– Wodzić nas w taki sposób za nos! Nawet dziecko może zaświadczyć, że Linda jest czysta! Taka niewinna buzia!
Sharon pochyliła głowę.
– Gdy się tu zjawiłam, mówiłeś mi, zdaje się, to samo?
– Bo byłem głupi i zaślepiony! – zawołał ze złością. – Omamiłaś wszystkich swoją bezradnością i urodą. Ale z tym koniec! Teraz przejrzałem cię na wylot! Nie spocznę, dopóki nie wsadzę cię za kratki! Nie będziesz już więcej rzucała oszczerstw na Lindę! Szkoda, żeście tego nie słyszeli! – głos Petera niemal łamał się ze współczucia. – Aż mi się serce krajało, gdy opowiadała o swoim nieszczęśliwym dzieciństwie i młodości, o tym, jak nie miała z czego żyć. Nakłoniono ją do opuszczenia kraju, bo odmówiła wyjścia na ulicę. Biedna dziewczyna! A ty, Sharon, zawsze dajesz sobie radę! Przyjrzyj się jej uważnie, Gordon! Która z nich wygląda na dziewczynę lekkich obyczajów? Tylko Sharon. Te rude, wyzywające włosy, te śmiałe zielone oczy i kusząca reszta! Pomyśleć, że to biedne dziecko, Linda… Nie, to niesłychane!
Poderwał się i wypadł z pokoju, trzaskając drzwiami. Sharon, kompletnie zdruzgotana, opadła ciężko na krzesło.
– Gordon, wyjdź stąd, wyjdź, bardzo cię proszę! Nie chcę, żebyś był świadkiem mojej klęski.
Gordon stal chwilę bez ruchu, po czym powiedział sam do siebie:
– Dzisiaj wypłata i pijaństwo, w kopalni nowe przypadki kradzieży. A jeszcze do tego te babskie awantury. I wszystko na mojej głowie. Co za życie!
Po tych słowach zamknął za sobą drzwi.
Po kilku dniach Sharon zauważyła, że większość mieszkańców wyspy znów odnosi się do niej nieprzychylnie. Bez wątpienia było to „zasługą” Lindy, która na domiar złego zapałała wielką sympatią do Doris, szczególnie wrogo usposobionej do Sharon. Peter także nie zamienił z nią ani słowa. Przez pierwsze dni nie pojawiał się w ogóle na kawie, ale Gordon przemówił mu do rozumu. Sharon zrozumiała, że Peter spotyka się teraz z Lindą, a to bardziej ją raniło, niż gdyby zwyczajnie ją rzucił dla jakiejkolwiek innej dziewczyny. Sharon mogła teraz policzyć swoich przyjaciół na palcach jednej ręki: Andy, Anna, Margareth, pastor, no i doktor Adams. Gordona nie brała pod uwagę, bo oceniał Sharon wyłącznie po wynikach jej pracy. Nie odnosił się do niej ani przyjaźnie, ani też wrogo; był po prostu taki jak zwykle.
Po czterech dniach od przybycia Lindy do Sharon zapukała Margareth. W oczach miała łzy.
– Margareth, co się stało? – zawołała Sharon, podsuwając przyjaciółce krzesło.
Margareth westchnęła ciężko i odpowiedziała drżącym głosem:
– Straciłam pracę przy chorych. I do tego jestem już wpisana na listę powracających.
– Jak to, straciłaś pracę? Przecież wszyscy cię dotychczas chwalili? Czy zrobiłaś coś nie tak?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Ale Peter chciał widzieć tam kogo innego, William zaś się nie sprzeciwiał. Ona jest dużo młodsza i ładniejsza.
Sharon zrobiła wielkie oczy.
– Linda?
Margareth przytaknęła.
– Ma lepsze przygotowanie, więc pewnie dlatego. Tylko że…
Sharon z trudem powstrzymała się, by nie powiedzieć czegoś brzydkiego.
– W tej sytuacji nic nie możemy zrobić. Z. Lindą trudno wygrać. Ale spróbuję porozmawiać z Gordonem. Jest niewątpliwie sprawiedliwy.
– Nie, Sharon, nie rób tego. Nie zniosę, jeśli przyjmą mnie z powrotem z litości, a tak naprawdę woleliby widzieć tam Lindę.
– Jak chcesz. Ale mówiłaś też o jakiejś liście?
– Jeszcze jej nie zauważyłaś? Zawsze wywieszana jest przed świetlicą na jakiś czas przed odprawieniem statku. Widnieją tam nazwiska wszystkich kobiet, które zostaną wysłane z powrotem do Anglii. Chodzi oczywiście o kobiety niezamężne.
– To potworne. Przypuszczam zatem, że i moje nazwisko tam się znajduje?
Margareth pokiwała twierdząco głową.
– Zatem Linda triumfuje. Zwłaszcza po tym, jak odebrała mi Petera. Margareth, powiedz mi, czy chciałabyś tu zostać?
– O niczym innym nie marzę. Jak dotąd bardzo się tu dobrze czułam. Ale od kiedy zjawiła się Linda, wszystko się zmieniło. Atmosfera stała się nie do zniesienia. Niezła z niej intrygantka, a do tego potrafi się doskonale maskować.
– To właśnie jej sposób na życie. Każdy się na to nabiera.
– Ale ja teraz już wiem, jak ona pracuje, jak odnosi się do innych! Nie mam już żadnych wątpliwości co do tego, że jesteś niewinna! Ty pewnie też nie masz ochoty wracać?
– A jak myślisz? Tam czeka mnie tylko śmierć. Poza tym przekonanie, że tu naprawdę do czegoś się przydaję. To cudowne uczucie. Jedyne, co mnie pociesza, to fakt, że Linda nie jest w stanie odebrać mi pracy w biurze. Stale coś knuje, ale tylko na to ją stać. Nie nadaje się do prowadzenia rachunków. Boję się, co jeszcze może wymyślić…
Nazajutrz była niedziela, więc Sharon wybrała się do kościoła. W ławkach po jednej stronie zasiedli mężczyźni, po drugiej kobiety, jak było w zwyczaju. Sharon zorientowała się, że znowu toczy się kolejna kampania przeciw niej: wrogie szepty, niemiłe zaczepki. Tym razem nikt nie chciał koło niej usiąść. Na nieszczęście Margareth miała ostatni dyżur, Anna była jeszcze zbyt słaba, by wychodzić na dwór. Tego dnia w kościele Sharon nie spotkała żadnej przyjaznej duszy.
Czuła, że wiele osób ją obserwuje. Wiedziała, że wśród nich jest Peter. Kiedy napotkała jego wzrok, aż zadrżała pod lodowatym, oskarżycielskim spojrzeniem. Inne wiele się nie różniły. Wszyscy traktowali ją jak zadżumioną.
William był chyba jedynym człowiekiem, który nadal podziwiał Sharon. Ale i w jego spojrzeniu dziewczyna dostrzegła wahanie i niedowierzanie. Poza tym William cenił raczej jej urodę. Widocznie miał słabość do ładnych kobiet, skoro pozbył się Margareth i zatrudnił Lindę, myślała z żalem Sharon.
Napotkała też wzrok Gordona, który pojawiał się w kościele bardziej dla świętego spokoju niż z potrzeby serca. Przyglądał jej się uważnie i długo, po czym skierował wzrok na Lindę. Obserwował zachowanie obu dziewcząt. Chłodno i bez emocji.
Ciekawe, co też on sobie myśli? zastanawiała się Sharon. Pocieszała ją świadomość, że Gordon zawsze był wyjątkowo sprawiedliwy w swoich ocenach. Nie daje się zwieść zewnętrznemu urokowi, niewinnej buzi czy zdolnościom. Może popełnić błąd, ale wydając wyrok zrobi wszystko, by był jak najbardziej obiektywny. Nie tak jak Peter, którego łatwo omamić.
Gdy po nabożeństwie wszyscy wierni opuścili kościół, Sharon podeszła do kapłana.
– Sharon, moje dziecko. Słyszę, że znowu popadłaś w niełaskę. Wczoraj była tu ta Linda Moore. Muszę przyznać, że miła z niej dziewczyna. Była u komunii i modliła się za ciebie.
A więc aż tak daleko się posunęła! Sharon poczuła, że wszystko się w niej burzy z nienawiści. Zatem wszyscy przeszli już na stronę Lindy, nawet pastor…
– Cóż, nie chciałabym podejmować tego tematu. Chodzi o Margareth. Musi wracać do Anglii najbliższym kursem.
Duchowny Warden zdumiał się niezmiernie.
– Jak to? Przecież Margareth zajmuje się chorymi?
– Nawet gdyby zatrzymała pracę, nic by to nie pomogło. Jej nazwisko wpisano już na listę, a to oznacza wyjazd. Żadna z nas nie może pozostać tu na dłużej, jeśli nie znajdzie towarzysza życia. A co do chorych, to właśnie opiekę nad nimi przejęła Linda.
Warden był tak poruszony, że aż przystanął.
– Ale dlaczego? Przecież nie było lepszej pielęgniarki od Margareth.
– Linda zdobędzie wszystko, co chce – odparła Sharon nie zważając na to, że jej głos brzmiał gorzko i wrogo.
– Margareth nie może stąd wyjechać! Myślałem, że… miałem nadzieję, że my…
– Że się pobierzecie? Ona też miała taką nadzieję, choć nigdy nie odważyłaby się o tym wspomnieć. Niech pastor poprosi ją o rękę, ona na to czeka,
– Ale tak nie można! Znamy się niecałe trzy miesiące! Muszę mieć więcej czasu…
Sharon zebrała się w sobie i rzekła:
– Pastorze, proszę pomyśleć chwilę: każdego dnia błogosławi pastor parom, które znają się jeszcze krócej! Czy wtedy nie ma pastor wyrzutów sumienia, czy wtedy można? Dlaczego pastor tak postępuje, jakby był lepszy od innych? Gdzie pastora skromność?
Warden zamrugał nerwowo.
– Sharon, co ty mówisz? Ja… A może ty rzeczywiście masz rację? Nie raz mówiłem, że to nie powinno odbywać się w ten sposób. Błogosławiłem parom, o których wiedziałem, że nie będą razem szczęśliwe. I przymykałem na to oko. Tylko dlatego, że nie chcieliśmy zgodzić się na rozwiązłość. Ale z Margareth byłbym chyba szczęśliwy…
– I ja tak myślę – dodała ciepło Sharon i w tej chwili już nie pamiętała o nienawiści, jaką żywiła do Lindy. – Tylko że trzeba się pośpieszyć. Niech ona nie cierpi dłużej.
Warden wstał i wyprostował się. W jego oczach pojawił się nowy blask.
– A kto nam udzieli ślubu?
– Może Gordon? To on zarządza całą wyspą.
– O, nie. Gordon się nie nadaje.
– Przecież uczęszcza na niedzielną mszę?
– Owszem, ale bez przekonania. Gordon nie ma dość wiary.
– To może kapitan statku?
– Kapitan, owszem. Zatem, Sharon, czy możesz być moim świadkiem?
Sharon nie spodziewała się takiej propozycji i szczerze się wzruszyła.
– Bardzo chętnie. Dziękuję za zaufanie. Ale potrzebujemy jeszcze jednego świadka.
– Peter?
– Nie – odparła Sharon bez wahania. – Wolę już niewrażliwego Gordona.
– Niech ci będzie. Dziękuję, Sharon. Tym samym zrobiłaś jeszcze jeden dobry uczynek dla twoich bliskich.
Uczuciowy chaos sprawił, że Sharon całkiem zapomniała o zamku i wiążących się z nim tajemnicach. Przedtem myślała o nim w każdej wolnej chwili. Gdy wychodziła na spacer i kierowała wzrok w tę stronę, drżała na widok masywnych, ponurych ruin.
W dniu, w którym Margareth po ślubie z pastorem Wardenem, radosna i szczęśliwa, przeprowadziła się do niego, Sharon udała się przed snem na krótki spacer. Nikt na szczęście nie dowiedział się o rozmowie, jaką kilka dni wcześniej przeprowadziła na osobności z duchownym. I pastor Warden, i Sharon byli zdania, że nie należy o niej nikomu wspominać.
"Wyspa Nieszczęść" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wyspa Nieszczęść". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wyspa Nieszczęść" друзьям в соцсетях.