Nieoczekiwanie wiatr przybrał na sile, wprawiając w drżenie okienne ramy i drewniane framugi. Mimo to powietrze było bardzo przejrzyste.

Sharon wracała pamięcią do poprzedniej niespokojnej nocy, kiedy to również silne podmuchy wiatru wywoływały na strychu skrzypienie i inne niemiłe szmery. Sharon leżała czujnie, nasłuchując, czy to tylko wiatr, czy może ktoś obcy skrada się na górze. Nigdy nie lubiła tego dużego pomieszczenia nad swoim pokojem, ale nie miała odwagi wstać i sprawdzić, co też ono kryje.

Rozejrzała się dookoła. Wyraźnie nadchodziła jesień, bo zmrok zapadał już dużo wcześniej, a drzewa powoli traciły liście.

Zatrzymała się na niewielkim wzgórzu, skąd roztaczał się widok na nowo wznoszone zabudowania. Tu chciałaby mieć własny dom. Tylko co jej po marzeniach, które i tak nigdy się nie spełnią? Niedługo będzie musiała wracać do Anglii, Peter już jest nie dla niej, wybrał inną.

Zamyślona odwróciła się, by wracać, i zamarła, a serce podskoczyło jej do gardła. Wprawdzie z oddali, lecz bardzo wyraźnie rysowała się sylwetka zamkowej wieży. Wyglądała teraz niczym złowróżbny cień padający na wyspę. Ale w tej chwili coś wyraźnie oświetlało ją od wewnątrz delikatnym, zielonkawym światłem. Światło żyło, unosząc się i opadając na przemian, potem znikało na moment i zaraz znowu się zapalało. Przypominało zorzę polarną, ale wydawało się bardziej mistyczne i złowieszcze.

ROZDZIAŁ XI

Sharon stała jak zahipnotyzowana. Nie była w stanie ruszyć się z miejsca, krzyczeć, uciekać, wzywać pomocy.

Zaraz potem ujrzała jakąś postać zmierzającą dokładnie w jej kierunku. W pierwszej chwili pomyślała, że to sam diabeł, ale nagle postać odezwała się znajomym głosem. Był to Gordon.

– Ach, więc i ty zauważyłaś migające światełko na zamku?

– Tak. Co to takiego?

– Nie widziałaś go wcześniej? Ruiny rozświetlają się czasem, ale nie umiemy tego wyjaśnić.

– Co za przerażający blask, Gordonie…

Sharon zapragnęła nagle wziąć Gordona za rękę, jak dziecko, które przytula się do dorosłego, gdy się czegoś przestraszy. Ale on na pewno by ją wyśmiał.

– Nie raz już chciałem to zbadać – powiedział spokojnie Gordon.

Sharon, pokonując strach, zaproponowała:

– Więc zróbmy to teraz!

Gordon przyjrzał się jej uważnie.

– Teraz? A nie boisz się?

– Boję się – przyznała cicho. – Ale jeśli ty pójdziesz, pójdę z tobą.

Na te słowa Gordon roześmiał się szczerze.

– Oj, Sharon, Sharon! Chyba zawsze pozostaniesz dla mnie zagadką! Zapada już zmrok, więc nie ma sensu tam iść. Powinniśmy zbadać i zamek, i miejsce w lesie, w którym spotkałaś tę dziwną postać. Ale to należałoby zrobić za dnia, a wtedy ja nigdy nie mam czasu.

– Czy nie sądzisz, że jest to na tyle ważne, że warto byłoby poświęcić temu zjawisku kilka godzin?

– Owszem, ale… Nie wiem, a może wyrwałbym się jakoś jutro z rana?

– No właśnie. Ja też chętnie bym poszła.

– Chętnie? Do zamku? Zabawne. No, wracajmy.

Sharon podążyła za Gordonem, szczęśliwa, że ktoś jej towarzyszy. Przypomniała sobie, co mówił jej pastor Warden w dniu swojego ślubu: „Wiesz, Sharon, uważam, że Gordon od pewnego czasu bardzo się zmienił i złagodniał. Wszyscy jesteśmy zdania, że to twoja zasługa. Nie myśl oczywiście, że on żywi dla ciebie jakieś szczególne uczucia, to sprzeczne z jego naturą. Ale nie ulega wątpliwości, że ogólna atmosfera stała się dużo przyjemniejsza”.

Sharon zerkała ukradkiem na ogorzałą, wyrazistą twarz Gordona. Jej wprawdzie Gordon wciąż wydawał się wymagający i chłodny, ale jednak zdołała zauważyć, że nie jest już taki wybuchowy i agresywny. Może nadejdzie kiedyś dzień, gdy zostaną naprawdę dobrymi i serdecznymi przyjaciółmi?

– Aha, prawda, jutro rano nie mogę. Chciałam prosić cię o kilka godzin wolnego.

– Po co?

– Jutro – zaczęła uradowana – mam złożyć pierwszą wizytę Margareth w jej nowym domu. Nikt przedtem nie zapraszał mnie do siebie na herbatę.

– W czasie pracy?

– Noo, nie. Jeśli nie można, w takim razie pójdę innym razem – powiedziała z żalem Sharon.

Gordon milczał dłuższą chwilę.

– Czujesz się tu bardzo osamotniona? – zapytał w końcu.

– Nie, skądże! Da się jakoś z tym żyć – odparła wymijająco.

– Nie jestem tego pewien. Pamiętam, co działo się wczoraj w kościele.

Wspomnienie było tak przykre, że Sharon musiała przyznać:

– Rzeczywiście. Wczoraj było mi okropnie smutno. Wydawało mi się, że dłużej tego nie zniosę.

– Bzdury! Trzeba się na to uodpornić.

Kiedy nie odpowiadała, dodał:

– Myślę, że jakoś poradzimy sobie bez ciebie tych kilka godzin.

– Och, Gordon, dziękuję!

Zaśmiał się.

– Cieszysz się tak, jakbyś dostała gwiazdkę z nieba!

Mijali teraz w milczeniu baraki. No tak, z tej przyjaźni chyba nic nie będzie, pomyślała Sharon. On wcale nie ma na to ochoty. Ale cóż mi szkodzi z nim porozmawiać?

– Wiesz, Gordonie, nie mogę zrozumieć, w jaki sposób dokonywane są te kradzieże w kopalni?

No tak, teraz okaże zainteresowanie, pomyślała nieco rozbawiona Sharon.

– I ja tego nie odkryłem. Problem przedstawia się tak: każdy z górników po zakończeniu swojej szychty waży dokładnie tę ilość rudy, którą sam wydobył, i wpisuje do księgi. Przy wadze kontrolują wszystko dwaj mężczyźni. Pod koniec dnia całe dzienne wydobycie transportowane jest na górę i składane w magazynie na terenie kopalni. Jedna osoba nie zdołałaby otworzyć magazynu, gdyż używamy trzech różnych kluczy. Jeden z nich mam ja. Magazyn jest dodatkowo strzeżony dzień i noc. Kiedy przypływa statek, cały zapas przewożony jest na nabrzeże i ponownie ważony.

– I tu ilość się nie zgadza.

– Tak. Tu brakuje rudy.

– Czy są to duże różnice?

– Wiele ton! Zupełnie tego nie pojmuję.

– A czy robotnicy nie wynoszą czasem po trochu w kieszeniach?

– Nie, bo po wyjściu z windy także są kontrolowani.

– A jakie mają przeznaczenie te stare magazyny przy porcie?

Oczy Gordona zabłysły w ciemności.

– Kiedyś przechowywano w nich chalkopiryt. Ale od czasu, gdy zdarzają się przypadki kradzieży, już z nich nie korzystamy.

– Zaglądałeś tam ostatnio?

– Oczywiście. W większości są puste. Jeden z nich wykorzystuje sklepikarz na swój magazyn. Przeszukaliśmy chyba wszystkie możliwe miejsca. Bez rezultatu. Nie ma możliwości, żeby ta ruda opuściła wyspę, a tu jej nigdzie nie ma!

– Może ktoś się pomylił przy ważeniu?

– Tyle razy? Nie, to zupełnie niemożliwe.

Przez chwilę szli bez słowa, a potem Gordon spytał:

– Wracając do twojej osoby, kiedy masz zamiar wyjść za mąż? Widziałem na liście twoje nazwisko.

– Niestety, nic z tego nie będzie – odpowiedziała Sharon ledwo słyszalnym szeptem.

Gordon przyglądał się jej badawczo.

– Czy to Peter? – zapytał.

Sharon pokiwała głową.

– Może to i dobrze – rzekł spokojnie. – On jest zbyt lekkomyślny, by się tobą zaopiekować. Poza tym wydaje mi się, że niepoważnie podchodzi do tych miłości. Podnieca go chyba samo tylko zdobywanie kobiet.

Gordon pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo te słowa dotknęły Sharon. Zawsze był i pozostanie nietaktowny.

– Czy przyjaźniliście się, zanim przybyliście tu, na wyspę?

– Peter pojawił się tu długo przede mną. Właściwie nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, co najwyżej kolegami po fachu. Ja nie marnuję czasu na znajomości i przyjaźnie. Ludzie się zmieniają, najpierw są tacy, potem już ich nie poznajesz. Przyjaźń to niepotrzebne uczucie.

Sharon zamyśliła się,

– Tobie zawsze zależało na osiągnięciu wytyczonego celu, prawda, Gordonie? Najpierw przezwyciężyłeś gorzkie wspomnienia z dzieciństwa. Potem pochłonęła cię kopalnia i zostałeś jej zarządcą. Teraz chcesz znaleźć złodzieja rudy. Czy nie korci cię, by odkryć tajemnicę zamku?

– Tak, tylko nie wszystko naraz.

– A jeśli te dwie sprawy mają ze sobą ścisły związek?

– Jak sobie to wyobrażasz?

– Przecież przeszukaliście całą wyspę. Jedynym nie zbadanym przez was miejscem jest zamek. Może tam ukryto brakujący zapas chalkopirytu?

Sharon zauważyła, że Gordon się uśmiechnął.

– Też się nad tym zastanawiałem. Ale nie ma sposobu, by niepostrzeżenie przetransportować tony rudy z terenu kopalni do zamku. W jaki sposób złodzieje pokonaliby choćby same schody, nie mówiąc już o tej diabelskiej postaci, która broni dostępu do ruin? Poza tym ruda nie może leżeć tu całą wieczność, muszą ją kiedyś wywieźć.

– No tak, to prawda – przyznała Sharon. – Gordon, czy mogę cię o coś prosić, skoro już jesteśmy na miejscu?

– O co takiego?

Wyjaśniła, że chodzi o nocne hałasy na strychu.

W budynku biura od razu poszli na piętro. Sharon nigdy przedtem tu nie była. Gordon zapalił lampę i podał ją Sharon. Pomieszczenie sprawiało ponure wrażenie. Gordon sprawdził dokładnie wszystkie futryny i po chwili stwierdził:

– Wszystko jasne! Musiał tu dostać się włamywacz. To okno jest naruszone.

Gordon dokładnie zamknął okno, a potem spytał Sharon:

– Byłaś kiedyś w magazynie minerałów?

– Nie, nigdy.

Gdy Gordon otwierał kolejne drzwi, Sharon przytrzymywała lampę. Znaleźli się teraz w niewielkim pomieszczeniu, w którym stały szafy z półkami. Na pólkach leżały przeróżnej wielkości i rodzaju kamienie, były uporządkowane i ponumerowane.

– Jak tu pięknie! – zawołała zachwycona Sharon.

– To są próbki minerałów – wyjaśnił i zaczął po kolei wskazywać: – Piryt, bizmutyn, malachit, azuryt, chalkozyn, granat. A spójrz na ten!

Wziął do ręki mieniący się w promieniach lampy okaz.

– To bardzo rzadki egzemplarz chalkopirytu, minerału, który codziennie wydobywamy.

Położył go na dłoni Sharon, a dziewczyna zaczęła mu się uważnie przyglądać.

Na podstawce wykutej ze zwykłego kwarcu umocowany był nieregularny, mosiężnożółty odłamek chalkopirytu o zachwycającym, diamentowym połysku. Nieregularne przełamy minerału zdobiła sieć cieniutkich rys kryształu górskiego, mieniących się w słabym świetle lampy naftowej.