Och, ta pamięć, ciągle umykała.

– Mogę przecież chodzić – odezwała się cicho Marie – Louise.

– Nie, lekarz stanowczo zabronił. Nie może pani jeszcze wstawać. Wynik EEG nie jest prawidłowy.

– EEG? Elektroencefalogram? Zapis czynności mózgu?

– Właśnie. Wykazuje pewne zakłócenia i musi pani leżeć. Poza tym lekarz stwierdził poważną niedokrwistość.

Szpitalny zapach był dławiąco silny, szczególnie przy wezgłowiu łóżka.

Księżyc rzucał przez okno swoje światło. Pokój wydawał się przytulny, nie przypominał sali szpitalnej. Właściwie tylko zapach odróżniał go od przeciętnego współczesnego mieszkania.

Pielęgniarka wyszła, a po chwili zjawił się młody, miły doktor Monier.

Nie zapalał górnego światła, wystarczyła mu widać nocna lampka.

– A więc zacznijmy od tego momentu, na którym ostatnio skończyliśmy – powiedział, upewniwszy się przedtem, czy Marie – Louise dobrze się czuje. – Przyjechała pani do Paryża. Jako kto? Jako beztroska młoda dziewczyna poszukująca przygód czy nieśmiała uczennica, której się nie powiodło w szkole?

– Myślę, że i jedno, i drugie – odparła z uśmiechem. – Wielki świat oczywiście kusił, ale również się bałam. Szybko zaaklimatyzowałam się w Paryżu, podszkoliłam w języku i po pewnym czasie doszłam do wniosku, że nie zostałam stworzona do roli opiekunki do dzieci. Po niespełna dziesięciu miesiącach miałam dość nisko opłacanej niewolniczej pracy przy rozpieszczonych dzieciakach. Nie rzuciłam jej wcześniej, bo nie miałam dokąd pójść.

– No to trzy czwarte roku, kiedy nie wydarzyło się nic szczególnego, mamy za sobą. Nieźle, zagadką pozostaje tylko kilka miesięcy.

– Tak – zgodziła się z wahaniem. – Tak, do tego momentu nie było problemów. Ale tylko tyle pamiętam. Potem jakbym zapadła w letarg.

Doktor pochylił się w jej stronę.

– Jednak musiała pani za czymś tęsknić. Co pani robiła, żeby zerwać z tym przykrym zajęciem?

– Przeglądałam ogłoszenia – zamilkła na chwilę. – Tak! Oczywiście, ma pan rację! Znalezienie dobrej pracy w obcym kraju bez szkolnych świadectw nie było łatwe. A wracać do domu nie chciałam. Polubiłam ten kraj i ludzi, a przede wszystkim kuchnię. Gotowanie zawsze stanowiło moje hobby. Znalazłam w końcu interesujące ogłoszenie i natychmiast zaczęłam działać. Pewna wdowa z Prowansji szukała pomocy domowej, oferując samodzielną pracę i dobrą pensję. A wie pan zapewne, że Prowansalska kuchnia należy do najlepszych w świecie? Zgodziłam się natychmiast. W dodatku wyjazd na południe Francji, na Riwierę, wydawał mi się spełnieniem marzeń.

W miarę jak wyłaniały się wspomnienia, Marie – Louise mówiła coraz szybciej i coraz bardziej chaotycznie. – Nie miałam nic przeciwko Riwierze, jednak praca nie była bynajmniej wymarzona. Ale dostawałam wysokie wynagrodzenie, nauczyłam się przyrządzać wiele potraw, a wdowa wydawała się bardzo miła, chociaż zawód miała trochę zaskakujący… Położone w górach miasteczko, do którego przybyłam, okazało się przepiękne. W dolinie ujrzałam trzy niewielkie zamki, a ponad ciasno skupionymi brązowymi dachami wznosiły się dwie potężne budowle: kościół, jak zwykle we Francji bardzo okazały, i wspaniała willa, jakiej dotąd jeszcze nie widziałam.

Marie – Louise zamilkła. Coś drgnęło we wspomnieniach. Czy miała nic nie mówić o willi?

– Samochód, którym przyjechałam, zatrzymał się przed jednym z murowanych domów – opowiadała dalej. – 1 wtedy zobaczyłam szyld. Widniało na nim mnóstwo francuskich słów, z których nie wszystko rozumiałam, ale zorientowałam się, że mieszka tu wdowa po przedsiębiorcy pogrzebowym, oferującym wszelkie usługi związane z pogrzebem. Zarówno czuwanie przy zwłokach, jak i zapewnienie obecności płaczek. Dla mnie, protestantki z Północy, wydawało się to całkiem dziwne. Nudzę pana?

– Nie, wcale nie! Musimy przecież ustalić, co się wydarzyło.

– Wdowa, niska i korpulentna, przyznała, że rzadko bywa w domu. W związku z tym często zaniedbuje swe ukochane koty i obowiązki domowe. „Mam najpewniejszy zawód świata i niewiarygodnie dużo pracy”, mówiła. Cieszyłam się, że miałam się zająć domem i kotami. To był wspaniały okres w moim życiu. Wkrótce zaprzyjaźniłam się z sąsiadkami, które chętnie siadały przed drzwiami swych domów, kiedy przygrzewało słońce. Po mogły mi opanować wiele sztuczek kulinarnych. Jednak że w tej niewielkiej miejscowości, niczym przylepionej do górskiego zbocza, panowała niezwykła, niemal mi styczna atmosfera. Wiedziałam, skąd się bierze takie wrażenie. Ludzie chwilami stawali się dziwnie milczący, a ich spojrzenia wędrowały ukradkiem w stronę pięknej willi Chateau Germaine. Spytałam kiedyś, kto tam mieszka, lecz otrzymałam tylko wymijającą odpowiedź: „Pewna szlachecka rodzina, nie mamy z nią nic wspólnego”.

Zdało się jej, że doszła do czegoś, o czym nie powinna nikomu opowiadać. Podjęła więc inny wątek.

– Nasz budynek leżał przy głównej alei, prowadzącej do Chateau Germaine. Okna mojego pokoiku wychodziły na ulicę. Czasami w ciche wieczory siadywałam w oknie i rozmyślałam nad moim życiem. Po raz pierwszy czułam się spokojna i szczęśliwa, mimo że czasami dokuczała mi samotność.


Zamilkła. Przed oczami przemknęło szybko nowe wspomnienie. Pewnego późnego wieczoru usłyszała głosy za oknem. Była jesień, gałęzie drzew kołysały się na wietrze. Światło latarni migotało pomiędzy liśćmi. Pod latarnią zobaczyła dwóch ludzi. Jeden z nich, wysoki o jasnych, a może siwych włosach, stał odwrócony tyłem. Drugi mężczyzna, podobnego wzrostu, miał kruczoczarne włosy. Od czasu do czasu gałęzie drzew odchylały się, ukazując jego twarz o niezwykle czystych rysach. Nieznajomi rozmawiali ze sobą i Marie – Louise przysłuchiwała się im bezwstydnie. Jednak nie rozumiała ani słowa. Zauważyła jedynie, że obaj byli zdenerwowani. Głosy mężczyzn wydawały się podniecone, zacięte, a w ich tonie wyczuwało się strach. Po chwili rozstali się i zniknęli między drzewami.

Nie powiedziała o tym lekarzowi. Odchrząknął dyskretnie.

– Przepraszam, próbuję sobie przypomnieć – skłamała.

To strasznie trudne. Pewnego dnia znalazłam ogłoszenie…

UWAGA! W głowie zamigotała ostrzegawcza lampka. Ani słowa o ogłoszeniu i o domu, który wynajęłaś w sąsiedniej miejscowości! Ani słowa o tym, że zamierzałaś skończyć z pracą u wdowy i osiedlić się gdzie indziej. Wdowa nic jeszcze nie wie o nowym domu i twoich planach na przyszłość.

– No nie, plotę jakieś bzdury! – przerwała szybko.

– Znowu cofnęłam się pamięcią do Paryża i ogłoszenia zamieszczonego przez wdowę. Wszystko mi się plącze. Przepraszam, ale jestem strasznie zmęczona.

Idź już, pomyślała. Odejdź, nie mogę dalej mówić, bo właśnie zaczyna mi coś świtać! O Boże, Boże, co ja przeżyłam!

Stłumiła krzyk i powiedziała cicho:

– Żałuję bardzo, ale więcej nie pamiętam. Czy moglibyśmy to odłożyć do jutra?

Na szczęście zrozumiał i wstał. Kiedy wyszedł, opadła wyczerpana na poduszkę i przywołała owo niezwykłe wspomnienie.

Tuż przed dniem, kiedy zamierzała powiadomić wdowę o swoim odejściu, tamta wezwała ją do siebie. Marie – Louise zeszła na dół do salonu.

– Marie – Louise, mam znowu atak woreczka żółciowego – rzekła Francuzka blada na twarzy. – Zaraz zabiorą mnie do szpitala. A dziś w nocy miałam czuwać przy zwłokach w Chateau Germaine! Czy mogłabyś mnie zastąpić?

Marie – Louise chciała zaprotestować. Nie przywykła do zmarłych, nigdy nawet żadnego nie widziała. I miałaby przy kimś takim spędzić całą noc! Nie potrafiła jednak odmówić, a poza tym dręczyły ją wyrzuty sumienia, że planowała wkrótce odejść.

– Bardzo cię proszę – jęczała pracodawczyni. – Utrzymywanie dobrych stosunków z mieszkańcami willi jest dla mnie bardzo ważne, a państwo nie mogą czuwać osobiście.

Marie – Louise zapragnęła nagle znaleźć się w rodzinnej Norwegii, gdzie już dawno nie praktykowano tego zwyczaju. Z głębokim westchnieniem w końcu się zgodziła.

Szukała dalej w pamięci. Chateau Germaine… Nagle zadrżała. Ujrzała nowy obraz i poczuła dreszcz przebiegający jej po plecach.

Zmarły na katafalku nie był snem! Widziała go w rzeczywistości. Drżąc ze strachu przypomniała sobie, jak służący zaprowadził ją do podziemi.

– Kiedyś stał tu zamek – tłumaczył szeptem. – Znaj dujemy się teraz w jego starych murach.

Następnie otworzył drzwi do obszernej krypty, zaprosił Marie – Louise gestem do środka, zamknął za nią drzwi i odszedł.

Dziewczyna stała przerażona, wpatrując się w zmarłego, który wydał jej się niezwykle przystojny. Nagle uświadomiła sobie, że widziała go już przedtem. To jeden z dwóch mężczyzn, których dostrzegła w świetle latarni kilka dni temu.

– Jaka szkoda – szepnęła. – Jest taki piękny! Wyglądał jak rycerz z innej epoki. Jak postać z baśni. Albo… Zadrżała na samą myśl. Oglądała kiedyś film o wampirze z Transylwanii. Tamten wampir nie był nawet w połowie tak wspaniały, jak leżący przed nią zmarły, ale mimo wszystko coś ich łączyło. Coś zniewalająco atrakcyjnego i budzącego strach. Coś, czemu nie można się oprzeć, co istnieje ponad życiem i śmiercią. W krypcie panował nieprzyjemny nastrój. W oddali brzmiał chorał gregoriański. Skąd mógł dobiegać? Wokół nie było żywej duszy. Po obu stronach zmarłego stały wysokie kandelabry, płomienie świec drgały i rzucały cienie na marmurową twarz. Wdowa mówiła, że ksiądz przyjdzie dopiero następnego ranka. Wręczyła dziewczynie pośmiertne ubranie dla zmarłego, prosząc, by go umyła i ubrała. Marie – Louise jednak odmówiła. Dopiero po licznych namowach zgodziła się w końcu wziąć ze sobą garnitur.

Stała teraz, trzymając ubranie w ręku, patrzyła nań z niesmakiem. Wiedziała, że nie odważy się dotknąć zwłok. Byłoby świętokradztwem ruszać je, myć i próbować odwrócić na bok. Nie, nie mogła!

Skierowała wzrok na szlachetną i tak bardzo męską twarz nieboszczyka. Oszołomiona śledziła każdy jej szczegół. Wszystko w tym człowieku świadczyło o stanowczości i sile ducha.