– Czy widziała pani ten list?

– Owszem, pokazano mi go. Ktoś napisał w nim:

Zaopiekujcie się dzieckiem. Ja jestem śmiertelnie chora i nie chcę jej zarazić. Dziewczynka jest grzeczna i nie sprawi kłopotów. Nie szukajcie rodziców, gdyż nic nie znaczą i nigdy ich nie znajdziecie.

– I to wszystko?

– Tak. Jednak sposób formułowania zdań przez piszącą wskazywałby, że pochodziła z Irlandii lub Walii. Świadczyła o tym również twoja uroda: rude włosy, zielone oczy i bardzo jasna karnacja. Dlatego też nadano ci celtyckie imię Sharon.

– Czy myśli pani, że moja matka była kobietą lekkich obyczajów?

– Nie można o tym przesądzać i wcale nie powinnaś tak myśleć. Z pewnością nie zaznała szczęścia, ale chciała przecież wyłącznie twojego dobra. Zresztą czy to ma aż tak wielkie znaczenie, kim byli rodzice? Najważniejsze, byś sama wiedziała, kim jesteś. A moim zdaniem jesteś najwspanialszą dziewczyną. No, oczywiście poza Lindą.

– Dziękuję, pani Moore – Sharon uśmiechnęła się zawstydzona. – Myślę, że powinna pani teraz odpocząć.

Niepokój znowu pojawił się na twarzy chorej kobiety.

– Ale co z tą dziewczyną? Teraz już naprawdę zaczynam się niepokoić, czy jej się co nie stało.

Sharon sprawdziła puls chorej, teraz słaby i nierytmiczny.

– Pani Moore, najlepiej będzie, jeśli pójdę do szpitala i sprawdzę, co zatrzymało Lindę – rzekła zdecydowanym głosem Sharon…

– Naprawdę mogłabyś to zrobić? Tak się martwię!

Sharon narzuciła czerwoną pelerynę, którą uszyła dla niej pani Moore. Linda miała dokładnie taką samą. Wprawdzie trudno uznać czerwień za najszczęśliwszy kolor dla Sharon, ale ona i tak cieszyła się ogromnie z tego podarunku.

Do miasta nie było daleko. Sharon szybko pokonała drogę.

– Linda Moore? – powtórzyła surowym głosem siostra przełożona. – Pracowała tu jakiś czas, ale szybko zrezygnowała. Zajęła się opieką prywatnie. Praca w szpitalu nie odpowiadała jej, była zbyt ciężka i mało płatna jak na jej wymagania – ciągnęła pielęgniarka. – Zresztą ta dziewczyna zupełnie się do tej pracy nie nadawała.

Sharon nie mogła uwierzyć. Usłużna, miła Linda nie nadawała się?

– Nie wie pani, gdzie mogłabym ją teraz znaleźć? – spytała cicho.

– Odeszła od nas parę miesięcy temu. Wynajęła, zdaje się, pokój na poddaszu w domu, w którym miała opiekować się chorym. To niedaleko stąd.

Wynajęła pokój? Jak to możliwe, skoro Linda codziennie rano wracała z dyżuru do domu? Potem znowu szła tam na wieczór. Przecież nawet pensję oddawała mamie…

Gdy Sharon zdobyła już adres Lindy, ruszyła pospiesznie we wskazanym kierunku. Dotarła do właściwego budynku i weszła na klatkę schodową. Wędrując po stopniach w górę, odczytywała kolejno nazwiska lokatorów na tabliczkach i zastanawiała się, który z nich jest podopiecznym Lindy. Dziwne, że nic dotychczas nie wspomniała o zmianie pracy.

W końcu Sharon dotarła do drzwi, na których nie widniało żadne nazwisko. Zapukała ostrożnie.

Za drzwiami dały się słyszeć pośpieszne, nerwowe kroki, które po chwili ucichły.

Sharon nasłuchiwała, ale nadal nic się nie działo. Zdecydowała, że należy dowiedzieć się, kto tu mieszka. Nachyliła się i niepewnym głosem zapytała:

– Linda? Czy tu mieszka Linda Moore?

Znowu ktoś szybko zbliżył się do drzwi. Teraz Sharon słyszała nawet niespokojny oddech stojącej z drugiej strony osoby, a w końcu przez drzwi dobiegł ją szept:

– Sharon…?

– Tak, to ja, otwórz, proszę!

– Nie mogę. Jak mnie tu znalazłaś?

– Lindo, mama źle się czuje, a twoja nieobecność jeszcze bardziej ją niepokoi.

Na te słowa drzwi natychmiast się otworzyły.

– Mama chora? To niemożliwe…

Sharon ujrzała przed sobą Lindę. Na jej twarzy malował się przestrach.

– Jak ty wyglądasz, co się stało?

– Wchodź – krótko odpowiedziała Linda – Sharon, ty jesteś taka zręczna i odważna! Koniecznie musisz mi pomóc!

Sharon ze zdumieniem przyglądała się nieopisanemu bałaganowi, jaki panował w pokoju. Uderzyła ją woń spalenizny. Halka, którą miała na sobie Linda, była cała w mokrych plamach, piękne, zazwyczaj lśniące włosy dziewczyny sterczały teraz każdy w inną stronę. W miednicy moczyła się sukienka, na której widniały plamy z krwi.

Sharon poczuła, że robi jej się słabo.

– Co się tutaj stało i dlaczego w ogóle tu mieszkasz?

– Opiekuję się pacjentem, któremu rano i wieczorem robię zastrzyki. Nalegał, żebym była pod ręką, i dlatego tu zamieszkałam – wyjaśniała Linda z takim pośpiechem, aż słowa jej się plątały. – Sharon, musisz mi pomóc – złapała przybraną siostrę za ramię – zapomniałam zabrać rękawiczki i już nie mam sił po nie wracać.

– Do tego pacjenta?

– Nie, nie, tylko do kamienicy za rogiem. Mieszkanie na pierwszym piętrze, pierwsze drzwi na prawo. Rękawiczki leżą na skrzyni zaraz obok wejścia, a drzwi nie są zamknięte.

– Czy nie możesz wyjaśnić mi wszystkiego po kolei?

– Nie teraz, pośpiesz się! – zawołała histerycznie Linda. – Ja się szybko ubiorę i zaraz idę do mamy. Ty także tu nie wracaj, tylko pędź prosto do domu.

Nie dopuszczając Sharon do głosu, Linda nieomal wypchnęła ją na korytarz i zatrzasnęła drzwi.

Sharon zastanawiała się chwilę, po czym zbiegła na dół i już była na ulicy.

Budynek, który Sharon miała odszukać, znajdował się kilkadziesiąt metrów za najbliższym rogiem. Stał nieco oddalony od drogi, co zapewniało lokatorom spokój. Zadbane otoczenie, czyste ściany i ładne, dębowe drzwi świadczyły o tym, że dom należał do kogoś bogatego.

Sharon nacisnęła klamkę i znalazła się na przestronnych schodach. „Pierwsze piętro, pierwsze drzwi po prawej stronie…” Lekkie kroki Sharon tłumił wąski chodnik, którym wyłożono stopnie prowadzące na górę. Na właściwym piętrze zauważyła, że drzwi do mieszkania po prawej są lekko uchylone. Zajrzała ostrożnie…

Sharon bardzo chciała pomóc Lindzie, która najwyraźniej narobiła sobie jakichś kłopotów, ale nawet nie zdążyła się zastanowić, jakiego rodzaju. Dlatego gdy w chwilę później ujrzała wnętrze pokoju, omal nie zemdlała. Poczuła, że serce podskoczyło jej do gardła…

Na podłodze, koło szerokiego, drewnianego, ręcznie zdobionego łoża, leżały zwłoki mężczyzny w średnim wieku. Jego ciało nosiło oznaki wielokrotnych uderzeń ciężkim przedmiotem.

Lindo, coś ty narobiła?! pomyślała przerażona Sharon. O Boże!

W tej chwili na dole dało się słyszeć skrzypnięcie drzwi. Sharon drgnęła, chwyciła rękawiczki Lindy i czym prędzej zbiegła ze schodów. Wydało się jej, że w chwili gdy opuszczała dom, w głębi korytarza przemknęła jakaś kobieta.

Nie miała odwagi biec, szła więc spiesznym krokiem przez puste ulice miasta, kierując się ku wsi.

Na ganku domu pani Moore Sharon natknęła się na Lindę, która poprosiła:

– Mama jest coraz słabsza. Nic mów jej nic, błagam…

– Nic nie powiem – odparła sucho Sharon. – Oto twoje rękawiczki.

– Och, Sharon, jesteś cudowna! – krzyknęła Linda, przybierając minę niewiniątka. – To był wypadek…

– Nie sądzę – przerwała Sharon. – Coś ty zrobiła?

– Ktoś cię widział?

– Nie wiem, w każdym razie na pewno nie moją twarz.

Minęła Lindę i skierowała się do pokoju, w którym leżała pani Moore. Rzeczywiście, jej stan wyraźnie się pogorszył. Sharon poprawiła pościel i pomogła przybranej matce wygodniej się ułożyć, ale jej myśli nieustannie krążyły wokół tego, co wydarzyło się w mieście. Wiedziała jedynie, że musi oszczędzić chorej dodatkowych cierpień.

– Sharon, jestem ci taka wdzięczna, że sprowadziłaś Lindę – szeptała pani Moore. – Ale dlaczego okryła się tylko szalem, przecież powinna założyć pelerynę?

Sharon przeszedł dreszcz grozy; przypomniał się jej zapach spalenizny, Linda musiała ubrudzić okrycie, a potem je spaliła.

– Na dworze jest bardzo przyjemnie – odparła, odwracając oczy, i wyszła, by porozmawiać z Lindą.

– Chyba jesteś mi winna wyjaśnienia, Lindo?

– Czy to konieczne? – Pytana zamrugała oczami z miną niewiniątka.

– Może i nie, bo teraz już wszystko zrozumiałam – odrzekła Sharon. – Jeśli jednak oczekujesz ode mnie jakiejkolwiek pomocy, muszę wiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. Ten mężczyzna był twoim „przyjacielem”?

Milczenie Lindy starczyło za odpowiedź.

– W szpitalu powiedziano mi, że nie podołałaś obowiązkom, więc nowy „pacjent” z własnym mieszkaniem okazał się świetną gratką. Dawno go poznałaś?

– Nie, tego nie… – pokręciła głową Linda.

– A więc było ich wielu?

Dziewczyna z lekceważącym uśmiechem wzruszyła tylko ramionami.

– Jak mogłaś…!

Nagle Linda wybuchnęła:

– A co miałam robić, z czego żyć? Jak myślisz, ile dostawałam w szpitalu za moją harówkę, za nocne dyżury? Sądzisz, że mama otrzymywała moją szpitalną pensję? Nawet by nie wystarczyło na lekarstwa! Ale teraz zdołałam odłożyć, i to dużo. Nie mam zamiaru żyć jak nędzarka, w ciągłym poniżeniu!

– Dobre sobie. Poniżeniem jest życie, jakie właśnie prowadzisz!

– Ja odbieram to zupełnie inaczej. Mężczyźni po prostu mnie ubóstwiają, obdarowują prezentami. To całkiem naturalne.

Sharon była bliska rozpaczy.

– Dlaczego zabiłaś tamtego mężczyznę?

– Groził, że wezwie policję, bo go okradłam.

– Zrobiłaś to?

Linda znów wzruszyła ramionami.

– Oczywiście, że nie! Okazał się chciwcem, musiałam więc odebrać to, co mi się słusznie należało.

Sharon przerwała Lindzie:

– Zawsze sądziłam, że odziedziczyłaś dobroć i łagodność po mamie, ale teraz widzę, że podobnie jak twoi bracia jesteś nieodrodną córką ojca.

– Ty się lepiej nie odzywaj! Sama jesteś podrzutkiem, córką ladacznicy!

Sharon zagryzła zęby i przez dłuższą chwilę nie była w stanie nic odpowiedzieć. W końcu zdołała się opanować.

– Twoja mama kocha cię nad życie, jesteś dla niej wszystkim. Jak mogłaś jej wyrządzić taką krzywdę? – spytała z wyrzutem.