Ogarnia mnie zwykła żądza, uznał. Tak trzeba to wyjaśnić. Panna jest piękna, więc jej pożądam. Wcale nie jestem lepszy od Marka Bolbeya i też padam ofiarą jej sztuczek. Stanowczo zbyt długo nie odwiedziłem żadnego z tych miejsc, których na tym pustkowiu po prostu nie ma.

Ta myśl obudziła w nim współczucie dla winowajcy. Tymczasem przemierzał już dziedziniec, zdążając w stronę koszar.

Zaraz potem wszedł na spartańską salę zajmowaną przez dwudziestu żołnierzy. Targały nim sprzeczne uczucia. Bolbey pochodził z dobrej rodziny, jego bracia i ojciec także służyli w wojsku i nie było najmniejszych wątpliwości, jak rodzina zakwalifikowałaby postępek młodego człowieka.

Cicho przeszedł między śpiącymi i stanął nad pryczą Marka.

– Bolbey, mam do ciebie słowo, jeśli pozwolisz. Ponieważ nie zareagował wystarczająco energicznie, więc Jack przewrócił pryczę i Mark z łoskotem zwalił się na klepisko. Teraz już błyskawicznie poderwał się na równe nogi.

– Tak jest, sir. – Wychodzimy. Już! – Bolbey wyszedł za dowódcą na dwór. – Zimno dzisiaj – stwierdził Jack, spoglądając w niebo. – Paskudna pogoda, ale jeszcze bardziej paskudne jest moje zadanie. Napadłeś na damę, która w Ravensglass jest gościem, a przy tym jedną z dam dworu królowej. – Jack przestał patrzyć w niebo i przeniósł wzrok na żołnierza. – Co masz do powiedzenia? Zdawało ci się, że ona z tobą flirtuje, tak?

Mark spuścił oczy. Nie mógł znieść przenikliwego spojrzenia dowódcy, a zarazem gorączkowo rozważał, co ma powiedzieć. Wieczorem pragnął Anny Latimar i wcale się nie zdziwił, że zgodziła się wyjść z nim z wielkiej sali. Miał ją za kobietę beztroską i trzpiotowatą.

Gdy jednak znaleźli się w stajni, wcale nie zachowywała się zgodnie z jego oczekiwaniami. Objąwszy ją i spróbowawszy pocałunku, przekonał się, że jest całkiem niewinna. Mając na względzie swoje interesy, nie powinien tego wyznać Hamiltonowi, jednak górę wzięła lepsza strona jego charakteru i kłamstwo nie chciało przejść mu przez gardło.

– Rozumiem to wszystko, sir, i mogę powiedzieć tylko tyle, że źle odczytałem pewne znaki.

– Źle odczytałeś? Co to znaczy?

Mark wyprostował się i spojrzał prosto w oczy dowódcy.

– Lady Anna obiecuje bez słów, milordzie. Ma takie sposoby, że mężczyźnie może zaszumieć w głowie… Jest doskonała pod wieloma względami, na które zwraca uwagę mężczyzna, więc sądziłem, że można spróbować czegoś więcej… Byłem w błędzie, sir, i jestem gotów ponieść karę za swoją pomyłkę.

Nie tego Jack się spodziewał. Przyszedł z zamiarem wyrażenia swojemu młodemu porucznikowi współczucia i zrozumienia, tymczasem Bolbey brał na siebie całą winę za to, co się stało.

– To znaczy, chłopcze?

– Chcę powiedzieć, sir, że Anna Latimar zawstydziła mnie swoją godnością i niewinnością. Mam szczerą nadzieję, że moje siostry w podobnej sytuacji zachowałyby się tak samo, to znaczy że gdyby jakiś dżentelmen… – Urwał, ale właściwie wszystko zostało powiedziane.

Jack westchnął.

– I co ja mam z tobą zrobić po takim wyjaśnieniu?

– Jeśli pytasz mnie, sir – odrzekł dzielnie Mark – co zrobiłbym, gdyby dama, o której mowa, była jedną z moich sióstr, to sugerowałbym karę fizyczną. – Cofnął się o krok i oparł plecy o ścianę koszar.

– Rozumiem – powiedział w zadumie Jack. – Radzisz mi, żebym wypróbował na tobie siłę swoich pięści.

– Tak jest, sir – potwierdził z powagą Mark.

Nastąpiła krótka przerwa w rozmowie. Obaj mężczyźni zastanawiali się, co dalej. Mark stawiał sobie pytanie, czy w ciągu najbliższego miesiąca będzie w stanie o własnych siłach podnieść się z pryczy. Dopuszczał nawet taką możliwość, że zostanie kaleką i będzie musiał wystąpić z wojska.

Nie bał się bólu ani tego, co będzie potem, gorzko żałował jednak, że być może straci możliwość służenia pod komendą człowieka, którego podziwiał i darzył olbrzymim szacunkiem, a od którego teraz zależał jego dalszy los.

Jack natomiast myślał, że nie chce używać siły, skoro chłopak szczerze przyznał się do błędu i nie próbował zrzucać winy na kogo innego. Nieznacznie się uśmiechnął.

– Kobiety są nieprzewidywalne, co, Mark?

– To prawda – przyznał chłopak. – Ale w tym przypadku… Jack nie dał mu dokończyć.

– Jestem skłonny poprzestać dziś na ostrej naganie, mój chłopcze. No, i naturalnie czeka cię miesiąc karnych robót. Nie zrozum przez to, że lekko traktuję tę sprawę – dodał natychmiast. – Nie chcę jednak zakłócać spokoju i psuć tutaj nastroju podczas wizyty królowej. Nie będziesz już próbował zbliżyć się do tej damy?

– Nie, sir – odpowiedział natychmiast Mark- chcę jednak powtórzyć, że wina w żadnym wypadku nie leży po jej stronie…

Jack znów mu przerwał.

– Dobrze już, dobrze. Wracaj do łóżka i pamiętaj: ta dama jest pod moją osobistą opieką. Gdybyś ty lub ktokolwiek inny próbował jeszcze raz naruszyć jej spokój, nie okażę cienia litości.

– Doskonale rozumiem, sir.

– Wobec tego możesz odejść – powiedział cicho Jack. – Możesz też wspomnieć swoim towarzyszom, o czym tutaj rozmawialiśmy.

Anna miała bardzo nieprzyjemną noc. Ponieważ należała do osób, które wierzą w siłę swoich słów, była na siebie wściekła, że nie zdołała wygrać wieczornej potyczki z Jackiem.

Ten człowiek robi się coraz bardziej nieznośny, pomyślała. Wstała i podniosła z podłogi czerwoną suknię, którą przedtem rzuciła w pośpiechu, żeby jak najszybciej położyć się do łóżka i zakończyć ten okropny dzień. Dopiero dniało, więc z przyległych komnat, które zajmowały inne damy dworu, nie dochodziły żadne odgłosy.

Gdy wyjrzała przez okno, stwierdziła, że zapowiada się następny mroźny i piękny dzień. Skrzyła się pokrywa zmrożonego śniegu. Od kilku dni śnieg nie padał, ale ten, który już był, zmarzł na kamień.

Spróbowała obliczyć datę. Przebywały w Ravensglass trzy i pół tygodnia, a odwilż, o której wspominała Elżbieta, wciąż wydawała się odległa. Mroźne powietrze zapierało dech. Planowano, że królowa ze świtą opuszczą Ravensglass za dziesięć dni, naturalnie jeśli pogoda w tym nie przeszkodzi, jednak Annie ten plan wydawał się mało realny. Wiedziała również, że nie ma sensu spodziewać się przyjazdu Ralpha.

Gdyby jednak Ralph był w Ravensglass poprzedniego wieczoru, to jak postąpiłby wobec Marka Bolbeya? – zastanawiała się przez chwilę. Na powierzchni wody w swojej misce do mycia zauważyła warstewkę lodu i ostrożnie postukała w nią srebrną rączką szczotki do włosów. Lód popękał. Ochlapała lodowatą wodą twarz i zadrżała z zimna. Szybko, wytarła się i z niezadowoloną miną spojrzała w lustro. A może jej ukochany też uznałby, że wina leży po jej stronie?

Rozwiązała wstążkę, która od poprzedniego wieczoru ściągała jej włosy. Bardzo mało wiem o Ralphie, pomyślała nagle. I naturalnie wcale nie podobałoby mi się, gdyby bił swoich towarzyszy za każdym razem, gdy któremuś z nich spodoba się jego dama. A jednak tego właśnie oczekuję od Jacka Hamiltona. Dlaczego?

Ponownie związawszy włosy, wróciła do okna. Była rozstrojona nie tylko dlatego, że od tygodni nie widziała narzeczonego, lecz również z tego powodu, że za długo już przymusowo tkwiła w jednym miejscu. Z okna swojej komnaty widziała stajnie. Ludzie Hamiltona wyprowadzali konie na dziedziniec. Chwilę potem z chrzęstem opuszczono most zwodzony i duża grupa jeźdźców opuściła zamek.

Tego mi trzeba, doszła do wniosku. Odświeżającej przejażdżki. Jenny z pewnością też chętnie się porusza. Anna szybko więc ubrała się w kostium do konnej jazdy, wyciągnęła z kufra pelerynę podbitą futrem i żwawo zeszła na dół.

Jenny rzeczywiście ucieszyła się na jej widok, co okazała wyciągnięciem pyska i cichym rżeniem, zarezerwowanym wyłącznie dla pani. Niestety, sierść klaczy zmatowiała, a oczy mniej lśniły niż zwykle. Anna poklepała zwierzę, szepnęła mu kilka czułych słów, potem znalazła uprząż i zaczęła je siodłać. Natychmiast stanął przy niej stajenny.

– Czy mogę pomóc, milady?

– Chciałabym trochę pojeździć. Czy ktoś mógłby mi towarzyszyć?

Stary stajenny spojrzał na nią z niepokojem, a zmarszczki na jego twarzy jeszcze się pogłębiły.

– Nie wolno opuszczać murów zamku bez pozwolenia lorda Hamiltona.

– Naprawdę? Ale Jenny potrzebuje ruchu, nie pojedziemy daleko.

– Milord wydał polecenie, żeby w odpowiednim czasie ćwiczyć wszystkie konie gości.

– Chcę gdzieś pojechać teraz – odparła zdecydowanie Anna. – Widziałam, że przed chwilą wyjechała z zamku duża grupa ludzi, a skoro dla nich warunki są odpowiednie, to i mnie nie stanie się krzywda. Jeśli nie możecie mi dać nikogo do towarzystwa, pojadę sama. – Bez pomocy zarzuciła siodło na grzbiet klaczy.

Stajenny przytrzymał uzdę.

– Nie chodzi tylko o śnieg, milady. Jest niebezpiecznie… Jeśli łaskawie zechcesz, pani, poczekać, zwrócę się do milorda…

Anna wyrwała mu uzdę z rąk.

– Co tam! Jestem tu już trzy tygodnie i nie widziałam żadnego niebezpieczeństwa. Zejdźcie mi z drogi.

Stary Jacob bezradnie zrobił kilka kroków do tyłu i stojąc, patrzył, jak panna opuszcza dziedziniec i przejeżdża przez opuszczony most. Mamy będzie mój los, kiedy milord się o tym dowie, pomyślał, lecz mimo to szybko ruszył po śliskich kamieniach w stronę zamku, żeby zameldować panu, co się stało.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Anna jechała przed siebie w znakomitym nastroju. Poza murami twierdzy, na otwartym polu, śnieg chrzęścił pod końskimi kopytami, ale nie było rozpadlin. Zapewne zresztą trzymała się traktu, bo podążała za śladami grupy, która wyjechała wcześniej. Poza tym przez cały czas, gdy tylko się odwróciła, widziała zamek.

Nie była głupia i dobrze wiedziała, że nie darmo Ravens – glass ma solidne umocnienia, bowiem działały one odstraszająco na bandy maruderów. Nie miała zamiaru stać się ofiarą jakiegoś Szkota, któremu zabrakło rozsądku, by w taką pogodę siedzieć w domu. Już miała zawrócić, gdy nagle coś w oddali przykuło jej uwagę.