– Wielki Boże! Skąd wzięła się tu ta księga? – wykrzyknął zdumiony Warden, gdy pokazano mu znalezisko. – To rzeczywiście francuski, ale jaki dziwny!
– Czy może pastor coś z tego odcyfrować? – zapytał z napięciem w głosie Peter, który właśnie wrócił z bezowocnych poszukiwań Lindy.
– Częściowo, ale nie jestem pewien, czy powinienem to robić! – odpowiedział zafrasowany pastor.
– Dlaczego? – zdumiał się Gordon.
– Dlaczego? Toż to czarna magia! Aż roi się tu od zaklęć i magicznych receptur!
– Czy to znaczy, że księga jest dziełem francuskiego właściciela zamku? – Peter był coraz bardziej zaciekawiony.
– Z pewnością. To jakby jego własny dziennik, ale nie taki zwyczajny. Z lękiem myślimy o czarownicach, które potajemnie sporządzają straszliwe mikstury, by potem odprawiać czary na cmentarzu w noc przy pełni księżyca, choć to tylko bzdurne bajanie. Ta zaś księga jest naprawdę straszna. Wydaje się, że piszący ją człowiek bez trudu przenikał ludzkie myśli. Jak na tamte czasy musiał posiąść głęboką wiedzę i… nie, to zbyt odrażające!
Pastor z nie udawanym wstrętem odsunął księgę, ale zaraz sięgnął po nią Peter.
– Może to i dobrze, że on nie żyje… – skomentował sucho.
– Chyba tak rzeczywiście jest lepiej! – wykrzyknął wzburzony duchowny.
– Czy to możliwe, że on zjawia się tu jako duch? – spytała zaniepokojona Margareth.
– Nie, w to nigdy nie uwierzę.
Gordon bez powodzenia starał się pochwycić spojrzenie żony. Sharon siedziała bez słowa, przysłuchując się tylko dyskusji. Gordon z troską obserwował jej apatyczne zachowanie. Wiedział dobrze, że jeszcze kilka dni wcześniej zadawałaby mnóstwo pytań i żywo uczestniczyła w rozmowie.
– Spójrzcie! – wykrzyknął podniecony Peter. – To słowo chyba musiało zostać podkreślone całkiem niedawno! Te strony są najbardziej zniszczone.
Pastor pochylił się nad księgą i usiłował odczytać.
– Sumak… Nie, zupełnie nie wiem, co by to mogło znaczyć. Kartki są zbyt zniszczone.
– Gdzieś słyszałam to słowo, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie – Margareth zmarszczyła czoło.
– To słowo z pewnością odgrywa ważną rolę. Podejrzewam, że podkreślił je ten, kto podrzucił Sharon księgę – wtrącił się wreszcie Gordon.
– Zapiszmy je! Niech pastor jeszcze nam coś powie na temat tej mapy na końcu księgi – poprosił rezolutnie Peter. – Tu, gdzie znajduje się rynek, jest coś napisane, ale co…?
Duchowny przetłumaczył:
– Obóz… Być może chodzi o Indian, rybaków i myśliwych. Natomiast kolonizatorzy zamieszkiwali prawdopodobnie tereny, na których teraz stoją nowe domy.
– A to co? – zapytał Gordon. – W lesie, tam gdzie znajduje się najdalszy, północno-zachodni fragment wyspy? Tu jest też coś napisane.
Tym razem nawet Sharon się zainteresowała.
– „Vallee de la…” Literki są takie malutkie, że trudno je odróżnić – powiedziała. – Musi to być mniej więcej w okolicy, gdzie ogarnęło mnie to dziwne zamroczenie.
– Pokażcie mi to zdanie – rzekł Warden. – To miejsce nazywa się Dolina Śmierci.
– A więc owa dolina z opowiadania Sharon już od dawna wiąże się z jakąś mroczną tajemnicą – zauważył Peter.
– Chyba musimy się tam wreszcie wybrać. I do zamku także – dorzucił Gordon.
– Protestuję! – krzyknął doktor Adams. – Chodziliście tam tyle razy i co z tego wynikło? Nie mam zamiaru leczyć kolejnych rannych.
– Tak czy owak musimy tam dotrzeć – powiedział zdecydowanie Gordon. – Jutro po południu kończę rozbudowę kopalni i mam zamiar zrobić sobie parę dni wolnych. Chcę je poświęcić na rozwikłanie tajemnicy ruin.
– A co z kradzieżami chalkopirytu? – zapytał Peter.
– O nich też pamiętam.
Warden nadal w zamyśleniu studiował mapę.
– Jest tu jeszcze jakaś dziwna, szeroka droga, która prowadzi z zamku przez ową „Dolinę Śmierci”. Nigdy jej tu nie widziałem!
– Rzeczywiście. Ona nie istnieje – powiedział sklepikarz. – Jestem tego pewien. Nie raz spacerowałem w tamtych okolicach i na żadną drogę nie natrafiłem.
– Udało ci się dotrzeć do tej strasznej doliny?
– Nie, ale podobnych dolinek jest w okolicy mnóstwo.
Zebrani na moment zamilkli, jakby temat został wyczerpany. Margareth zapytała Petera:
– I co, udało wam się wreszcie odnaleźć Lindę?
Na twarzy Petera pojawił się cień rozgoryczenia.
– Nie, i wcale mnie to nie martwi. Skóra mi cierpnie na samą myśl o niej. To bezwzględna kobieta, która ukrywała swoje prawdziwe ja pod maską nieporadności. Omamiła mnie i zawiodła przed ołtarz. I pomyśleć, że kiedyś miałem okazję wybrać Sharon!
– To byłby błąd, Peter – cicho powiedziała Sharon.
– No tak, może i masz rację. Na mnie nigdy tak nie patrzyłaś jak na Gordona.
Gordon podniósł się tak gwałtownie, że krzesło, na którym siedział, przewróciło się z łoskotem. Stanął przy oknie odwrócony plecami do zebranych.
– Co ci się stało, Gordon? – spytał zdumiony jego reakcją Peter.
– Nic, zupełnie nic – odpowiedział tamten zduszonym głosem.
– Myślę, Peter, że nie powinieneś podejmować teraz spraw prywatnych – zauważyła Margareth.
– To prawda, poza tym na nas już czas – dodał pastor. – Jeśli pozwolicie, wezmę księgę do domu, żeby się jej dokładniej przyjrzeć. Może uda mi się rozszyfrować słowo „sumak”?
Gdy wszyscy sobie poszli, Sharon pogasiła lampy i wróciła do swojego pokoju. Na dworze wiatr szumiał w koronach drzew. Nadeszła jesień, pora sztormów. Od strony morza dochodził huk fal rozbijających się o skalisty, stromy brzeg.
Sharon pomyślała o Lindzie, która teraz ukrywa się gdzieś w mroku nocy i jest sama jak palec.
Przebrała się w nocną koszulę i usiadła na brzegu łóżka. Była bardzo zmęczona, ale mimo to nie chciało jej się spać. Dręczyły ją złe, przygnębiające myśli.
Na stoliku stał bukiet ostatnich jesiennych kwiatów. Dostała je od Petera, który w ten sposób, bez słów, prosił o wybaczenie. Rzeczywiście, nie raz boleśnie zranił Sharon, ale teraz to nie miało dla niej żadnego znaczenia.
Od chwili, gdy pomyślała, że już nigdy nie spojrzy Gordonowi w oczy, minęły dwa długie dni. A dziś… Sharon westchnęła.
Najgorsze było to, że wciąż nie potrafiła odnosić się do niego obojętnie. Gdyby mogła przestać go kochać, nie cierpiałaby aż tak bardzo. Kiedy jednak pojawiał się w pobliżu, odczuwała ból w sercu. Choć Gordon nie kochał Sharon, ze wszystkich sił próbował okazać żal i skruchę. Ale to i tak nie miało żadnego sensu. Sharon miała świadomość, że już nigdy nie zdoła się przed nim otworzyć. Zupełnie jakby między nimi wyrósł wysoki mur. Gdyby go kiedyś zburzyła, mąż znów mógłby ją zranić.
Westchnęła głęboko i położyła się do łóżka.
W chwilę potem zerwała się na równe nogi. Okno zadrżało pod wpływem silnego uderzenia.
Może to wiatr, pomyślała.
Sharon podeszła do okna i ostrożnie odsunęła firankę.
Po niebie pędziły ciemne chmury, wicher giął gałęzie drzew. Na tle szyby dostrzegła dziwny, duży cień, ale gęsty mrok sprawiał, że nie mogła określić, co właściwie widzi. W pewnej chwili na szybie odbiły się dwa lśniące punkty.
Co się dzieje? Przecież w pokoju mam tylko jedną lampę!
Cień pochylił się w kierunku okna i wtedy Sharon ujrzała przerażającą twarz o żółtych, płomiennych ślepiach.
ROZDZIAŁ XIX
Sharon krzyknęła przerażona i odskoczyła od okna. W okamgnieniu znalazła się przy drzwiach i teraz mocowała się z zamkiem. W końcu udało jej się wydostać z pokoju. Wpadła prosto w ramiona Gordona.
– Usłyszałem najpierw jakiś głuchy stuk, a zaraz potem twój krzyk. Co się stało? – zapytał zdenerwowany.
Dziewczyna długo nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– Demon! Czarownik! Tam, za oknem!
Gordon przytknął twarz do szyby.
– Coś się tam poruszyło, ale już zniknęło! Poczekaj na mnie, zaraz wrócę.
– Nie! Błagam, nie zostawiaj mnie samej! Boję się też o ciebie!
Gordon zatrzymał się.
– Może rzeczywiście najlepiej będzie, jeśli zostanę z tobą. Na dworze jest całkiem ciemno, więc i tak nic nie zobaczę. Ale że odważył się przyjść aż tutaj? Zaczyna mnie to naprawdę niepokoić, nigdzie nie jesteśmy już bezpieczni. Właściwie należałoby chyba ostrzec wszystkich mieszkańców wyspy, a może nawet podjąć poszukiwania. Ale czuję, że moje miejsce jest dziś tutaj. Pojutrze będę miał wolne i wtedy spróbujemy go poszukać. Gdybym tylko wiedział, w jaki sposób moglibyśmy uchronić się przed ranami…
– Czy myślisz, że tym razem chciał zabrać księgę?
– Nie, nie wydaje mi się – uśmiechnął się Gordon.
– A co by było, gdyby tu wszedł?
– Słonko, nie daj się ponieść fantazji! Ów rzekomy duch z pewnością nie potrafi przenikać przez ściany, za to ręczę!
– Gordonie – zaczęła niepewnie Sharon. – Nie odważę się zostać sama. Tak okropnie się boję. Czy mogłabym posiedzieć do rana w twoim pokoju w fotelu?
Twarz Gordona rozjaśniła się w ciepłym uśmiechu.
– Moja mała Sharon! Jeśli chcesz, możesz nawet spać w moim łóżku. Jest wystarczająco szerokie, zmieścimy się w nim oboje. Pomiędzy nami położę miecz, niczym za czasów Tristana i Izoldy. Obiecuję, że nic ci nie zrobię.
Po chwili namysłu Sharon się zgodziła.
– No dobrze, niech tak będzie.
Kwadrans później już leżała wpatrzona w rozbłyskujący w ciemnościach ogieniek z fajki Gordona.
– Nie powinieneś palić przed snem.
– Wiem, ale nie mogę teraz sobie odmówić tej przyjemności.
Co prawda w obecności Gordona Sharon nie bała się już „ducha”, ale mimo to przeżywała męki. Nie chcę o nim myśleć, nie o nim! powtarzała sobie, zaciskając mocno powieki, jak gdyby to właśnie miało pomóc.
Opanowała się w końcu na tyle, że mogła zacząć rozmawiać na neutralne tematy.
– Gordon, wciąż myślę o kradzieży chalkopirytu. A gdybyś tak podjął pewien eksperyment?
– Co masz na myśli? – zapytał, wytrząsając resztkę tytoniu z fajki.
"Wyspa Nieszczęść" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wyspa Nieszczęść". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wyspa Nieszczęść" друзьям в соцсетях.