– Och, byłoby wspaniale. – Annie zaparło dech w piersiach. i po co zamartwiała się przez ostatnią godzinę, że musi opuścić Ralpha?! – Czy i ja powinnam z nim porozmawiać?

– Po co? – zdziwił się, rozbawiony.

– Nie żartuj, Ralph – odrzekła przekornie. – Na pewno masz powód.

Roześmiał się, ale zaraz spoważniał i zatrzymał wzrok na Elżbiecie.

– Wszystko zależy teraz od Jej Wysokości. Rok temu mój ojciec zwrócił się do niej z prośbą, by zwolniła mnie ze służby, i wtedy wyraziła zgodę. Skłonienie jej do podjęcia odwrotnej decyzji może okazać się teraz trudne.

– Nie sądzę. Królowa, jak zauważyłam, ma do ciebie wyraźną słabość, panie.

– Zauważyłaś to, pani? – powtórzył przekornie. – To wydaje mi się nieco zaborcze z twojej strony, najmilsza.

Anna spojrzała na niego karcąco.

– W mojej rodzinie – oznajmiła surowo – nie ma zwyczaju szafowania czułościami, jeśli nie płyną z serca.

– Zapewniam cię, pani, że ta płynęła z serca – odparł. W duchu jednak nie mógł się nadziwić. Córka Harry'ego Latimara zarzuciła mu nieszczerość? Znawcy dwora Tudorów mieliby powody do śmiechu, jako że ojciec Anny przeszedł tam do legendy jako uwodziciel. Ralph był pewien, że w swoim czasie Harry prawił damom jeden pusty komplement za drugim.

Wiedział również, że żona Latimara, Bess, jest osobą niezwykle zasadniczą, może więc córka odziedziczyła tę cechę po niej? Zresztą nie miał nic przeciwko temu. Chciał, żeby jego narzeczona była skromna i czysta, jak przystoi przyszłej hrabinie. Póki co musiał jednak porozmawiać najpierw ze swoim bratem, a potem z ojcem.

Gdy damy wstały, by udać się na spoczynek, a dżentelmeni przeszli do salonu wypić jeszcze coś przed snem, Ralph położył rękę na ramieniu brata.

– Pozwól na chwilę, Tom. Wyjdźmy na dwór. Deszcz przestał padać, a ja muszę z tobą porozmawiać.

Wokoło Abbey Hall znajdowały się wypielęgnowane ogrody, bowiem rozebrane obecnie zabudowania klasztorne stały na olbrzymim terenie, który potem otoczono potężnym murem i wytyczono liczne alejki, żeby spożytkować cały budulec.

– Przyjemny wieczór – stwierdził Ralph, dotykając szmaragdowego kolczyka w uchu i z napięciem rozmyślając, jak najlepiej podejść do sprawy.

– Co chciałeś mi powiedzieć? – spytał Tom, opierając się o pień jednego z posępnych cedrów, stojących na straży dworu.

– Porozmawiajmy o Armie Latimar – odrzekł Ralph i zamilkł.

Po chwili milczenia Tom powiedział niepewnie:

– Dziś wieczorem widziałem, jak na siebie patrzycie. Bardzo mi się nie podoba, że nie potrafisz oprzeć się upodobaniom do podbojów i chcesz dodać do swojej długiej listy pannę, która nie jest mi obojętna.

– Źle to odczytujesz – powiedział uspokajająco Ralph. – Sam jednak wspomniałeś, że Anna nic do ciebie nie czuje, a ona to potwierdziła, gdy z nią rozmawiałem. Przykro mi Tom, ale między sobą nie musimy niczego owijać w bawełnę.

Tom potarł gładką korę drzewa. Cedry są symbolem Libanu, a ten został stamtąd przywieziony do Anglii przez krzyżowca, przodka rodu. Tom wiedział, że brat ma rację, wolałby jednak nie usłyszeć tego, czego należało się spodziewać.

– Masz rację, ale na twoim miejscu nie osłabiałbym mojej pozycji jeszcze bardziej. Tego się nie robi przyjacielowi, a bratu tym bardziej. Skoro jednak już poruszyłeś ten temat, to określ jasno swoje zamiary. Wiesz, że ona nie jest panną lekkich obyczajów.

– Naturalnie, że o tym wiem! Tym razem mam jak najuczciwsze zamiary. Jestem jednak przekonany, że najpierw muszę rozmówić się z tobą.

W milczeniu rozważał słowa brata. Może rzeczywiście… Ralph nie jest kłamcą, ale za to jest absolutnie nieodpowiednim kandydatem na męża Anny. Tom, wbrew swej pozornej prostolinijności, odznaczał się dużą intuicją. Panna Latimar go nie kochała, no cóż, trudno, lecz mimo to uważał, że popełniłaby duży błąd, gdyby wybrała Ralpha.

– W jakim stopniu jej niewątpliwie dobre warunki materialne wpłynęły na twoje nagłe zainteresowanie? – spytał.

Ralph roześmiał się, aby ukryć zakłopotanie.

– Lubisz nazywać szpadel przyrządem do kopania w ziemi, co, Tom? No cóż, rozumiem cię. Z pewnością nie widziałbym w Annie kandydatki na żonę, gdyby nie była bogata i nie miała szans wzbogacić się jeszcze bardziej. Jej ojciec ma duży majątek, a Anna i jej brat są powiązani z obecną władczynią i z przyszłym władcą…

– Skąd to przekonanie? – Tom powątpiewał w słowa brata.

– Po prostu wiem – odrzekł Ralph nieco zawstydzony. – Pamiętasz, co się działo, gdy wróciłem do domu skompromitowany służbą w wojsku na północy? Przez dłuższy czas trzymałem się dworu Williama Cecila. Cecil był w tym czasie doradcą królowej Marii, a teraz pełni tę samą funkcję na dworze Elżbiety. Jako człowiek wprawny w pisaniu i mający swój rozum, zostałem przez Cecila zatrudniony przy sporządzaniu katalogu zobowiązań Korony. W dokumentach dołączonych do ostatniej woli króla Henryka, których postanowienia mieli uszanować wszyscy jego następcy, znalazł się również taki, który ustanawiał dożywocie dla dzieci Latimara, a przynajmniej dla tych dwojga, które były wówczas na świecie. – Zamyślił się na chwilę. – Henryk obdarzył je naprawdę wyjątkowym przywilejem! W razie gdyby zaciągnęły jakieś długi, Koroną miała je niezwłocznie spłacić, miano również okazać im wszelką pomoc w razie kłopotów… Nie wierzyłem własnym oczom, kiedy to czytałem, Tom! Tak uprzywilejowane istoty nigdy dotąd nie chodziły po angielskiej ziemi!

– Nie wolno ci tego rozpowiadać! – krzyknął Tom. – Wprawdzie George, jak sądzę, nie miałby kłopotów, bo ma już swojego anioła stróża, lecz jego siostra… cóż, Anna zapewne nie opędziłaby się od zalotników, a wszyscy mieliby jak najniższe pobudki.

– Nigdy nikomu o tym nie powiem – obiecał Ralph – ale mnie wiedza o tym zapisie nie przeszkadza.

– Wierzę… – stwierdził ironicznie Tom.

– I jak, bracie? Uczciwie ci wszystko wyznałem. Co ty na to?

Tom spojrzał w dał. Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się skąpane w księżycowej poświacie żyzne pola. Gdyby obrócił głowę, zobaczyłby dom, w którym się urodził, cichy i spokojny… ale to wszystko miało w przyszłości należeć do Ralpha. Tak samo jak panna, która jemu, Tomowi, była droga.

– A co mam powiedzieć? Mogę tylko życzyć ci powodzenia.

Anna wróciła do pałacu Greenwich w towarzystwie Ralpha Montereya. Była to zupełnie inna podróż niż ta, którą odbywała niedawno pod opieką Jacka Hamiltona. Po drodze z Abbey Hall nie zdarzały się chwile niezręcznego milczenia ani utarczki słowne, bo przez cały czas panowała niezmącona harmonia. Anna wiedziała, że tę krótką jazdę zapamięta na całe życie.

Przy wejściu na wewnętrzny dziedziniec pałacu Ralph zeskoczył z konia i podał ramię Elżbiecie. Mimo irytacji Dudleya władczyni przyjęła pomoc Ralpha, a potem majestatycznym krokiem weszła do pałacu. Wtedy Ralph zwrócił się ku Annie i razem przekroczyli próg. W niewielkiej sieni przystanęli, patrząc sobie w oczy.

– Teraz długo będziemy razem pod tym dachem, najmilsza – szepnął.

– Wiem – odszepnęła Anna. – Jestem taka szczęśliwa, Ralph. Jeszcze żadna kobieta nie była taka szczęśliwa, jak ja w tej chwili.

– Najmilsza – powtórzył Ralph. – Och, czy wolno mi tak się do ciebie zwracać?

– Wolno. I teraz, i zawsze.

Ralph zawahał się. Poprzedniego wieczoru rozmawiał z ojcem o Annie i wprawdzie spotkał się z entuzjastyczną reakcją, jednak earl wolał zachować ostrożność. Dlatego napomniał syna, by nie podejmował dalszych kroków, póki nie porozmawia z ojcem Anny.

Kiedyś John Monterey służył razem z Harrym Latimarem na dworze Henryka VIII Potem Latimar przestał się obracać w kręgach dworskich, ostatnio jednak obecna władczyni uhonorowała go tytułem earla.

John Monterey uważał, że droga do tego małżeństwa powinna odpowiadać wszelkim wymogom etykiety. Zgodził się, by Ralph udał się do Greenwich i spędził pewien czas na dworze w pobliżu panny, pouczył jednak syna, by spokojnie czekał, aż obie rodziny ustalą wszystkie szczegóły. Ponieważ należało się liczyć z osobistym zainteresowaniem królowej, nie wolno niepotrzebnie się spieszyć.

Ralph rozważał jeszcze ojcowskie nakazy, gdy na wąskich, stromych schodach biegnących spiralnie za kwaterami dla służby, rozległ się odgłos energicznych kroków. Przy kuchennym wejściu ukazał się Jack Hamilton, skłonił głowę.

– Lady Anno, witam znowu w Greenwich.

– Och… dziękuję, Jack. Czy znasz, panie, Ralpha Montereya?

– Znam. Jak się masz, Ralph.

– Całkiem dobrze, Jack. Nieczęsto widujemy cię na dworze.

– Jestem tutaj tylko przejazdem. Mam eskortować Jej Wysokość do Ravensglass.

– Słyszałem o tej wyprawie. Co ostatnio słychać na pograniczu? Wciąż trzymasz w szachu zbuntowanych Szkotów? – Powiedział to tonem człowieka zaprawionego w bojach, przy okazji, niestety, przypomniały mu się jednak miesiące spędzone w Ravensglass, tej zatęchłej dziurze! Przebywał tam w dość niespokojnych czasach, gdy zamek nieustannie ostrzeliwano…

Jack uśmiechnął się posępnie. Pamiętał dobrze Ralpha z tamtych trudnych dni. Miły chłopak, ale na pewno nie wojownik. Jackowi ulżyło, gdy się go pozbył.

– Słyszałem, że na szkockim tronie zasiadła kuzynka Jej Wysokości – odezwał się Ralph. – Ciekawe, na jak długo?

– Mnie to nie ciekawi – odparł z powagą Jack – bo politykę zostawiam politykom. Miłego wieczoru i do zobaczenia. – Skłonił się i sprężystym krokiem wyszedł na dwór, gdzie zapadał już zmierzch.

Ralph parsknął śmiechem.

– Cóż za krępujący człowiek. I pomyśleć, pani, że musiałaś znosić jego towarzystwo przez całą drogę z Kew. Współczuję. – Ten człowiek jest naprawdę nie do zniesienia, dodał w myślach, i przypomniały mu się wszystkie reprymendy, które usłyszał od Jacka w Ravensglass.

Anna nieznacznie zmarszczyła czoło.

– Wcale nie było źle… Zapewne wiesz, że on i mój ojciec żyją w wielkiej przyjaźni.

– Wiem. – Ralph strzepnął wyimaginowany pyłek z rękawa. – Chociaż zupełnie nie rozumiem, co mają ze sobą wspólnego. Jack jest marnym kompanem, a o ile wiem, z twoim ojcem, pani, jest wręcz przeciwnie.