Nie było więcej tekstu. Natomiast poniżej widniał jakiś rysunek, szkic krajobrazu.
Rozpoznała go, choć obrazek przedstawiał tylko kontury obiektów widocznych z okna. Rozpoznała ten brzydki budynek na lewo, obok dwa cyprysy. Wyjrzała przez okno, porównując, czy wszystko się zgadza. Tak, jest też kępa krzaków, potem teren wznosi się ku trzem wysokim cyprysom i…
Zaraz, zaraz! Na rysunku dostrzegła ledwie widoczną strzałkę wskazującą właśnie te trzy wysokie cyprysy.
Marie – Louise nie zastanawiała się dłużej. Choć czuła się winna wobec doktora Monier, zgarnęła do walizki swój skromny majątek i jak oparzona wypadła z domu. Zatrzymała się jeszcze, żeby zamknąć drzwi na klucz, i nie oglądając się już na nic popędziła przez podwórze sąsiada, odprowadzana kilka metrów przez ujadającego psa, którego na szczęście uwiązano na łańcuchu. Potem wybiegła na ścieżkę prowadzącą na wzgórze z charakterystycznymi cyprysami.
Wystraszona popatrzyła jeszcze w stronę miasta. Zabudowania zasłaniały miejsce, gdzie na ulicy został samochód. Ale jak będzie dalej? Czy z dołu nie będzie widoczna jak na dłoni?
Miała jednak trochę czasu, zanim Charles zacznie się niepokoić. Potem chcąc nie chcąc lekarz pójdzie na dworzec i poprosi jakąś kobietę wchodzącą do damskiej toalety, by sprawdziła, czy nie ma tam jego znajomej. A kiedy się wreszcie przekona, że zniknęła, będzie zdenerwowany i rozczarowany.
Marie – Louise znowu poczuła wyrzuty sumienia.
Doktor jest taki sympatyczny, a ona go zwodzi! To niesprawiedliwe!
Nie mogła złapać tchu. Nie miała też odwagi obejrzeć się za siebie, żeby się przekonać, czy widać ją z dołu. Kiedy podniosła wzrok nieco wyżej, ku swemu zdumieniu zrozumiała, że jest już na miejscu. Wysokie drzewa wznosiły się ku niebu jakieś dziesięć metrów od niej.
Denerwowała się tak bardzo, że drżały jej ręce. Wzrokiem szukała ubranej na czarno postaci. Jednak karłowate sosny i kosodrzewina rosły tutaj tak gęsto, że nikogo nie widziała. Zupełnie nikogo. Panowała taka cisza, że słyszała wiatr szumiący w koronach drzew. Odgłosy miasta tu nie docierały.
Marie – Louise, zrezygnowana i rozgoryczona, oparła się o jeden z cyprysów. Czy źle odczytała rysunek? Chyba nie. A jeżeli Andreja schwytali? A może znudziło mu się czekanie i poszedł swoją drogą, pewny, że go oszukała.
– Gdzie byłaś? – rozległo się niespodziewanie tuż obok.
Drgnęła i poczuła ogarniającą ją falę gorąca. Stał całkiem blisko niej, wyższy i silniejszy, niż go zapamiętała. Nie słyszała, jak podszedł. Zauważyła, że nie był już tak potwornie blady. Patrzył na nią swymi jasnymi niebieskimi oczami. Zapomniała już, jak hipnotycznie i zniewalająco podziałało na nią to spojrzenie przy pierwszym spotkaniu.
– Musimy stąd uciekać, szybko! – szepnęła. – Do Val de Genet. Ktoś czeka na mnie tam w mieście. On nie może nas zobaczyć. Jak się stąd wydostaniemy?
Andrej przyglądał się jej uważnie przez kilka sekund, jakby usiłował zrozumieć, o czym mówi. O, jak cudowne, a jednocześnie bolesne było to ponowne spotkanie! Nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł:
– A może chcesz, żebym go zawołała? Jest lekarzem, to bardzo miły człowiek i mógłby nam pomóc. A ty potrzebujesz przecież opieki lekarskiej.
– Nie! – energicznie zaprotestował, zirytowany jej zapałem. – Żadnego lekarza! Żadnego!
– Jak chcesz.
Andrej zastanowił się.
– Zostawiłem w warsztacie samochód – powiedział po chwili. – Wypożyczyłem go w Marsylii i niedawno zepsuł się silnik. Powinien być już naprawiony.
– Gdzie?
Wskazał ręką w stronę miasta.
– Chyba nam się uda – odezwała się Marie – Louise. – Ja jednak nie mogę pójść z tobą. W ciemnoczerwonym peugeocie starego typu niedaleko dworca czeka na mnie ten lekarz. Gdzie moglibyśmy się spotkać? Jeżeli oczywiście nadal jestem ci potrzebna?
– Nie zadawaj głupich pytań! Okrążę to wzniesienie i podjadę od tyłu. Czy masz? Wiesz co.
No tak, to dlatego mnie potrzebuje, pomyślała.
– Mam.
Przyjemnie było ujrzeć uśmiech rozjaśniający jego twarz.
Rozstali się. Usiadła na skraju drogi i czekała.
Po raz pierwszy uśmiechnął się tak szczerze. Miał piękne zęby, mocne, może trochę ostre, ale nie na tyle, by psuły ogólne wrażenie.
Wstała i spojrzała na wysoką i smukłą postać, podążającą szybkimi krokami w dół ścieżki. Andrej był niewiarygodnie dobrze zbudowany.
Czy można się dziwić, że miała do niego słabość? Czy to grzech, że się w nim zakochała niemal od pierwszego wejrzenia?
To zupełnie beznadziejna miłość, której sama zresztą nie chciała.
Długo czekała w umówionym miejscu koło cyprysów, nim wreszcie usłyszała warkot silnika. Po chwili podjechał samochód. W rzeczywistości wcale nie minęło tak dużo czasu, ale jej minuty zdały się długimi godzinami. Andrej otworzył drzwi i Marie – Louise wśliznęła się do środka.
– Czy ktoś cię widział?
– Nikt ze znajomych. Zauważyłem ciemnoczerwony wóz w pobliżu dworca i wyglądało na to, że powstało wokół niego jakieś zamieszanie.
A więc Charles jeszcze czekał. Życzliwy i ufny.
Jechali w dół. Musieli obrać okrężną drogę, aby ominąć miasto i szosę do Cannes.
– No, opowiadaj – odezwał się wreszcie Andrej, kiedy największe zagrożenie minęło i wjechali na żwirową aleję prowadzącą przez wyludnioną okolicę.
Spojrzała na jego opalone ręce na kierownicy, tak odmienne od rąk doktora Monier, które obserwowała zaledwie kilka godzin temu w podobnej sytuacji. W rękach Andreja nie było spokoju. Przeciwnie, wypełniały głębokim niepokojem zarówno jej ciało, jak i duszę.
– Co chciałbyś wiedzieć?
– Gdzie masz kasetę?
– Wysłałam ją pocztą. Na adres: „Cmentarz. Val de Genet”.
Zahamował tak gwałtownie, że rzuciło ją do przodu.
– Żartujesz sobie ze mnie czy co? – spytał ostrym tonem.
– Nie… wcale nie – wyjąkała przerażona, widząc, jak pobladł ze złości. – Wynajęłam niewielki dom w Val de Genet, o czym nikt jeszcze tu nie wie. Znajduje się w pobliżu cmentarza i dlatego pewnie czynsz jest tak niski.
Ponownie włączył silnik, ciągle zdenerwowany.
– I nikt nie wie, że wysłałaś tam „klucz”?
– Nikt, poza ekspedytorem przesyłek. Ale na poczcie widzieli tylko kopertę i nie wiedzą, co jest w środku.
– Czy masz koło domu własną skrzynkę na pocztę?
– Właściwie nie wiem. Byłam tam tylko raz w zeszłym tygodniu, kiedy załatwiałam formalności związane z wynajmem.
– Dlaczego to zrobiłaś? To znaczy, dlaczego go wynajęłaś?
– Zamierzałam zrezygnować z pracy u wdowy. Zawsze marzyłam o jakimś własnym kącie. A tu w Prowansji mi się podoba. Całkiem nieźle umiem gotować, chciałabym sprzedawać własne wypieki do sklepów.
Uśmiechnął się smutno.
– Wygląda na to, że jesteś tu bardzo samotna, Malou.
– Nie przeszkadza mi to – odparła cicho. – Przeżyłam wiele trudnych chwil.
– Opowiedz mi o. tym – poprosił.
Wyjawiła mu, podobnie jak doktorowi Monier, szczegóły dotyczące rozwodu rodziców, niepowodzeń szkolnych, swoich nie najszczęśliwszych lat dorastania. Powiedziała też o tym, jak wreszcie wzięła się garść i nabrała rozsądku.
– Nie masz więc chłopaka?
Serce zabiło jej szybciej, ale Andrej na pewno nie myślał o niczym szczególnym.
– Nie, od wielu lat nie mam nikogo. Sparzyłam się bardzo w okresie, kiedy żyłam pełnią życia, i nie chcę już być jak chorągiewka na wietrze.
– Wyobrażam sobie, jak wyglądały tamte lata. Brakowało ci poczucia bezpieczeństwa i desperacko szukałaś przyjaciół, niezależnie od tego, jakimi byli ludźmi. Szukałaś bliskości drugiego człowieka, za każdą cenę, prawda?
– Tak, ale to takie banalne.
Tak właśnie to określił doktor Monier: banalne problemy okresu dojrzewania.
– Oczywiście, że to banalne, ale tak to już jest. W każ dej generacji od nowa. Lecz nie mówmy już o tym. Opowiedz lepiej, co się stało wczorajszej nocy. Dlaczego nie wróciłaś?
– Ktoś napadł na mnie przy wejściu. Czy wszedł potem do domu?
– Tak. Nie wiem, kto to był. Kiedy usłyszałem kroki, wyszedłem przez okno i schowałem się na zewnątrz, na wąskim gzymsie. Potem, kiedy niebezpieczeństwo minęło, wróciłem do pokoju, w pośpiechu naszkicowałem w twoim notesie rysunek i uciekłem w stronę wzgórza.
Marie – Louise przyszła do głowy nieprzyjemna myśl: czy wystraszył go jakiś człowiek, czy też może warkocze czosnku w oknach?
No nie, co za bzdura!
Andrej mówił dalej:
– Potem rozglądałem się za tobą. Byłem taki niespokojny! Bałem się, że zasnę, choć i tak pewnie parę razy się zdrzemnąłem. W końcu postanowiłem wybrać się ponownie do Chateau Germaine.
– Dobrze, że tego nie zrobiłeś! Czy nie byłeś głodny?
– A jakże! Mógłbym gryźć kamienie!
– Ja też – roześmiała się.
Następnie Marie – Louise opowiedziała o tym, jak poszła do parku po kasetę i jak w drodze powrotnej zaskoczył ją kondukt żałobny.
– Zakopali trumnę w parku? – spytał Andrej wzburzony.
– Tak, a ja znalazłam się przypadkiem zupełnie blisko. Słyszałam niemal ich oddechy.
– Co mówili?
– Nic – odparła krótko.
– Kłamiesz. Co mówili?
– To było takie okropne. Nie powtórzę tego. Wziął jej dłoń w swoją i ścisnął mocno.
– Muszę się tego dowiedzieć! – nalegał.
– Może innym razem, nie teraz.
Opowiedziała mu, że zauważono ją, kiedy wybiegała z parku, że ruszył za nią jakiś samochód, ona zaś uciekała, a potem, kiedy już dotarła do domu wdowy, ktoś ją ogłuszył zaraz za furtką.
– Ogłuszył cię? – spytał wstrząśnięty.
– Nno, niezupełnie. Nie wiem, co się stało, zrobiło mi się jakoś dziwnie… I nie rozumiem, jak się zorientowali, że to właśnie ja byłam w parku… Teraz w lewo! Jesteśmy na dobrej drodze.
Skoncentrowali się na jeździe. W tej okolicy nie było już stromych wzniesień, zabudowa wydawała się nie tak gęsta. Andrej zatrzymał się przy sklepie.
"W Cieniu Podejrzeń" отзывы
Отзывы читателей о книге "W Cieniu Podejrzeń". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W Cieniu Podejrzeń" друзьям в соцсетях.