– Kto?
Warden uśmiechnął się, rozbawiony niepohamowaną, dziecięcą ciekawością Sharon.
– Nasz doktor zawsze mówi o tobie ciepło. Poza tym Margareth…
– Margareth, naprawdę? – wykrzyknęła uradowana.
– To bardzo dobra kobieta. Na szczęście trafiła tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. Często ją spotykam, kiedy odwiedzam chorych. Ogromnie ją cenię. Znam też wielu innych, którzy nie mogą uwierzyć, że byłabyś zdolna zabić kogokolwiek. Naturalnie lubi cię też Peter Ray…
– Och! – Sharon odetchnęła z ulgą.
– Mogłem się domyślać, że chodzi właśnie o niego – zaśmiał się duchowny.
– Ach, gdyby nie to oskarżenie! – szeptała Sharon. – A co myśli Gordon Saint John?
– O, tego zupełnie nie da się odgadnąć. Dotyczy to zresztą nie tylko twojej sprawy, ale też każdej innej.
Warden położył swoją dłoń na dłoni Sharon.
– Szczerze mówiąc, Sharon, martwię się, że na co dzień obcujesz z tym człowiekiem. Chwilami mam wrażenie, że on gardzi ludźmi, robiąc tym samym krzywdę tobie. A ty jesteś taka wrażliwa…
– Niech się pastor o mnie nie martwi. Ja go rozumiem: bo oboje mieliśmy tak samo nieszczęśliwe dzieciństwo. Ja też nie raz miałam ochotę wykrzyczeć swój żal do całego świata. Nie sądzi pastor, że jesteśmy w tym trochę do siebie podobni?
Duchowny spojrzał na Sharon smutnym wzrokiem.
– Chyba się mylisz, moje dziecko. Jego reakcje naprawdę trudno przewidzieć. Nagromadził w sobie tak wiele nienawiści, że to mnie przeraża. Bądź ostrożna, bo nie wiadomo, co mu może przyjść do głowy. Ani się obejrzysz, jak złamie cię i pognębi, tak że już nigdy nie zdołasz się podźwignąć. Trzymaj się raczej Petera, jest prostolinijny, dobroduszny i wyrozumiały. A do tego zawsze wierzył w twoją niewinność.
– Dobrze, ale dość już na mój temat. Proszę teraz o radę. Słyszał pastor zapewne, że wczoraj nabawiłam się tych dziwnych ran.
– Owszem. Wie już o tym cała wyspa.
– Czy, zdaniem pastora, ten rzekomy duch naprawdę istnieje?
Warden wstał i ujął Sharon za ramię.
– Chętnie odpowiem ci na to pytanie, dziecko, ale wyjdźmy na zewnątrz. O takich rzeczach nie rozmawia się w świątyni. Przejdziemy się w kierunku targowiska.
Po długim siedzeniu w mrocznej i chłodnej zakrystii promienie słoneczne oślepiły ich oboje. Demony i czarownice wydawały się teraz czymś absolutnie nierealnym.
– Mieliśmy piękne lato – powiedział pastor. – Ale ma się ono już ku końcowi, a znaczy to, że nadchodzą burze i sztormy.
– Czy to możliwe, że jestem tu już miesiąc? – zawołała zaskoczona Sharon. – Jak ten czas szybko leci!
– Pracowałaś. Ale wracając do twojego sympatycznego ducha…
– Ufff! – wzdrygnęła się dziewczyna.
– Cóż, to rzeczywiście dziwna sprawa.
– Czy pastor wierzy w czarownika?
– Nie wierzę w błąkające się po świecie duchy zmarłych. Nie wątpię jednak, że wszyscy widzieliście coś dziwnego i że to coś wiąże się z historią zamku. Ale nie potrafię powiedzieć, co to może być.
– Czy nikt nie może udzielić wam pomocy?
– Prosiliśmy o to, ale odpisano nam, że naszym zadaniem jest wydobywanie rudy, a nie zajmowanie się duchami – odrzekł pastor, wzdychając głęboko.
– Ale czy nie dałoby się zbadać ruin zamku?
– Zrozum, że nie możemy narażać życia i zdrowia ludzi. Sama się przekonałaś, jakie są tego skutki. Podobnie jak Gordon nie dopatruję się tu działania sił nadprzyrodzonych. Peter nie jest pewien. Twoja przygoda wszystkich bardzo przeraziła: po raz pierwszy ktoś został poraniony poza obrębem zamku. Dzisiaj rano niektóre kobiety były bliskie paniki, ale jakoś udało nam się je uspokoić.
– Jeśli uważacie, że jest jakieś realne wytłumaczenie tego zjawiska, na czym ono może polegać? – zapytała Sharon, gdy dotarli właśnie do rozgrzanego słońcem targowiska.
– Zagadką nie jest sama historia czarownika, ale właśnie twoja przygoda.
– Czyżby ktoś próbował mnie nastraszyć?
– Hm, w takim razie musiałoby to zostać zaplanowane dużo wcześniej. Historia czarownika ma blisko trzysta lat.
– A przedtem?
Długa sutanna pastora wlokła się po błotnistej ziemi.
– Przedtem mieszkali tu spokojni Indianie, którzy trudnili się rybołówstwem i łowiectwem. Strach zagościł tu dopiero wraz z pojawieniem się francuskiego pana zamku.
Pastor i Sharon mijali właśnie świetlicę, przed którą, opalając się w słońcu, siedziały usługujące tu kobiety. O tej porze nie miały dużo zajęć, gdyż większość klientów pracowała. Skłoniły się pastorowi, musiały też pozdrowić Sharon.
Duchowny odpowiedział im skinieniem głowy. Sharon, wciąż podekscytowana, mówiła:
– Och! Żeby tak się dowiedzieć, jakiego rodzaju czarną magię uprawiał i co sprawiło, że aż wygnali go z kraju!
– Sądzisz, że to możliwe? Przecież nawet nie znamy prawdziwego imienia i nazwiska tego człowieka.
Powoli zbliżali się do budynku biura.
– Wejdę z tobą – powiedział Warden. – I spróbuj, droga Sharon, być nieco bardziej wyrozumiała dla tych, którzy cię zbyt szybko osądzają i gardzą tobą. To typowa ludzka reakcja. Twoja słabość pozwala im czuć się pewniej.
– No tak, ich zdaniem, jestem przecież od nich gorsza – stwierdziła z goryczą w głosie.
– Nie wolno ci tak mówić. Proszę, wchodź do środka – Duchowny przepuścił Sharon przed sobą.
Ku ich wielkiemu zdumieniu biuro pełne było mężczyzn.
– Ach, więc jesteś wreszcie! – zawołał Peter. – Czekaliśmy na ciebie. Witamy, pastorze, może i pastora to zainteresuje. Jak tam twoja rana, Sharon?
– Dziękuję, nie najgorzej – uśmiechnęła się dziewczyna. – Chyba będzie się goić.
– Czy mogłabyś usiąść tutaj, przy stole, razem z innymi? – Gordon raczej wydał polecenie niż zapytał. – Sprowadziłem wszystkich siedmiu ludzi, którzy widzieli czarownika. Poza nimi także inni nabawili się ran, ale nie mieli okazji zobaczyć naszego „ducha”. Tu leżą ołówki i papier, chcę, żebyście spróbowali narysować postać, którą ujrzeliście w lesie. Potem porównamy wasze rysunki
– Ale ja nie umiem rysować – żachnęła się Sharon.
– Nic nie szkodzi, nie oczekuję od ciebie arcydzieła – rzucił Gordon niecierpliwie. – Spróbuj skupić się na najważniejszych szczegółach.
Wszyscy usiedli nad kartkami papieru i zabrali się do roboty.
Sharon znała z widzenia kilku mężczyzn, w tym Andy’ego. Niektórzy mieli na dłoniach wciąż jątrzące się rany.
– Czy wy wszyscy byliście w pobliżu zamku? – spytała.
– Owszem, nawet po kilka razy. Za poprzedniego szefa urządziliśmy nawet całą ekspedycję z zamiarem rozwiązania zagadki.
Sharon zwróciła się do Gordona:
– A was nigdy tam nie ciągnęło?
– Owszem. Któregoś dnia wybraliśmy się w tamtym kierunku, ale nie doszliśmy do końca. Mam wkrótce zamiar ponowić tę próbę.
– Ja odradzam, koledzy także. Uważam, że to bezsensowne. Wtedy doszliśmy do schodów wykutych w skale u stóp ruin. I na tym koniec. Skóra zaczęła nas piec, szczypały oczy. Ale czterech z nas nie poddało się i dotarło do niewielkiej polanki tuż przed bramą – opowiadał jeden z mężczyzn. – Trzech z miejsca zamroczyło i upadli na ziemię. Czwarty, Percy, ujrzał postać z przerażająco jasnymi ślepiami, stojącą pod łukiem bramy. Cudem udało mu się odciągnąć zemdlonych kolegów ze schodów. Gdy obejrzał się znowu, postać stała już niżej.
– Czy kiedykolwiek widziałeś tego kogoś stojącego na murze obronnym?
– Tak, ale najczęściej ukazuje się właśnie w pobliżu schodów.
– Ja go dostrzegłem pomiędzy drzewami – odezwał się inny mężczyzna. – Strzeliłem, ale kula przeszła przez ciało jak przez powietrze.
– Słuchajcie, nie mamy czasu na takie brednie – zauważył sucho Gordon. – Zabierajcie się za rysowanie. Tylko jak najdokładniej.
W pokoju zapadła cisza, od czasu do czasu przerywana mozolnym postękiwaniem.
Trzej „egzaminatorzy” stali z tyłu, obserwując wysiłki rysujących. Sharon podniosła wzrok i napotkała zamyślone spojrzenie Gordona. Może nie wierzył w jej przygodę w lesie? Może dlatego zorganizował ten popis?
Nachyliła się nad kartką papieru, by jeszcze coś poprawić, ale nie szło jej to łatwo. Sharon miała przed oczyma obraz postaci, jednak ołówek nie bardzo był jej posłuszny.
W końcu ostatni z mężczyzn oddał swoją pracę Gordonowi Saint Johnowi. Ten rozłożył wszystkie rysunki na drugim stole. Spośród ośmiu dzieł rysunek Percy’ego był wyraźnie lepszy od innych. Percy nie odmówił sobie przyjemności złożenia gigantycznego podpisu, dużo większego od samej postaci.
Teraz wszyscy nachylili się nad stołem. Siedem „portretów” było w miarę do siebie podobnych. Przedstawiały mężczyznę nienaturalnie dużego wzrostu z długimi włosami i brodą, odzianego w obszerny płaszcz. Postać miała ludzką twarz, ale za to płonące, żółte oczy. Tylko rysunek Sharon był zupełnie inny…
Rzeczywiście rysowanie nie było jej mocną stroną, ale jej postać bez wątpienia odróżniała się od pozostałych.
Andy parsknął śmiechem:
– Wygląda mi na mrówkojada! A do tego trzyma jakieś flaki?
– To jest wąż, a nie żadne flaki – powiedziała obruszona Sharon. – On naprawdę miał taki długi nos!
– To chyba jakiś kot w butach – dodał Peter wesoło. – Poza tym nagryzmoliłaś tyle krzaków w tle, że nie wiadomo, co jest co.
– Gordon polecił rysować możliwie jak najdokładniej – broniła się Sharon.
– To dopiero biedne stworzenie, o ile rzeczywiście takie właśnie spotkałaś! – skomentował Andy.
– Cisza! Dajcie już spokój – uciął krótko Gordon, ale Sharon zorientowała się, że z trudem utrzymuje powagę. Sharon nie widziała jeszcze Gordona rozbawionego do tego stopnia. W końcu sama zaczęła się śmiać.
– Wiesz co, Sharon? Wreszcie odkryłem, że jest coś, czego naprawdę nie potrafisz robić! – dodał Gordon rozbawiony.
Sharon już chciała mu odpowiedzieć, gdy wtrącił się pastor.
– Zwróćcie uwagę, że Sharon widziała coś innego, niż pozostali. Nie można porównać nieźle prezentującego się ducha z tą pokrzywioną, dziwaczną istotą z wybałuszonymi oczami i długim nosem. To zupełnie coś innego!
"Wyspa Nieszczęść" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wyspa Nieszczęść". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wyspa Nieszczęść" друзьям в соцсетях.