Marie – Louise westchnęła. Wydawało jej się niezwykle smutne widzieć, jak ginie coś tak doskonałego. Żałowała, że nie ma przy sobie aparatu, aby uwiecznić tę twarz, bo drugiej takiej już nigdy nie zobaczy. Chciałaby się dowiedzieć o nim czegoś więcej, skąd pochodził, kim był…

Chorał umilkł, echo przebrzmiało. Zrobiło się przerażająco cicho. Marie – Louise miała wrażenie, jakby ze spoczywającymi obok zwłokami została zupełnie sama na świecie. Ciarki przebiegły jej po plecach.

W następnej sekundzie przeżyła prawdziwy szok.

Zmarły niespodziewanie otworzył oczy i Marie – Louise napotkała jego lodowate spojrzenie.

ROZDZIAŁ II

Marie – Louise jęknęła cicho, przekręcając się w łóżku na drugi bok. Ciągle jeszcze żyło w niej uczucie, jakiego doznała w zamkowej krypcie, kiedy zmarły otworzył oczy. Usilnie starała się przywołać wspomnienia.

Sekundy, które minęły, zanim zdołała wtedy zareagować, wydawały się wiecznością. Czuła chłód rozchodzący się po całym ciele, oszołomienie grożące utratą świadomości.

Wreszcie zdołała się poruszyć. Zdusiła dłonią krzyk, odwróciła się, żeby uciec czym prędzej, jednak powstrzymał ją czyjś żelazny chwyt. Trzymająca ją ręka była lodowato zimna.

– Stój! – szepnął. – Czy nie widzisz, że ja żyję, głupia kwoko?! Musisz mi pomóc.

Próbowała się opanować i coś odpowiedzieć, lecz prawie nie mogła wydobyć głosu.

– Przepraszam. Przez chwilę myślałam…

– Ze jestem upiorem?

Tak, coś w tym rodzaju, pomyślała.

– Nie, ale do złudzenia przypominał pan zmarłego – wyjaśniła dość niezręcznie.

Jego twarz zaczynała nabierać kolorów.

– Chyba komuś o to chodziło, żebym nim był – rzekł z goryczą. – Ale nie wziął pod uwagę pewnego szczegółu… Jak się nazywasz?

– Marie – Louise.

– A więc, Malou, musisz mi pomóc się stąd wydostać.

– Mogę zawołać…

Drżała, język odmawiał jej posłuszeństwa.

– Nie, w żadnym wypadku nie wolno ci tego zrobić – przerwał jej. – Pomóż mi się podnieść, jestem bardzo osłabiony.

Pomogła mu usiąść. Czuła, jakby dotykanie tego nieziemsko doskonałego ciała było bluźnierstwem. Usiadł na skraju katafalku i rozejrzał się wokół, blady i spocony z wysiłku.

– Czy ktoś może nas usłyszeć?

Poznała, że mówi z mocnym francuskim akcentem.

– Przed chwilą śpiewał tu chór męski – odparła z wahaniem.

– Chór męski? – powtórzył, nie rozumiejąc, a Marie – Louise uświadomiła sobie, jak niedorzecznie zabrzmiały jej słowa. Potrząsnął głową. – Musiałaś słyszeć którąś z płyt hrabiego. Ma ogromną kolekcję śpiewów gregoriańskich. Czy to moja trumna?

Marie – Louise nie zauważyła jej do tej pory, gdyż stała z tyłu.

– Chyba tak.

– Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? – spytał i spojrzał na nią badawczo swymi zimnymi oczami.

Ze spuszczonym wzrokiem wyjaśniła, że zastępowała tylko kobietę, która miała czuwać przy zwłokach. Mężczyzna zamyślił się.

– Nie jesteś chyba na tyle rozgarnięta, abyś mogła mi pomóc.

– Proszę mnie zbyt pochopnie nie osądzać – odparła poirytowana Marie – Louise, która może nie miała wypisanych na twarzy wszystkich zalet, ale zawsze dumna była ze swej inteligencji.

– Nie jesteś Francuzką.

– Pan także nie! Widziałam pana już kiedyś. Wtedy także z kimś się pan sprzeczał. Czy zawsze musi pan zachowywać się tak agresywnie?

– Widocznie muszę – odparł zrezygnowany. – Mam już wszystkiego dosyć. Byłoby jednak chyba lepiej, gdybym umarł.

– Nonsens! – zawołała Marie – Louise spontanicznie. = Jest pan zbyt doskonały, aby umierać.

– Doskonały? – odburknął z pogardą. – Doskonałość mc istnieje, Malou.

– W każdym razie niewiele panu brakuje – syknęła zła, że nie potrafił docenić daru, jaki otrzymał od natury.

– Ależ skąd! Widzisz tylko zewnętrzną powłokę – za protestował. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo ona jest nędzna!

Kiedy tak siedział pogrążony w zadumie, obserwowała go ukradkiem.

– W czym miałabym panu pomóc? – spytała, przerywając milczenie.

Zamknął na chwilę oczy, po czym skierował wzrok na Marie – Louise.

– Muszę się stąd wydostać, tak żeby nikt tego nie zauważył. Jednak jestem jeszcze zbyt oszołomiony i nie mogę zebrać myśli, mój umysł nie funkcjonuje prawidłowo.

Rozejrzała się dokoła.

– Czy jest tu jeszcze jakieś inne wyjście?

– Nie wiem. Nie, chyba nie ma.

– Nie może pan po prostu wyjść schodami przez hol?

– Oszalałaś? To by była najgłupsza rzecz, jaką mógłbym zrobić!

Przyjrzała się małemu okienku umieszczonemu wysoko na jednej ze ścian.

– Jest pan bardzo szczupły. Czy uda się panu tędy przecisnąć?

– Sądzę, że tak – odparł. – Tak, powinno mi się udać. Jednakże nikt nie może się dowiedzieć, że żyję. To ważne.

– Zajmę się tym. W rzeczywistości nie jestem taka głupia, jak pan sądzi.

Wstał na chwiejnych nogach. Marie – Louise musiała go podeprzeć, żeby nie upadł. Dotyk jego ciała odczuła w dziwny sposób. Niejako przyciągało magnetycznie, a jednocześnie było odpychająco zimne.

– Dokąd zamierza pan pójść? – chciała wiedzieć.

– Nie wiem – westchnął udręczony. – Wszędzie mnie szukają.

Wahała się zaledwie przez ułamek sekundy.

– Proszę! To jest klucz do domu, w którym mieszkam. Niech się pan nie obawia, nikogo tam dziś w nocy nie będzie. Właścicielka jest w szpitalu.

Wytłumaczyła mu, jak trafić, i poprosiła, by tam na nią czekał.

– A co ty chcesz teraz zrobić? – spytał.

– O to się nie martw – rzuciła pospiesznie, nie zauważywszy nawet, że zwróciła się do niego na ty. – Muszę się tylko jeszcze dowiedzieć, gdzie ostatnio byłeś, skąd tu przyjechałeś. Bo chyba jesteś tu od niedawna, prawda?

– Tak. Mieszkałem w Afryce Północnej.

– Świetnie – ucieszyła się Marie – Louise. – W takim razie myślę, że cholera będzie odpowiednia.

– Cholera?

Tak. Przyczyna twojej śmierci. Okropna choroba i bardzo zakaźna.

Nagle dotarło do niego, co miała na myśli.

Ach, rozumiem. Wspólnymi siłami wrzucili do trumny ciężkie drewniane kloce i ponownie ją zamknęli. Mężczyzna był bardzo osłabiony, co chwila musiał siadać i odpoczywać.

Potem wspiął się po jakichś skrzynkach na górę i bezszelestnie otworzył okienko.

– Cofam to, co powiedziałem na temat twojej inteligencji – rzeki, odwracając się do Marie – Louise. – Ale czy nie moglibyśmy wymyślić czegoś innego niż cholera? To taka obrzydliwa choroba. Może ospa?

– Już się na nią nie choruje. A tyfus?

– Nie, jest tak samo okropny. Czy nie mogłabyś wynaleźć czegoś bardziej normalnego?

– Coś wykombinuję. Jakąś bardziej estetyczną zarazę. A teraz znikaj już!

Wreszcie zmęczoną twarz mężczyzny rozjaśnił uśmiech.

– Wiesz co, Malou? – szepnął, stojąc przy otwartym oknie. – Myślę, że zaczynam cię lubić.

Uśmiechnęła się.

Zaczerpnął powietrza, jakby zamierzał jeszcze coś dodać, zawahał się przez chwilę i rzekł ze smutkiem:

– Przypuszczam, że robisz to wszystko z powodu mojego wyglądu. Ta przeklęta zewnętrzna powłoka!

Zanim zdążyła odpowiedzieć, mówił dalej:

– Nigdy nie przywiązuj się do nikogo z powodu jego wyglądu. Spróbuj raczej dostrzegać w nim człowieka! Młodzi ludzie tak łatwo zakochują się w czyjejś powierzchowności, nie zastanawiając się nad tym, co się pod nią kryje.

– Ale ja przecież nie jestem żako… – przerwała ze złością. Uśmiechnął się.

– Tego nie powiedziałem. Potrzebuję twojej przyjaźni, Malou. Niczego więcej. Czy rozumiesz?

Skinęła głową. Zrozumiała, że człowiek, z którym rozmawia, jest rozpaczliwie samotny. Wzruszyła się i zaniepokoiła, nie do końca zdając sobie sprawę, z jakiego powodu.

Odwróciła się w łóżku na drugi bok. Pojawiły się niemiłe wspomnienia. Wspaniały mężczyzna zniknął, pozostała sama w mrocznej krypcie. Nie chciała więcej pamiętać.

Ale obrazy przesuwały się dalej, jeden po drugim. Co się wydarzyło, kiedy poszedł? Zdmuchnęła świece, wszystkie, oprócz jednej. Wyjęła ją ze świecznika, gdyż nie była pewna, czy na schodach pali się światło. Następnie wciągnęła głęboko powietrze, aby nabrać odwagi, i opuściła chłodne pomieszczenie.

Cicho zamknęła za sobą drzwi. Weszła do podziemnego korytarza o łukowatym sklepieniu. Kiedy poprzednio szła tędy ze służącym, była zbyt zdenerwowana, aby zwracać uwagę, którędy ją prowadzi. Teraz w końcu korytarza ujrzała dwoje drzwi. Którymi z nich wyjść na górę?

Zza jednych drzwi dochodził słaby szmer. Uchyliła je z wahaniem, niezwykle ostrożnie. Nagle szum przerodził się w potworny grzmot. Z dołu, gdzie kręte kamienne schody niknęły za ogromnym słupem, dochodziło ciemnoczerwone migotliwe światło.

Marie – Louise cicho zamknęła drzwi z powrotem. O Boże, pomyślała. Mogłabym uwierzyć, że to sam władca piekieł!

Powinna jednak wybrać sąsiednie. Wiodły one na schody prowadzące na górę.

Nie wiedząc czemu, przemykała się po zniszczonych stopniach na palcach. Zatrzymała się przy wyjściu do holu, powtórzyła w myślach, co ma powiedzieć, i niepewnie nacisnęła na klamkę.

Hol był pusty, słabo oświetlony. Teraz wyglądał na bardzo gustownie i starannie urządzony, ale kiedy przechodziła tędy wcześniej, w silnym świetle dostrzegła, że meble i dywany nosiły wyraźne ślady zniszczenia. Drzwi do pogrążonych w mroku salonów pozostawiono otwarte.

Cała sytuacja od chwili, kiedy z pośmiertnym garniturem w ręku wlokła się noga za nogą w stronę willi, wydała jej się tak niezwykła, że czuła, jakby znalazła się w jakimś zamku z baśni, zaś zmarły budzący się do życia, huk z podziemi i zniszczony hol istniały tylko we śnie, który za chwilę się urwie.

– Halo! – zawołała półgłosem trochę przestraszona. Nikt nie odpowiedział. Stojący zegar, który tykał głośno, wskazywał północ.

Marie – Louise przezwyciężyła pokusę, żeby uciec jak najszybciej od tego wszystkiego, a rozwiązanie sprawy zaginionych zwłok pozostawić gospodarzom. Rozejrzała się wokół i dostrzegła na ścianie sznurek dzwonka na służbę. Pociągnęła kilkakrotnie i czekała. Wreszcie usłyszała szuranie i w holu pojawił się służący. Jednocześnie zapaliło się światło na piętrze i jakiś przenikliwy kobiecy głos zawołał: