęsę się ze strachu! – uświadomiła sobie nagle i chuchnęła na szybę, żeby lepiej widzieć przez powstałe kółeczko. Mogłam wczoraj marnie zginąć, i pewnie tak by się stało, gdyby nie ten nadzwyczajny, zahartowany człowiek. Ktoś, kto otarł się o śmierć, zaczyna patrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy. Doprawdy nie sposób się teraz obawiać kilku ostrych słów Elżbiety.

Musiała jednak wysłuchać reprymendy, więc powoli ruszyła na dół. Gdy znalazła się na krętych, kamiennych schodach, w akurat przeciwnym kierunku szedł mężczyzna. Spotkali się w przewężeniu, tuż przy zejściu do sali.

– Witam, lady Anno. – Jack skłonił głowę.

– Dzień dobry, Jack. – Odpowiedziała mu uśmiechem. – Jak się masz, panie? Czy nie zaszkodziła ci wczorajsza przygoda?

Wszedł dwa stopnie wyżej, żeby zrównać się z nią wzrostem. Teraz dzieliły ich zaledwie centymetry.

– Nie zaszkodziła – odparł krótko. – A tobie również nie, jeśli sądzić po twoim wyglądzie, pani.

Jego ton bardzo ją rozczarował. Po tym, co razem przeżyli, taka chłodna uprzejmość wydała jej się prawie niestosowna.

Uśmiech jej zamarł. To nie może być ten sam mężczyzna, który tak troskliwie dodawał jej otuchy w nie kończącej się drodze z Transmere. Który szedł w śniegu po pas, żeby mogła wygodnie siedzieć na końskim grzbiecie. Który, gdy zaczęła tracić ducha, na chwilę zdjął ją z konia i przytulił w śnieżnym oceanie, szepcząc słowa pocieszenia tuż przy jej zmarzniętym policzku.