– Chciałyśmy ją tylko nastraszyć…
– Nastraszyć?! – wrzasnął z wściekłością Gordon.
– Ona jest morderczynią! – dodała Doris.
– A kimże wy jesteście? Macie się teraz za coś lepszego? Przyjrzyj się dobrze temu kamieniowi, który trzymasz w dłoni! Co by się stało, gdyby trafił celu?
Doris upuściła kamień na ziemię, tak jakby nagle ją sparzył.
– Zasługuje na to – odparła inna. – Nie jesteśmy bezpieczne, dopóki ona tu przebywa.
Gordon przyklęknął koło Sharon i delikatnie ją podniósł.
– Co ona wam takiego zrobiła? Czy była dla was choć raz niemiła?
Znowu przez moment panowała cisza, w końcu odpowiedziała Doris:
– Zrzuciła całą winę na Bogu ducha winną Lindę.
– O tym, kto jest czemu winien, nie wy będziecie decydować – odparł ostro Gordon i podniósł ranną z ziemi. – Bądźcie pewne jednego: za to, co zrobiłyście, zostaniecie surowo ukarane.
Teraz już żadna z kobiet nie śmiała się odezwać.
Gordon poniósł Sharon w kierunku szpitalika. Po kilku minutach dziewczyna zaczęła dochodzić do siebie. Zarzuciła Gordonowi ręce na szyję, wtuliła się w niego i gorzko zapłakała. W pewnym momencie szepnęła przez łzy:
– Moja torebka, zgubiłam torebkę…
– Nie martw się, znajdziemy ją potem – uspokajał Gordon.
Patrzył na posklejane i zakrwawione włosy, które Sharon jeszcze niedawno tak starannie upinała, na popuchnięte wargi i zniszczoną sukienkę, którą mozolnie zszywała i prasowała. Po raz pierwszy w życiu poczuł, że jest kompletnie bezradny. Gdyby mógł, ukręciłby zaraz głowy wszystkim kobietom, które tak ją skrzywdziły.
– Tak dalej być nie może – powiedział zgnębiony. – Muszę tu wreszcie zaprowadzić porządek.
Sharon nie przestawała szlochać.
– Nie przypuszczałem, że potrafisz płakać – dodał. – Wypłaczesz się teraz za wszystkie czasy. Nie żałuj sobie, to ci przyniesie ulgę.
– Och, Gordon, dlaczego one mnie tak nienawidzą? – zapytała i zaraz dodała: – Tobie jest na pewno ciężko. Mogę już chyba iść sama.
– Nie ma mowy, zaraz będziemy u doktora.
– Nie, proszę! Ja nie chcę. Zanieś mnie do domu. Nie zniosę, by William się mną zajmował! – krzyknęła przestraszona.
– Ale on powinien cię obejrzeć.
– Naprawdę nic mi nie jest.
– A jak twoje żebra?
– Moje żebra sam możesz obejrzeć. Tobie nie robi to różnicy. Poza tym Margareth mnie oczekuje.
Gordon uśmiechnął się pod nosem.
– Powiadomię Margareth, co się stało. O, widzę jakąś dziewczynę, poślę ją z wiadomością.
Gordon wytłumaczył dziewczynie, co ma powiedzieć na plebanii.
Wreszcie Sharon znalazła się w swoim pokoju. Gordon przyniósł miskę z ciepłą wodą i zaczął przemywać pokaleczoną twarz i szyję dziewczyny. Sharon wciąż nie potrafiła powstrzymać łez, płynęły i płynęły bez końca.
Nagle do pokoju wpadła Linda.
– Gordonie, czy mogłabym panu w czymś pomóc?
Sposób, w jaki wypowiedziała jego imię, doprowadził Sharon do wściekłości. Uniosła się na łokciu i zawołała:
– Wyjdź stąd! Wynoś się z mojego pokoju!
– Ależ Sharon! To właśnie Linda biegła, żeby mnie sprowadzić na pomoc!
– To nieprawda, ona kłamie! – krzyczała Sharon. – Nie chcę jej tu widzieć!
Linda uśmiechnęła się porozumiewawczo do Gordona, wyrażając tym samym pobłażanie dla humorów Sharon. Rozejrzała się ciekawie po pokoju i zawołała:
– Och, jaki piękny kamień!
Na te słowa Sharon zerwała się, w okamgnieniu chwyciła minerał, który dostała od Gordona, i przycisnęła go mocno do piersi.
– Tego mi nie odbierzesz! Zabrałaś mi wszystko: życie, godność, Petera! To prezent od Gordona! Niech tylko spróbuje dać ci podobny!
– Nie ma podobnego w moich zbiorach, więc się opanuj. A ty, Lindo, idź już. Sharon jest zdenerwowana, przeżyła wielki szok, więc trzeba wybaczyć jej takie zachowanie. Dziękujemy ci za pomoc.
– Mogłabym zastąpić Sharon w biurze choćby dzisiaj. Zajmowałam się już pracą tego rodzaju.
Ciekawe gdzie? pomyślała Sharon, ale nie miała już siły protestować. Załamała się kompletnie. Bierz moją pracę, bierz wszystko, możesz nawet zabrać jego samego. Może wtedy trafią mi się resztki Petera…
Stało się według słów Lindy: jeszcze tego samego dnia zasiadła w biurze na miejscu Sharon. Sharon pozostała w łóżku i nie słyszała wszystkich rozmów, które toczyły się w pokoju obok. Od czasu do czasu do jej uszu docierał chichot Petera, bezradny głosik Lindy i coraz bardziej zniecierpliwiony głos Gordona. Gordon śpieszył się najwyraźniej do kopalni, ale Linda ciągle go zatrzymywała, prosząc o kolejne wyjaśnienia w kwestiach, które jej wydawały się skomplikowane. Peter dotrzymywał Lindzie towarzystwa z własnej woli.
W końcu Gordon zaczął wypytywać Lindę o morderstwo.
Sharon skuliła się w sobie, słysząc wersję wydarzeń z ust Lindy, udającej niewiniątko. Najbardziej dotknęło ją to, co Linda opowiadała o jej rzekomo rozwiązłym życiu, i komentarz Petera:
– No tak, tak przypuszczałem. Z powodu małego flirtu nie miałbym żadnych wyrzutów sumienia.
Sharon chciała zapłakać, ale brakło jej już łez.
W końcu jednak wzięła się w garść. Nie mogę się tak mazać, pomyślała. Wyobraziła sobie Petera siedzącego dumnie w fotelu z wypiętą piersią, udekorowaną wielkim medalem za zasługi w podboju dam.
Po raz pierwszy tego dnia Sharon uśmiechnęła się do siebie. To pomogło i przyniosło wyraźną ulgę.
Niemalże w tej samej chwili do biura wszedł mężczyzna i poprosił, by Peter udał się do kopalni. Gordon chciał pójść razem z nim, ale zatrzymał go szczebiot Lindy.
– Och, Gordonie, czy przed wyjściem mógłby mi pan coś wyjaśnić? To wyliczenie wydaje mi się takie skomplikowane!
– Które wyliczenie?
– Tu, na dole strony…
– Niech no zerknę… Posuńże się trochę, bo nie widzę!
Oho! pomyślała Sharon. Już do tego doszło? No tak, gdzieżby Linda przepuściła taką okazję!
– Przecież to całkiem proste! – stwierdził poirytowany Gordon. – Jeśli tego nie rozumiesz, to nie masz po co zajmować się rachunkami. Sharon jest dużo bardziej…
– Ach, już mi się przypomniało – powiedziała szybko Linda. – Dziękuję za pomoc.
– Przecież nic ci nie wyjaśniłem.
– Wie pan co? Peter to taki miły chłopak – Linda momentalnie zmieniła temat.
– Co? Peter? Ach, tak. Owszem.
– Chce się ze mną ożenić. Ale ja nie jego kocham.
Coś takiego! Sharon z rosnącą uwagą przysłuchiwała się zwierzeniom Lindy.
– Dlaczego więc ciągle z nim przebywasz? Czy nie wodzisz go czasem za nos?
– Nie. Po prostu nigdy nie dostanę tego, którego kocham, gdyż on gardzi kobietami.
Sharon była coraz bardziej rozbawiona.
– Jeśli twój obiekt westchnień znajduje się na wyspie, to za wcześnie chyba, by mówić o miłości? Jesteś tu przecież od niedawna – głos Gordona był bardzo oschły. – Trzymasz więc Petera przy sobie na wszelki wypadek?
Sharon widziała w wyobraźni Lindę. Z pewnością jej usta wykrzywiają się właśnie w podkówkę.
– Dlaczego jest pan dla mnie taki okrutny, Gordonie? Czy pan nic nie rozumie?
– A co mam rozumieć? – zapytał zniecierpliwiony. – Jeśli nie masz innych spraw, to pozwól, że pójdę wreszcie do kopalni. I nie zawracaj mi już głowy twoimi wydumanymi historiami miłosnymi.
Cały Gordon! Są jednak sytuacje w życiu, kiedy jego obcesowość i gruboskórność na coś się przydają! Sharon zacierała ręce z zadowolenia. Linda zupełnie nie potrafiła wyczuć Gordona i stosowała wobec niego jak najgorszą taktykę.
Nagle zaniepokoiła się nie na żarty. Jeśli Gordon wyszedł do kopalni, w biurze została jedynie Linda…
Sharon nie miała odwagi zawołać Gordona i prosić go o pomoc. I tak był dostatecznie poirytowany rozmową z Lindą.
Leżała z sercem w gardle, nasłuchując, co dzieje się obok. Mijały długie minuty…
Po chwili drzwi biura otworzono cicho i równie cicho przymknięto. Sharon słyszała zbliżające się do jej pokoju ostrożne kroki.
Zdrętwiała ze strachu. Na myśl o tym, że Linda może podjąć jeszcze jedną próbę pozbawienia jej życia, była bliska utraty zmysłów. Leżała tu przecież solidnie poturbowana i pewnie nikt by się specjalnie nie dziwił, gdyby teraz umarła…
Ale nagle, jak wybawienie, z głębi korytarza dały się słyszeć ciężkie męskie kroki i zaraz potem Sharon usłyszała głos Petera. Linda pospiesznie wróciła do biura. O czym oboje rozmawiali, tego już Sharon nie słyszała.
Dzień miał się ku końcowi.
Peter i Linda opuścili już razem biuro i w całym budynku zapadła głucha cisza.
Po upływie godziny lub dwóch do drzwi Sharon ktoś cicho zapukał.
– Sharon, śpisz? – rozległ się głos Gordona.
– Nie, wejdź, proszę.
Jego dzień pracy już się zakończył, ale Gordon nie zdążył jeszcze się przebrać; przyszedł w górniczym kombinezonie. Sharon zorientowała się, że ma jej coś ważnego do powiedzenia.
Zmęczony i zatroskany przysiadł na krawędzi łóżka.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Nie najgorzej, choć wciąż boli mnie głowa i pieką rany. Poza tym trochę mi tu samej smutno, więc się cieszę, że mnie odwiedziłeś.
– To był okropny dzień, dawno nie czułem się taki wykończony – zaśmiał się z przymusem. – Patrzę na ciebie i nie mogę uwierzyć, że to ty: całą twarz masz opuchniętą i poranioną. Siniak pod okiem zaczyna nabierać wrzosowego koloru. Czy coś już jadłaś?
– Nie jestem głodna. Chciałam cię natomiast przeprosić za moje histerie przed południem. Po prostu nie mogę znieść obecności Lindy. Ona… nie, nie chcę o niej w ogóle rozmawiać.
Nie odpowiedział. Siedział głęboko zamyślony i przyglądał się Sharon jakoś dziwnie.
– Czy coś się stało? – zapytała zaniepokojona.
– Dzisiejszy dzień był dla mnie koszmarem. Nie tylko z powodu napaści na ciebie. To, co potem musiałem znosić w biurze, kompletnie mnie rozstroiło. Ta głupia gęś jest nie do zniesienia! Dopiero teraz, gdy cię zabrakło przez kilka godzin, zdałem sobie sprawę, co dla nas znaczysz. W południe nie dostałem nawet… kawy. Wciąż myślałem o twojej przyszłości, a przecież tak rzadko poświęcam swą uwagę sprawom nie związanym z kopalnią. Dzisiaj ujrzałem cię w powrotnej drodze do Anglii, potem przed sądem, w końcu usłyszałem skazujący wyrok i…
"Wyspa Nieszczęść" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wyspa Nieszczęść". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wyspa Nieszczęść" друзьям в соцсетях.