Siergiej Rodan, który żywił głęboką pogardę dla ludzi, odezwał się z przekąsem:

– Pewnie chodzi o którąś z tych wytwornych damulek, co to uciekają przez granicę, żeby przeżyć ekscytującą przygodę. Znam ten typ! Płacą kupę pieniędzy dla rozrywki! Strzeż się ich, Miro, jak zarazy. Bo to na nas w końcu spadnie kara za ich fanaberie.

Twarz Mira rozpromieniła się w podziwie dla starszego brata, który wszystko wiedział i potrafił. Ceniono jego hart i skuteczność w działaniu. Omal nie awansował do stopnia kapitana w oddziale straży granicznej. Rozstał się jednak ze służbą wojskową, by po śmierci rodziców zaopiekować się młodszym bratem. Ponadto zawód oficera był mniej opłacalny niż ich obecne zajęcie. Siergiej nie był sentymentalny, ale lubił, gdy mówiono na niego „kapitan Rodan”…

Miro stanowił przeciwieństwo swojego brata i właściwie nie powinien parać się tym zajęciem, dobrym dla ludzi zimnych i bezwzględnych. Serce miał gorące, czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, znał się na sztuce i zachowywał z wrodzoną galanterią. Uciekinierzy ufali Siergiejowi, jego sile i pewności siebie, ale podczas niebezpiecznej przeprawy przez zieloną granicę szukali- towarzystwa Mira.

Zawrócili konie i podążyli dalej. Właśnie uporali się z kolejnym transportem grupy uciekinierów, a osoby, z którymi kontaktowali się w mieście, nie przekazały im żadnych nowych zleceń. Wracali więc do rodzinnego domu położonego w górach.

Jechali już może pół godziny, gdy naraz Miro ściągnął wodze.

– Spójrz, Siergieju, tam pomiędzy drzewami! Wydaje mi się, że coś tam leży!

Siergiej wstrzymał konia. Na ogorzałej twarzy z głębokimi bruzdami koło nosa i ust malowało się napięcie. Miał szarozielone oczy i gęste, spłowiałe od słońca włosy koloru blond, co było rzadkością w tych stronach. Oblicze Mira było bardziej pogodne, a w spojrzeniu jego szarobrązowych oczu kryło się coś czystego. Spod ciemnej kędzierzawej czupryny spoglądał pytająco na brata. Siergiej zsunął się z konia, a Miro poszedł za jego przykładem. Ostrożnie ruszyli zboczem w dół ku postaci leżącej na trawie. Siergiej ostrzegawczo zacisnąl dłoń na ręce brata. Ujrzeli skuloną dziewczynkę w podartym ubraniu, która ramionami otoczyła zziębnięte ciało.

– Nie żyje? – wyszeptał Miro.

Siergiej bez słowa przyklęknął obok tej drobnej istoty i przyłożył rękę do jej piersi.

– Zyje – odrzekł w końcu. – Ale jest nieprzytomna. Chyba nie uda się jej uratować.

– Myślisz, że to jest dziewczyna, której szukają? Siergiej rzucił okiem na skromne odzienie. Ujął twarzyczkę w szorstkie dłonie i obrócił do siebie. W jego oczach odmalowało się zdziwienie.

– Ubrana jak kuchta! – powiedział. – Ale popatrz, Miro, na tę buzię! Znać szlachetną rasę. Tak, to może być ta, za którą wysłano pogoń. Jest przebrana, ale nie ukryje swego pochodzenia.

Miro podziwiał pięknie zarysowane brwi, długie rzęsy, harmonijne rysy, cudowny wykrój ust. Nigdy dotąd nie spotkał kogoś o urodzie tak wysublimowanej. Poczuł, jak wzbiera w nim fala czułości i instynkt opiekuńczy.

– Jak myślisz, ile ma ląt?

– Dziesięć, najwyżej dwanaście. – Skąd wiesz?

Siergiej przejechał dłonią po biodrach dzie~~czynki. – Popatrz, chłopcze, na tę sylwetkę! To jeszcze dziecko!

– Aha – odrzekł Miro. Starszy brat zaimponował mu. Sam niewiele wiedział o tego rodzaju sprawach. Co z nią zrobimy?

Siergiej przeżywał rozterkę.

– Właściwie szansa, że przeżyje, jest nikła. A poza tym moglibyśmy przez nią napytać sobie biedy. Miro poczuł, jak uginają się pod nim kolana.

– Przecież nie zostawimy jej tutaj na pewną śmierć! Musimy ją wziąć do domu!

Brat niechętnie odniósł się do tego pomysłu.

– Mówię ci przecież, że możemy mieć przez nią kłopoty! Zresztą mam wystarczająco dużo na głowie jako twój opiekun.

– Ja się nią zajmę! – zawołał Miro z zapałem. Siergiej zsunął z ramion na plecy lekkie sukno, które służyło mu za pelerynę. Zaświtała mu w głowie pewna myśl.

– Czy nie wspomniałeś o nagrodzie? Z pewnością ścigają właśnie tę dziewczynkę, chociaż początkowo wydawało mi się, że chodzi o kogoś starszego. Miro! Mamy szansę zarobić poważną sumkę, wystarczającą, byś mógł w końcu zacząć chodzić do tej cholernej szkoły. Zabierzemy ją do domu, ale nie będziemy za długo przetrzymywać. Może kilka dni. Zeby trochę doszła do siebie.

Miro, który uważniej obejrzał dziewczynę, przerwał bratu:

– Mylisz się, Siergieju! – O co chodzi?

– Ubranie chyba mówi więcej o tej małej niż rysy jej twarzy. To jest pomoc kuchenna, a w każdym razie służąca. Spójrz na jej dłonie, uwalane sadzą, zarośnięte brudem. Dotknij ramion! Szlachcianki nie mają takićh wyrobiónych muskułów.

Siergiej zaklął szpetnie.

– W takim razie zostawiamy ją!

Miro otoczył dziewczynkę ramieniem, jakby chciał ją ochronić, i zaprotestował:

– Nie odjedziemy bez niej! Pomogę jej! – Nie wyjdzie z tego, nie ma szans!

– Pozostaw to mnie!

Siergiej patrzył zdumiony na swego młodszego brata. Miro chodził w starej jak świat koszuli, z którą się nie rozstawał, bowiem niegdyś uszyła mu ją matka. Po haftach ostały się marne resztki, koszulę spotka niedłu~o taki sam los. Póki co przytrzymywał ją wyszywany serdak, również nie pierwszej nowości. Miro, przystojny chłopiec o regularnych rysach twarzy, był w wieku, kiedy w głowie lęgną się różne niedorzeczne pomysły.

Siergiej zdjął pelerynę i rozłożył ją na ziemi.

– Ty sentymentalny głupcze! – mamrotał niezadowolony. – W co ty nas pakujesz?

Miro zaś uśmiechnął się, szczęśliwy, że kapitan Rodan ustąpił.

Dotarli na miejsce. Siergiej ostrożnie wziął lekką jak piórko dziewczynę od siedzącego na koniu Mira i przeniósł do wybielonej izby w chacie, którą odziedziczyli po rodzicach. Potem położył ją na szerokiej ławie i odwinął z ciemnoniebieskiego sukna.

– Miro, musisz mi coś obiecać – rzekł surowo. – Jeśli okaże się, że to jest dziewczynka, której szukają, pozwolisz mi ją oddać właścicielowi w zamian za nagrodę.

Miro skrźywił się na dźwięk słowa „właściciel”. – Chyba masz na myśli jej rodziców?

– Nieważne – odpowiedział Siergiej i odsunął nogą wszystko, co leżało mu na drodze. – Spróbujmy lepiej wskrzesić iskrę życia w tej nieboraczce.

Miro zerknął na brata. Już nie raz pytał samego siebie, czy jego ideałem nie powinien być ktoś bardziej szlachetny… Usiadł na brzegu ławy i zaczął rozcierać chłodne dłonie dziewcrynki.

– To mało skuteczne – skrytykował go Siergiej. Zagrzej lepiej coś do jedzenia, a ja w tym czasie będę się starał ją dobudzić.

Miro pogrzebał w palenisku i dorzucił kilka szczap. Nie spuszczał przy tym z oka starszego brata. Z niepokojem zauważył, że Siergiej nalewa do kubków samogon.

– Chyba nie zamierzasz jej tym poić? – przestraszył się. – Przecież jeszcze nie jest gotowy?

– Chcesz, by się ocknęła, czy nie?

Miro zagryzł wargi i nic nie odpowiedział. Wciąż obserwując brata, nastawiał garnek z zupą z poprzedniego dnia.

Siergiej uniósł dziewczynkę i wlał jej do ust łyżeczkę mocnego trunku.

– Zwariowałeś? Czy jej to nie zaszkodzi?

– Nie zdziwiłbym się – odrzekł Siergiej dotykając szorstką dłonią jej chudej szyi. – Ta mała jest delikatna jak figurka z porcelany.

Miro zdumiał się, usłyszawszy tak nieoczekiwane porównanie, ale brat zaskakiwał go nie po raz pierwszy. Czasami nawet przychodziło mu na myśl, że Siergiej, choć odkąd sięgał pamięcią małomówny i zamknięty w sobie, tylko udaje takiego surowego.

Dziewczynka zakrztusiła się i z trudem łapała oddech. Ale zaraz podniosła powieki i wielkimi oczyma rozejrzała się wokół.

– O, tak, już dobrze – odezwał się Siergiej i pomógł jej położyć głowę na poduszce. – Teraz zjesz zupę, malutka. Nie, Miro, nie nakładaj jej mięsa, tylko wywar! – polecił, a potem znów zwrócił się do dziewczynki: – A teraz opowiedz, kim jesteś i co tu robisz.

Miro był zdania, że ubóstwiany przezeń brat mógłby przemówić łagodniejszym tonem do tej drobnej istotki, tak czarująco pięknej. Ona tymczasem wodziła przerażonym wzrokiem po schludnej, choć skromnej izbie, przyjaznej twarzy Mira i surowej Siergieja. Jest śliczna, pomyślał Miro wzruszony, ale, na Boga, jaka zalękniona!

– Wypij! – poprosił łagodnie, by dodać jej odwagi, i podszedł bliżej. Dziewczynka cofnęła się pod ścianę. Siergiej przytrzymał ją mocniej.

– Pij szybko, nie wygłupiaj się!

Dziewczynka drżała jak osika, więc Siergiej rzucił niecierpliwie:

– Zajmij się nią, Miro! Przecież to ty chciałeś zabrać ją tutaj!

Młodszy brat spokojnie zdołał nakłonić dziewczynkę, żeby posmakowała zupy. Gdy skończyła jeść, położyła się rozdygotana jak najdalej od Mira. Spuszczała wstydliwie wzrok, unikając przyjaznego uśmiechu chłopca. Wpatrywała się nieruchomo w ścianę z drewnianych bali. Siergiej zaś, który stał naprzeciwko ławy, zapytał ponownie ostrym tonem:

– Kim jesteś? I skąd pochodzisz?

Zniecierpliwił się, bowiem mała nawet nie odwróciła głowy w jego stronę.

– Powiedz chociaż, jak się nazywasz!

– Franciszka – wyszeptała tak cicho, że ledwie ją usłyszeli.

– Franciszka? I to wszystko?

Wreszcie zebrała się na odwagę, by spojrzeć na Siergieja. Jej oczy rozszerzyły się ze strachu. Rzuciła się na kolana, zasłaniając jak przed uderzeniem.

– Nie, nie – jęczała żałośnie.

– Co, na Boga… – odezwał się Miro. – Czego się boisz? Przecież to tylko mój brat!

Ale Franciszka już się poderwała. Utrzymując się na nogach nieprawdopodobnym wysiłkiem woli, rzuciła się ku drzwiom, ale Siergiej zastawił jej drogę. Przerażona do szaleństwa biegała po izbie: podłożyła do ognia, gorączkowymi ruchami ustawiła talerze i półmiski na stole, poprawiła poduszkę na ławie. Przez cały czas nie spuszczała wzroku z Siergieja.

Bracia oniemieli ze zdumienia. Pierwszy zareagował Siergiej. Złapał dziewczynkę i potrząsnął nią mocno. – Uspokój się! Co ty wyprawiasz?! Mówię ci, uspokój się!