– Może to właśnie było bezpośrednim powodem – spekulowała Louise. Otrząsnęła się z tych myśli. – No, dość tego. Muszę chyba wracać do reszty. Czy potrzebujesz czegoś jeszcze?

– Nie, dziękuję! Czy nie wydarzyło się nic podejrzanego? Duchy nawiedzające hotel albo coś w tym rodzaju?

– Owszem – zawahała się Louise. – Czy Rikard nic ci nie mówił?

– Nie.

– Wczoraj rano zastaliśmy drzwi wejściowe otwarte na oścież, więc cały dom był wyziębiony, zamarzła woda w kranie kuchennym, zgasł ogień w kominku… A my zamknęliśmy te drzwi! Jakby ktoś chciał się nas pozbyć. Jarl Fretne opowiadał, że którejś nocy, kiedy on jeszcze czytał, poruszała się klamka jego drzwi. Powoli, bardzo powoli opuszczała się w dół. Cieszył się, że zamknął je na klucz. Przyznał też, że nie miał dość odwagi, by sprawdzić, kto był po drugiej stronie. Poza tym spędzamy ze sobą jak najwięcej czasu. Nie cierpimy tego domu. Jest taki… martwy! Wyzuty z wszelkich uczuć, o ile rozumiesz, co mam na myśli. A mimo to odnoszę wrażenie, że przebywa w nim jakieś żywe stworzenie, które nas nienawidzi i źle nam życzy. Och, zaczynam wygadywać głupstwa! To niepodobne do mnie, zwykle myślę dość trzeźwo. To ten dom musi wywierać na mnie zły wpływ.

Zamilkła.

– Co się stało? O czym myślisz?

Jennifer ocknęła się z zadumy.

– Louise, nie wiem, czy to było we śnie, czy nie, bo miałam straszną gorączkę, ale kiedy wspomniałaś o tej klamce… Odnoszę wrażenie, że i ja widziałam coś podobnego.

– Jesteś pewna?

– Nie, wcale nie! Pamiętam tylko, ze okropnie się przestraszyłam.

Louise szybko podeszła do drzwi.

– Opowiem o tym Rikardowi, jak tylko się obudzi.

Odwróciła się w progu i uśmiechnęła przyjaźnie.

– On bardzo się o ciebie troszczy, wiesz?

Słowa te wlały otuchę w serce trawionej gorączką potarganej istoty siedzącej na łóżku.


Po raz pierwszy po kilkudniowej przerwie Jennifer jadła obiad przy stole. Kręciło jej się trochę w głowie i była jeszcze osłabiona, ale mimo wszystko odczuwała wielką ulgę. Stwierdziła, że w jadalni jest cieplej niż w jej pokoju, a poza tym tak bardzo pragnęła towarzystwa, że pozostali ustąpili.

– Miło, że znowu jesteś z nami – odezwał się Rikard, a reszta towarzystwa przytaknęła.

Później przenieśli się do salonu. Rikard został trochę dłużej, żeby pomóc Jennifer owiniętej w mnóstwo koców.

– Nawet nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę, że wyzdrowiałaś – powiedział ciepło Rikard. Pragnąc zadośćuczynić złu, które jej wyrządził, podniósł dłoń dziewczyny i lekko pocałował czubki jej palców.

Wydała okrzyk zachwytu.

– Ojej! To tak śmiesznie łaskocze na całym ciele!

Rikard zamarł w bezruchu.

– W takim razie już więcej tego nie zrobię – obiecał.

Cała szóstka grała w karty przy kominku. Wiatr, wiejący teraz z trochę mniejszą siłą niż poprzednio, zawodził ponuro. Wciąż było zimno, chociaż temperatura powoli się podnosiła i termometr wskazywał minus piętnaście stopni.

– Och, nie. Nie powinnam sobie tak po prostu siedzieć i grać w karty! – wybuchnęła Trine pełna wyrzutów sumienia. – Nie teraz, kiedy Børre niedawno…

– Uważam, że to niezmiernie ważne, żebyśmy sobie znajdowali jakieś zajęcia – przerwał jej Rikard. – A zwłaszcza ty, bo właśnie tobie szczególnie ciężko. Mamy i tak strasznie rozstrojone nerwy.

– Racja – poparł go Jarl Fretne, który najwyraźniej oswoił się z grupą. – To, że nie wiemy, kiedy i czy w ogóle stąd wyjdziemy… Musimy się starać zachować równowagę psychiczną.

– Gdyby był z nami Svein – westchnął Ivar. – Był z niego świetny gracz.

To stwierdzenie nie było zbyt przemyślane. Przez ostatnie dni bardzo się niepokoili losem Sveina. Żyli nadzieją, że na nartach udało mu się dotrzeć do ludzi, ale z każdym dniem nadzieja ta topniała. Gdyby mu się udało, na pewno by ich już odnaleźli. W pobliżu Vindeid stały jakieś domki kempingowe, może tam znalazł schronienie.

W milczeniu grali dalej, odzywając się do siebie tylko wtedy, gdy wymagała tego rozgrywka.

– Słyszałem, że ty też widziałaś poruszającą się klamkę – zagadnął Jennifer lektor.

– Możliwe, chociaż nie jestem pewna, czy to nie były jakieś majaki. Ale jest coś jeszcze…

– O, nie. Nie chcę więcej słyszeć żadnych koszmarnych historii – zaprotestowała Trine, kładąc na stół niewłaściwą kartę. Kiedy ustało ogólne poruszenie, odezwał się Rikard:

– Jennifer, o czym chciałaś powiedzieć?

– Nic takiego. Zastanawiałam się tylko, czy ktoś z was przechadza się czasami po górze?

Wymienili pytające spojrzenia. Kolejno kręcili głowami.

– Nie. Słyszałaś dochodzące stamtąd odgłosy?

W geście zażenowania odgarnęła włosy z czoła.

– Ciągle nie wiem, ile w tym winy gorączki, ale rzeczywiście wydaje mi się, że słyszałam dobiegające stamtąd przytłumione trzaski. Jak gdyby ktoś się skradał po starej skrzypiącej podłodze. Czy żadne z was niczego takiego nie słyszało…?

– Nie – zapewnił Rikard.

– W takim razie to na pewno przez gorączkę – wyjaśniła pospiesznie.

– Albo wiatr. To stary dom. Tak czy inaczej, dokładnie sprawdziłem cały budynek. Piętro, strych, piwnicę, wszystkie pomieszczenia gospodarcze, garderoby, każdy najmniejszy zakamarek. Nie ma tu nikogo oprócz nas.

– Właśnie – podchwyciła wzburzona Trine – i to jest najgorsze! Daje nam bardzo ograniczoną możliwość wyboru: albo grasuje tu jakiś duch, albo to ktoś z nas!

– Droga Trine, uspokój się – pocieszał ją Ivar, delikatnie poklepując po ramieniu. – To wszystko może być tylko zbiegiem okoliczności.

– Zbiegiem okoliczności? Drzwi, które się same otwierają, poruszające się klamki, wanny spadające ze schodów, niezidentyfikowane istoty biegające po piwnicy i nie zamieszkanych piętrach, jakieś pojawiające się i znikające zjawy i Børre, który umarł ze strachu. Możecie mówić, co chcecie, ale właśnie strach go zabił!

Rikard uderzył dłonią w stół i westchnął.

– Nie ma sensu się straszyć, Trine. Cały czas staram się to wyjaśnić. Zacznę od wanny. Jak wiecie, są jeszcze boczne schody, którymi ktoś z nas mógł wejść, postawić wannę na samym brzegu najwyższego stopnia i zejść tą samą drogą. Tłumaczy to, dlaczego nie widziałem nikogo wchodzącego na schody w holu. Poza tym przesłuchiwałem osobno każde z was i zaczynam rozumieć powiązania między tymi faktami. Ale nie wiem jeszcze wszystkiego, pozostało kilka niejasnych punktów. Coś jeszcze się nie zgadza. Bez względu na to, co sobie myślisz, Børre nie umarł ze strachu przed jakimś duchem. Prawdopodobnie przeląkł się, czując, że słabnie mu serce, i stąd wyraz jego twarzy.

Stanowczy głos Rikarda podziałał kojąco na nerwy pozostałych. Niespiesznie powrócili do przerwanej gry w karty.

Nagle, ku ich wielkiemu zdziwieniu i rozpaczy, znowu zgasło światło.

– Dlaczego teraz? – rozległo się w ciemności pytanie Louise. – Przecież burza już się skończyła!

– Może muszą dokończyć naprawę we wsi i wyłączyli prąd tylko na kilka minut? – podsunął Jarl Fretne.

– O tak późnej porze? Wobec tego co robimy?

– Ivar, sprawdź, czy nie wysiadł jakiś bezpiecznik – polecił Rikard. – Trine, zapal świeczki, a ja uzupełnię zapas drewna.

Zaczęła się ogólna krzątanina, bo wszyscy chcieli się okazać przydatni.

Jennifer nie powinna właściwie nic robić, ale próbując nadrobić okres choroby, pomagała nosić buty i ubrania suszące się przy kominku, a także jakieś dziwne przedmioty wyplatane przez Ivara z gałęzi.

– Buty do chodzenia po śniegu – wyjaśnił Jarl Fretne. – Nasza ostatnia szansa na wydostanie się stąd.

Kiedy Jennifer z naręczem butów przechodziła mrocznym korytarzem w stronę drewutni, dostrzegła, że ktoś nadchodzi z przeciwnego końca.

To na pewno Rikard z drewnem na opał, pomyślała. Ale to takie dziwne! Czy nie widziałam go przed chwilą w salonie?

Nie, chyba coś pomyliłam. To na pewno on!

A jednak to nie był Rikard…


Rikard odchodził właśnie od kominka, kiedy Jennifer wbiegła do salonu. Pozostali akurat przebywali gdzie indziej, większość z nich w kuchni.

– Co się stało, Jennifer? – zapytał. – Wyglądasz, jakbyś zobaczyła samego diabła.

– Och, Rikard! – pisnęła. – Zrobiłam coś potwornego! Co on sobie o mnie pomyśli?

– Kto?

– Ivar – wyszeptała roztrzęsiona. – Natknęłam się na niego w tym przejściu, sądziłam, że to ty, bo miałeś przynieść drewno, a on mnie pocałował. Kiedy się zorientowałam, że to on, myślałam, że się zapadnę pod ziemię ze wstydu. Co mam zrobić?

Rikard przyjrzał się jej nieprzeniknionym wzrokiem w ciepłym blasku ognia płonącego na kominku.

– Czy odwzajemniłaś pocałunek?

– Oczywiście, że tak! Właśnie to było najgorsze. Co on sobie o mnie pomyśli?

Rikard odezwał się spokojnym głosem:

– Po pierwsze, absolutnie nie powinnaś biegać po zimnych korytarzach, zanim całkiem nie wyzdrowiejesz. Po drugie, z Ivarem można porozmawiać. On jest w porządku. Czy chcesz sama wytłumaczyć to nieporozumienie, czy ja mam to zrobić?

Nie mając odwagi spojrzeć Rikardowi w oczy, odparła cicho:

– Będziesz strasznie miły, jeśli zechcesz z nim porozmawiać.

Rikard wyszedł, a Jennifer próbowała zetrzeć rumieniec z płonących policzków.


Rikard zastał Ivara z kuchni.

– Mogą z tobą zamienić parę słów?

Ivar podążył za nim na korytarz.

– Jennifer znalazła się teraz w bardzo niezręcznej sytuacji – zaczął Rikard.

– Jennifer? A dlaczego?

– Nie wiedziała, że to ty. Obawia się, że wyrobisz sobie niewłaściwe zdanie na jej temat.

– Nic nie rozumiem – stwierdził zdezorientowany Ivar.

– Sądziła, że to ja, rozumiesz?

Ivar zmarszczył czoło.

– Nie bardzo wiem, o czym mówisz.

Rikard westchnął zniecierpliwiony.

– Ona twierdzi, że zbyt namiętnie odwzajemniła twój pocałunek. Bo to chyba byłeś ty? – dodał podejrzliwie.