Sharon czekała na dalszy ciąg zdania.

– Sharon, wiem, że jesteś rozsądną dziewczyną…

– Nie jestem tego pewna, choć staram się jak mogę. Ale o co ci chodzi?

– Gdybym ci coś zaproponował, czy umiałabyś spojrzeć na to moimi oczami?

– Nie wiem, ale mogę spróbować.

Gordon urwał i przyglądał się badawczo Sharon, która pod jego wzrokiem jak zwykle poczuła się niepewnie. Po raz kolejny też uznała, że Gordon ma coś pociągającego w twarzy, ale z oczu wyziera mu chłód i obojętność…

– Chciałbym, żebyśmy zawarli pewien układ.

– O czym ty mówisz, jaki układ?

Wypowiedzenie kolejnych słów przyszło mu z wyraźną trudnością. Nerwowo zagryzał wargi i dopiero po dłuższej chwili wykrztusił:

– Myślałem nad tym cały dzisiejszy dzień i nie znalazłem innego wyjścia: ty i ja musimy się pobrać.

ROZDZIAŁ XII

– Co takiego??? To niemożliwe! – krzyknęła zaskoczona Sharon. – Żartujesz sobie ze mnie!

– Mówię całkiem poważnie. Jeśli wyjedziesz stąd i wrócisz do Anglii, ja stracę niezastąpionego pracownika, a ty życie.

– Ale przecież my się nie kochamy!

– Tym lepiej. Będziemy mogli traktować nasz układ bez zbędnych emocji.

Sharon kręciła z niedowierzaniem głową.

– To nie może być! Przecież tak bardzo się różnimy! Nawet nie umiemy razem pracować!

– Czyżby? – zdziwił się Gordon. – Uważam cię za jedyną rozsądną osobę na tej wyspie!

– Och, nie wiesz nawet, jak wiele mnie kosztuje wykonywanie twoich przeróżnych poleceń – powiedziała cicho Sharon. – A poza tym jak można porównywać pracę z małżeństwem?

– Jeśli się zgodzisz, zabiorę cię do siebie. Zapewnię ci oddzielny pokój i nigdy nie zakłócę ci spokoju.

W tej chwili Sharon stanął przed oczami mężczyzna jej snów: młody, przystojny, wysoki blondyn o wesołych oczach i gorącym sercu. Zaśmiała się gorzko do tych myśli. Nie znalazłby się nikt, kto mniej niż Gordon przypominałby jej księcia z marzeń.

– Poza tym nie będziemy musieli martwić się o potomstwo. Wspominałem już o tym, że nie chcę mieć dzieci.

Sharon była bliska płaczu.

– A jeśli jedno z nas z czasem pożałuje tej decyzji? – zapytała cicho Sharon.

– To także wziąłem pod uwagę – odparł bez chwili namysłu.

– Ale ja wciąż jestem oskarżona o zabójstwo. Czy to ci nie przeszkadza?

– Posłuchaj mnie: zdecydowałem, że nie będę odgrzebywał przeszłości. Znam cię taką, jaką okazałaś się tu na wyspie, przedtem nie istniałaś dla mnie w ogóle. Uznaję to wydarzenie, jak i twój wcześniejszy swobodny styl bycia, jako niebyłe. Jeśli sprawa zabójstwa powróci w jakichkolwiek okolicznościach, wtedy się nią zajmiemy. Teraz nie będę tym sobie zaprzątał głowy. Oczywiście zachowasz prawo do miłości: jeśli kiedyś spotkasz mężczyznę, bez którego nie będziesz mogła żyć, obiecuję, że zwrócę ci wolność.

– Sądzisz, że uzyskasz rozwód jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki?

– Jakoś sobie z tym poradzimy. Ale najpierw i tak musimy uprzedzić pastora Wardena.

– Mam nadzieję, że w tym szczególnym związku oszczędzimy sobie romantycznych scen i uniesień?

– Ma się rozumieć. Poza tym upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu: nie będę się już musiał opędzać od natrętnych panien.

Miał na myśli Lindę! Te słowa podniosły Sharon odrobinę na duchu i nastawiły serdeczniej do Gordona. Sharon nadal nie potrafiła pozbyć się nienawiści dla Lindy.

– No, słonko, co o tym sądzisz?

Gordon na pewno nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ten ciepły zwrot Sharon rozczulał. Zwłaszcza w takiej chwili.

Wzięła głęboki oddech. Och, Peter, myślała z żalem. Dlaczego odszedłeś? Czy kiedyś przestanę za tobą tęsknić i wspominać twoje pocałunki? Dlaczego wybrałeś właśnie Lindę, raniąc mnie tym boleśniej?

– No dobrze, Gordonie, niech tak będzie. Może jakoś sobie poradzimy. Dziękuję w każdym razie za to, że zechciałeś mi pomóc.

Gordon odetchnął z wyraźną ulgą.

– Czy byłabyś w stanie pójść do kościoła jeszcze dziś wieczorem? – zapytał ostrożnie. – Lepiej mieć to za sobą. A nuż się któreś z nas rozmyśli?

– Dzisiaj naprawdę nie dam rady, wciąż szumi mi w głowie. Poza tym zaskoczyłeś mnie tą niespodziewaną propozycją. Jeśli nie przetrwa nocy, nie ma mowy o małżeństwie.

– Zgoda. Ja tymczasem rozejrzę się za świadkami. Przypuszczam, że nie może być mowy o Peterze ani Lindzie?

– Niech Bóg broni! – obruszyła się Sharon.

– I ja ich sobie nie życzę. Widzimy się zatem jutro. Spij spokojnie.

– Gordon, tylko że dzisiaj zniszczyłam moją jedyną przyzwoitą suknię…

Gordon skrzywił się z niesmakiem.

– Czy ty musisz przywiązywać wagę do takich drobiazgów? Włóż na siebie cokolwiek. Mnie to nie robi różnicy!

I odszedł, a Sharon pozostała sam na sam ze swoimi myślami Było jej trochę przykro, że tak wiele spraw Gordon uważał za nieistotne. Choćby jej wyobrażenia o małżeństwie…


Pastor słysząc, że Sharon i Gordon zamierzają się pobrać, wykrzyknął zdesperowany.

– Nie! Mam na sumieniu niejedno nieudane małżeństwo, ale udzielenia ślubu właśnie wam stanowczo odmawiam! Gordonie, czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że zniszczysz tę delikatną i miłą dziewczynę?

Sharon powiedziała łagodnie:

– Drogi pastorze, jeśli Gordon nie ożeni się ze mną, umrę na gilotynie.

Warden kręcił głową z powątpiewaniem.

– Sharon, to się dla ciebie skończy katastrofą!

– Będę starał się ją chronić. Taki napad jak dzisiejszy, już się nie powtórzy – zapewnił krótko Gordon. – Poza tym władze angielskie prędzej czy później zaczną jej szukać. Moje nazwisko zapewni jej bezpieczeństwo.

– To kłóci się z wszelkimi chrześcijańskimi zasadami – rzekł załamany duchowny. – Kto widział zawierać małżeństwo na takich warunkach?

– Pastorze, zdarza ci się przecież udzielać sakramentów w wielkiej potrzebie, potraktuj naszą sytuację tak samo! Przecież ty także ratujesz życie Sharon.

– Och, co ty wygadujesz – złościł się Warden. – Ale niech wam będzie. Bierzmy się do dzieła. Tylko żebyście potem nie mieli do mnie żalu.

Na świadków poproszono Margareth i jednego ze współpracowników Gordona.

– Sharon, czy ty na pewno wiesz, co robisz? – pytała ze łzami w oczach Margareth. – Przecież podobał ci się Peter.

– Gordon, pytam cię po raz ostatni… – głos Wardena drżał lekko.

– Nie mam innego wyjścia – rzekł Gordon. – Dzięki Sharon zaoszczędziłem mnóstwo czasu, który mogłem poświęcić sprawom kopalni. Nie chcę pozwolić, by odjechała.

– Sharon, przecież ty jesteś mądrą kobietą? – błagał pastor.

– Mogę wybierać pomiędzy Gordonem i gilotyną. Decyduję się na mniejsze zło.

Sharon wypowiedziała te słowa ze świadomością, że zrani Gordona. Nie mogła jednak powstrzymać się od takiej uwagi po wyjaśnieniach, których udzielił pastorowi. Zaskoczony Gordon spojrzał na swoją przyszłą żonę ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział.

– To okropne! – wołał Warden. – Traktuję was jak przyjaciół, ale nie znam pary, która by mniej do siebie pasowała!

W końcu rozpoczęła się ceremonia zaślubin. Sharon klęczała obok Gordona, lecz czuła się ogromnie samotna. Peter… Jak mogło do tego dojść? To on miał być teraz przy niej na miejscu Gordona…

Ledwie docierały do niej słowa wypowiadane przez narzeczonego:

– … i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci

Pastor wzdychał co chwila, zaś Gordon krzywił się wyraźnie zniecierpliwiony.

Wreszcie uroczystość dobiegła końca. Przy wpisywaniu danych do księgi pojawiły się pewne problemy, bowiem żadne z małżonków nie znało ani imion rodziców, ani daty swoich urodzin. Gdy po raz siódmy Warden wpisywał: „nieznane”, pokręcił ze smutkiem głową. Następnie małżonkowie potwierdzili ważność zawartego ślubu, składając podpisy.

– Żegnaj, O’Brien – powiedziała Sharon, po raz ostatni używając swego „pożyczonego” nazwiska, które tak naprawdę nigdy do niej nie należało. – Pastorze, czy nie zasługujemy choćby na krótką weselną pieśń?

– Lepiej milcz! – uciął ostro Warden.

Świadek Gordona wyciągnął do swego zwierzchnika dłoń.

– Wszystkiego najlepszego.

– Tego nam trzeba – rzekł sucho Gordon.

– Ale, ale, teraz powinieneś pocałować żonę! – dodał świadek ze śmiechem.

Sharon poczuła, że się czerwieni i zaczyna lekko drżeć, lecz ku jej wielkiej uldze Gordon odparł:

– Sharon ma tak opuchniętą twarz, że dziś sobie to darujemy. A teraz nie mam już więcej czasu, kopalnia czeka.

Sharon patrzyła jeszcze przez chwilę za swoim mężem, gdy długimi krokami spieszył do pracy. Nikt by za nim nie nadążył. Wbrew temu co mówił, był odświętnie ubrany i prezentował się całkiem dobrze. Sharon westchnęła, zerkając na swoją codzienną sukienkę, przez którą przerzuciła skromny szal. Mąż nie zadbał nawet o najmniejszy bukiecik.

A piękna suknia ślubna, o której całe życie marzyła? A welon? Zdaniem jej męża były to zbędne szczegóły. Zabrakło też wzajemnej miłości…


O nowinie nikogo postronnego jeszcze nie informowali, bo nie było na to czasu. Nawet Peter pozostawał w nieświadomości. Tego wieczoru zaledwie garstka osób wiedziała, że zarządca ożenił się z prześladowaną i wytykaną palcami Sharon.

Sharon miała tego dnia dużo pracy przy rachunkach, więc również nie zdążyła zastanowić się nad swoją nową sytuacją. Nie była pewna, czy prosić Gordona o pomoc przy przeprowadzce, najchętniej pozostałaby w dotychczas zajmowanym pokoju.

Głównym tematem rozmów wśród mieszkańców wyspy był oczywiście brutalny napad na Sharon. Najbardziej straciła na tym Linda, bo wiele osób szczerze współczuło Sharon i trzymało teraz jej stronę. Nikt jednak, poza ofiarą, nie wiedział, że to Linda sprowokowała całe zajście. Nawet Doris i koleżanki nie zdawały sobie sprawy, kto tak naprawdę skłonił je do działania. Przecież Linda w ostatniej chwili protestowała…