Ale najbardziej dokuczał jej strach. Myśl, że musi dotrzeć do Rikarda, powstrzymywała ją od panicznego rzucenia się na oślep przed siebie, co mogło się skończyć upadkiem ze schodów. Ktoś przecież wieczorem mówił, że są też drugie schody, dla obsługi hotelowej.
Ostrożnie, Jennifer! Jeszcze jedne schody? Mogą być gdziekolwiek. Może metr od ciebie?
W tej samej chwili gdzieś całkiem niedaleko otworzyły się z impetem jakieś drzwi i ktoś z nich wypadł.
– Rikard? – zawołała Jennifer.
Kimkolwiek była ta postać, nie była z pewnością Rikardem. Gdy znalazła się obok niej, Jennifer poczuła, że wciśnięto jej do ręki coś przypominającego kartkę papieru.
– Weź to! – nakazał szeptem jakiś głos. – I nikomu nie pokazuj!
Obca postać popędziła dalej w stronę schodów, Jennifer zaś stała w miejscu, trochę oszołomiona, dotykając papieru. Był to list, zaklejona koperta o dość pokaźnej zawartości. Szybko schowała ją do kieszeni swojej białej kurtki i zapięła suwak. Coś jej powierzono i naprawdę nie miała zamiaru tego nikomu pokazać, oczywiście wyłączając Rikarda.
Ogłuszający napór burzy sprawił, że nie usłyszała zupełnie żadnego dźwięku w pobliżu, gdy niespodziewanie ktoś ją przewrócił i para lodowatych rąk chwyciła ją za gardło. Niezwykle mocny uścisk sprawił, że uznała, iż napastnikiem nie może być żywa istota.
Jennifer, nosząca w duszy strach przed ciemnością, nieoczekiwanie dla samej siebie zamiast panicznego lęku poczuła zwyczajną wściekłość!
– Auu! – zapiszczała. – Puść mnie, ty niezdarny idioto!
Ku swojemu przerażeniu odkryła, że od mocnego chwytu napastnika zaczęło jej dziwnie szumieć w głowie.
– Och, Rikard! – jęknęła, ale równocześnie miała wrażenie, że jej świadomość gdzieś odpływa.
Napaść trwała zaledwie kilka sekund. Nieznany drań, jak go nazwała w myślach, zwolnił swój obezwładniający uścisk, podniósł się i oddalił. Wydawało się jej, że usłyszała jakieś wycedzone przez zęby przekleństwo, ale nie była tego pewna.
– Duchy nie przeklinają – uspokajała samą siebie, podnosząc się na nogi. – Nigdy nie słyszałam, żeby któryś z klasycznych duchów wypowiedział słowa: „Przeklęta smarkula!”
Dopiero wtedy, gdy tak stała otrzepując się z kurzu, poczuła, jak całe jej ciało zmienia się w galaretę. Zatoczyła się pod ścianę, szukając oparcia. Chwilę postała bezradnie, po czym sprawdziła, czy ma jeszcze list w kieszeni. Miała. Musi go pokazać Rikardowi.
Ale gdzie go szukać?
W hotelu zapanowała cisza, choć trudno by ją nazwać idealną. Gdzieś daleko Jennifer słyszała nerwowe kroki i podniesione głosy. Prawdopodobnie dochodziły ze schodów albo z niższego piętra, ale były tak odległe, że właściwie jej nie interesowały. Natomiast gdzieś w pobliżu rozlegały się przytłumione odgłosy prowadzonej rozmowy, te same, które zwabiły ją na to przerażające piętro. Krzycząca kobieta uspokoiła się, a Jennifer znalazła się na tyle blisko, że mogła rozróżnić męski głos.
To był Rikard.
Gdyby tylko lepiej sobie radziła w tych ciemnościach, w tym labiryncie korytarzy i pokoi! Nie minął jeszcze szok wywołany niedawnymi przeżyciami. Ramiona jej drżały, a nogi odmawiały posłuszeństwa.
Zamknęła oczy i znowu rozpaczliwie krzyknęła: „Rikard!”, bez jakiejkolwiek nadziei, że tym razem ją usłyszy.
Ale oto zdarzył się cud. Głosy ucichły i otworzyły się jedne z drzwi gdzieś w przodzie korytarza. Ruszyła w tamtą stronę, pochlipując jak skrzywdzone dziecko.
– Jennifer, co ty tu robisz? – zapytał Rikard, a ona poczuła taką ulgę, że chętnie rzuciłaby mu się w ramiona, gdyby nie były zajęte. Podtrzymywał jakąś kobietę, która wydawała się potrzebować jego pomocy bardziej niż ona.
– Co się stało? – dopytywała się Jennifer.
– Nie wiem – odparł Rikard. – Louise przeżyła załamanie nerwowe, musimy jej pomóc zejść na dół.
– Czy ciebie też napadł lodowaty przeklinający duch? – zainteresowała się Jennifer.
Louise przystanęła.
– Nie – zaprzeczyła niewyraźnym głosem.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Jennifer? – dopytywał się Rikard.
– Chciał mnie udusić – ciągnęła. – Ale najwyraźniej nie ja miałam paść ofiarą, a w każdym razie trochę się rozzłościł, kiedy się zorientował, że to ja.
Rikard rzekł zdenerwowany:
– Jennifer, jak zwykle sobie kpisz, chociaż po głosie poznaję, że jesteś naprawdę przestraszona! Czy to coś poważnego? Zostałaś napadnięta? Jakiś człowiek próbował cię udusić?
– Nie wiem tylko, czy to był człowiek. Była to jakaś mroźna istota o silnych rękach, bez wątpienia odrażająca. Tak, bałam się.
Spotkali Ivara przy końcu korytarza i przerwali rozmowę.
Pozostali dwoje czekali na dole, przy wejściu na schody, i pełni niepokoju nawoływali ich po imieniu.
Ciepły blask gasnącego ognia zwabił wszystkich do salonu. Rikard posadził Louise na sofie, a potem, podtrzymując Jennifer za ramiona, pomógł jej usiąść na krześle. Kiedy wszyscy zajęli miejsca, odezwał się surowo:
– Chcę się dowiedzieć, co się stało! Po pierwsze, co przestraszyło Louise Borgum na górze, co w ogóle tam robiła i ilu z was tam poszło?
Jennifer zaczęła:
– Jeśli o mnie chodzi, to spotkałam na górze trzy istoty, oprócz was dwojga. Nie wiem, czy to byli żywi ludzie czy,…
– Trzy? – Rikard przerwał ostro jej metafizyczne wywody. – Oznacza to, że wszyscy tam poszliście.
– Nie, mnie tam nie było – zaprzeczyła Trine. – Wieczorem wzięłam tabletkę na uspokojenie, a po niej śpię tak mocno…
– Mnie też tam nie było – wtrącił Jarl Fretne.
– Ja tam poszedłem – przyznał Ivar – ale najwyraźniej skierowałem się w złą stronę, bo nikogo nie spotkałem.
– Jennifer, twierdzisz, że natknęłaś się na trzy osoby. Gdzie to było?
– Najpierw zobaczyłam postać, której nie mogłam rozpoznać, zbliżyła się do mnie. Byliśmy w jakiejś długiej sali albo czymś takim. Kawałek w lewo korytarzem.
– Tak, wiem, o co ci chodzi. To nie sala, tylko boczny korytarz. A później?
– Później zaplątałam się w labirynt różnych pokoi i przejść, zanim udało mi się znowu wyjść na korytarz. Wtedy ktoś przebiegł obok mnie w stronę schodów i po prostu zniknął, nie wiem gdzie.
– Nie zbiegł ze schodów?
– Tego nie wiem, bo burza hałasowała bardziej niż cała szkolna klasa, a poza tym schody są wyłożone dywanem, potem jakiś idiota rzucił się na mnie. Nie mam pojęcia, gdzie się podział, bo wtedy starałam się tylko dojść do siebie po przeżytym szoku.
– Nie wiesz, kogo spotkałaś?
– Nie mam pojęcia.
Pamiętała oczywiście o liście w kieszeni, ale milczała.
– No, Louise – ponaglił Rikard – a co ty robiłaś na piętrze i co cię przestraszyło?
– Usłyszałam coś – wyjaśniała głosem ochrypłym od krzyku. – Ktoś był na piętrze. Zaciekawiło mnie kto to, a ponieważ światło jeszcze działało, postanowiłam to zbadać. Moje… nerwy nie są ostatnio w najlepszym stanie i kiedy się przekonałam, że jestem tam sama… zupełnie się załamałam.
Próbowali ją dojrzeć w mroku. Zarówno Rikard, jak i Jennifer czuli, że kłamie, ale nie naciskali.
Być może Ivarowi przyszło do głowy to samo, bo wziął jakieś stare gazety i dołożył do paleniska. Ogień strzelił wysokim płomieniem, na ścianach salonu ukazały się groteskowe cienie. Mimowolnie spojrzeli na Louise.
Wyglądała okropnie. Już niemal wcale nie przypominała eleganckiej damy z autobusu. Ramieniem próbowała osłonić zniszczoną twarz przed światłem.
Jennifer zawołała z desperacją:
– To, co spotyka nas w Trollstølen, jest wstrętne i przerażające, i oczywiście wszyscy nienawidzimy tego domu, ale przecież daje nam jakieś schronienie! Mamy dach nad głową, jest tu ciepło i względnie bezpiecznie. Wiem, że żadne z was nie wymówiło dziś imienia Svein, ale czy tak naprawdę potrafimy myśleć o czymkolwiek innym?
– Nie – przyznała Trine. – Widzieliśmy, jak… wyglądał Børre. Pomyśleć, że ten młody miły chłopak błąka się gdzieś w tej straszliwej śniegowej burzy. W dodatku zapadła noc…
– Już nie żyje – stwierdził krótko Jarl Fretne.
Jennifer skuliła się, jakby nie chcąc dopuścić do świadomości tych słów.
Nagle Ivar rzekł zamyślony:
– Bardzo długo się nad czymś zastanawiałem. Pierwszego wieczoru, kiedy razem ze Sveinem szukaliśmy drewna, a szopa z drewnem jest obok tej ze sprzętem narciarskim, rzuciła mi się tam w oczy para nart.
– Jesteś tego pewien? – zapytał Rikard z nadzieją w głosie.
– Próbuję przywołać obraz tego, co widziałem. Para starych norweskich drewnianych nart z kijkami stojąca w kącie. Nie wiem tylko, czy widziałem je tutaj, czy gdzieś indziej. Zaledwie mi mignęły. W każdym razie teraz nie stoją tam żadne narty.
– Nie mogłeś widzieć nart w innym miejscu o tej porze roku! – odezwał się pełen otuchy Rikard.
– Nie… Chyba nie. Rzeczywiście to musiało być tutaj.
– A to oznacza – podjął triumfująco Rikard – że wziął je Svein!
– Czy ma to jakieś znaczenie? – zapytała Trine.
– Oczywiście – wyjaśnił Ivar. – W takim wypadku wielokrotnie wzrosły jego szanse na przeżycie. Svein dobrze jeździ slalomem.
– Znaczy to chyba o wiele więcej – powiedział Jarl Fretne. – Czy nie to, że Svein jest naszą wielką nadzieją? Chodzi mi o to, że może zawiadomić innych, iż tu utkwiliśmy. Nie wydaje się, żeby świat zbytnio się o nas troszczył.
Zobaczyli wszystko w jaśniejszych barwach. Jennifer słyszała głębokie, radosne westchnienia ulgi.
– No tak – wtrącił Rikard, wstając z krzesła. – Jeśli chodzi o nasze sprawy tutaj, to na razie, dopóki jest ciemno, nie możemy zrobić nic więcej. Idźcie do pokoi i zostańcie w nich! – poprosił stanowczo.
– Chyba będzie tam zimno, skoro nie ma prądu? – zapytała Trine.
– No, idźcie już! – polecił Rikard. – Jutro rano wszystko dokładnie sprawdzę.
– Louise, czy chcesz tabletkę na uspokojenie? – zaproponowała Trine. – Jeśli się ma kłopoty, naprawdę pomagają.
"W Śnieżnej Pułapce" отзывы
Отзывы читателей о книге "W Śnieżnej Pułapce". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W Śnieżnej Pułapce" друзьям в соцсетях.