Również konkursy sprawnościowe go nie bawiły. Miał tak wielką przewagę nad każdym ż potencjalnych rywali, że zabawa kończyła się, zanim jeszcze na dobre się zaczęła.

Dwa tygodnie po spadnięciu śniegu, wieczorem, Anna odbyła z nim bardzo przykrą rozmowę.

Tańczyła z niejakim Markiem Bolbeyem. Nie interesował jej ten młody człowiek. W grach i zabawach próbował zawsze rozwiązań siłowych, często krzywdził mniej sprawnych współzawodników, oszukiwał przy kartach, co budziło jej pogardę, miał też nadmiernie wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach tanecznych i często tyranizował młodszych, lepiej wychowanych kolegów, którzy próbowali zaprosić pannę Latimar do tańca.

Anna, by zapobiec gwałtownym wybuchom Bolbeya, spędziła z nim końcową część wieczora. Gdy muzycy szykowali się do zagrania ostatniej melodii, a Elżbieta szła już na górę do sypialni, Mark namówił Annę na wyjście do stajni, chciał bowiem pokazać jej wyjątkowo ładnego źrebaka.

W stajni było ciepło i jasno. Klacz Marka rzeczywiście oźrebiła się i miała śliczne małe, którym Anna wprost się zachwyciła. Gdy jednak opuścili boks, stało się coś strasznego. Dziewczyna powiedziała, że musi już wrócić do swojej komnaty i z uśmiechem wyciągnęła rękę, żeby pożegnać się z Bolbeyem – i nagle znalazła się w jego miażdżącym uścisku. Żołnierz ustami szukał jej ust, a jednocześnie przesuwał ręce po jej ciele z przerażającą pewnością siebie.

Anna zdołała jednak wyszarpnąć się z jego ramion i wymierzyła mu policzek.

– Chcesz mnie bić? – wysyczał Mark, – Zaraz pokażę ci, pannico, że żadnej kobiecie na to nie pozwolę!

Przerażona Anna zaczęła krzyczeć. Nagle drzwi stajni otworzyły się i stanął w nich Jack Hamilton. Najpierw spojrzał na swojego wasala.

– Bolbey! Co to ma znaczyć?

Mark szurnął nogami w słomie. Wobec młodszych i słabszych kolegów albo panny, która miała nie więcej sił niż ptaszek, zachowywał się z łajdacką butą, lecz groźny komendant, dysponujący w twierdzy nieograniczoną władzą, napawał go prawdziwym lękiem. Stanął więc ze zwieszoną głową.

– Wyjdź stąd, sir – polecił szorstko Jack. Gdy drzwi za Bolbeyem się zamknęły, spytał: – Czy wszystko w porządku, pani?

– Chyba tak – odrzekła niepewnie Anna. Drżała na całym ciele. Nikt nigdy nie potraktował jej tak brutalnie. Jej ojciec był zdecydowanym przeciwnikiem stosowania siły zarówno wobec członków rodziny, jak i służby, a George, z którym nieraz walczyła w dzieciństwie, natychmiast ustępował, gdy widział, że siostra czuje się skrzywdzona. Anna nigdy więc nie doświadczyła fizycznej przemocy.

– Mogę powiedzieć tylko tyle, że sama doprowadziłaś do tej sytuacji, pani – oświadczył surowo Jack.

Głupia panna, myśli, że może próbować swoich gierek z setką żołnierzy! Co wieczór widział, jak panna Latimar przyciąga młodych ludzi, niczym ogień ćmy. Te wielkie, promieniejące oczy, które obiecują namiętne chwile, zgrabne ciało skąpo osłonięte śmiałymi sukniami i lśniąca czapa czarnych, uroczo pachnących włosów… ech, mężczyzna mógł oszaleć od samej myśli, że głaszcze te włosy i wsuwa w nie palce…

Jack złapał się na tej myśli i poczuł wielkie niezadowolenie.

Do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że tyle zauważył…

– Ja do tego doprowadziłam? – spytała przez łzy Anna. – W jaki sposób? Mark chciał mi pokazać źrebię swojej ulubionej klaczy i przyszłam tutaj specjalnie w tym celu.

– Zostałaś w odosobnionym miejscu z dżentelmenem, o którym wiedziałaś, że wypił za dużo wina.

Anna nie mogła zaprzeczyć, że Jack ma rację i sama teraz uważała, że postąpiła wyjątkowo nierozważnie, to jednak nie powstrzymało jej przed gwałtownym odparciem reprymendy.

– Wybacz, panie, moją ignorancję – powiedziała chłodno. – Do tej pory byłam zawsze bezpieczna w towarzystwie każdego dżentelmena, bez względu na okoliczności.

Jack zatrzymał wzrok na siniaku, który zaczynał się pojawiać na bielutkiej szyi Anny. Na ten widok wybuchnął gniewem. Nie potrafił sobie tego wytłumaczyć, bo przecież panna przyznała, że sama sprowokowała te końskie zaloty. Ravens – glass nie jest ogrodem okalającym wiejski dwór, tylko twierdzą osadzoną w dzikiej krainie. Naturalnie młody Bolbey zachował się niewybaczalnie, ale z pewnością jego słabość była bardzo ludzka.

– Ten młody człowiek zostanie surowo ukarany za swój postępek. Dopilnuję tego osobiście.

Jack najchętniej wyrzuciłby tego drania na mróz i tam skopał do utraty przytomności, zarazem jednak nie pojmował gwałtownej siły swej reakcji na tak w gruncie rzeczy banalne wydarzenie. Doskonale znał wszystkich swoich podkomendnych, wiedział więc, że Bolbey ma niejedno na sumieniu, lecz zarazem jest materiałem na wielkiego wojownika. Otrzymawszy rozkaz, wypełniał go co do joty, a przyjąwszy posterunek do obrony, choćby najmniejszy, był gotów oddać za niego życie. Zresztą pochodził z rodziny mającej wspaniałe żołnierskie tradycje.

Niektóre kobiety, pomyślał Jack z goryczą, potrafią zawrócić w głowie nawet najpotulniejszemu mężczyźnie.

– Nie trudź się, panie – powiedziała Anna, widząc irytację malującą się na jego twarzy. – Jeśli zamierzasz tolerować takie zachowanie, nie chcę.

– Nie toleruję takiego zachowania! – oświadczył ze złością Jack. – Ale przez ostatnie tygodnie panna na wiele sobie tutaj pozwala. To jest skutek, więc teraz mówię wyraźnie: niech panna nie kusi losu po raz drugi!

Anna, głęboko przejęta napaścią Marka, została zaatakowana ponownie, wprawdzie już nie fizycznie, lecz nie mniej dotkliwie. Na co niby sobie ten cały Hamilton pozwala? Też coś! Odrzuciła zaloty mnóstwa kolegów Marka Bolbeya i żaden z nich nie próbował domagać się spełnienia swych pragnień siłą. Wreszcie znalazła chusteczkę, więc otarła oczy, potem przycisnęła ją do ust – i zachwiała się.

– Panna zamierza zemdleć? – spytał Jack. Nigdy jeszcze nie widział, by Anna była tak blada. Czyżby ten brutal naprawdę wyrządził jej krzywdę?

Jackowi ścisnęło się serce. Nagle obudził się w nim opiekuńczy instynkt, a wraz z nim inne uczucie, trudniejsze do nazwania, zwłaszcza że już od dawna Hamilton uważał się za niezdolnego do takich emocji. Ku swemu zaskoczeniu zapragnął objąć dziewczynę, pocałować i pieszczotami pomóc jej zapomnieć o przykrym przeżyciu. Byle tylko nie spoglądała na niego z takim przeraźliwym smutkiem.

– Nigdy nie mdleję – oświadczyła Anna lodowatym tonera Jack jakoś opanował nagły wybuch uczuć i szorstko odrzekł:

– Nigdy się panna nie niepokoi, nigdy też nie mdleje, a włosy kręcą jej się same. Taka kobieta zdarza się raz na tysiąc!

– A skąd to wiesz, panie? – spytała kąśliwie.

No! Odzyskała inicjatywę. Odważyła się jeszcze raz wytknąć mu brak zainteresowania płcią przeciwną i chorobliwą lojalność wobec zmarłej damy, której imienia cudze wargi nie były godne nawet wymówić!

Jack ujął ją za ramię i wyprowadził ze stajni na dwór.

– Wracaj do swojej komnaty i pamiętaj, co ci powiedziałem.

– Zapamiętam wszystko co do słowa – zapewniła go i ruszyła przez ośnieżony dziedziniec do drzwi budynku. Nie obejrzała się ani razu i dobrze się stało, bo Jack, któremu na twarz padało światło latarni, miał w oczach coś takiego, czego nie byłaby w stanie zinterpretować.

Gdy drzwi za nią się zamknęły, Hamilton wyciągnął ramię i zgasił latarnię. Potem wrócił do stajni i pozamykał otwarte boksy, a przez cały czas rozmyślał.

Ostatnie słowa Anny nie wyprowadziły go z równowagi tak bardzo, jak jego własne pragnienie, by jeszcze z nią porozmawiać. Gdy szła przez dziedziniec, chciał ją zawołać: Wróć, Anno! Wróć, porozmawiaj że mną.

Porozmawiać? O czym miałby dyskutować z taką pannicą? Pamiętał długie godziny, które spędził na rozmowach z Marie Claire. Przy niej miał poczucie, że jest jedynym człowiekiem na świecie, który potrafi ją zabawić. Poza tym Marie Claire nigdy nie uciekała się do kobiecych sztuczek, jakich Anna Latimar miała w swoim repertuarze pełno. No i jej uroda z pewnością była daleka od ideału.

Ożenił się, mając dwadzieścia dwa lata. Gdy poznał Marie Claire, miał już za sobą pewne doświadczenia. Przed wyjazdem z Anglii cieszył się względami kilku piękności przebywających na angielskim dworze i nie ociągał się z wykorzystaniem szczodrych propozycji, jakie mu czyniono. Przedtem, jako paź Harry'ego Latimara, nieustannie zbierał bury za swe nocne eskapady.

Potem wysłano go do Francji, na dwór rozmiłowany w szukaniu rozkoszy. Tam spotkał wyrafinowane kobiety, jakich wcześniej nie znał. Szybko też stracił głowę i zakochał się w niezwykłej, skromnej, samiookiej Marie Claire Lauren.

To nie uroda, lecz charakter człowieka wyzwala prawdziwą miłość, pomyślał Jack, opuszczając stajnię. Natychmiast smagnął go zimny podmuch. Miłość? Dlaczego właśnie to słowo teraz przyszło mu do głowy? Oraz ostra reprymenda Harry'ego Latimara, którą usłyszał w Ravensglass na pożegnanie, po ich męskiej rozmowie o piciu na umór.

„Wiem, że nie chcesz tego usłyszeć” – stwierdził wtedy Harry. „Nie jestem zresztą pewien, czy mam prawo to powiedzieć, ale świat jest ciekawym miejscem, Jack, i zamieszkują go ciekawi ludzie. Tobie wydaje się, że umarłeś za życia, straciłeś zdolność kochania, i to uczucie jestem w stanie zrozumieć. Spojrzyj jednak na to z innej strony. Dobry Bóg uznał za stosowne połączyć cię z Marie Claire, ze wszystkich mężczyzn i kobiet chodzących po tej ziemi wybrał właśnie was. Jeśli dał o sobie znać raz – a jako stary hazardzista muszę pomyśleć, jakie było prawdopodobieństwo waszego spotkania z Marie Claire – to czy mogła to być ostatnia boska interwencja w twoim życiu? Osobiście wątpię. Jej już nie ma, odszedł twój ideał, jedyna kobieta na świecie stworzona dla ciebie. Czy jednak tylko tyle miało na ciebie czekać? Nie sądzę. Zważywszy zaś na twoją młodość i to, ile jesteś wart, zdecydowanie wolę tak nie myśleć”.

Jack przypomniał sobie teraz te słowa, stojąc na przenikliwym chłodzie. W swoim czasie zlekceważył je, pozwolił Harry'emu dosiąść konia i odjechać, nie odpowiedziawszy ani słowem. Teraz jednak te słowa do niego wróciły i nabrały zupełnie nowego znaczenia. To Anna mu o nich przypomniała, nadała im sens.