Jennifer nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła od razu wymyślać nowych koszmarnych historii. Ta duża skrzynia, stojąca w holu koło jej drzwi, już od początku ją niepokoiła. Nagle „zrozumiała”, skąd brały początek te wszystkie niepojęte wydarzenia. Wiedziała już, kogo widział i słyszał Svein. Wiedziała, kto przestawił wannę i kto był w piwnicy.

Teraz, właśnie w tej chwili, powoli otworzyło się wieko skrzyni i coś się z niej wyłoniło. Jeszcze nie potrafiła sobie dobrze wyobrazić, jak to coś wygląda, ale wiedziała, że było obrzydliwe. Wytężała słuch, ale nie mogła niczego dosłyszeć, I nawet najmniejszego szmeru. Szalejąca burza zagłuszała wszystkie odgłosy w domu, więc nie było to takie dziwne.

W końcu Jennifer uznała, że na pewno potwór bezszelestnie wpełznął z powrotem do skrzyni, i wreszcie zasnęła, ciesząc się myślą, że jutro znowu zobaczy Rikarda.


Na początku Jennifer nie mogła zrozumieć, gdzie jest.

Pogrążony w półmroku pokój, w którym okna nie były na swoim miejscu, dobiegające skądś zdenerwowane głosy, kobiecy płacz.

Hucząca wichura, trzęsąca ścianami domu.

Usiadła na łóżku.

Trollstølen! Ten okropny, nawiedzony dom. Ale myśl, że był tu Rikard, podnosiła ją na duchu.

Dzienne światło sączyło się przez koc, który zawiesił w oknie.

Musiała długo spać.

Odsłoniła okno. Biała ściana, którą zobaczyła, niemalże ją oślepiła. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do silnego blasku, za całym tym śniegiem sięgającym ramy okna i częściowo szyby dojrzała jakiś krajobraz. Intensywnie biała okolica odcinająca się od stalowoszarego nieba, z którego nieustannie sypał śnieg, tworząc niemal pionową kurtynę. Wielkie nieba, spadło aż tyle śniegu, pomyślała.

Szybko odbyła poranną toaletę i włożyła ubranie. Tocząca się w holu zawzięta kłótnia, czy coś w tym rodzaju, nie ustawała.

Kiedy weszła do holu, wszyscy już tam byli, Albo raczej, prawie wszyscy.

– Co się stało? – zapytała.

Trine odwróciła do niej zapłakaną twarz.

– Børre… wyszedł! Żeby obejrzeć mecz.

– Czy on zwariował? – bez odrobiny szacunku zapytała Jennifer, ale Trine nawet tego nie zauważyła.

– Cały czas gadał, że to zrobi, ale myślałam, że tylko tak żartuje. Zobacz, co znaleźliśmy na kontuarze!

Wyciągnęła do dziewczyny arkusz firmowego papieru z nazwą hotelu.

Zamaszystym charakterem pisma napisano na nim:

Poszedłem na mecz. Nie wierzyliście, że mówię poważnie, co?

I pod spodem, koślawymi, niewyrobionymi literami:

Ślady są jeszcze widoczne, ale niedługo zatrze je wiatr. Wychodzę, żeby sprowadzić go z powrotem. Svein.

– Ale to przecież czyste szaleństwo! – zawołała przerażona Jennifer. – O której wyszedł Børre? A Svein?

– Nie wiemy – odezwał się Ivar – ale śnieg zdążył już zasypać ślady, więc było to chyba dość dawno temu. Znaleźliśmy tę karteczkę około pół godziny temu i od razu wyszedłem z Rikardem, ale musieliśmy zawrócić po przejściu zaledwie kilku metrów. To pewna śmierć!

Na te słowa Trine znowu wybuchnęła płaczem.

– On jest zupełnie zwariowany na punkcie piłki nożnej] – szlochała. – A o tym meczu mówił bez przerwy, od kiedy drużyna z Vindeid zdobyła szansę awansu do wyższej ligi. Powiedział, że go zobaczy, za wszelką cenę.

– Ale musimy wyjść i ich szukać – zadecydowała Jennifer.

– To na nic – stwierdził zrezygnowany Rikard. – Jak powiedział Ivar, to pewna śmierć. Jedyną osobą, która miała jakąkolwiek szansę go odnaleźć, był Svein, miał chociaż jakiś niewyraźny ślad. My jesteśmy pozbawieni nawet tego. Oczywiście jeszcze spróbujemy, ale jesteśmy zbyt lekko ubrani, żeby wypuścić się dalej. Nie możemy ryzykować utraty następnych osób.

– Nie da się iść drogą? – skierowała pytanie do Ivara.

– Jaką drogą? – odparł krótko i wiedziała już, co ma na myśli. Okolica jak okiem sięgnął wyglądała niby pustynia, z wyjątkiem pojedynczych wierzchołków brzóz, wystających spod śniegu, oraz zbitych zasp, pod którymi mogły się kryć różne niespodzianki.

– Że też Svein nic nam nie powiedział!

– Tak, to było bardzo głupie z jego strony. Miał jednak widoczny ślad, a poza tym było chyba na tyle wcześnie, że wolał nikogo nie budzić. Jak zwykle, postanowił poradzić sobie sam. Zawsze był uparty, nigdy nie chciał słuchać swoich rodziców. Z drugiej strony, to nic dziwnego, ma o wiele więcej oleju w głowie niż oni. Właściwie znam tylko jego rodziców, on sam jest dużo młodszy ode mnie. Ale był z niego miły i bystry chłopak.

Louise Borgum wzdrygnęła się na te słowa.

– Bądź tak miły i nie mów „był”! Brzmi to tak, jakbyś już stracił wszelką nadzieję.

– Nie, oczywiście, że tak nie myślałem.

– Są tu jakieś narty? – zastanawiała się głośno Jennifer, sądząc, że wpadła na świetny pomysł.

– Sprawdziliśmy to – odparł Rikard. – W jednym końcu domu jest pomieszczenie na sprzęt narciarski, ale nie znaleźliśmy dosłownie nic! A bez nart nie dotrzemy daleko. W nocy spadło mnóstwo śniegu.

Trine chwyciła Jennifer za ręce.

– Czy pożyczysz mi swoje zimowe ubranie? Jest ciepłe, więc pójdę go szukać.

Jennifer przyjrzała się z uwagą zapłakanej kobiecie.

– Nie możesz wyjść z twarzą mokrą od łez, bo się nabawisz odmrożeń. Wyjdę sama i rozejrzę się.

– Idę z tobą – oświadczył Rikard, a Ivar i Jarl Fretne skinęli głowami na znak, że zamierzają się przyłączyć. Louise natomiast nie wykonała żadnego ruchu na potwierdzenie, że chce pójść z nimi. W nylonowych pończochach i lekkich butach niewiele by mogła pomóc.

Zgasiła papierosa.

– Mój ostatni – rzekła oschle. – Mam nadzieję, że wkrótce przybędzie odsiecz!

Ubrali się najcieplej jak mogli. Jennifer unikała patrzenia w stronę skrzyni stojącej w kącie. Teraz, w świetle poranka, wiedziała oczywiście, że to tylko jej fantazje, ale i tak…

– A jeśli ich nie odnajdziemy, co to będzie oznaczać? – spytała.

– Istnieją dwie możliwości – odpowiedział ponuro Rikard. – Albo są w pobliżu jakieś domki kempingowe, Ivar wprawdzie o żadnych nie słyszał, ale przez ostatni rok mogły jakieś przybyć, i tam się zatrzymali, albo dotarli do głównej drogi i pojechali autostopem.

– Ale do głównej drogi jest chyba daleko? – spytała Jennifer słabym głosem.

– Sześć kilometrów – odpowiedział Ivar cicho, tak żeby nie usłyszała tego Trine.

– O Boże! – mruknęła Jennifer, dodając głośno: – Miejmy nadzieję, że dali sobie radę!

W tym samym czasie radio podało prognozę pogody dla Norwegii:

„Na dużym obszarze kraju, wzdłuż wybrzeża oraz w górach, szaleje burza śnieżna, która pod wieczór jeszcze się nasili. Z powodu obfitych opadów śniegu zamknięte są dla ruchu kołowego następujące drogi górskie: droga przelotowa Ĺrdal – Tyin, droga dojazdowa Vindeid – Bogen przez Kvitefjell, następnie…”

ROZDZIAŁ IV

Nie wiedział o tym ani Børre, ani Svein, ani pozostała szóstka uwięziona w Trollstølen.

Śnieg dawał się Jennifer we znaki, wdzierał się wszędzie, za kołnierz, w mankiety rękawów i do butów, powodując nieprzyjemne szczypanie. Jarl Fretne zrezygnował z dalszych poszukiwań i zawrócił do domu, ale Trine Pedersen, nie zważając na protesty pozostałych, wyszła i brnąc w głębokim śniegu, wykrzykiwała imię męża cienkim, bezradnym głosem.

Bardzo uważali na to, żeby nie stracić z oczu hotelu. Odeszli już na tyle daleko, że budynek rysował się jako niewyraźny kontur, przysłonięty śnieżną kurtyną.

– Twoje policzki całkiem straciły kolor – krzyknął Rikard. – Wracaj, żeby ich nie odmrozić!

– A ty? – odkrzyknęła Jennifer.

– Chyba musimy zrezygnować.

Nie miał żadnego nakrycia głowy i mimowolnie wykrzywiał twarz pod naporem wiatru, ale Jennifer uznała, że nawet to nie szkodzi jego urodzie. A może tak jej się tylko wydaje dlatego, że darzy go wielką sympatią?

Ivar zawołał do nich:

– Pójdę jeszcze kawałek. Zostańcie tu, żebym wiedział, w którą stronę wracać!

– Dobry pomysł – przytaknął Rikard. – Ale masz taką cienką kurtkę.

– Ja pójdę – zadecydowała Jennifer. – Tak będzie lepiej. Rikard, czy moje policzki nie są już takie blade?

Przez pewien czas intensywnie je pocierała.

– Nie. Pójdę z tobą. Zaczekasz tu Ivar, dobrze?

Skinął głową. Brnęli zatem dalej, jak przypuszczali, w kierunku drogi, którą szli poprzedniego wieczoru. Brama, ich jedyny punkt odniesienia w tym białym krajobrazie, została dawno za nimi.

Rikard popatrzył na podążającą przed nim Jennifer. Jedyną zaletą tej naszej przygody jest to, że tak mnie ta dziewczyna absorbuje, tyle się wokół niej dzieje, że nie mam czasu rozmyślać o Marit, skonstatował. Wieczorem przed zaśnięciem próbował wzbudzić w sobie żal z powodu postępku Marit, ale stwierdził, że to uczucie utraciło swoją intensywność. Już nie czuł się tak szalenie zaangażowany. Trochę go to martwiło. Czy naprawdę nie był w stanie kochać kobiety dłużej niż miesiąc?

– Może panowie schronili się w autobusie? – zasugerowała Jennifer.

Ocknął się i odpędził obraz Marit ze swoich myśli.

– To niewykluczone, ale aż tak daleko się nie zapuścimy.

– Możemy to zrobić, jeśli tylko jedno z nas zostanie tutaj, a drugie…

Nagle złapała go za ramię.

– Rikard! – szepnęła. – Spójrz tam! Śnieżne zjawy!

Skierował wzrok we wskazaną przez dziewczynę stronę. Daleko, daleko w samym środku burzy śnieżnej, na wzniesieniu, ujrzeli dziwną postać, kręcącą się dokoła jakoby w ataku szału. W pewnej chwili upadła głową w śnieg, chwilę leżała, a potem próbowała dźwignąć się na nogi.

– Bzdury! – krzyknął Rikard. – To jakiś człowiek. Halo! – zawołał głośno.

Postać uniosła głowę. Skierowali się w jej stronę, brnąc niezdarnie w białym puchu.

– To Børre Pedersen – stwierdził Rikard. – O Boże, jak on wygląda!

Jennifer jęknęła na widok mężczyzny. Cały był pokryty śniegiem i lodem, ręce bez rękawiczek przybrały sinoczarny kolor, a twarz nabiegła mu krwią. Wpatrywał się w nich dzikim, bezrozumnym wzrokiem.