Gdy odwrócił się do drzwi, dziewczyna spróbowała zmienić pozycję. Noga, na której stała do tej pory, całkiem zdrętwiała, więc postawiła na ziemi drugą. Natychmiast krzyknęła z bólu i upadłaby, gdyby Jack błyskawicznie nie pokonał dzielącego ich dystansu, by ją podtrzymać.
– Skręciłam nogę w kostce – powiedziała i przygryzła wargę. – Naprawdę się cieszę, że cię widzę, panie – dodała, choć przyszło jej to z trudem, tak bardzo szczękała zębami.
– Czyżby? Chyba nie byłaś, pani, zaniepokojona i nie groziło ci omdlenie? Widzę zresztą, że włosy wciąż pięknie ci się kręcą.
Wziął ją na ręce i przeniósł do drugiego pomieszczenia, gdzie posadził ją na jednej z ław. Rozejrzał się dookoła.
– Tu zawsze było… o, jest.
– Znalazłam palenisko, ale nie miałam czym rozpalić ognia. – Chłód, który trochę ustąpił w chwili, gdy Jack ją niósł, zaatakował z nową siłą. Przypomniały się jej też okropne widoki z wioski.
– Coś znajdę. – Otworzył skórzaną torbę, którą miał na ramieniu. Chwilę później usłyszała stuk krzesiwa o hubkę i trzask suchego drewna. – Ale ogień niebawem zgaśnie.
Wyprostował się i ująwszy jedno z drewnianych krzeseł, kopnął w jego siedzisko. Mebel rozpadł się na kawałki, które Jack cisnął do ognia.
– Teraz muszę wprowadzić do środka mojego konia, a potem zajmę się twoją nogą, pani. Usiądź bliżej ognia. – Przyciągnął tam ławę, a Anna przekuśtykała kawałek i znów usiadła.
Gdy Jack wrócił, dziewczyna jak zahipnotyzowana wpatrywała się w ogień. Miała poczucie, że dookoła spełniają się czary, lecz jednocześnie nie mogła zapomnieć o bólu ani o przerażającym obrazie, który widziała w chacie.
Na zewnątrz powoli zmierzchało, więc w kościółku pojawiły się cienie. Wnętrze wypełniał czerwonawy blask ognia. Jack wziął płonące polano i obszedłszy cały kościół, zapalił ogarki świec. Zrobiono je z marnego łoju zwierzęcego, toteż paskudnie cuchnęły, ale przynajmniej dawały odrobinę więcej światła.
– Teraz twoja kostka, pani… – Przykląkł obok Anny i wyjął z pochwy krótki sztylet. – Trzeba rozciąć – powiedział.
– Moją stopę? – Spojrzała na niego przerażona.
– Trzewik. Ból trochę ustąpi, jeśli nic nie będzie ściskało opuchlizny. – Sięgnął za pazuchę i podał jej srebrną flaszkę. – Okowita. Napij się, pani.
– Nie potrzebuję. – Przecież damy nie piją czegoś takiego!
– Ale będziesz potrzebować – odparł.
Gdy mocno ujął obcas jej trzewika do konnej jazdy, syknęła z bólu. Odkorkowała flaszkę i wypiła duży łyk wódki, a tymczasem Jack zaczął rozcinać miękką skórkę.
– Jeszcze – powiedział, nie podnosząc głowy.
Upiła następny łyk i omal się nie zachłysnęła, bo Jack szybkim ruchem ściągnął jej trzewik. Nagły ból ją zamroczył, zadając kłam twierdzeniu Anny, że nigdy nie mdleje.
– Dzielna panna – mruknął. – Przyniosę trochę śniegu i obłożę nim opuchliznę. Na szczęście zaraz za drzwiami jest tego pod dostatkiem.
Gdy wrócił z kapeluszem pełnym białego puchu, Anna wpatrywała się w swoją stopę. Podczas nieobecności Jacka kostka prawie podwoiła swoją objętość. Była purpurowoczerwona i nadał puchła.
– Paskudne skręcenie – powiedział, delikatnie badając jej stopę dłońmi – myślę jednak, że kość nie jest złamana. Jak to się stało?
Anna głośno zaczerpnęła tchu, a Jack podniósł wzrok.
– Tam we wsi… – Jej głos zadrżał. – W jednej z chat…
– Tak? – Oderwał kawał płótna od swojego kaftana, zanurzył w topniejącym śniegu i delikatnie owinął zimnym kompresem nadwyrężoną kostkę.
– Jack… w tej wsi stało się coś strasznego…
– Wiem – odparł. Zręcznie zrobił bandaż z płótna, owinął nim stopę, zawiązał końce bandaża i znów na nią spojrzał. – Co widziałaś, pani?
– Troje ludzi. Wszyscy martwi. Małe dziecko… chyba młodsze od mojego brata… – Urwała, a łzy potoczyły się jej po twarzy. Nie starała się ich powstrzymać. Dopiero gdy Jack usiadł obok niej i otarł je dłonią.
– Spokojnie, pani, nic nie mogłaś na to poradzić.
– Nawet się za nich nie pomodliłam. Kiedy doszłam w to święte miejsce, mogłam zrobić przynajmniej tyle. – Złożyła ręce w dziecięcym geście.
– Możemy pomodlić się teraz. – Razem ze swoimi żołnierzami odmówił już modlitwy za zmarłych w kaplicy w Ravens – glass, ale chciał pocieszyć Annę. – Panie, przyjmij, proszę, dusze swoich sług z Transmere i udziel im pokoju wiecznego.
– Amen – szepnęła Anna. Modlitwa i ciepłe ramię Jacka nieco podniosły ją na duchu.
Zapadła cisza przerywana tylko trzaskami polan.
– Czy jesteś głodna, pani? – spytał w końcu Jack.
– Tak… nie… Nie wiem… Jeszcze dzisiaj nie jadłam.
Wstał i ze swojej torby wydobył zawiniątko, które podał Annie. Zajrzawszy do środka, zrobiła zdziwioną minę. Płaskie, szare suchary i plastry suszonego mięsa nie wyglądały zachęcająco.
– Dziękuję, ale chyba jednak nie jestem głodna. Co to właściwie jest?
– Żołnierskie zapasy. Suchary i wędzona wołowina. Powinnaś coś zjeść, pani. Wódki nie należy pić na pusty żołądek.
Rzeczywiście, cały świat wirował jej przed oczami. Anna wiedziała, że nie jest przyzwyczajona do mocnych trunków, więc posłusznie skubnęła kawałek suchara, ale zupełnie nie miał smaku. Znowu go odłożyła.
– Powetuję sobie za to przy kolacji – powiedziała.
– A kiedy spodziewasz się kolacji, pani? – spytał z powagą Jack. – Bo dziś wieczorem nie ma o tym mowy, to pewne.
– Jak to?
– Jesteśmy tu unieruchomieni. Kiedy wprowadzałem Śmigłego do środka, leżało już kilkanaście centymetrów świeżego śniegu. Gdybym nie zawołał, to w ciemności nigdy w życiu bym go nie znalazł. W tej zamieci dosłownie nic nie widać. Poza tym twoja klacz, pani, okulała.
– Wiem, potknęła się w jakiejś koleinie… Ale nie możemy zostać tutaj sami… bez przyzwoitki! Stracę dobrą reputację!
– Należało pomyśleć o tym przed wyjazdem, zanim znowu któryś z moich ludzi dostanie niewinnie burę z twojego powodu, pani.
– Mark Bolbey nie dostał jej niewinnie! – odburknęła. – Ze stajennym to naturalnie inna sprawa. Przykro mi, jeśli narobiłam mu kłopotów… ale przecież jesteśmy w najgorszym razie kilkanaście kilometrów od zamku. Na pewno doskonale znasz powrotną drogę, panie.
– Znam – przyznał. – Sam może nawet spróbowałbym wrócić, mimo tej śnieżycy, ale z dwiema kulawymi damami nie będę kusił losu.
– Mógłbyś, panie, sprowadzić pomoc.
– Łatwo ci narażać innych, pani – odparł z ironią. – Gdybym chciał ryzykować zdrowie moich żołnierzy w tak wątpliwej sprawie, to z pewnością od razu wziąłbym kilku z sobą. Wtedy byłabyś skompromitowana jeszcze bardziej.
Te lekceważące słowa pozostawały w jawnej sprzeczności z jego zachowaniem. Wyjechał z Ravensglass po rozmowie ze swoim zastępcą, Kitem Mandrake. Udzielił mu bardzo wyraźnej instrukcji: nikomu nie wolno opuścić zamku podczas jego nieobecności i nie należy organizować poszukiwań, w razie gdyby nie wrócił.
Kapitan Mandrake przyjął te instrukcje bez emocji. Doskonale wiedział, że jeśli ktoś ma odnaleźć zaginioną kobietę, to Hamilton jest najbardziej odpowiednim człowiekiem. A jeśli nawet komendantowi się nie uda, to przynajmniej będzie umiał zadbać o własną skórę. Mandrake nie znał żadnego innego człowieka, który lepiej potrafiłby radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Tymczasem jednak, co Jack dobitnie mu wytłumaczył, podstawowym obowiązkiem załogi jest dbanie o bezpieczeństwo i zadowolenie królewskiego gościa.
Jack wyjechał więc poza mury i okrążył zamek. Mimo że ślady zakrył świeży śnieg, uparcie prowadził poszukiwania. Wreszcie doszedł do wniosku, że innej możliwości niż Transmere nie ma.
– Jak uważasz, panie – odburknęła Anna. – Dziwię się, że w ogóle przyjechałeś. Po co?
– Mam wobec twojego ojca wielki dług wdzięczności i choćbym nie wiem co robił, nigdy w pełni go nie spłacę – odrzekł.
– Sama umiałabym się o siebie zatroszczyć! Jack zapiął skórzaną torbę.
– Dziwnie to brzmi w ustach kogoś, komu nie starczyło rozsądku na tyle, żeby rozpalić ogień, do którego miał przygotowane drwa.
– Musiałabym wrócić do którejś chaty, żeby poszukać krzesiwa i hubki, a tego nie mogłam zrobić.
– Zmarli nie mogą skrzywdzić. – Jej naiwna szczerość całkiem go rozbroiła. – Tylko żywi.
– Boję się zmarłych – powiedziała z pewną emfazą. Wódka rozwiązała jej język. – Wiesz, panie, kiedy zmarła moja babka, nie mogłam znieść widoku jej zwłok, chociaż bardzo ją kochałam. Zresztą wolałam pamiętać ją żywą,… Nie rozumiem ludzi, którzy bałwochwalczo uprawiają kult zmarłych.
– Mówisz, pani, o mnie? – Jego oczy nagle spochmurniały.
– Czy nie pamiętasz Marie Claire takiej jak za życia?
– Czy nie pamiętam? – powtórzył gwałtownie. – Doskonale pamiętam, nie zapominam ani na chwilę przez ostatnie dziesięć lat, sześć tygodni i dwa dni!
Tym zamknął jej usta. Nagle zmienił się nie do poznania. Zamiast zgorzkniałego, zamkniętego w sobie człowieka Anna zobaczyła młodego kochanka Marie Claire.
– Przepraszam – powiedziała po krótkim wahaniu. – Nie chciałam urazić twoich uczuć, panie. Wybacz mi. Czy jednak bez pogłębiania urazy mogę prosić, abyś mi o niej opowiedział? Chciałabym… chciałabym ją poznać.
Niechęć Jacka Hamiltona stała się niemal namacalna.
– Nigdy o niej nie opowiadam.
– Rozumiem, ale skoro spytałam, i to w dobrej intencji… Trochę złagodniał, nie odpowiedział jednak. Ognisko powoli dogasało, więc wstał i połamał na kawałki następne krzesło. Dorzucił suchego drewna do paleniska i patrzył, jak płomienie znowu strzelają w górę.
– Nie była piękna – odezwał się w końcu. – Gdybyście stanęły obok siebie, każdy mężczyzna patrzyłby tylko na ciebie, pani, ale dla mnie miała niezwykły czar. Odkąd ją poznałem, nie widziałem żadnej innej kobiety… nigdy potem.
Urwał, trochę zmieszany. Po tylu latach zbywania tego tematu milczeniem, nagle poczuł, że już może mówić o Marie Claire, choć i miejsce było dziwne, oddalone niecałe sto metrów od tego, w którym jego żona zginęła, i słuchacz też dość niezwykły. W każdym razie jego serce trochę odtajało.
"Za Głosem Serca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Za Głosem Serca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Za Głosem Serca" друзьям в соцсетях.