– Wydaje mi się, że niczego sobie nie złamałem.

– Wszystko jedno, lepiej będzie, jak sama sprawdzę. Zaczęła obmacywać mu kończyny i tors.

– Czujesz tu coś? – spytała, naciskając na żebra.

– Boli – powiedział słabym głosem. – Ale to może być ten ból, którego nabawiłem się podczas wypadku powozu, jeszcze zanim zostaliśmy małżeństwem.

– Ach, mój Boże, całkiem o tym zapomniałam. Chyba rzeczywiście musisz uważać, że przynoszę ci nieszczęście.

Charles tylko przymknął oczy, co nie było przecież zupełnym zaprzeczeniem, na które miała nadzieję Ellie. Przysunęła się ku jego ramieniu, zanim jednak mogła się upewnić, czy nie złamał albo nie skręcił ręki, jej palce dotknęły czegoś ciepłego i lepkiego.

– Wielkie nieba! – wykrzyknęła wstrząśnięta, patrząc na poplamione czerwienią palce. – Ty krwawisz? Krwawisz.

– Naprawdę? – Charles przekręcił głowę i spojrzał na rękę. -Rzeczywiście.

– Jak to się stało? – dopytywała się rozgorączkowana Ellie, w jeszcze większym skupieniu badając jego rękę. Słyszała o złamaniach, w wyniku których kości przebijały skórę. Boże, dopomóż! Jeśli właśnie to przytrafiło się Charlesowi, Ellie nie miała pojęcia, jak potraktować takie obrażenie, a co więcej – była przekonana, że zemdleje, zanim spróbuje jakoś temu zaradzić.

Tymczasem w przód wystąpił jeden z wieśniaków i powiedział:

– Milady, wydaje mi się, że lord podczas upadku rozciął sobie skórę o złamany szczebel.

– Och, tak, rzeczywiście. – Ellie zerknęła na drabinę, a raczej na wszystkie drobne kawałeczki, jakie z niej zostały, Kilku mężczyzn zbierało szczątki, bacznie je przy tym oglądając.

– Na tym kawałku są ślady krwi – oznajmił jej któryś. Ellie pokiwała głową i znów nachyliła się nad mężem.

– Chyba masz wszędzie pełno drzazg – stwierdziła.

– Cudownie. Przypuszczam, że będziesz chciała je wszystkie usunąć.

– Właśnie takimi rzeczami zajmują się żony – powiedziała Ellie cierpliwie. – A ja przecież mimo wszystko jestem twoją żoną.

– Właśnie zacząłem się w pełni z tego cieszyć – mruknął. -Ale dobrze, bierz się do roboty.

Kiedy Ellie już raz przystąpiła do dzieła, żadna silą nie była zdolna jej powstrzymać. Trzech wieśniaków pomogło jej przenieść Chariesa z powrotem pod dach Sally Evans, dwóch kolejnych posłała do Wycombe Abbey po powóz na dobrych resorach, który zawiózłby ich do domu. Kazała Sally przygotować bandaże ze starej halki, przy czym obiecała jej za to nową.

– Zagotuj też trochę wody – poprosiła Ellie. Sally obróciła się z dzbanem w rękach.

– Zagotować? A nie lepiej byłoby zacząć czyścić ranę hrabiego tym, co mam tutaj?

– Zdecydowanie wolę wodę o temperaturze pokojowej -wtrącił się Charles. – Do mojej listy obrażeń i zranień nie mam ochoty dodawać poparzeń.

Ellie ujęła się pod boki.

– Zagotuj wodę, a przynajmniej dobrze podgrzej. Wiem, że gorącą wodą lepiej się czyści. Nie ma więc powodu, żeby przypuszczać, że nie oczyści lepiej rany. Wiem też, że nie wolno zostawić w ranie ani kawałeczka drewna,

– Zaraz zagotuję – powiedziała Sally. – Dobrze, że komin jest sprawny.

Ellie znowu zajęła się mężem. Charles nie złamał żadnych kości, nabawiał się jednak sińców. Musiała użyć szczypczyków Sally, aby wydobyć z jego ramienia wszystkie drzazgi.

Ellie chwyciła drzazgę, Charles się skrzywił.

Kolejna drzazga i Charles skrzywił się jeszcze raz.

– Możesz krzyczeć, jeśli cię boli – powiedziała miękko. – Ja sobie nic złego o tobie nie pomyślę.

– Nie musisz… Au!

– Ach, przepraszam – powiedziała szczerze. – Odwróciłam na chwilę wzrok.

Charles mruknął coś, czego nie zrozumiała, miała przy tym uczucie, że nie było to wcale przeznaczone dla jej uszu. Zmusiła się, aby nie patrzeć na jego twarz, chociaż sprawiało jej to przyjemność, i skupiła się na zranionej ręce. Po kilku minutach z satysfakcją mogła stwierdzić, że usunęła wszystkie kawałeczki drewna.

– Proszę, powiedz, że już skończyłaś – odezwał się Charles, gdy wreszcie oznajmiła, że ma wszystkie.

– Nie jestem pewna – odparła. Twarz jej się ściągnęła, kiedy ponownie badała skaleczenie. – Usunęłam wszystkie drzazgi, ale nie wiem, co robić z tą raną. Być może należałoby ją zeszyć.

Charles zbladł, Ellie nie wiedziała, czy to na myśl, że rana wymaga szwów, czy też raczej, że to ona miałaby je zakładać. Przygryzła wargę w zamyśleniu, a potem zawołała:

– Sally, jak sądzisz, trzeba szyć?

Sally przyniosła garnek wrzątku.

– O tak, zdecydowanie trzeba założyć szwy.

– Nie mógłby się na ten temat wypowiedzieć specjalista? -burknął Charles.

– Czy gdzieś w pobliżu jest jakiś doktor? – spytała Ellie. Sally pokręciła głową.

Ellie zwróciła się do Charlesa.

– Nie, widzisz, że to niemożliwe. To ja będę musiała cię pozszywać.

Charles zamknął oczy.

– Robiłaś to już kiedyś?

– Oczywiście – skłamała. – To jak szycie ubrania. Sally, masz jakieś nici?

Sally przyniosła już szpulkę z pudełka z szyciem i położyła ją na stoliku obok Charlesa. Ellie zwilżyła szmatkę gorącą wodą i przetarła nią ranę.

– Musi być czysta, zanim ją zamknę – wyjaśniła. Następnie urwała kawałek nitki i na wszelki wypadek ją takie zanurzyła w gorącej wodzie.

– Igłę chyba też potraktuję w ten sposób – powiedziała do siebie. – No, to zaczynamy – oznajmiła z wymuszoną wesołością. Skóra Charlesa była tak różowa, zdrowa i… żywa. Raczej nie przypominała płótna, z którym do tej pory miewała do czynienia,

– Jesteś pewna, że robiłaś to już kiedyś?

Ellie uśmiechnęła się z zaciśniętymi ustami.

– Sądzisz, że bym cię okłamywała?

– Nie chcesz mi odpowiedzieć!

– Charles!

– Dobrze, zaczynaj!

Ellie nabrała powietrza i wbiła igłę. Pierwszy szew był najgorszy i Ellie wkrótce przekonała się, że jej kłamstewko zawierało ziarno prawdy. To rzeczywiście przypominało szycie kołdry. Przystąpiła do dzieła z takim samym poświęceniem i koncentracją, jak do wszystkiego, co w życiu robiła, i wkrótce na ramieniu Charlesa widniał rządek równiutkich ciasnych szwów.

Ale przy operacji wypił całą przyniesioną Sally Evans butelkę brandy.

– To również ci wynagrodzimy – zapewniła Ellie, uśmiechając się przepraszająco.

– W ogóle kupimy ci całkiem nową chatę – wybełkotał Charles niewyraźnie.

– Och, to zupełnie niepotrzebne – odparła natychmiast Sally. - Przecież ta chata jest prawie jak nowa, zwłaszcza teraz, kiedy komin działa.

– Ach, tak – powiedział Charles nie bez dumy. – Ładny komin, widziałem go. Wiecie, że go widziałem?

– Wszyscy wiedzą, że go widziałeś – odparła Ellie z największą cierpliwością, na jaką było ją stać. – Obserwowaliśmy cię na dachu.

– Oczywiście – uśmiechnął się i czknął. Ellie zwróciła się do Sally z wyjaśnieniem:

– Charles czasami zachowuje się niemądrze, kiedy za dużo wypije.

– Ach, któż mógłby go winić! – odparła Sally. – Gdyby mnie ktoś miał szyć, musiałabym wypić dwie takie butelki!

– A mnie potrzeba by było trzech – stwierdziła Ellie, klepiąc Chariesa po ramieniu. Nie chciała, by się martwił że źle o nim myślą, bo przecież po prostu próbował choć trochę zagłuszyć ból.

Ale Charles nie chciał ustąpić. Upierał się przy swoim.

– Wcale nie jestem pijany – oświadczył urażony. – Dżentelmen nigdy się nie upija.

– Naprawdę? – spytała Ellie z cierpliwym uśmiechem.

– Dżentelmen może się najwyżej wstawić – stwierdził zdecydowanie. – Jestem wstawiony.

Ellie zauważyła, że Sally zasłania usta dłonią, by ukryć uśmiech.

– Nie miałabym nic przeciwko temu, byś zaparzyła nam jeszcze herbaty w czasie, gdy będziemy oczekiwać na powóz.

– Nie będzie czasu na jej wypicie. Widzę, że już wyjechał zza zakrętu.

– Dzięki Bogu – westchnęła Ellie, – Naprawdę chciałabym położyć go już do łóżka.

– Przyłączysz się do mnie? – spytał Charles, próbując wstać.

– Milordzie!

– Nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy podjęli w tym samym miejscu, w którym przerwaliśmy – urwał, żeby czknąć trzy razy pod rząd. – Mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię.

– Milordzie – powiedziała Ellie surowo. – Ta brandy w pożałowania godny sposób rozwiązała ci język.

– Doprawdy? Ciekaw jestem, co zrobiła z twoim językiem. Zachwiał się niebezpiecznie w jej stronę. Ellie usunęła się z drogi, w ostatniej chwili unikając kontaktu z jego ustami. Niestety Charles stracił przez to równowagę i runął na podłogę.

– Wielkie nieba! – wybuchnęła Ellie. – jeśli szwy ci pękły, to Bóg mi świadkiem, obedrę cię ze skóry żywcem.

Charles zamrugał i ujął się pod boki, niewiele jednak przy tym zyskał z godności, bo cały czas siedział na podłodze.

– Chyba nic ci z tego nie przyjdzie.

Ellie westchnęła znużona.

– Sally, pomożesz mi postawić hrabiego na nogi?

Gospodyni natychmiast pospieszyła jej z pomocą i wkrótce udało im się wyprowadzić Charlesa z chaty. Na szczęście powozem przyjechało trzech lokajów. Ellie nie wierzyła, że dwóm kobietom udałoby się bez ich pomocy wsadzić lorda do powozu.

Powrotna podróż do domu minęła bez dalszych przygód, ponieważ Charles zasnął. Ellie bardzo się z tego cieszyła, bo dzięki temu miała bodaj chwilę upragnionego wytchnienia. Musiała jednak obudzić męża po dotarciu do Wycombe Abbey i zanim przy pomocy lokajów udało się doprowadzić go do jego pokoju, była bliska krzyku. Na schodach Charles próbował ją pocałować czternaście razy, co wcale tak bardzo by jej nie przeszkadzało, gdyby nie był pijany, gdyby nie to, że nie był świadom obecności służących, i gdyby nie niebezpieczeństwo, że wykrwawi się na śmierć, gdyby upadł, a szwy puściły.

W duchu tłumaczyła sobie, że prawdopodobnie śmierć mu nie groziła, w końcu jednak zupełnie straciła cierpliwość i krzyknęła:

– Charles, jeśli natychmiast nie przestaniesz, pozwolę, żebyś padł tu, w tym miejscu, i umarł z wykrwawienia.