Ellie pogroziła niebu pięścią.

– Ktoś tam w górze jest na mnie wściekły! – krzyknęła. -A ja chciałabym wiedzieć, dlaczego!

Tymczasem niebiosa się otworzyły i w ciągu paru sekund Ellie przemokła do suchej nitki.

– Przypominaj mi, żebym nigdy więcej nie podawała w wątpliwość Twoich zamiarów – mruknęła ze złością, zupełnie nie jak bogobojna panienka, na jaką wychowywał ją ojciec. – Najwyraźniej nie życzysz sobie, by Cię brano na spytki.

Niebo przeszyła błyskawica, zaraz potem huknął grom. Ellie podskoczyła prawie stopę w górę. Co takiego mąż jej siostry powiedział przed laty? Że im szybciej grzmot następuje po błyskawicy, tym bliżej jest ta błyskawica? Robert zawsze miał skłonności do nauk ścisłych i Ellie czuła się zmuszona, by mu wierzyć w tej kwestii.

Puściła się biegiem. Gdy jednak płuca groziły, że za chwilę pękną, zwolniła do truchtu, po minucie lub dwóch zaczęła po prostu iść. Przecież i tak już bardziej zmoknąć nie mogła.

Znów huknął grzmot, Ellie wzdrygnęła się i potknęła o korzeń, lądując w błocie.

– Do diabła! – warknęła chyba po raz pierwszy w życiu. W każdym razie nawet jeśli wpadła w nałóg przeklinania, to były to dopiero początki.

Podniosła się z ziemi i popatrzyła w niebo. Deszcz zalał jej twarz, czepek przekrzywił się na oczy, zasłaniając widok. Ściągnęła go, popatrzyła w niebo i krzyknęła:

– Wcale mnie to nie bawi! Kolejna błyskawica.

– Wszyscy są przeciwko mnie! – mruknęła, czując pewien absurd tej sytuacji. – Wszyscy! – Miała na myśli ojca, Sally Foxglove, pana Tibbetta, Tego, który miał władzę nad pogodą… I znów grzmot!

Ellie zacisnęła zęby i ruszyła naprzód. W końcu na horyzoncie ukazał się olbrzymi stary budynek z kamienia. Nigdy wcześniej nie widziała Wycombe Abbey w rzeczywistości, oglądała jednak w sklepiku w Bellfield rysunek piórkiem przedstawiający tę zacną budowlę. Poczuła ulgę. Zdecydowanym krokiem ruszyła do frontowych drzwi i zapukała.

Otworzył służący w liberii i obrzucił ją nieprzychylnym spojrzeniem.

– Przyszłam zobaczyć się z lordem – oznajmiła Ellie, szczękając zębami.

– Rozmowy z kandydatami na służbę prowadzi gospodyni -odparł kamerdyner. – Proszę iść od kuchni.

Już zaczął zamykać drzwi, Ellie jednak zdążyła wsunąć w nie stopę.

– Nie! – wrzasnęła, przeczuwając, że jeśli pozwoli, by zatrzaśnięto jej te drzwi przed nosem, będzie już na zawsze skazana na życie starej panny i czyszczenie kominów.

– Proszę zabrać nogę, moja pani!

– Nigdy w życiu! – krzyknęła Ellie, wciskając do środka łokieć i bark. – Chcę się widzieć z hrabią i…

– Hrabia nie spoufala się z takimi jak ty!

– Jak ja? Doprawdy, to już nieznośne! – Była przemoczona i zmarznięta, nie mogła wycofać pieniędzy będących jej własnością, a teraz jeszcze ten nadęty lokaj insynuuje, że jest ladacznicą!

– Proszę mnie natychmiast wpuścić do środka, przecież pada deszcz!

– Widzę.

– Ty draniu! – syknęła. – Kiedy zobaczę hrabiego…

– Doprawdy, Rosejack, co to za zamieszanie?

Ellie niemal stopniała z ulgi, słysząc głos lorda Billington, a raczej stopniałaby z ulgi, gdyby nie świadomość, że najdrobniejszy gest świadczący o jej miękkości sprawiłby natychmiast, że kamerdyner zatrzasnąłby jej drzwi przed nosem.

– W progu stoi jakieś stworzenie – odpowiedział Rosejack. -I za nic nie chce odejść.

– Jestem kobietą, nie stworzeniem, ty idioto! – Pięścią, którą udało jej się wcisnąć do wnętrza domu, Ellie stuknęła kamerdynera w głowę.

– Na miłość boską! – westchnął Charles. – Otwórz te drzwi i wpuść ją do środka.

Rosejack usłuchał i Ellie wręcz wpadła do hallu, czując się jeszcze bardziej jak przemoczony szczur wśród tak pięknego otoczenia. Podłogi zaścielały wspaniałe dywany, na ścianie wisiał obraz autorstwa, gotowa była przysiąc, że Rembrandta, a wazon, który przewróciła przy upadku, cóż, miała nieprzyjemne przeczucie, że przywieziono go wprost z Chin.

Podniosła głowę, rozpaczliwie starając się odgarnąć z twarzy mokre kosmyki włosów, Charles prezentował się wyjątkowo przystojnie, przy tym sprawiał wrażenie rozbawionego i wyjątkowo trzeźwego.

– Milordzie – jęknęła, z trudem dobywając głosu. Zabrzmiał obco i chropowato, zachrypła od swoich kłótni z Bogiem i kamerdynerem.

Charles przypatrywał jej się z uwagą, kilkakrotnie mrugnął.

– Bardzo przepraszam, madame, ale czy myśmy się już kiedyś spotkali?

3

Ellie nigdy nie była wielką awanturnicą, chociaż czasami zdarzało jej się, jak podkreślał jej ojciec, za bardzo rozpuścić język. Ogólnie jednak była rozsądną i trzeźwo myślącą młodą damą, nie poddającą się wybuchom i napadom złego humoru.

Nie świadczyło jednak o tym jej zachowanie w Wycombe Abbey.

– Co takiego? – krzyknęła, podrywając się do góry. – Jak pan śmie! – dodała, skacząc w stronę Billingtona, który usiłował się cofnąć, ale poruszał się dość niesprawnie, gdyż przeszkadzała mu w tym skręcona noga i łaska. – Ty draniu! – wrzasnęła w końcu, popychając go tak, że znalazł się na podłodze, a ona razem z nim.

Charles jęknął.

– Skoro zostałem powalony na ziemię, to oznacza, że pani musi być panną Lyndon.

– Oczywiście, że jestem panna Lyndon! – zawołała Ellie. -A kim, u diabła, miałabym być?

– Chciałbym zauważyć, że wygląda pani na zupełnie niepodobną do siebie.

To stwierdzenie zmusiło Ellie do chwili zastanowienia. Owszem, miała świadomość, że przypomina raczej przemoczonego szczura, że jej ubranie jest wysmarowane błotem, no a czepek… Rozejrzała się dokoła. Gdzie, u diabła, podział się jej czepek?

– Coś pani zginęło? – spytał Charles.

– Owszem, nakrycie głowy – odparła Ellie, czując się nagle niewymownie głupio.

Uśmiechnął się.

– Wolę panią z odkrytą głową. Zastanawiałem się, jaki kolor mają pani włosy.

– Są rude – odparła, dochodząc do wniosku, że przez to pogrąża się już ostatecznie. Nienawidziła swoich włosów, zawsze tak było.

Charles kaszlnął, żeby zamaskować kolejny uśmiech. Widział, że Ellie szaleje z gniewu, że zaraz przestanie nad sobą panować, i nie pamiętał, kiedy ostatnio tak świetnie się bawił. Chociaż właściwie to wcale nie takie trudne, ubawił się setnie nie dalej niż wczoraj, kiedy to zleciał z drzewa i spadł prosto na nią.

Ellie odgarnęła mokry, lepki kosmyk włosów z twarzy, a przy ruchu ręki przemoczona suknia jeszcze mocniej przylgnęła jej do ciała. Charles poczuł, że robi mu się gorąco.

O tak, pomyślał. Będzie z niej naprawdę świetna żona.

– Milordzie – wtrącił się kamerdyner, pochylając się nad Charlesem, żeby pomóc mu wstać. - Czy znamy te osobę?

– Obawiam się, że tak – odparł Charles, zarabiając lodowate spojrzenie od Ellie. – Wygląda na to, że panna Lyndon ma za sobą wyczerpujący dzień. Chyba zaproponujemy jej herbatę. I… – Obrzucił Ellie wzrokiem. – Ręcznik.

– Rzeczywiście byłoby bardzo miło – powiedziała Ellie sztywno. – Dziękuję.

Charles obserwował, jak wstawała.

– Wierzę, że rozważyła pani moje oświadczyny.

Rosejack znieruchomiał, a potem gwałtownie się odwrócił;

– Oświadczyny? – spytał krztusząc się. Charles się uśmiechnął.

– Tak, Rosejack. Mam nadzieję, że panna Lyndon zrobi mi ten zaszczyt i zostanie moją żoną.

Rosejack pobladł jak ściana. Ellie zganiła go wzrokiem.

– Złapała mnie burza – oświadczyła, w głębi ducha uważając, że to powinno być oczywiste dla każdego. – Zwykle prezentuję się lepiej.

– Tak, złapała ją burza, a ja mogę zaświadczyć, że ona w istocie prezentuje się znacznie lepiej. Zapewniam cię, że będzie doskonałą hrabiną.

– Jeszcze nie przyjęłam oświadczyn – mruknęła Ellie. Rosejack wyglądał na osobę, która zaraz może zemdleć.

– Och, ale przyjmie je pani – stwierdził Charles z pewnym siebie uśmieszkiem.

– Skąd pan może…

– A po cóż innego by pani tu przychodziła? – przerwał jej, a potem zwrócił się do kamerdynera: – Rosejack, poprosimy o herbatę, i nie zapomnij o ręczniku! A nawet dwóch!

Popatrzył na parkiet, na którym stały pokaźne kałuże wody, spływającej z sukni Ellie, a potem znów przeniósł spojrzenie na Rosejacka.

– Sądzę, że lepiej by było, gdybyś przyniósł od razu cały stos!

– Ja jeszcze nie przyjęłam pańskiej propozycji! – zawołała Ellie. – Po prosta chciałam o niej z panem porozmawiać.

– Oczywiście, moja droga – mruknął Charles. – Czy zechce pani przejść ze mną do bawialni? Służyłbym pani ramieniem, obawiam się jednak, że niewielkim byłbym wsparciem. – Poruszył laską.

Eliie westchnęła z gniewem i przeszła za nim do przyległego pokoju. Urządzony był w kolorach kremowym i błękitnym, nie śmiała więc na niczym usiąść.

– Wydaje mi się, że ręczniki nie wystarczą, milordzie -stwierdziła. Nie chciała nawet stanąć na dywan, bo ze spódnicy wciąż skapywała brudna woda.

Charles przyjrzał jej się uważnie.

– Obawiam się, że ma pani rację. Czy chciałaby się pani przebrać? Moja siostra wyszła za mąż i mieszka teraz w Surrey, ale zostawiła tu kilka sukien. Wydaje mi się, że jest mniej więcej pani wzrostu.

Ellie nie bardzo podobał się pomysł korzystania z cudzych ubrań bez zgody właścicielki, do wyboru jednak miała groźbę zapalenia płuc. Spojrzała na własne dłonie drżące z zimna i wilgoci, i w końcu skinęła głową.

Charles pociągnął za dzwonek i już za chwilę do bawialni weszła służąca. Kazał jej zaprowadzić Ellie do pokoju siostry. Ellie, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że oto przestaje mieć kontrolę nad własnym losem, podążyła za pokojówką.

Charles tymczasem, rozsiadłszy się na wygodnej sofie, wydał z siebie przeciągłe westchnienie ulgi, a potem w dachu podziękował, sam nawet nie wiedział komu, za spotkanie z tą dziewczyną. Zaczął się już obawiać, że będzie musiał jechać do Londynu i poślubić którąś z tych okropnych debiutantek, stale podsuwanych mu pod nos przez rodzinę.