Do kuchni wszedł Peter. Także on nie mógł się nadziwić, jakim sposobem księga znalazła się u Sharon.

– Ale dlaczego ktoś położył ją akurat w mojej teczce? – nie mogła zrozumieć dziewczyna.

– To rzeczywiście zastanawiające – oświadczył Gordon.

Peter przerzucał ostrożnie kartki.

– Patrzcie, tu jest jakaś mapa!

Wszyscy troje nachylili się nad biurkiem.

– Wygląda mi to na mapę naszej wyspy – zauważyła Sharon.

– Faktycznie, ale mnóstwo tu dziwnych, obcych nazw.

– Jeśli to starofrancuski, być może pastor będzie w stanie nam pomóc.

– Chyba nie o tej porze! – zdumiał się Peter.

– A która to właściwie godzina? – zapytał Gordon.

– Już minęła północ.

– No tak, to rzeczywiście nie czas na wizyty. Odłożymy to na jutro. Chodźmy więc spać. Księgę zamknę w szafie. Wygląda na to, że jest bardzo cenna.

– Też tak myślę – wtrąciła Sharon. – Poza tym podejrzewam, że ta księga trafiła tutaj…

– …z zamku – dokończył za nią Peter.

– Dzieło czarownika. Tego prawdziwego, a nie jego ducha.

ROZDZIAŁ XVI

Nadszedł dzień, w którym miał odbyć się ślub Lindy i Petera.

Boże, pozwól mi zasnąć i nigdy więcej nie obudzić się do tego okrutnego życia, modliła się Sharon po wczesnym przebudzeniu. Wiedziała, że odtąd Linda będzie mieszkać tuż za ścianą. Znów będzie musiała słuchać oskarżeń i przykrych docinków. Bała się poza tym, że Gordon zażąda od niej wyjaśnień w sprawie wypadku z windą. Kto by jej w tej sytuacji uwierzył? Ponad wszystko jednak bała się bliskości Gordona. Teraz, kiedy zrozumiała, jak bardzo go kocha, było jej naprawdę ciężko.

Uświadomiła sobie, że obecność Gordona zawsze wywoływała w niej niepokój. Teraz to uczucie stało się tak intensywne, że wprost trudne do zniesienia. Nagle Sharon zrozumiała, że właściwie już na początku znajomości Gordon zrobił na niej wielkie wrażenie jako mężczyzna i tylko jego pełne rezerwy zachowanie sprawiło, że nie do końca zdawała sobie z tego sprawę. Jeszcze do wczoraj Sharon wydawało się, że nie potrzebuje Gordona, tymczasem wciąż za nim tęskniła. Było to uczucie tak nowe, tak jej nie znane, że nie umiała sobie z nim poradzić. Marzyła, by objął ją czule, otoczył silnymi ramionami, ale wiedziała, że to marzenie nigdy się nie spełni. Jakie czeka mnie życie? myślała. Jak mam zwrócić na siebie jego uwagę? Czy to nie obłęd?

Z ciężkim sercem rozpoczęła kolejny dzień.


Już od dłuższego czasu Gordon i Peter zajmowali się wyłącznie kopalnią. Spodziewali się gości z Kanady; mieli to być fachowcy nadzorujący budowę pieców hutniczych. W miasteczku panowało podniecenie. Murarze spieszyli z robotą, gdyż piece miały wkrótce zostać uruchomione.

Obaj, Gordon i Peter, wracali teraz do domu bardzo późno, by natychmiast paść na łóżko i zasnąć. Sharon spędzała większą część dnia w biurze, gdzie również nie brakowało zajęć. Linda wprowadziła się do nowo poślubionego męża, więc Sharon nie czuła się swobodnie nawet we własnym pokoju. Bała się, że Linda podejmie kolejną próbę pozbycia się Gordona, i starała się nad nim czuwać.

Jak dotąd mąż nie miał czasu porozmawiać z nią o wypadku. Także stara księga w dalszym ciągu spoczywała w zamknięciu i choć wszyscy troje byli ogromnie ciekawi, jakie kryje tajemnice, nie mieli nawet kiedy o tym pomyśleć.

Któregoś wieczoru Gordon oznajmił:

– No, moja droga, dziś skończyliśmy pierwszy piec, jutro będą gotowe dwa pozostałe. Robotnicy chcą to koniecznie uczcić, dlatego pomyślałem, że warto by urządzić dla wszystkich zabawę. Wystąpimy na niej jako gospodarze, więc postaraj się ładnie wyglądać. Zjawią się też Kanadyjczycy, musimy ich godnie przyjąć.

Sharon nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.

– Dajesz mi zaledwie jeden dzień i mówisz, że mam świetnie wyglądać? Przecież ja nie mam żadnej wizytowej sukni!

– Nie możesz kupić czegoś w sklepie?

– W sklepie? Tam wiszą jedynie niemodne suknie dla podstarzałych panien!

– Wybacz, ale ja nie mam pojęcia, jak chcesz się ubrać – westchnął Gordon.

– A może kupiłabym materiał i coś sobie uszyła?

– Rób, co chcesz.

Ale jak uszyć wizytową suknię w ciągu zaledwie jednej doby?

Sharon ogarnęło przyjemne podniecenie. W sklepie znalazła biały, nieco grubszy jedwab, który doskonale nadawał się na elegancką suknię. Potem pomogły jej Margareth i Anna i w końcu Sharon miała taką kreację, o jakiej zawsze marzyła: suknia była mocno dopasowana w talii, z udrapowanym karczkiem. Obszerny dół sukni dochodził aż do ziemi, ramiona zaś były odkryte. Anna upięła włosy Sharon w kunsztowny kok, pozostawiając kilka niesfornych loków luźno opadających na kark.

– Sharon, wyglądasz przecudownie! – wykrzyknęła Margareth. – Ręczę, że dziś przyćmisz nawet Lindę!

– Lindę? A co mnie Linda obchodzi? Ona dla mnie nie istnieje.

Ani Margareth, ani Anna nie mogły wiedzieć, że dla Sharon istotne jest tylko, czy spodoba się Gordonowi. Nie miała ochoty zwierzać się nawet przyjaciółkom.

Nareszcie nadszedł oczekiwany wieczór. Zbliżała się pora wyjścia z domu. Gordon zawołał ze swego pokoju:

– Sharon, jesteś gotowa? Już czas!

– Tak, idę.

Gordon ubrany starannie w białą koszulę i czarny garnitur, zapalał właśnie fajkę, kiedy Sharon, ogromnie przejęta, wkroczyła do jego pokoju.

– Czas już… – zaczął Gordon i nagle zaniemówił. – Dobry Boże! – jęknął po chwili.

– Co takiego? Czy coś nie tak? – spytała niepewnie Sharon.

– Nie tak? – powtórzył Gordon, jakby nie mogąc znaleźć właściwych słów.

– Nie dręcz mnie dłużej. Powiedz wreszcie, o co chodzi!

W końcu Gordon opanował się i rzekł:

– Bardzo piękna suknia! Tylko że… tylko te odkryte ramiona… – tu zrobił nieokreślony ruch dłońmi.

– Mogę je przykryć tym zielonym szalem. I co, teraz lepiej?

– Dużo lepiej – stwierdził. – Chodźmy już.

Otworzył drzwi przed Sharon z niezwykłą jak na niego galanterią i poprowadził żonę w kierunku świetlicy. Zachowuje się tak, jak gdyby nagle odkrył drogocenny minerał, pomyślała z rozbawieniem, ale zaraz posmutniała.

Nie powiedział jednak nic więcej. Szli w milczeniu, jakby byli sobie zupełnie obcy. Sharon odczuwała ogromną tremę, po raz pierwszy miała wystąpić oficjalnie u boku męża i chciała wypaść jak najlepiej…

Gdy weszła do środka, na sali rozległ się szmer zachwytu. Goście z Kanady nie odstępowali Sharon na krok, William miał ze wzruszenia łzy w oczach i nawet Peter był nieswój. Wciąż wodził za dziewczyną wzrokiem, w którym zachwyt mieszał się z żalem. Cóż, zawsze był wrażliwy na niewieścią urodę, a tego wieczoru Sharon wyglądała wspaniale.

Ale nie podziw tych mężczyzn sprawił, że Sharon tego wieczoru miała znakomity humor. Dostrzegła oto, że Gordon zerka na nią z prawdziwym zainteresowaniem. Nawet złośliwe docinki Lindy nie zdołały zepsuć jej dobrego nastroju.

– Widzę, że wybrałaś biel: kolor niewinności? No, no… Myślałby kto – rzuciła uszczypliwie Linda, sama ubrana w bladoróżową suknię, która znakomicie pasowała do jej ciemnych włosów.

Złośliwą uwagę dosłyszał Gordon.

– Daruj sobie dzisiaj ten temat, Lindo – rzucił sucho.

Linda popatrzyła na niego ze złośliwym uśmiechem. Zauważyła, rzecz jasna, że Gordon i Sharon mają oddzielne sypialnie, i nie omieszkała tego skomentować. Po tej niezbyt przyjemnej wymianie zdań Linda przeszła na drugi koniec sali. Margareth była zdania, że Linda nie chce, by porównywano ją tego wieczoru z Sharon.

Na zabawie zjawili się wszyscy mieszkańcy wyspy. Goście z Kanady, a także co odważniejsi z górników, nieustannie prosili Sharon do tańca. Teraz nikt już nie pamiętał, że całkiem niedawno traktowano ją jak zadżumioną. Tego wieczoru Sharon przyćmiła urodą wszystkie mieszkanki wyspy. Była przy tym miła i bezpośrednia, tak że tancerze jej nie odstępowali. Sharon nikomu nie odmawiała. Czuła się w pewnym stopniu gospodynią, była przecież żoną zarządcy kopalni. Tak bardzo pragnęła, żeby Gordon był z niej dumny.

Ale Gordon zachowywał się jakoś dziwnie. Nie tańczył; stał zamyślony ze szklaneczką whisky w dłoni i od czasu do czasu wymieniał z gośćmi jakieś zdawkowe uwagi. Wciąż jednak patrzył na Sharon, a jego twarz była zacięta i skupiona.

Po skończonym tańcu Sharon z uśmiechem podeszła do męża.

– Dobrze się bawisz? – zapytał, ale w jego głosie więcej było pretensji niż prawdziwego zainteresowania.

– Owszem, tylko się już trochę zmęczyłam.

– Mówiłem przecież, żebyś nie zdejmowała szala! – rzucił gniewnie.

– Kiedy wciąż mi się zsuwa – rzekła tonem usprawiedliwienia. – Nie tańczyliśmy jeszcze ani razu – dodała z lekkim wyrzutem.

– Ja się do tego nie nadaję. Byłbym natomiast wdzięczny, gdybyś trochę ograniczyła te flirty.

Sharon, urażona, zbladła, a jej oczy wprost miotały skry. Tak rozgniewanej żony Gordon nigdy jeszcze nie widział.

– To właśnie dla ciebie staram się być gościnna i miła! Jeśli nie widzisz różnicy między uprzejmością a flirtem, to jesteś…

W tej chwili przed Sharon skłonił się Peter, prosząc ją do tańca.

– Proszę bardzo, jest wolna – powiedział obrażony Gordon.

Sharon całkiem już straciła dobry humor, ale poszła zatańczyć z Peterem. Od czasu do czasu zerkała na męża, który stał teraz samotnie przy drzwiach, nawet na moment nie spuszczając jej z oczu. Uśmiechnęła się do niego lekko, jakby przepraszająco, ale on na to nie zareagował.

Co się z nim dzieje? Czemu tak dziwnie na mnie patrzy? Jeszcze niedawno wcale się mną nie interesował, a teraz nieustannie mnie śledzi.

Zmartwiona, nie słuchała nawet, co Peter do niej mówi.

Kiedy orkiestra przestała grać, Sharon znów wróciła do Gordona. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego.

– Idziemy – powiedział zmienionym głosem Gordon, mocno, aż do bólu ściskając jej rękę.

Gdy bez słowa szli długim korytarzem do mieszkania, Sharon opanowało nieprzyjemne przeczucie.