– A czy panna Marika nie mogłaby odegrać roli Franciszki również w tym dniu?

– Oczywiście, że nie! Moja kochana żona zostawiła jakiemuś cholernemu adwokatowi dokładny opis córki z uwzględnieniem wszelkich drobnych blizn, znamion, kształtu uszu… Tak więc kiedy przyjedzie tu ów adwokat, będziemy. musieli podać Franciszce środki odurzające, żeby nie urządzała scen. Wystarczy, że złoży swój podpis na kilku dokumentach, a resztą już się zajmiemy. Nareszcie będzie można dobrać się do prawdziwych pieniędzy. Koniec z życiem żebraka we dworze.

Kornel Sack sam zarabiał niemało, ale wydawało mu się, że to grosze. Jego wyobraźnię pobudzała wielomilionowa fortuna, na drodze do której stała mu Franciszka.

– Proszę mi wybaczyć, że ośmielam się pytać, ale w jaki sposób zamierza pan zagarnąć jej majątek? Zdziwiony Kornel Sack podniósł ciężkie powieki. – Sądziłem, drogi Bela, że się tego domyślasż. Po prostu niebawem ożenię się z Franciszką Vardą.

– Ona na to nigdy nie przystanie! Niełatwo się teraz z nią dogadać, to już nie jest to uległe dziecko, które przed laty uciekło z domu.

Przez ponurą twarz Sacka, niegdyś bardzo interesującą, teraz zwiotczałą i pomarszczoną, przemknął cień poirytowania.

– Nie mówię przecież o prawdziwej Franciszce. Mam na myśli Marikę, oczywiście. Przecież to właśnie ją wszyscy uważają za Franciszkę, łącznie z księdzem. Prawdziwą Franciszkę pokażemy jedynie adwokatowi, to będzie trwało zaledwie parę godzin.

– A jeśli adwokat wróci?

– Na pewno nie będzie to ten sam adwokat – rzekł złowróżbnie Sack. – Bo on w kilka dni po wizycie u nas ulegnie wypadkowi. Rozumiesz?

– Doskonale rozumiem.

– Potem zniknie też ślad po Franciszce Yardzie. A-propos, jak ona wygląda? Czy jest podobna do Mariki? Kiedy były małe, istnialo między nimi spore podobieństwo. Dlatego właśnie wybrałem Marikę. Szpakowaty zarządca potarł w zamyśleniu bokobrody.

– Muszę wyznać, że teraz różnią się między sobą. Franciszka Varda jest bardzo piękna i pociągająca. Filigranowa, pełna wdzięku… A panna Marika… – nie dokończył, wzruszył tylko ramionami.

– To baryła, nie ma co ukrywać! No cóż, może nie wygląda tak, jakbym sobie tego życzył, ale chętnie z nami współpracowała. Pod każdym względem. I na pewno nie będzie miała nic przeciwko temu, by zośtać panią Sack. Wystarczy, że jej pomacham pieniędzmi przed perkatym nosem. No, a jeśli bardzo się postara, to…

Bela zaśmiał się pełen oczekiwania. Pogłaskał szpicrutę. Zabawnie było pokazać ją Franciszce. Nie zapomniała, widział-to na jej twarzy, chociaż udawała obojętnpść. Ale jego nie oszuka, o, nie! Nadal miał władzę nad tą dziewczyną.

Praca u Kornela Sacka bardzo mu odpowiadała. Jego pan zawsze wiedział, co Bela chciałby dostać. Niczym psu obronnemu, któremu rzuca się od cżasu do czasu kawał surowego mięsa, żeby podtrzymać jego zapał, Sack rzucał Beli raz po raz smakowite kąski. Tak jak teraz Marikę.

– Zawołaj ją – polecił Sack, a kiedy weszła, zagadnął: – Marika, wiesz, o co chodzi, prawda? Obojętnie pokiwała głową.

– Przez wiele lat mieszkałaś tutaj we dworze. Chyba to było lepsze mieszkanie niż ten nędzny rynsztok, z którego cię wyciągnąłem.

– Tak, tak – westchnęła niecierpliwie. – Gadanina. Słyszałam to już tysiące razy!

– Czy zechciałabyś zostać moją żoną? Tak szybko jak to możliwe? Oczywiście jako Franciszka.

Tak, żebyś mógł zagarnąć majątek, staruchu? pomyślała Marika. Bo to przecież ja będę oficjalnie spadkobierczynią. Ty jesteś tylko na doczepnego. Ale zdaje się, że nie mam wyboru, bo jeśli będę się ociągać, to wkroczy ukochany Bela i mnie załatwi!

Przez chwilę patrzyła na Sacka. Jesteś stary i chory, myślała, więc mam szansę pożyć przez długie lata jako bogata wdowa. $ardzo bogata… Tak więc chyba póki co wytrzymam z tobą, ty obrzydliwy staruchu. Skińęła głową.

Sack uśmiechnął się zadowolony. Dziewczyna nie jest szczególnie urodziwa, rozważał w duchu. Ale przez kilka lat chyba jakoś będzie mógł ją znieść. Potem Marika zapadnie na ciężką chorobę, śmiertelną. A ogromny majątek dostanie się w jego ręce.

Bela obserwował tych dwoje i bez trudu przejrzał ich zamiary. Na jego twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech. Ale krył się w nim też lekki podziw. Takie postępowanie rożumiał i w pełni akceptował.

Podczas gdy Franciszka uwięziona we własnym domu oczekiwała na swoje dwudzieste pierwsze urodziny, Siergiej nie przestawał jej szukać. Po rocznej tułaczce wracał teraz do domu. Nadzieja na odnalezienie dziewczyny z każdym dniem śtawała się coraz mniejsza. Niekiedy nawet przychodziło mu na myśl, że nigdy jej już nie zobaczy.

Dzień chylił się ku wieczorowi, kiedy Siergiej wjechał w rozległą zalesioną dolinę. Znalazł się tu po raz pierwszy w życiu. Właśnie przestało padać. Zmarzł trochę, bo deszcz przemoczył mu ubranie. Zastanawiał się, gdzie stanie na noc. Słońce skryło się za wielką chmurą, ale Siergiej miał nadzieję, że zaraz wyjrzy znowu; a on ogrzeje się jeszcze w jego ostatnich promieniach.

Wiedział, że stąd już niedaleko do domu, ale tej drogi nie znał. A może… tak, te wzgórza na wschodzie, – czyż nie był to najdalej wysunięty fragment jego rodzinnej górskiej okolicy? Leżały tak daleko, że prawie ginęły gdzieś za horyzontem, ale wydawało mu się, że poznaje zarysy wierzchołków. Chociaż zwykle oglądał je z całkiem innej perspektywy…

Oczywiście, bywał już w tych lasach, ale w tym akurat miejscu znalazł się po raz pierwszy. Czy nie jest to ów potężny wodospad, który znajdował się po drugiej stronie „jego” góry? Tam daleko, z lewej… Ależ tak! Jak dziwnie stąd wygląda. W ogóle nie przypomina wodospadu. Gdyby nie wiedział, że to wodospad, przysiągłby, że to jakaś wieża kościelna wznosząca się na tle ciemnego lasu.

Naraz Siergiej doznał wstrząsu, potężnego jak fala przypływu. Wieża kościelna! Z iglicą! Przy odrobinie wyobraźni dostrzec można nawet coś na kształt półksiężyca, coś, co wygląda jak kurek na czubku wieży. Słońce było jeszcze za chmurą, ale zaraz powinno zza niej wyjrzeć. Musi na nie poczekać. Przez cały czas wyobrażał sobie, że zobaczy wieżę Franciszki na tle nieba. Nigdy nie wspominała, że za wieżą znajdowało się wzgórze., Ale też nigdy nie rozmawiali o szczegółach.

Serce waliło mu tak mocno, jakby miało wyskoczyć z piersi „Nie!” -. rzekł”głośno sam do siebie. – „Nie łudź się zbytnio. Tyle razy już doznałeś rozczarowań”.

Naraz „wieżę” oświetlił blask promieni słonecznych załamujących się w kropelkach wody. Oczom Siergieja ukazał się zaczarowany pałac, rozjarzony, wabiący. I wieża, która nie istniała!

A więc to tu, tuż za jego laserń, w odległości, którą mogła pokonać mała.dziewczynka! Biedne dziecko! Szukała słonecznej wieży, ale zabłądziła wśród drzew i nigdy jej nie odnalazła. Czy to dziwne, że on daremnie poszukiwał jej przez okrągły rok? Siergiej na przemian płakał i się śmiał.

A więc znalazł wieżę! Teraz powinien bez trudu odnaleźć duży dom w lesie. Z pewnością musi.być tu gdzieś niedaleko, bowiem wodospad nie ze wszystkich stron był widoczny, a już w każdym razie nie w taki sposób. Siergiej zapomniał, jak bardzo jest zmęczony i przemarznięty. Zapał i nadzieja dodały mu sił. Rożejrzał się dookoła. Las, las i jeszcze raz las. Ale gdyby podjechać na to wzniesienie… Jeszcze nigdy tak nie popędzał konia. Po dziesięciu minutach był na zboczu.

ROZDZIAŁ IX

Siergiej oddychał z drżeniem. Na tle wzgórza tuż pod tarczą zachodzącego słońca dojrzał czarny dach długiego budynku i utrzymanych w tym samym stylu co dom zabudowańgospodarczych. Gdzieś między drzewami mignęło mu okno, ale najlepiej widoczny był dach. Franciszka nie przesadziła. Ten dom był ogromny, bo to, co widział, stanowiło zaledwie jego część.

– Żnaleźliśmy dom! Znaleźliśmy – śmiał się głośno poklepując konia. – Nareszcie pokonaliśmy pierwszą przeszkodę!

Musiał przetrzeć oczy, które jakby zasnuły się mgłą. Była to gwałtowna reakcja na uczucie ulgi, jakiego doznał. W chwilę później znalazł się przed ogromnym domem. Z ukrycia spoglądał na nieprzebyty mur, na czarną, kutą bramę, wysoką i groźną. Przez jej pręty widać było jedynie park. W niektórych miejscach mur był lekko nadkruszony, ale ogólnie prezentował się nieźle. Siergiej odniósł wrażenie, że musi to być piękny dwór, chociaż na razie widział tak niewiele. Utrzymanie takiej posiadłości na pewno wymaga ogromnego nakładu pracy. Takie zajęcie by mu odpowiadało! Poczuł, jak świerzbią go ręce. Oprzytomniał.

Nie mógł stać tu bez końca, a tym bardziej pytać o Franciszkę. To zbyt niebezpieczne! Doskonale pamiętał mężczyznę, który poszukiwał dziewczyny. Ci, którzy wdarli się do jego górskiej zagrody, także byli zdecydowani na wszystko, nawet na to, by zabić. Ciekawe, jak by zareagowali, gdyby pojawił się w jaskini lwa. Chociaż nie przypuszczał, by go mogli znać, w każdym razie nie ći, którzy pozostali przy życiu…

Przede wszystkim musi zebrać informacje o tym, kto tu mieszka, i dowiedzieć się czegoś o swej podopiecznej.

Franciszka… Poczuł w sercu dojmujący ból. A jeśli ona… Nie, musi żyć, musi! Dla tych oprawców z jakiegoś powodu ważne są jej dwudzieste pierwsze urodziny. Nie chciało mu się wierzyć, by mogła mieć już tyle lat, ale chyba naprawdę nie pozostało zbyt wiele czasu!

Siergiej wjechał w las. Wybrał ścieżkę, która, jak przypuszczał, powinna go dokądś doprowadzić. Przez godzinę objechał wzgórze dookoła i u swych stóp, w dolinie, spostrzegł miasteczko. Był tu już wcześniej, ale v,~ykluczył to miejsce po obejrzeniu wieży kościelnej. Przypominał sobie nawet, że wspiął się wtedy na wzgórze wznoszące się na tyłach dworu. Musiał widzieć rozległą dolinę porośr(iętą lasem, prawdopodobnie widział też wodospad. Niesamowite! Wystarczy odrobinę zmienić perspektywę, by oczom ukazywał się całkiem inny widok. Dotarł do tego miejsca przed kilkoma miesiącami, ileż krajobrazów przewinęło mu się potem przed oczami! Nic dziwnego, że poczuł się obco, kiedy wjechał do doliny tuż przed zmrokiem.