Wstrzymała oddech i z całej siły ścisnęła czyjeś ramię. W tym samym momencie ciepła i przyjazna dłoń ujęła ją za rękę. Uspokoiła się trochę, czując przy sobie obecność Gordona.
Po krótkiej chwili Sharon ujrzała na górze kilka postaci, które majestatycznie przesuwały się w ich kierunku. Słyszała za sobą z trudem tłumione pochlipywanie: Linda także była przerażona.
Żeby tylko nie zaczęła wrzeszczeć, modliła się w duchu Sharon,
O to samo prosił w myślach Gordon.
Sharon wytężała wzrok, by lepiej widzieć w mroku. Po chwili jakby coś dostrzegła…
Całkiem nieświadomie, ogarnięta przerażeniem, wbiła paznokcie w ramię Gordona.
Powoli, schodek po schodku, zstępowały ku ścieżce trzy przerażające potwory. Miały ogromne, nieforemne dłonie, którymi wspierały się o stromą ścianę skalną, i poruszały się z wielką ostrożnością. W końcu od Gordona i jego przyjaciół dzieliło je kilka metrów. Teraz Sharon dojrzała straszliwe twarze: nienaturalnej wielkości ślepia i wydłużone, zwisające nosy…
Zamarła, wstrzymując oddech.
Ku jej ogromnemu zdziwieniu i uldze postacie przeszły spokojnie obok ich kryjówki i podążyły dalej ścieżką w stronę lasu.
Przez cały czas ani jedna z nich się nie odezwała. Zniknęły równie szybko i niespodziewanie, jak się pojawiły.
Długi czas Gordon i jego towarzysze nie mieli odwagi wyjść z kryjówki. Sharon poczuła, że od klęczenia ścierpły jej nogi. Puściła ramię Gordona, ale zauważyła, jak on dyskretnie rozciera miejsce, które kurczowo trzymała.
Pierwszy odetchnął z ulgą Percy.
– A więc właśnie takiego widziała Sharon!
– Tak – powiedział cicho Gordon. – Muszę przyznać, że twój rysunek wcale tak bardzo nie odbiegał od rzeczywistości.
W tej chwili Lindzie puściły nerwy.
– Boże, ja tego dłużej nie wytrzymam! Ja chcę do domu! Wpadliśmy w pułapkę! Boże drogi, z jednej strony zaczarowany zamek, z drugiej duchy! Na pomoc!
– To nie były żadne duchy – rzekł zdecydowanie Gordon. – Jak myślicie, co powinniśmy teraz zrobić? Podążyć za nimi czy przyjrzeć się z bliska zamkowi?
Linda poczęła histerycznie szlochać.
– Peter, mówiłem, żeby jej nie zabierać! – Gordon był wyraźnie rozzłoszczony babskimi fanaberiami – Wygłupiłeś się, i to tylko po to, by przypochlebić się rozpieszczonej pannicy. Co my z nią teraz poczniemy?
Peter nic nie odpowiedział, ale Sharon wyczuła, że jest dotknięty do żywego.
– Ja wolałbym zobaczyć zamek – rzekł Andy.
– Ja także – dodała Sharon.
– Założę się, że nie mówisz prawdy – Gordon nie dowierzał słowom Sharon.
– Masz rację – odparła cicho. – Ale skoro doszliśmy tak daleko, nie powinniśmy rezygnować.
– A co wy na to? Może najlepiej byłoby, gdybyś zabrał dziewczynę do domu? – zwrócił się Gordon do Petera i Lindy.
– Co takiego? Wracać tą samą drogą co te… co te potwory? Nigdy w życiu! – wrzasnęła Linda.
– W takim razie idziecie z nami. Pamiętajcie, że to nie przelewki. Może się to dla każdego z nas skończyć tak samo, jak dla Andy’ego.
– O, moja delikatna skóra – jęczała Linda, ale posłusznie ruszyła za innymi. Najgorsze w tej chwili wydawało jej się pozostanie sam na sam w lesie z okropnymi duchami. Wzięła Petera pod rękę, a on uspokajał ją, jak umiał.
– Początek drogi nie jest taki zły, gorzej będzie potem – odezwał się Andy, który pamiętał doskonale szczegóły trasy z pierwszej wyprawy do zamku.
Ostrożnie wspinali się w górę, pokonując nierówne stopnie. W pewnym momencie przy wystającym odłamie skalnym, w miejscu, gdzie schody zakręcały, Andy się zatrzymał.
– Chyba ktoś nas tu oczekuje – powiedział, siląc się na spokój.
Sharon poczuła, że cierpnie jej skóra. Próbowała wmówić sobie, że to wszystko nieprawda, że to jedynie wytwór wyobraźni, ale kiedy przypomniała sobie bolesne rany na nodze, strach jeszcze się wzmógł. Przecież wzrok jej nie mylił, a to, co właśnie zobaczyła, było wystarczająco okropne.
Cała szóstka stanęła w osłupieniu.
W sporej odległości na tle granatowego nieba jawił się wyraźny zarys ruin zamkowych. Za to dużo bliżej, zaledwie kilkanaście stopni od nich, widniała nieruchomo postać nienaturalnego wzrostu.
ROZDZIAŁ XIII
Uwagę Sharon przykuły dwa jaskrawe, ogniste punkty, które rozświetlały panujący wokół mrok. Po chwili postać posunęła się kilka kroków w dół i wtedy dziewczyna wyraźnie dostrzegła sylwetkę wysokiego mężczyzny, odzianego w długi, powiewny płaszcz. Więcej szczegółów nie zdołała zaobserwować, gdyż Linda straciła panowanie nad sobą i z przeraźliwym krzykiem rzuciła się do ucieczki. Natychmiast pobiegł za nią Peter. Gordon, widząc, że droga w kierunku ruin została odcięta, nakazał wszystkim zawracać.
– Ruszajcie się! – krzyknął. – Nic tu po nas. Jest za ciemno. Musimy tu wrócić za dnia.
Wziął Sharon za rękę i zbiegli szybko w dół.
– A co z tymi, którzy idą przed nami? – pytała niepewnym głosem Sharon.
– Jeszcze nie wiem. To zależy, czy się na nich natkniemy. Najpierw trzeba uspokoić Lindę. Że też ciągle mam ją na karku!
Odnalezienie Petera i Lindy nie sprawiło im żadnych trudności, gdyż krzyki dziewczyny słychać było na kilometr. Oboje przycupnęli w niewielkiej dolince.
Wspólnymi siłami udało się im uspokoić Lindę i teraz mogli ruszyć w drogę powrotną.
– Ciekaw jestem, czy ktoś z nas został porażony wzrokiem czarownika? – zapytał Andy.
– No, a jak się czujecie? Macie jakieś dolegliwości? – spytał Gordon.
– Ja na razie chyba nic nie zauważyłam. Co prawda mam wrażenie, że swędzi mnie całe ciało, ale to chyba tylko nerwy – rzekła po chwili zastanowienia Sharon.
Gordon spojrzał pytająco na pozostałych, ale nikt nie narzekał na swędzenie, więc ruszyli w dalszą drogę.
– Musimy zachować ostrożność. Pamiętajcie, że mamy przed sobą tamtych trzech.
Linda cały czas pochlipywała, choć już znacznie ciszej.
Sharon odruchowo wzięła Gordona za rękę, lecz on szybko cofnął swoją dłoń. Zorientowała się, że popełniła gafę i wyszeptała:
– Wybacz mi!
Gordon spojrzał na żonę ze zdziwieniem. Czyżby się bała? Na wszelki wypadek postanowił się trzymać blisko niej.
Ku zdziwieniu Sharon nie natknęli się na nikogo po drodze. Dotarli bezpiecznie do wschodniej części wyspy i ujrzeli migoczące światełka baraków.
– Jednak trochę się bałaś, co? – zwrócił się do Sharon Gordon, gdy dochodzili do domu.
– Czy się bałam? Nawet gdyby tylko zahukała sowa, w jednej chwili padłabym martwa. Cały czas zachodzę w głowę, gdzie podziały się te potwory?
– Może po prostu zniknęły, jak przystało na prawdziwe duchy?
– O, nie. Nie wiem, czy to twoja zasługa, Gordonie, ale staram się na wszystkie te zjawiska patrzeć bez emocji. Coś mi mówi, że przynajmniej ci trzej, których dzisiaj spotkaliśmy, to mężczyźni z krwi i kości.
– Świetnie. To mi się podoba – pochwalił żonę Gordon.
Tego dnia Sharon późnym wieczorem zabrała się do przeprowadzki. Gordon zajął się przenoszeniem mebli, choć nie wyglądał na zachwyconego. Nie protestował jednak, nawet gdy chodziło o doniczki z kwiatami.
Sharon zajęła pokój, który wcześniej służył Gordonowi do pracy. Z lękiem wodziła wzrokiem po zabałaganionym pomieszczeniu z oknami bez firan, z mnóstwem rysunków technicznych i dokumentów w każdym kącie. Na domiar złego cały pokój przesiąknięty był zapachem tytoniu.
I tu mam się czuć jak u siebie w domu? pomyślała ze smutkiem.
Po raz ostatni weszła do dawnego pokoju, by przynieść pudło z drobiazgami. Rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym każdy krok odbijał się teraz echem od pustych ścian. Spędziła w tym pokoju trzy miesiące i wiązała z nim wyłącznie miłe wspomnienia. Udało jej się stworzyć tu domową, ciepłą atmosferę, a teraz musi stąd odejść.
Miała jednak świadomość, że i Gordon zdecydował się na ustępstwa: zrezygnował z prywatności w swoim własnym domu, dzieląc go z Sharon, z kobietą, której przecież nie kochał. Z pewnością nie było to dla niego łatwe.
Jaki jest, taki jest, w każdym razie zasługuje na wdzięczność i powinna mu ją okazać. Może uda się jej nadać temu miejscu bardziej rodzinny charakter, ale tak, by Gordon nie uznał tego za przesadę. Może znajdzie sposób, by ulżyć mu w codziennych obowiązkach.
Z tym postanowieniem Sharon zabrała się do porządków w nowym miejscu, które jak na razie tchnęło smutkiem i melancholią. Najpierw otworzyła na oścież wszystkie okna, by pozbyć się zaduchu i zapachu tytoniu.
Pracowała pół nocy. W końcu wyczerpana ułożyła się do snu, ale nie mogła zasnąć. Wiedziała, że w pokoju obok spał jej mąż, a kilka metrów dalej, w następnym pomieszczeniu, Peter. Nagle Sharon poczuła się tak bezradna, opuszczona i pełna obaw co do własnej przyszłości, że serce omal jej nie pękło. Ludzie nigdy nie zapomną o strasznym oskarżeniu, które na niej ciąży, nigdy też nie zdobędzie Petera, choć to już nie wydawało się jej takie straszne. Na zawsze będzie zmuszona pozostać na wyspie, a jeśli nawet znalazłaby kogoś, dla kogo jej serce mocniej zabije, czy będzie umiała opuścić Gordona? Czy to rzeczywiście takie proste, jak mu się wydaje? I co powiedzą na to inni? Sharon zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie całe życie spędzi u boku nie kochanego męża. Jak ma żyć z człowiekiem, dla którego miłość i ciepło domowego ogniska w ogóle się nie liczą?
Dlaczego Peter nie okazał się tym silnym, wspaniałym mężczyzną, o jakim marzyła? Dlaczego zdradził ją dla Lindy Moore? Dlaczego Linda pojawiła się na wyspie?
Jedno Sharon wiedziała na pewno: mimo że oboje z Gordonem zawarli swoisty układ, ona nie powinna obnosić się ze swym złamanym sercem. Czuła, że niespełnione marzenie o Peterze musi jak najszybciej wymazać z pamięci. Dla własnego dobra i dla dobra swego małżeństwa.
William Adams, dowiedziawszy się o zamążpójściu Sharon, wpadł w prawdziwą rozpacz.
"Wyspa Nieszczęść" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wyspa Nieszczęść". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wyspa Nieszczęść" друзьям в соцсетях.