Niedaleko Ravensglass, w kotlince, znajdowała się wieś. W pogodne dni z wysokich zamkowych wież Anna widywała nędzne chaty, a gdy kiedyś o nie spytała, dowiedziała się, że osada nazywa się Transmere i mieszka tam dwadzieścia, najwyżej trzydzieści osób.
Podjechała bliżej zaintrygowana tym, że z żadnego komina nie unosi się dym. Gdy znalazła się wśród chat, w powietrzu zawirowały śnieżne płatki. Przystanęła i spojrzała w niebo. Chmury zmieniły barwę z szarych na ciemnopurpurowe.
– Chyba zbiera się na śnieżycę, Jenny – mruknęła. – Powinnyśmy wracać, ale najpierw poprosimy o jakąś przekąskę.
Zsunęła się z klaczy na ziemię i ostrożnie pokonując zmrożone koleiny, dotarła do najbliższej chaty. Szpicrutą zastukała do drzwi. Nie doczekała się reakcji, a we wnętrzu panowała absolutna cisza.
Przeszła do następnej chaty. Znów nikt nie odpowiedział na jej pukanie, tu jednak drzwi były uchylone. Zajrzała do środka i natychmiast cofnęła się na dwór. Co za smród! Z niechęcią pomyślała, że jej matka za nic nie dopuściłaby do czegoś takiego na terenie ich posiadłości.
Trzecia chata również stała otwarta i również bił z niej odór. Tym razem jednak Anna postanowiła dać znać o swoim przyjeździe. Wsunęła głowę do wnętrza i rozejrzała się dookoła. Dostrzegła ślady życia: na stole leżało jedzenie, chleb i kawał sera, ale gdy podeszła bliżej, przekonała się, że jedno i drugie jest pokryte warstwą pleśni. Marszcząc czoło, doszła do alkowy, odsunęła zasłonę i stanęła jak wryta. Widok zmroził jej krew w żyłach.
Na jedynym łóżku leżały trzy ludzkie ciała: mężczyzny, kobiety i dziecka, wszystkie zsiniałe. Mimo zimna doszło do rozkładu zwłok i to wyjaśniało odór.
Różne myśli cisnęły się do głowy wstrząśniętej Anny. Wieś duchów, kraina śmierci! Nie miała pojęcia, co tu zaszło, ale wiedziała, że musi natychmiast opuścić to miejsce. Skoczyła do drzwi, po drodze zaczepiła nogą o strzępy jakiegoś nędznego chodniczka i ciężko upadła na śliskie klepisko. Natychmiast się poderwała, ale poczuła silny ból w prawej kostce. Skręciłam nogę, pomyślała, kuśtykając ku drodze.
Tymczasem na dworze rozszalała się zawieja. Płatki marznącego śniegu biły ją po twarzy, gdy usiłowała odnaleźć Jenny, którą zostawiła kilka metrów od chaty. Wreszcie doszła do spokojnie stojącej klaczy i z wysiłkiem wspięła się na siodło.
– Ravensglass, Jenny – powiedziała. – Wracamy galopem do zamku. – Ścisnęła boki klaczy i popędziła po drodze już prawie niewidocznej. Zanim jednak dotarła do obrzeży wsi, klacz potknęła się i omal nie przewróciła, a ona wyleciała z siodła i spadła na ziemię.
Świeża warstwa śniegu trochę złagodziła siłę upadku. Potłuczona i bardzo przestraszona Anna wstała, usiłując nie zwracać uwagi na ból w kostce, który znacznie się nasilił. Uchwyciła się uzdy Jenny.
– I co teraz? – Jenny poruszyła się. Jedną z przednich nóg miała dziwnie podkuloną. Anna przesunęła dłonią po tej nodze i wykryła obrzmienie. Serce jej zamarło. – Wielkie nieba! – powiedziała, starając się nie tracić ducha. – Zdaje się, że obie jesteśmy tak samo poszkodowane. Musimy znaleźć schronienie i poczekać, aż śnieżyca ucichnie.
Gdy podmuch wiatru na chwilę rozsunął białą zasłonę, niedaleko przy drodze dostrzegła drewniany budynek z krzywym, żelaznym krzyżem.
– Chyba kościół – mruknęła. – Chodźmy tam.
Klacz i jej pani pokuśtykały ku miejscu, które dla każdego chrześcijanina oznaczało bezpieczeństwo.
Jack Hamilton dowiedział się o wyjeździe Anny Latimar z zamku dopiero cztery godziny po fakcie. Wstał o świcie, by dopilnować, żeby goście, którzy wczoraj przybyli złożyć hołd królowej i wziąć udział w zabawie, dostali solidne śniadanie i prowiant na drogę. Potem wyjechał z nimi i eskortował ich przez kilka kilometrów, by w końcu zawrócić do zamku.
Po powrocie dowiedział się, że chce go widzieć Jej Wysokość, spędził więc następną godzinę w towarzystwie królowej, rozważając z nią możliwości opuszczenia Ravensglass. Zanim zajrzał do swojej komnaty, aby przebrać się do południowego posiłku, zamieć rozszalała się na dobre.
Przygotowując się psychicznie na następne popołudnie pełne bezcelowych uciech, zszedł do wielkiej sali i tam wreszcie znalazł go stary Jacob. Relacji stajennego Jack wysłuchał z niedowierzaniem.
– I pozwoliłeś jej wyjechać?!
– Nie miałem wyboru, sir – odrzekł skruszony Jacob. – Ta dama zawsze robi to, co chce… Ale do tej pory nie wróciła. Wyglądam jej cały czas.
Jack sapnął ze złości.
– Może wróciła z oddziałem, który był na patrolu?
– Nie, sir. Pytałem żołnierzy, ale żaden tej panny nie widział. Oni przyjechali tuż przed burzą, minęło już dużo czasu.
W wielkiej sali spokojnie jedzono. Elżbieta zajmowała miejsce u szczytu stołu, mając obok siebie Dudleya. Okna za ich plecami zupełnie zawiało.
– Gdzie ona się podziewa? – mruknął z irytacją Jack. Przebiegł wzrokiem po miejscach, gdzie siedziały damy, ale nigdzie nie dostrzegł lśniących, czarnych włosów. Naturalnie Anna mogła być w swojej komnacie, ale okazało się, że pokojowa nie widziała łady Anny przez całe przedpołudnie, a lady Fitzroy była z tego powodu bardzo rozdrażniona.
– Jeden z chłopców powiedział mi, że wczoraj lady Anna wypytywała o Transmere – odezwał się Jacob. – Zobaczyła wieś z okna.
Transmere… Jack zamarł. Od dziesięciu lat uważał to miejsce za przeklęte, tam bowiem zginęła Marie Claire. Zaraz po tej tragedii chciał zrównać wieś z ziemią, ale naturalnie w końcu ustąpił przed głosem rozsądku i dalej wspomagał mieszkańców, by mogli produkować żywność dla potrzeb zamku. Tak zresztą działo się od stuleci. W każdym razie od tamtej pory stopa Jacka nie postała w Transmere.
Przed dwoma tygodniami jeden z wieśniaków doczłapał piętnaście kilometrów do zamku z wiadomością, że we wsi wybuchła zaraza. Jack natychmiast wysłał tam swojego medyka.
ten wrócił i zameldował, że ludzie mają gorączkę z potami, ale na szczęście nie tę najgorszą. Doktor Rawley kazał dwóm swoim pomocnikom udać się do wsi i leczyć ludzi na miejscu, a ponieważ Jack miał pełne ręce roboty w związku z przyjazdem królowej, minęło sporo czasu, nim znowu spytał o Transmere.
Tym razem medyk zrobił ponurą minę. Choroba rozprzestrzeniła się we wsi jak pożar. Zmarli wszyscy, nawet dwaj pomocnicy medyka wysłani z Ravensglass. Transmere uznano za teren objęty zarazą i zabroniono tam wstępu.
Jack słuchał tego z głębokim smutkiem. Nienawidził Transmere, sama nazwa tej wsi przyprawiała go o dreszcze, ale był dobrym panem i dbał o swoich dzierżawców. W tej sytuacji jednak nic już nie mógł dla nich zrobić, zapamiętał więc tylko, by w odpowiednim czasie wysłać tam ludzi, którzy godnie pochowają zmarłych i spalą zabudowania.
Teraz wiedział, że nigdy sobie nie wybaczy, jeśli Anna Latimar rzeczywiście pojechała do Transmere i zobaczyła te okropności, które niechybnie tam na nią czekały. Stary Jacob również miał grobową minę, więc Jack położył mu rękę na ramieniu.
– To nie twoja wina, przyjacielu. Jak sam powiedziałeś, ta panna często robi to, co chce, więc nie mogłeś jej zatrzymać. Wracaj na swoje miejsce i nie martw się.
Gdy staruszek odszedł, Jack popadł w zadumę. Miał nadzieję, że Anny nie ma w przeklętej wsi, jeśli jednak zapędziła się tam, to przynajmniej znalazła jakieś schronienie. Wezwał swojego zastępcę, wydał mu szczegółowe instrukcje i poszedł do stajni. Osiodławszy jak najszybciej Śmigłego, kazał znowu opuścić most.
Pierwszy raz w życiu Anna doświadczała najprawdziwszego przerażenia. Udało jej się dobrnąć do kościoła, ciągnąc za sobą Jenny. Budynek był biedny, wnętrze składało się z zaledwie dwu pomieszczeń, z których mniejsze służyło jako zakrystia. Tam właśnie Anna wytarła grzbiet klaczy, używając do tego celu jednej ze swych halek, a potem okryła drżące zwierzę peleryną.
Przeszła do sąsiedniej sali i rozejrzała się dookoła. Całe wyposażenie kościoła stanowiły ołtarz, kilka surowych ław i rozpadające się krzesła. Usiadła na ławie, ale wkrótce zimno zmusiło ją do wstania. Wybrała mniejsze zło, chociaż ból skręconej nogi stawał się coraz silniejszy.
Marzła, tak zimno nie było jej nigdy w życiu, a w dodatku doskwierał jej głód, bo od poprzedniego dnia nic nie jadła. Miała wrażenie, że minęło już południe. Co najgorsze, nikt nie wiedział, gdzie jej szukać. Absolutnie nikt. Stajenny opowie o jej wyjeździe poza mury zamku, ale pewnie jest przekonany, że już wróciła. Musiała się więc liczyć z tym, że zostanie znaleziona dopiero następnego dnia.
A do tej pory zamarznę na śmierć, pomyślała smętnie.
Nie wpadaj w panikę, skarciła się surowo. Musisz wymyślić, jak bronić się przed zimnem.
Kuśtykając po kościele, zauważyła kamienny krąg umieszczony pośrodku, między ławami. Zaczernione krokwie powyżej wskazywały, że właśnie w ten sposób ogrzewano ten dom Boży.
Między kamieniami leżała sterta suchych drew na rozpałkę. Dzięki Bogu, pomyślała i spojrzała na pusty ołtarz. Tylko gdzie jest hubka i krzesiwo? Mimo bólu przez chwilę prowadziła poszukiwania, niestety, bez skutku. Na pewno znalazłaby potrzebne przedmioty w którejś z chat, ale wolałaby zamarznąć na śmierć, niż tam wrócić.
Niepocieszona, wróciła do zakrystii. Jenny spojrzała na swą panią, a Anna zerknęła zazdrośnie na pelerynę przykrywającą klacz. Uniosła jeden róg okrycia i otuliła nim ramiona. Potem objęła Jenny za szyję, zadowolona, że choć w ten sposób może trochę się ogrzać.
Nie miała pojęcia, jak długo stała na jednej nodze, uważając, by oszczędzać drugą, skręconą, ale mróz ciągnący od ziemi zaczął już ogarniać całe jej ciało, gdy drzwi kościoła otworzyły się i do środka wszedł Jack Hamilton. Strząsnął z peleryny grubą warstwę śniegu, potem zdjął kapelusz i otrzepał go, stukając o ścianę. Przez cały czas mierzył wzrokiem Annę.
– Czy naprawdę nigdy nie przestaniesz sprawiać mi kłopotów, pani? – spytał. Przeniósł wzrok na Jenny. – No, przynajmniej miałaś dość rozsądku, by zadbać o konia. Muszę zrobić to samo.
"Za Głosem Serca" отзывы
Отзывы читателей о книге "Za Głosem Serca". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Za Głosem Serca" друзьям в соцсетях.