– Nie poradzimy sobie! Zawracamy! Już i mnie robi się niedobrze!

Ale Sharon nie zdążyła zawrócić. W przeciągu kilku sekund poczuła dobrze znane zawroty głowy i mdłości, po czym osunęła się na ziemię zemdlona.

– Rany boskie! – krzyknął załamany Gordon. – Jak my się stąd wydostaniemy?

ROZDZIAŁ XXI

I znowu Percy przyszedł im z pomocą. Po raz drugi uratował przyjaciół, wyprowadzając ich poza teren oddziaływania zabójczej mocy czarownika. Gordon o własnych siłach dowlókł się do schodów, ale w pojedynkę nie byłby w stanie pomóc pozostałym.

Na koniec Andy wsparł Percy’ego ramieniem, ale w połowie drogi dzielącej bramę od schodów obaj upadli. Percy ze strachem patrzył w kierunku przerażającego demona, który jednak stał bez ruchu i wydawał się jedynie obserwować bezradność intruzów. Pozostałym zemdlonym starał się pomagać William, on jednak za żadne skarby nie chciał zbliżyć się do bramy.

Zatrzymali się dopiero, gdy dotarli w miarę bezpiecznie do doliny. Tu nie zagrażał już im ani demon, ani też przejmujący wiatr. Sharon i Peter wciąż nie odzyskiwali przytomności, choć doktor Adams robił, co w jego mocy.

– Wariaci! Szaleńcy! – wykrzyknął zdenerwowany. – Gordon, jak możesz do tego stopnia ryzykować jej życie?

– Daj mi spokój, William! – odburknął wyprowadzony z równowagi Gordon. – I bez twojego gadania mam dość kłopotów.

Gordon otarł pot z czoła. Był bardzo słaby i bolała go głowa. Dręczyły go też wyrzuty sumienia. Cóż, nie zdawał sobie w pełni sprawy, jak wielkie ta wyprawa niosła ze sobą ryzyko. Gdyby utracił Sharon…

Nareszcie odzyskał świadomość Peter, lecz dokuczały mu straszliwe nudności. Pozostali siedzieli lub leżeli na ziemi. Nawet najsilniejszy z nich, Percy, był blady jak ściana. Zdrowy pozostał jedynie William, lecz on nawet na moment nie oddalił się od schodów.

– To było koszmarne przeżycie! Obyśmy tylko nie nabawili się tych strasznych pęcherzy – rzekł z westchnieniem pastor Warden.

Sharon powoli odzyskiwała przytomność, ale odczuwała dotkliwy ból w całym ciele. Gdy Gordon zauważył, że żona dochodzi do siebie, oparł się o pobliskie drzewo i odetchnął z ulgą. Teraz przyglądał się jej, jak leży bezwładnie na mchu. Mogła poruszać tylko głową, reszta ciała wydawała się jakby sparaliżowana. Gordon nie mógł na to patrzeć spokojnie, serce ściskało mu się z bólu.

Przypomniał sobie dzień, kiedy po raz pierwszy ujrzał Sharon w swoim biurze, niepewną, z lękiem w oczach. Była śliczna, ale wyglądała na osamotnioną i całkowicie opuszczoną. Tego dnia, jak również wiele razy później, nie był dla niej miły. Obrazy przemykały jeden po drugim. Skupiona Sharon przy pracy, starająca się jak najlepiej wywiązać ze swoich obowiązków. Nagle uzmysłowił sobie, jak wiele wzięła na siebie. Zrobiła to dla niego. Zależało jej przede wszystkim na tym, by nie miał jej nic do zarzucenia. A jak on się jej odwdzięczył? Nigdy nie okazał jej nic poza chłodem i wrogością. Pamiętał jej niepewność, gdy pierwszy raz zaproponowała jemu i Peterowi kawę ze świeżymi bułeczkami, i radość w jej oczach, gdy przyjęli ten poczęstunek. Przypominał sobie Sharon siedzącą samotnie w kościele pod oskarżycielskimi spojrzeniami większości mieszkańców wyspy. Chciał wtedy nawet wesprzeć ją i zaproponować krótki spacer, ale szybko odrzucił tę myśl, gdyż wydała się mu niemęska. Pamiętał jej szczęście i dumę, kiedy powierzała mu nowo narodzone, zdrowe dziecko Anny. Oczy Sharon mówiły wówczas: wspólnie sprostaliśmy takiemu trudnemu zadaniu!

Pamiętał także jej ramiona oplatające jego szyję i spazmatyczny płacz, gdy uchronił ją przed kamienowaniem, radość, kiedy podarował jej minerał, i niezrozumiały gniew w stosunku do Lindy. Wreszcie przerażenie, jakie wywołała w niej groźba śmierci Gordona w kopalni, a potem blask w oczach, kiedy on, Gordon, wziął ją w ramiona…

Wciąż tylko oddanie, dobroć i miłość.

Gordon nie chciał już dłużej o tym myśleć. Wolał nie pamiętać, jak okrutnymi, pełnymi pogardy słowami zgasił w niej wszelką radość życia i odebrał nadzieję na miłość.

Otworzyła oczy i spojrzała na niego jakby nieobecnym wzrokiem.

Sprawiło mu to wielki ból. Co się ze mną dzieje? myślał zdziwiony i niemal przestraszony. Nie miał odwagi patrzeć Sharon prosto w oczy. Odnosił wrażenie, że ona na coś czeka, lecz nie potrafił powiedzieć, na co.

Nie mogę tego wytrzymać, duszę się! myślał. Czuję w sobie tak wielką tęsknotę, że chce mi się krzyczeć, lecz właściwie sam nie wiem, czego pragnę. Wiem tylko, że ta drobna dziewczyna przyciąga mój wzrok, ale nie powinienem na nią patrzeć. Nie mogę! To zupełnie nowe, nieznane uczucie, głębokie i przejmujące. Czy to możliwe, bym w jednej chwili cierpiał i zarazem odczuwał dziwną rozkosz?

I nagle Gordon zrozumiał, co się z nim dzieje. Pochylił nisko głowę, by nikt nie mógł zobaczyć jego twarzy.

A więc o tym mówiła Sharon. Tak właśnie wygląda miłość, której nigdy przedtem nie rozumiał i jeszcze nigdy nie zaznał.

Sharon, najmilsza! Jak wielką wyrządziłem ci krzywdę, jak wielką krzywdę wyrządziłem nam obojgu! Mądry pastor Warden miał słuszność: inny mężczyzna być może odzyskałby serce Sharon, ale nie ja! Ona nigdy nie zdoła zapomnieć pogardy, jaką jej okazałem, i nigdy nie przestanie się mnie bać.

W końcu udało mu się wrócić do rzeczywistości.

– To co, wracamy? – spytał. – Czy któryś z was mógłby pomóc Sharon? Ja muszę zabrać narzędzia.

Nie było to do końca prawdą. Gordon po prostu nie chciał, by ktoś zauważył, iż Sharon nie może znieść dotyku własnego męża.

Gdy dotarli do osady na dworze było jeszcze jasno. Gordon poprosił Sharon, by poszła do łóżka, ale odmówiła. Bardzo chciała zostać w biurze.

– Wiem, że nie przydam się wam na wiele – rzekła. – Ale wolę wszystko od rozmyślania nad przykrymi sprawami.

I tak się stało. Peter i Sharon pracowali przez resztę popołudnia w biurze, Gordon natomiast poszedł do kopalni. Dzień dłużył się wszystkim trojgu niemiłosiernie, dokuczał im silny ból głowy i z trudem koncentrowali się na pracy. Nawet Gordon pojawił się w domu wcześniej niż zwykle. Podszedł do biurka Sharon, mówiąc:

– Miałaś rację. Właśnie po raz drugi zważyliśmy wydobytą dzisiaj rudę. Brakowało około jednej setnej najwartościowszego chalkopirytu, w którym często spotyka się pewne ilości złota.

– Co ty mówisz? – krzyknął zdumiony Peter, podrywając się na równe nogi. – To znaczy, że skradziona ruda znajduje się jednak na dole?

– Na to wygląda. W każdym razie tam była. Dziś wieczór musimy jeszcze raz przeszukać cały teren kopalni. Chociaż nie udało się nam wyjaśnić tajemnicy zamku, może przynajmniej znajdziemy rozwiązanie drugiej tajemnicy. Sharon, zrobiłabyś nam coś do zjedzenia?

– Teraz? To zajmie mi trochę czasu. Nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie.

– Daj spokój, Gordon, niech Sharon dziś odpocznie – rzekł Peter. – Pójdziemy razem do świetlicy i tam coś zjemy.

Tym razem w jadalni było dość przyjemnie. Gordon podsunął Sharon krzesło, w ogóle obaj panowie prześcigali się, by jej usługiwać.

Sharon obserwowała Gordona z rosnącym zdumieniem. Trudno było nie zauważyć, że się zmienił. Odnosiła wrażenie, że chce jej coś powiedzieć, lecz powstrzymuje go obecność Petera. Przeważnie jednak patrzył nieobecnym wzrokiem gdzieś w przestrzeń. Wydawał się jakiś smutny.

Sharon drgnęła, słysząc, że ktoś do niej mówi:

– Pani Saint John…

Początkowo nie zorientowała się, że kelnerka zwraca się do niej. Po raz pierwszy ktoś użył jej nowego nazwiska. Poczuła ogromne wzruszenie. Uniosła głowę i spojrzała na zawstydzoną dziewczyną, która, oblewając się rumieńcem, powiedziała:

– Chciałam przekazać, jak bardzo wszystkie jesteśmy szczęśliwe, że została pani uniewinniona.

– Serdecznie dziękuję – uśmiechnęła się Sharon.

– Wielu mieszkańców wyspy także jest z tego powodu uradowanych – ciągnęła dziewczyna. – Tylko że teraz się wstydzą, bo jeszcze tak niedawno sami panią prześladowali.

– Jestem naprawdę rada, że tak myślicie. A poza tym mów mi po prostu Sharon.

– Tak nie można. Jest pani przecież żoną dyrektora kopalni! – zdumiała się dziewczyna.

– To prawda – przyznała Sharon. – Jakoś o tym nie pomyślałam. W każdym razie dziękuję za wasze dobre słowa. Proszę, pozdrów wszystkich ode mnie.

– Dlaczego dzisiaj tu tak pusto? – spytał Peter kelnerkę.

Dziewczyna rozejrzała się dookoła.

– Ludzie boją się opuszczać domy. Ale jesteśmy państwu ogromnie wdzięczni, że jutro wreszcie uwolnicie nas od złego demona! – zawołała spontanicznie.

Wszyscy troje spuścili oczy. Żadne z nich nie odważyło się powiedzieć tej miłej dziewczynie, że już byli na zamku, że musieli się poddać i naprawdę nie wiedzą, jak uwolnić mieszkańców od koszmaru.

Gdy kelnerka odeszła, Gordon ze zdumieniem popatrzył na rozradowaną twarz żony.

– To niesamowite! – wykrzyknęła. – Oni mnie naprawdę lubią!

Ciepłe spojrzenie Gordona sprawiło, że serce Sharon zaczęło szybciej bić.

Kończyli już obiad, gdy Gordon z troską w głosie zapytał:

– Sharon, a co my zrobimy z tobą? Wygląda na to, że zły demon ma na ciebie oko. Może lepiej posiedziałabyś u kogoś?

– Nie chcę do nikogo iść. Pozwól mi zostać przy tobie – poprosiła.

Odetchnął z ulgą i wyciągnął rękę, by położyć ją na dłoni Sharon, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.

– Bardzo mnie to cieszy. No, a co ty o tym sądzisz, Peter?

– Hm. Skoro Sharon nie ma nic przeciwko kolejnej wyprawie, tym razem pod ziemię, niech idzie z nami.

Także Peter ostatnio się zmienił. W największym stopniu przyczyniło się do tego zniknięcie Lindy. Sharon uważała go teraz za swojego przyjaciela; zamiast niedomówień i podejrzeń, zapanowały wreszcie między nimi zrozumienie i szacunek. Ogromnie to Sharon cieszyło.

Wstali od stołu. Peter odszedł na chwilę, by porozmawiać z jednym z górników. Gordon, korzystając z tego, że jest z żoną sam, powiedział: