– Nie! – krzyknęła nagle i odsunęła się gwałtownie. – Źle! Za ostro! – pouczał Siergiej. – Skutek może być zgoła odwrotny, bo niektórych mężczyzn opór kobiety bardzo podnieca. Wystarczy, że odsuniesz kolano, spokojnie, lecz zdecydowanie. Spróbujemy jeszcze raz!

– Nie! – zaprotestowała poruszona. – Zostaw mnie! Zdziwiony, dojrzał rumieniec na jej policzkach. Na kilka długich minut w chacie zaległa kompletna cisza, tylko gdzieś daleko w lesie odzywały się ptaki. Franciszka wpatrywała się w Siergieja, tak jakby go zobaczyła po raz pierwszy. Prześlizgnęła wzrokiem po mokrych włosach, na moment zatrzymała się na ustach, potem objęła spojrzeniem barczyste ramiona i całe ciało. Drżała jak osika.

– Wybacz, proszę! – Siergiej pierwszy odzyskał głos. – Nie miałem takiego zamiaru! Chciałem cię ostrzec, a obudziłem w tobie kobietę. Przykro mi, Franciszko! Ale powiedz, czy zrozumiałaś coś z tej lekcji?

– Zaczynam rozumieć – wyszeptała poruszona do żywego. Zerwała się z miejsca i zakrywszy dłońmi twarz, uciekła do swego pokoiku.

Wyszedł z domu, przeklinając w duchu samego siebie. Po chwili w cichym lesie rozległy się głuche uderzenia siekiery. To Siergiej wyładowywał wściekłość, rąbiąc zawzięcie drwa.

Biedny Miro coraz częściej myślał, że pewnie jest mu przeznaczone zacząć naukę, dopiero gdy stanie się starcem z długą siwą brodą. Wprawdzie przyjęto go do szkoły, ale na rozpoczęciu zajęć musiał poczekać do następnego roku szkolnego. Nie pozostawało mu zatem nic innego, jak nadal przeprowadzać ludzi przez zieloną granicę. Powoli zaczynał serdecznie nienawidzić tego zajęcia.

Każdego roku na jesieni do najbliższego miasta zjeżdżała się młodzież z całego okręgu na huczną zabawę dożynkową. Okręg był dość rozległy, ale rzadko zaludniony. Dla młodych ludzi była to jedyna szansa na spotkanie. Ściągali do miasta z odległych górskich zagród, z osad położonych wzdłuż rzeki. Chłopcy – by potańczyć z dziewczętami, a może i wrócić z ńarzeczoną do rodzinnej wsi, dziewczęta, by pokazać się jako kandydatki do małżeństwa.

Siergiej Rodan przeważnie co roku jechał konno na uroczystości dożynkowe i bawił się tam przez kilka dni. Ale do domu wracał zawsze sam. W zeszłym roku zrezygnował z zabawy i wysłał do miasta Mira. Młodszy brat także długo nie wracał, by w końcu pojawić się na solidnym kacu.

Zbliżał się termin kolejnych dożynek. Siergiej czuł, że powinien pozwolić jechać Franciszce na zabawę, by miała okazję poszerzyć grono znajomych, które ograniczało się do Mira i jego własnych kompanów o wątpliwej reputacji. Ale lękał się tego. Dziewczyna była jeszcze taka młodziutka i wrażliwa.

Był też inny powód do niepokoju. Słyszał od przyjaciela, że krążą plotki, iż najmłodszy z Rodanów wcale nie jest chłopcem, tylko poszukiwaną dziewczynką. Przez kilka lat nikt nie rozpytywał w mieście o zaginioną. Przypuszczalnie szpiedzy uznali, że mała nie żyje. Ale ostatnio poszukiwania się nasiliły. Siergiej planował wysłać Franciszkę do szkoły razem z Mirem, teraz jednak stracił odwagę. Bał się po prostu, że ktoś w mieście bez złych intencji, lecz ze zwykłej naiwhości, zdradzi jej miejsce zamieszkania. Tak więc niełatwy problem, czy Franciszka powinna uczestniczyć w zabawie dożynkowej, szczęśliwie sam się rozwiązał. Do miasta nie pojechało żadne z nich. Po prostu uznali, że jest to zbyt niebezpieczne.

Kapitan Rodan usiłował zerwać z dotychczasowym zajęciem, ale to wcale nie było takie łatwe. Ciągle napływały doń prośby, by pomógł komuś, kto jest w potrzebie. Na przedwiośniu znowu szukano jego pomocy. Siergiej próbował nawet się wykręcić, ale chodziło o przeprowadzenie uchodźców politycznych, więc zarówno Franciszka, jak i Miro uznali, że powinien pomóc.

– A może ty ich przeprowadzisz, Miro – syknął przez zęby Siergiej. – Ja już dłużej nie mogę. Jeśli mnie wyręczysz, to obiecuję, że dostaniesz trochę grosza na zabawę dożynkową.

– A co ja mam do roboty na tej zabawie? – odrzekł Miro. – Nie chcę narzeczonej stamtąd. Zresztą w ogóle nie zamierzam się teraz żenić. Poczekam! Skoro ty się dotąd nie ożeniłeś, a jesteś już grubo po trzydziestce, to i ja nie muszą się spieszyć.

– O mnie się nie martw! – żachnął się Siergiej. – Rób, jak uważasz! Tylko nie wypominaj mi, ie nie żyję jak porządny człowiek, bo to nie tylko moja wina.

Miro zawstydził się.

– Wybacz, Siergieju – powiedział. – Wiem doskonale, że poświęciłeś się dla mnie.

– I dla mnie – dodała Franciszka, mierzwiąc jego jasną czuprynę. – Czy mówiliśmy ci kiedyś, jak bardzo cię kochamy, ojczulku?

Siergiej drgnął, to określenie nie bardzo przypadło mu do gustu.

W rezultacie na granicę wyruszyli we troje. Poszło im gładko i wracali do domu w dobrych nastrojach. Dojechali do rzeki, gdy Siergiej nagle się zatrzymał.

– Ktoś puścił parę z gęby – wyszeptał Miro. – Posłuchajcie!

– Aresztują nas za nielegalne przerzuty? – cienkim głosem zapytała Franciszka.

Siergiej potrząsnął głową, blady jak ściana.

– Nie, straż graniczna nie korzysta z pomocy psów. To ktoś inny. Franciszko, kim ty właściwie jesteś? Ostrożnie wyciągnęła do niego rękę, a on ścisnął ją mocno.

– Musimy uciekać, ścigają nas!

– A uchodźcy? – spytała Franciszka.

– Są bezpieczni! W przeciwieństwie do nas. Cwałowali brzegiem rzeki, ale ujadanie psów za nimi nie cichło.

Gdzie możemy się schronić? myślała Franciszka. Przecież oni doskonalę się orientują, gdzie mieszkamy. – Jedziemy do domu?

– Nie – odpowiedział Siergiej. – Najpierw musimy ich zgubić.

Zmusił konia, by wjechał do wody. Franciszka, choć przestraszona, szykowała się, by pójść w jego ślady, ale Siergiej gwałtownie zawrócił na brzeg.`

– Nurt jest zbyt wartki! – zawołał, wstrzymując wierzgające zwierzę. – Trzeba puścić konie luzem! Widzicie tę gałąź przed nami? Musimy wspiąć się na nią, nie dotykając ziemi!

Miro podjechał bliżej i wdrapał się na gruby konar. Pochylił się i złapał Franciszkę. Siergiej klepnął konie po zadach, by pobiegły w stronę domu. Następnie sam przedostał się na drzewo, a jego wierzchowiec podążył śladem towarzyszy. Słyszeli ich rżenie i głuchy tętent. – Szybko, musimy stąd uciekać!

Drzewo, na którym się znaleźli, mogło być wymarzonym miejscem zabawy dla małych chłopców. Obok, gęsto jedna przy drugiej, rosły olchy, wielkie i rozłożyste. Nie dotykając ziemi przesuwali się więc naprzód, aż dotarli do stromych skał. Ruszyli w górę. Powoli, ostrożnie szukając stopami oparcia, wspinali się pochyleni, aż wreszcie znaleźli bezpieczne schronienie – zawieszoną wysoko nad brzegiem rzeki półkę skalną, porośniętą trawą.

Franciszka z trudem łapała oddech. Czuła, że zmęczenie rozsadza jej klatkę piersiową. Miro położył się na trawie i przyciągnął ją do siebie.

– Tu nam nic nie grozi – powiedział.

– Tak, ale zamieszkać sil tu nie da! – zażartowała. Siergiej wpatrywał się gdzieś daleko ponad sklepieniem lasu. Franciszka oddychała już równiej i wtedy nad rzekę wpadły psy. Wstrzymali oddechy.

– Miną nas – szepnął Siergiej.

Nagle Franciszka uświadomiła sobie, że jej policzek dotyka twarzy Mira, że leżą przytuleni. Ich spojrzenia spotkały się. Oczy Mira pociemniały od powstrzymywanego napięcia. Obejmował ją mocno, aż sprawiało jej to ból.

Odsunęła się gwałtownie i usiadła obok Siergieja, nerwowo poprawiając włosy.

Zapadła długa cisza. Ujadanie psów ucichało z wolna. Sądząc po odgłosach, pobiegły śladem koni, w stronę domostwa braci.

– A więc jesteśmy odcięci od naszej chaty – stwierdził Miro. – Jak długo tu zostaniemy?

– Nie wiem – odpowiedział Siergiej, a w jego głosie pobrzmiewał ton, którego Franciszka dotychczas nie słyszała. – Zjemy coś?

Słońce już dawno minęło południe, gdy wszyscy troje zatrzymali się raptownie. Znajdowali się właśnie na wysokiej skarpie, gdy naraz tuż obok wśród drzew usłyszeli szczekanie. Przerażeni cofnęli się w stronę lasu. Zdążyli wszakże dostrzec mężczyznę ze strzelbą i psa. – Jest tylko jeden! – zawołał Miro.

– To pewnie strażnik – orzekł Siergiej. – Franciszko, ukryj się za drzewem.

Ale pies już ich wytropił, a za nim biegł uzbrojony mężczyzna.

Miro zatrzymał się i wyciągnął nóż.

Nagle Franciszka krzyknęła rozdzierająco: – Nie zabijaj psa! Celuj w człowieka!

Miro w ostatniej chwili zmienił kierunek rzutu, nóż ze świstem przeciął powietrze i mężczyzna upadł. Siergiej błyskawicznie wyjął nóż i już wycelował w psa, gdy Franciszka upadła na kolana i zawołała: – Taj! Taj!

Bulterier zaszczekał radośnie i skoczył na nią, ale bynajmniej nie miał złych zamiarów, był to raczej objaw wielkiej uciechy.

Bracia Rodanowie stali jak porażeni, a Franciszka płakała, przemawiając czule do psa i poklepując go. A psisko lizało ją po twarzy.

– Prędko, musimy stąd uciekać! – rzekł Miro. – Czy mogę zabrać Taja? – prosiła Franciszka.

– I tak nam się nie uda go nakłonić, by tu został westchnął Siergiej.

Dziewczynka rozpromieniła się.

Bracia ukryli ciało mężczyzny w gęstych zaroślach, a Miro zabrał broń. Powędrowali dalej. Taj wyraźnie zaakceptował nową sytuację i nawet wydawał się zadowolony z odmiany.

– To bardzo mądry pies – rzekła z dumą Franciszka. Bracia nic nie odpowiedzieli.

Ale kiedy niedługo zatrzymali się na krótki odpoczynek, wysoko na szczycie wzgórza, popatrzyli na nią uważnie.

– No, panienko – odezwał się łagodnie Siergiej. Najlepiej będzie, jeśli nam wyjawisz swoją przeszłość!

Franciszka siedziała, obejmując psa, a Miro próbował zaskarbić sobie jego względy, rzucając smaczne ~cąs%i z ich zapasów. Przyszlo mu to bez trudu, najwyraźniej zwierzę przez dlugi czas trzymane było o głodzie. W końcu zostawiło Franciszkę dla kawałka kiełbasy. Dziewczyna podkurczyła nogi i objęła kolana. Skuliła się w sobie, jakby w obronie przed tym, co miało nastąpić. Siergiej pogłaskał ją delikatnie po włosach, by dodać jej otuchy.