Sack klął, gdy krępowali go sznurem.

– Idioci! Myślicie, że uda się wam stąd uciec?! Moi ludzie…

– Śpią – przerwał mu Siergiej. – Miałem dziś rano coś do załatwienia w kuchni i przy okazji wsypałem do kaszy środki usypiające. – Pozostaje mieć nadzieję, że wszyscy lubią kaszę, pomyślał ponuro.

– Ale my mamy dokumenty!

– Nie pan, panie Sack! Maje panna Marika. Nie jestem wcale taki pewien, że zechce dzielić się swym szczęściem z panem. Skoro to ona oficjalnie uchodzi za Franciszkę Vardę, może sama pójść do banku i podjąć tyle pieniędzy, ile zechce.

Sack zaklął.

– Ale nie zdoła tam dotrzeć – dodał Siergiej. – Zamknąłem bramę i klucze mam przy sobie.

Podał je duchownemu i powiedział:

– Ojcze, proszę pojechać co koń wyskoczy do miasta i wrócić tu z policją. A jeśli policja odmówi, proszę zwołać tylu mężczyzn, ile się da. Chętnie oczyszczą tę posiadłość. Pośpiesz się, ojcze, bo służba nie będzie spać w nieskończoność.

Duchowny skinął głową, trochę przestraszony.

– I zamknij, proszę, za sobą bramę, tak żeby kobiety się nie wymknęły.

ROZDZIAŁ XI

Wreszcie Siergiej mógł zająć się Franciszką. Dziewczyna była kompletnie odurzona i nie reagowała na żadne bodźce. Niewiele brakowało, a upadłaby zemdlona. Poprowadził ją do sąsiedniego pokoju i ułożył na sofie. Przez chwilę nie odrywał wzroku od twarzy ukochanej, której obraz towarzyszył mu w długiej samotnej włóczędze, i serce ścisnęło mu się współczuciem. Dlaczego życie obchodzi się z nią tak okrutnie? Czy już zawsze tak będzie? Delikatnie odgarnął kosmyk z chłodnego, wilgotnego od potu czoła. Popatrzyła na niego nie widzącymi oczami. Siergiej usiłował się uśmiechnąć, ałe bez powodzenia.

– Franciszko – szepnął. – Teraz odpocznij. Jestem przy tobie i nigdzie nie odejdę.

Wyszedł zostawiając uchylone drzwi, tak by mieć ją na oku. Dziewczyna zdawała się zapadać w coraz głębsze odurzenie.

– Jak pan myśli, czy nic nie zagraża jej życiu? – spytał cicho Siergiej.

– Z całą pewnością nie. Za kilka godzin się obudzi, być może z bólem głowy, ale poza tym w dobrej formie – odpowiedział adwokat, w zamyśleniu patrząc na kapitana Rodana.

Widział przez uchylone drzwi, że kiedy ten twardy mężczyzna pochylał się nad dziewczyną, na jego twarzy malowało się niekłamane wzruszenie. Adwokat westchnął. Doprawdy, życie nie szczędzi ludziom problemów!

Trwali w pełnym napięcia oczekiwaniu. Po kilku godzinach ujrzeli dwie kobiety, które bez powodzenia usiłowały przedostać się przez wysoki mur. A potem wreszcie nadeszli ludzie z miasta…

Franciszce wydawało się, że powoli wypływa z oceanu snów. Znów ujrzała kapitana Rodana, teraz jednak znacznie wyraźniej. Jego oczy, pełne przyjaźni i ciepła, były tak blisko, niski głos mówił do niej: „Jak się miewasz, Franciszko?” i brzmiał w uszach niby cudowna muzyka. Ale to tylko senne marzenia. Wreszcie się obudziła. Popatrzyła w sufit niewielkiego saloniku. Odwróciła głowę i jej ciało zalała fala ciepła.

– Kapitan Rodan! – wymamrotała i uśmiechnęła się rozespana. Ale zaraz oprzytomniała: – Kapitanie Rodan, chcę do domu!

Spostrzegła, że te słowa sprawiły mu radość.

– Do domu, Franciszko? Teraz twój dom jest tutaj! Wszystko co złe przeminęło. Dokumenty leżą zamknięte w skrytce. A my jesteśmy sami w tym wielkim dworze. Jutro przyjedzie adwokat, żeby służyć ci pomocą.

– Nie lubię tego domu!

– Rozumiem, ale teraz Sack i jego ludzie siedzą w więzieniu i nie wyjdą stamtąd zbyt szybko. Jesteś wolna, mój aniele.

Przeżycia ostatniego okropnego roku zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kapitan Rodan znów był blisko. Ale twarz miał zmęczoną, wyniszczoną. Na policzkach pojawiły się głębokie bruzd5•, wokół oczu nowe zmarszczki, a we włosach siwizna. Jej jednak wydawał się piękniejszy niż kiedykolwiek. Spuściła wzrok, przepełniona szczęściem i miłością aż do bólu.

– Franciszko – szepnął, wodząc opuszkami palców po jej twarzy.

– Co słychać w domu? – spytała, by ukryć zakłopotanie.

– Nie wiem. Nie byłem tam od jesieni ubiegłego roku, od dnia, w którym zaginęłaś.

– Jak to? A gdzie byłeś?

– Szukałem twojej wieży, lśniącej w oddali. No i ciebie. Przez cały czas, dzień i noc.

Franciszka zaniemówiła. Nadzieja na nowo zagościła w jej sercu. Skoro szukał jej z takim oddaniem, gnany przez strach, musiała wiele dla niego znaczyć… Ale oczywiście nie w taki sposób, jakby tego pragnęła, to niemożliwe! On nie może się dowiedzieć o jej skrytych marzeniach, nie dopuści do tego, by odwrócił się od niej ze zdziwieniem i może z pogardą. Postara się pozostać dla niego młodszą siostrą, podopieczną, przybraną córką; to jest naturalne.

– Franciszko, maleńka, czy było ci ciężko?

Nie mów do mnie z taką czułością, bo tego nie zniosę, pomyślała.

– Ciężko? – rzekła powoli – Nie, nie robili mi krzywdy. Właściwie to było mi nudno. Czułam niepokój, bo nie wiedziałam, co tak naprawdę się dzieje… Ale najbardziej…

Już nie wytrzymała dłużej. Uniosła się z poduszki, a on wziął ją w~ ramiona.

– Och, kapitanie Rodan! Tak bardzo tęskniłam za wami wszystkimi. Chcę do domu!

– Dobrze, już dobrze – pocieszał ją cicho, gładząc po plecach. Jego koszula była mokra od jej łez. – Dobrze już, dobrze, wszystko się ułoży.

– Tak mi przykro. – Dlaczego?

– Bo byłam taka niedobra dla ciebie przez ostatni rok w domu. Było mi ciężko, ale nie powinnam się tak zachowywać. Przecież to nie twoja wina…

– Że co, Franciszko?

– Ze jestem taka głupia – wyszeptała, starając się powstrzymać od płaczu…

Poczuła, jak położył ręce na jej głowie, a policzek przytulił do jej czoła. Nie mogła opanować drżenia, na przemian zalewała ją fala gorąca i chłodu.

Za oknami zmrok powoli otulał wierzchołki drzew. Franciszka spostrzegła, że kapitan Rodan ma na sobie czyste odświętne ubranie, a jasne włosy umył i starannie uczesał. Przyjemnie było go dotykać. Jej dłonie bezwiednie gładziły jego pierś.

– Mnie także nie było lekko, dręczyły mnie wyrzuty sumienia – szepnął. – Ja także w ostatnim czasie zachowywałem się nie tak, jak powinienem. Najbardziej męczyło mnie, że nie pojechałem z tobą na zabawę do żynkową do miasta. Żałowałem poniewczasie, że nie starałem się lepiej ciebie zrozumieć. Byłem taki zrozpaczony, Franciszko, tak wiele chciałem ci wyznać.

Podniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jego tw-arz nagle wydała jej się obca, widziała w niej napięcie, cierpienie…

– Co chciałeś mi wyznać? Powiedz teraz!

Zacisnął palce na jej ramieniu, a potem wstał gwałtownie.

– Nie, teraz jest już za późno. Może będzie lepiej, jeśli nie wypowiem tych słów! – uśmiechnął się niepewnie. – Wydaje mi się, że przypadkowo położyłem cię na tej samej sofie, na której siedziałaś, gdy miałaś cztery lata.

Dokładniej przyjrzeli się meblowi. Czerwony aksamit wypłowiał, ale wzdłuż brzegów nadal był ozdobny sznurek.

– To na pewno ta sama. Tak bardzo się cieszę, że cię widzę. To dziwne uczucie… No nie, znowu brak mi słów – wyznała onieśmielona. – Ale tak bym chciała usiąść ci na kolanach albo położyć się obok ciebie, porozmawiać i pożartować. Teraz wszystko jest takie trudne.

Roześmiał się niepewnie. Przez długą chwilę zmagał się ze sobą, ale wreszcie położył się obok.

– Spróbujmy – rzekł. – Masz dwanaście lat i leżysz na moim ramieniu, o, tak, i opowiadasz mi, co się dziś wydarzyło.

Minione lata rozwiały się jak pył… Wystarczyło, że zamknęła oczy, poczuła pod głową jego ramię, na policzku jego oddech i znów była niewinnym dziećkiem. Widziała w nim starszego brata. Przysunęła się bliżej, przytuliła.

– Lepiej przepytaj mnie z lekcji – zamruczała. – Nie chce mi się opowiadać o wydarzeniach dzisiejszego dnia. – No dobrze. Co zadał ci Miro? = jego głos brzmiał dziwnie obco.

Był dziś jakiś inny, nie taki jak zwykle. Poczuła ukłucie w sercu. Już kiedyś go takim widziała, jeden jedyny raz. Kiedy całował ją, pijany. Teraz jednak alkohol nie mącił mu umysłu. Zapomniała o Mirze, jego lekcjach. Zaczęła mówić o czymś zupełnie innym.

– Wiem, że strasznie cię raniłam w tym ostatnim okresie. Ale prawdą jest, że i ty mnie dotknąłeś: Najbardziej bolało mnie to, że nie pozwoliłeś mi się opiekować sobą w czasie choroby. Gotowa byłam uczynić wszystko, by ci pomóc, a ty wpadałeś w złość, kiedy tylko zbliżyłam się do ciebie.

– To dlatego, że się wstydziłem, Franciszko. Ty, taka młodziutka, piękna i ja… nie, moja droga, nie mogłem. Pokiwała głową.

– To nie byłoby dla mnie nieprzyjemne, bo strasznie cię kochałam. Ale rozumiem.

– No – rzekł naraz – co z lekcjami Mira?

– Przepraszam! Miałam się nauczyć pierwszej zwrotki hymnu narodowego.

– Specjalnie tak mówisz, bo znasz go na pamięć! A powiedz, co jest napisane na puszce od ciastek na górnej półce!

– Bez pracy nie ma kołaczy – rzekła triumfalnie. – A na karteczce ukrytej w pozytywce?

– Sier…

Drgnęła i ukryła twarz w dłoniach. Siergiej wstał i próbował odsunąć jej ręce.

– Wybacz, Franciszko, zauR~ażyłem ją, kiedy pojechałaś na zabawę dożynkową. Dlatego szukałem cię bez wytchnienia, bezradny i zrozpaczony. Musiałem cię odnaleźć, by ci powiedzieć, że nie tylko tobie było ciężko przez te ostatnie lata. Franciszko, ukochana moja! Ja również cierpiałem. Na początku tak jak ty broniłem się przed miłością. Jestem przecież od ciebie dużo starszy. Poza tym ty taka delikatna i piękna, a ja prosty chłop… Ale to, co czuliśmy, było czyste i piękne. Nigdy nie miałem odwagi, by ci powiedzieć, jak rozpaczliwie cię kochałem! A teraz jest za późno. Ty, jedna z najbogatszych kobiet w kraju, i ja… stajenny.

W jego głosie zabrzmiała bezgraniczna gorycz. Teraz wyznał Franciszce już a•szystko. Czy jednak uczucie, jakim go darzyła, było tym, którego pragnął? Czy dostrzegała w nim mężczyznę? A może był to jedynie wytwór jego wybujałej fantazji? Pewnie przeraził ją swymi słowami…